Raport o stanie wyłysienia parafii

Raport o stanie wyłysienia parafii

Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Wyczyść

Droga Elu,
odnaleźliśmy się w kolejce po mięso, jak za dawnych czasów. Bardzo się cieszę. Kiedyś raz w tygodniu spotykaliśmy się w parafii. Teraz raz na pięć lat w sklepie, a mieszkamy na tym samym osiedlu. Ale prawdę powiedziawszy, nawet niektórych żyjących w moim bloku osób nie widzę już od lat. Poruszamy się swoimi kanałami, które się nie przecinają, choć biegną tak blisko siebie. Na Twojej wizytówce znalazłem adres e–mailowy. Mogę tą drogą wytłumaczyć się Tobie, dlaczego nie przystałem na Twoją propozycję, by odwiedzić w szpitalu naszego proboszcza.

Swoją drogą trzy lata temu podobnie jak on spadłem z drabiny. Miałem złamane żebra. Upadek symboliczny. Chcesz się wspiąć, a osiągasz dno.

Spieszyłaś się na autobus, więc nie mogłem Ci przedstawić swoich racji. Zresztą chyba zauważyłaś, z jakim zaciekawieniem przysłuchiwała się naszej rozmowie kobieta, która stała za mną.

Widzisz, Elu, nauczyłem się w życiu wystrzegać fałszywych gestów. Jestem przekonany, że ta wizyta niczego by nie zmieniła. Współczuję Zajączkowi z powodu wypadku, ale nasze sprawy załatwiliśmy jednoznacznie kilka lat temu, gdy dał mi jasno do zrozumienia, że mam zmienić parafię. Dziękuję mu za tę sugestię. Zaoszczędziła nam wzajemnych męczarni.

Mówisz, że życie jest po to, żeby je przekraczać… Dla mnie jednak ważniejsza jest prawda, że pewne sprawy trzeba po prostu akceptować. Znasz przecież tę modlitwę: „Panie, daj mi siłę, bym zmienił to, co mogę, daj mądrość, bym się pogodził z tym, czego zmienić nie mogę, i pozwól odróżnić jedno od drugiego”.

Nie chcę wyjść przed Tobą na człowieka zapiekłego. Postanowiłem wyłożyć Tobie moją motywację na piśmie. Zawsze lepiej szło mi pisanie niż mówienie, zresztą pisanie oczyszcza myśli. „Pisać to porządkować sumienie”, jak ktoś powiedział.

* * *

Elu, chcę, aby mój list do Ciebie był absolutnie szczery, dlatego podzielę się z Tobą nawet takimi uwagami, które mogą przemawiać na moją niekorzyść. Po pierwsze, odczułem rodzaj drobnej satysfakcji, że mój konflikt z proboszczem, moja krzywda, zostały gdzieś odnotowane. Ty przecież o tym pamiętasz, bez względu na to, jak dziś oceniasz tamtą sprawę. Myślałem, że dzieje mojego sporu z księdzem Zajączkiem zostały utrwalone jedynie w mojej prywatnej kronice.

Spojrzałem dziś do moich zapisków i zobaczyłem, że spotkałem go po raz pierwszy prawie dwadzieścia dwa lata temu. 2 lipca 1983 roku. Po jego pierwszej mszy w naszej parafii. Zrobił na mnie korzystne wrażenie. Wspominam ten fakt także dlatego, że sprowadziłaś się na nasze osiedle jakieś dwa lata później. Był to krótki okres, kiedy chcąc się chyba wkupić, wychodził do ludzi. Rozmawiałem z nim o jego poprzedniej parafii. Podobno doszło tam do buntu, gdyż ludzie nie chcieli go puścić. Jedna z inicjatorek buntu wypięła ponoć na wchodzącego do kościoła nowego proboszcza obnażony tyłek. Niektórzy chcieli utworzyć niezależną parafię, gdyby biskup nie cofnął swej decyzji. Zajączek zorganizował w kościele spotkanie ze swymi starymi parafianami, podczas którego spacyfikował zbuntowaną grupę. Tłumaczył im, że ksiądz nie jest własnością parafii, ale całego Kościoła, i musi iść tam, gdzie Kościół najbardziej go potrzebuje. „A my uważamy, że proboszczem powinno się być dożywotnio”. „Tak? To idźcie zapytać ludzi w Mierzęcinie, czy to samo myślą”. W Mierzęcinie akurat co rusz ludzie pisali do biskupa o zmianę proboszcza. Zajączek dokonał rzeczy wielkiej: używając swojego autorytetu, wytłumaczył zacietrzewionym parafianom, że nie jest niezastąpiony, a co więcej, że nowy ksiądz może się okazać dla nich jeszcze większym błogosławieństwem.

Na wejściu zebrał u mnie punkty.

* * *

Jestem historykiem, nauczyłem się pracować na podstawie dokumentów i nie dowierzać ludzkim wspomnieniom, które zwykle są obarczone aktualnymi emocjami. Pamięć jest ulotna, dlatego od ponad trzydziestu lat — od czasu matury — prowadzę zapiski, oczywiście nie tylko dotyczące parafii, ale także moich spraw rodzinnych, zawodowych. Dzięki nim potrafię na przykład rzeczowo zrekonstruować dzieje upadku naszej parafii. Tak, upadku. Po ludzku współczuję proboszczowi stanu fizycznego, w którym się znalazł, oraz osamotnienia. Jednak nie ma co udawać. Jego sytuacja jest wynikiem zrealizowania modelu, a właściwie antymodelu, który narzucił parafii. Muszę jednak uczciwie powiedzieć, że nie wiem, co się dziś dzieje w parafii. Zakładam, że niewiele się zmieniło od czasu, gdy pięć lat temu definitywnie z niej wyemigrowałem. Według mojego rozeznania uczynił tak znaczny procent osób ze św. Michała.

Wiem, Elu, że działasz według zasady: im słabszy ksiądz, tym częstszą modlitwą trzeba go wspomóc. Może masz rację. Ja uważam, że pomaganie mu w chwili, kiedy narzucił parafii błędny model duszpasterski, było tylko jego deprawowaniem. Nic z tego nie rozumiał, natomiast najdrobniejsze sukcesy wynikające z pomocy Twojej czy innych osób przypisywał sobie…Wiem, że dziś wykazywanie jego błędów to tak, jak kopanie leżącego. Ale kiedy był w pełni sił, nie przyjmował żadnej krytyki. Piszę to tylko do Twojej wiadomości.

Materiału, który zebrałem, nikomu do tej pory nie pokazałem. Teraz dzielę się nim z Tobą, przede wszystkim dlatego, że tak naprawdę tylko Twoje zdanie sobie ceniłem. Twoją uczciwość i niezależność. Reszta tańczyła tak jak im wiatr zawiał, to znaczy przytakiwali każdemu zależnie od okoliczności. Ludzie w większości przypadków publicznie są tchórzami, potrafią krytykować tylko za plecami.

Myślę, że większość faktów będziesz mogła potwierdzić.

* * *

Po przyjściu księdza Zajączka parafia w szybkim tempie się ożywiła. Ludzi przyciągnęła jego młodość, miał prawie trzydzieści lat mniej od swego poprzednika. Zgarnął mnie w czasie pierwszej kolędy. Zamydlił mi oczy, że bardzo mu zależy, aby wyłuskać w parafii wszystkich ludzi, którzy mogliby wnieść do wspólnoty coś ze swych „zawodowych talentów”. „Nie chowa się światła pod korcem”.

W tym czasie otworzyłem przewód doktorski. Chciałem się dzielić wiedzą. To był czas, gdy duch społecznikowski był wśród nas spory. Chętnie przystałem na jego propozycję.

Wkrótce dostałem się do tzw. grupy parafialnej. Był to czas tworzenia w parafiach tzw. rad parafialnych. I tu po raz pierwszy się zdziwiłem. Okazało się, że Zajączkowi słowo „rada” nie przechodzi przez gardło. We wszelkich komunikatach obwieszczał więc niezmiennie: zebranie „grupy parafialnej”. Parafialna Grupa Słuchaczy Proboszcza.

Był szczery albo pyszny. Nie uważał bowiem, że należy się kryć z kompromitującymi poglądami. Wyjawił kościelnemu: „Nikt mi tu nie będzie radził, co mam robić w kościele, bo w końcu od tego jestem proboszczem, żeby kierować”. Szybko, bardzo szybko dał sygnały, że parafię traktuje jak prywatny folwark. On był posłuszny władzy wyższej, parafianie mają być posłuszni jemu. Kościół ma strukturę hierarchiczną: biskup — proboszcz — świeccy.

Zastanawiałem się, co począć z tą wiedzą o dyktatorskich zapędach proboszcza. Pomyślałem: może wybrał dla parafii najlepszy ustrój ze względu na swoją osobowość, w końcu po co ma pytać głupszych. Łudziłem się, że nie sięga po radę maluczkich, bo ma wiedzę niemalże doskonałą.

* * *

26 sierpnia 1985 roku zaproponowałem proboszczowi poprowadzenie w parafii kursu na temat współczesnej historii Polski. Społecznie. Było to pół roku po zabójstwie księdza Jerzego. W wielu kościołach odprawiano msze za ojczyznę, wzorem księdza Popiełuszki. Pod datą 4 listopada 1984 roku zanotowałem: „Proboszcz na mszy nawet się nie zająknął o tym, że kilkaset tysięcy osób żegnało osobiście Męczennika za wiarę”. Na moją prośbę, zareagował jednak pozytywnie. Powiedział tylko, że sprawę trzeba ze spokojem rozważyć. Spokój oznaczał, że zwlekał z odpowiedzią cztery miesiące. W końcu go zagadnąłem. Powiedział mi, że nie jest przekonany, czy parafia jest właściwym miejscem do uprawiania polityki. Akurat załatwiał sprawy związane z pozwoleniem na budowę nowego kościoła. Zapytałem, czy prawda nie wygląda tak, że się boi. Powiedział, że on się boi co najwyżej Pana Boga, a w tym przypadku jest po prostu roztropny.

Powinienem wtedy właściwie zrezygnować z wszelkiego zaangażowania, ale jeszcze próbowałem sobie wmówić, że jest to lekcja pokory, sprawdzian dla mnie samego, o co mi chodzi, czy nie walczę o własną chwałę.

Tak czy owak nie był to okres mojej szczególnej aktywności, w sprawy budowlane się nie mieszałem. Wolałem nie patrzeć, jak proboszcz uczył zawodu architektów i murarzy. Byłby we wszystkim najlepszy, ale wybrał kapłaństwo… Parę razy zaangażowałem się w organizację pielgrzymek. Pielgrzymki ze wszystkiego, co u nas widziałem, miały jeszcze największe znaczenie w budowaniu wspólnoty.

We wrześniu 1992 roku wystąpiłem z inicjatywą, aby w naszym nowym kościele zorganizować księgarnię katolicką, taką z prawdziwego zdarzenia, w której w gablotach ukazana by została cała różnorodność oferty wydawniczej; żeby znalazła w niej odbicie polska różnorodność katolicyzmu — niech będzie tam „Niedziela”, ale i „Tygodnik Powszechny”. Dlaczego ludzie mają budować sobie obraz Kościoła na podstawie tandetnych kolorowych książeczek o objawieniach?

— Bo to ludzie kupują i widocznie tego potrzebują… — skontrował mnie Zajączek.
— Bo nic innego nie znają…
— Pomyślimy — odpowiedział.

Myślał. Wkrótce dotarła do mnie informacja, że swoją działalnością chcę zrujnować finanse Kościoła. „Człowiek niby inteligentny, a nie wie, że im więcej wciśnie ludziom książek, tym mniej dadzą na tacę”.

* * *

Szybkimi krokami zbliżałem się do prawdy, że parafia dla naszego proboszcza jest jego prywatną spółką akcyjną. Działalność wszelkich grup była tylko listkiem figowym.

Pamiętasz, Elu, ile przeprowadziliśmy rozmów na temat proboszcza? Kiedy byłaś już bezradna wobec moich argumentów, spytałaś, czy się za niego modlę. Zamówiliśmy nawet mszę w jego intencji. To była moja ostatnia nadzieja. Nie byłem entuzjastą tego pomysłu, obawiałem się zresztą, że może publiczne nabożeństwo w swojej intencji potraktować jako obrazę: „Uważacie, że jest ze mną tak źle, iż po wyczerpaniu wszelkich ludzkich środków sięgacie po modlitwę?”. Nie, nic podobnego w jego umyśle nie zakiełkowało. Potraktował to jako nasze dziękczynienie za cudownego proboszcza.

* * *

Uważam, że proboszcz jest winny duchowej śmierci parafii. Najgorsze, że on tej śmierci nie widzi. Z tego, co wiem, działają u nas cztery grupy duszpasterskie: Grupa Żywego Różańca, Grupa Czcicieli Maryi, Grupa Pielgrzymkowa, Grupa Modlitewna AA. Wszystkie mają dewocyjny charakter, nie ma żadnych grup pomagających ludziom odnaleźć się w życiu, pokazujących, jak łączyć aktywne życie rodzinno–zawodowe z wiarą. Elu, spójrz na to, kto jest członkiem tych grup. Ile jest wśród nich małżeństw? Jak potraktować uczestnictwo w duszpasterstwie, które nawet jeśli nie przyczynia się do rozbicia małżeństw, to nie prowadzi do ich scalania? Ile u nas było kobiet, które godzinami przesiadywały w kościele, a w tym czasie ich mężowie byli zostawieni sami sobie? Albo leżeli przed telewizorem, albo pili, albo co innego. Byłem kawalerem i to widziałem. Gdzie mieli świadomość małżonkowie? Nie mówię o Tobie. Zawsze byłaś dla mnie przykładem, kiedy wyhamować, ale przecież wiesz, ilu było takich, którzy zachowywali się tak, jakby zgubili drogę do domu.

Powtarzam Ci, odpowiada za to proboszcz. Ilekroć zwracałem mu uwagę na konieczność stworzenia grup duszpasterskich na innych zasadach, padała jedna odpowiedź: „To wszystko, o czym pan mówi, wymaga sprowadzenia specjalistów. Czy wyłoży pan na to pieniądze? Bo ja nie wiem, jak popłacić fachowcom za wykonane roboty budowlane. Ludzi prosić nie będę, bo są coraz biedniejsi”.

* * *

Dziesięć lat trwała budowa nowego kościoła. Nie będę go komentował od strony różnorakich błędów architektonicznych. Były one efektem pogardzania wszelkimi radami. Znam rzeczywistość w innych parafiach, widziałem, jak kapłani potrafią wyzwolić w parafianach zaangażowanie, dając im od początku poczucie, że kościół buduje się według ich wyobrażeń. U nas nie było żadnej konsultacji z ludźmi w sprawie projektu kościoła, został im narzucony jedynie słuszny model wybrany przez proboszcza. Pokazano go nam, ale przecież nie do żadnej akceptacji, tylko do podziwiania. Spytałem, dlaczego nie przedyskutował go z ludźmi. „Kto wiele pyta, uzyskuje wiele odpowiedzi, a ja nie postawię kilku kościołów. Prawdy nie można przegłosować demokratycznie, a prawda jest taka, że nie ma lepszego projektu”. Ironia obezwładniająca. Przez te lata budowa się tliła. Można było wybudować kościół trzy razy szybciej, ale trzeba by było wyjść do ludzi, a tego Zajączek nie zamierzał czynić. Parafianie mieli przyjść sami i zrozumieć, że to ich interes. Oczekiwał od nich jednego: aby dawali jak najhojniejsze składki na budowę. Na koniec proboszczowi trafił się sponsor z Niemiec, który ufundował posadzkę w Kościele. W nagrodę Zajączek postawił mu tablicę z napisem: „Kościół jest darem parafii św. Jana w Dortmundzie”. Wśród części parafian zawrzało. Tablica została zniszczona przez nieznanego sprawcę. Proboszcz przypisał to działaniom chuligańskim, nie przyszło mu do głowy, że zrobił to ktoś zdesperowany. Ktoś, kto nie mógł przeżyć, że jego ofiara została zlekceważona. Trzy tygodnie po zniszczeniu tablicy, kiedy drugą niedzielę z rzędu Zajączek pomstował na nieznanych chuliganów, poszedłem do zakrystii i powiedziałem mu przy świadkach, że chyba nie jest zwolennikiem ewangelii o wdowim groszu. Odburknął, że nie mam do niego mówić zagadkami. Podałem mu przykład dziewiętnastowiecznego działacza społecznego hrabiego Edwarda Raczyńskiego, który na pomniku pierwszych władców Polski ufundowanym w dziewięćdziesięciu procentach przez niego, a w dziesięciu ze składek społecznych napisał, że to jego dar. Nagonka na niego była tak potworna, że nie wytrzymał jej psychicznie i popełnił samobójstwo. Zajączek nie poczuwał się do żadnej winy, aczkolwiek musiał doskonale zrozumieć, co chciałem uświadomić. Odchodząc, powiedział, że liczy, iż dzięki swej doskonałej orientacji wyjawię mu wkrótce nazwiska ludzi, którzy zniszczyli tablicę.

Nie można obrażać parafian, a potem apelować do ich odpowiedzialności.

* * *

Nie wiem, jak jest teraz w parafii. Nie chcę wiedzieć. Odszedłem, wysiadłem pewnego dnia z tego tramwaju, który nazywa się parafia św. Michała i na tym koniec. Nie chcę być nieobiektywny.

* * *

Droga Elu,

kiedy już wysłałem do Ciebie list, przyszło mi do głowy, by podzielić się z Tobą wspomnieniem o jeszcze jednym zdarzeniu kreślącym barwną postać naszego proboszcza. W jednej z nielicznych szczerych rozmów podzielił się ze mną swoim snem. „Ujawniam” go Tobie, bo w moim mniemaniu świadczy na korzyść proboszcza. Dowodzi bowiem tego, że miał wielką zaletę, mianowicie poczucie humoru. Szkoda tylko, że objawiła się ona tylko raz, i to we śnie. Opowiedział mi go 28 września 1986 roku, wiele miesięcy po tym, jak odrzucił moją propozycję poprowadzenia kursu historii. Zacytuję wiernie mój zapisek z tamtego dnia.

„Po rannej mszy poszedłem do zakrystii zapytać proboszcza o kurs dla lektorów Pisma Świętego. Zajączek był w wyśmienitym nastroju. Podzielił się ze mną swoim wielce zastanawiającym snem i prosił mnie o wykładnię. Powiedział mi, że mam szansę niczym Józef w Egipcie. Stwierdziłem, że Józef otrzymał polecenie, gdy przebywał w więzieniu. Zaśmiał się serdecznie.

Śniło mu się, że rano poszedł do łazienki i w lustrze zobaczył swoją głowę bez włosów. Z jego bujnej rudej czupryny niczym u biblijnego Samsona nie pozostał nawet jeden włosek. Nagle za jego głową pojawiła się twarz anioła, który szepnął mu do ucha, że każdy jego włos jest policzony. Każdy włos to jeden jego parafianin. Każdy włos, który wypadł, oznaczał utratę jednego parafianina. Anioł, stojąc za łysym proboszczem, kazał mu popracować nad odrostem włosów. »Jak to? Czy jest możliwe, aby ten, kto wyłysiał, z powrotem miał włosy?!« — pytał anioła zrozpaczony Zajączek. »Zaufanie, praca, wysiłek, poświęcenie, miłość« — usłyszał. — Sporządzisz RAPORT O STANIE WYŁYSIENIA PARAFII i odczytasz go w ostatni dzień roku parafianom” — nakazał anioł”.

Ciekaw jestem, Elu, jak by zareagował Zajączek, gdybym mu przypomniał ten sen. Z pewnością go nie pamięta. Do tej pory ma bujne, choć siwe włosy. Nigdy już nie zwierzył się mi ze swego snu. I chyba nie zdaje sobie sprawy, że coś tak ulotnego zostało odnotowane.

Piszę Ci o tym, bo zadaję sobie pytanie, jak to się stało, że nasz proboszcz wyłysiał, i to nie we śnie, ale naprawdę? Przychodził jako wzorowy kapłan. W którym momencie i dlaczego skręcił z właściwej drogi? Może to naturalne, że kapłaństwo deprawuje część jednostek? Kiedy zamiast możliwości służenia dostrzega się w nim możliwości władzy — panowania nad ludźmi?

PS. Tak w ogóle, to dobrze, że łysienie nie jest oznaką naszego moralnego upadku. Jak wytłumaczyłbym się ze swego coraz bardziej „profesorskiego czoła”? Jakiż ten Bóg jest miłosierny… Pozdrawiam i przepraszam, że dręczę Cię swoją pisaniną.

* * *

Drogi Zdzisiu,

dzięki za Twoją wnikliwą analizę życia naszej parafii. Nie chcę podważać Twoich kronik. Pewnie tak było, mnie też nieraz w chwilach złości, bezsilności przychodziła do głowy myśl, aby coś udokumentować. Zawsze się to jednak rozchodziło po kościach. Wybrałam inną drogę niż Ty. Uznaję w życiu zasadę, że lepiej swoje codzienne żale spalać przed Bogiem i o nich zapominać, bo inaczej zabetonują, przysypią człowieka. Przepraszam cię za wyrażenie. Nadal pracuję jako księgowa w firmie budowlanej. Może nikt nie będzie wiedział, jak było naprawdę, ale czy ta prawda historii kogoś zbawi? Niebezpieczna to sprawa prowadzić teczkę swojego proboszcza. Można z pozycji historyka ześlizgnąć się na pozycję oficera śledczego.

* * *

Myślę, że w pewien sposób triumfujesz. Rzeczywiście nasza parafia nie jest kwitnącym ogrodem. Zmizerniała. Ludzi jest coraz mniej, a twarze coraz starsze. Ci, którzy chcą robić coś więcej ze swoją wiarą, uciekają do atrakcyjniejszych kościołów. Obawiam się jednak, że młodzi w ogóle coraz bardziej oddalają się od Kościoła. Czy winą za wszystko można obarczyć Zajączka?

Działają w parafii dwie nowe grupy duszpasterskie. „Caritas” i grupa modlitewna ojca Pio. Oprócz tego trwają stare grupy Żywego Różańca i Czcicieli Matki Bożej. Widzę Twój uśmiech, gdy to czytasz. Zawsze byłeś zdania, że wszystkie te grupy są to wspólnoty dewocyjne pod różnymi szyldami.

„Caritas” jest czymś nowym. Pewno nie jest naszym pomysłem, ale dobrze, że tego nie odrzuciliśmy. Trzy miesiące temu spotkała mnie nagroda. Przyszliśmy z pomocą kobiecie, która była zdesperowana i chciała popełnić samobójstwo. Nawet już napisała list, w którym wyraziła nadzieję, że kiedy odejdzie i zrobi trochę miejsca na tym świecie, łatwiej będzie się zająć jej dwójką dzieci. Gdyby nie parafia, kobieta nie otrzymałaby znikąd ratunku.

Wracając do grup modlitewnych, myślę, że to zasługa Zajączka. To on rozmodlił parafię. Dla mnie może najważniejszym argumentem na jego korzyść jest właśnie ten widok, który podtrzymuje mnie wiele razy. Proboszcz obchodzący kościół z różańcem w ręku. Można mu zarzucać różne rzeczy, ale nie to, że nie jest oddany swojej parafii. Kiedy patrzę na niego, mam pewność, że jest to człowiek, który na parafii się nie dorobił. Posłuchaj, co się mówi pośród księży. Ten, kto po piętnastu latach kapłaństwa nie odkłada na stare lata, jest uznawany za naiwniaka i dziwadło.

Zdzisławie, jest sprawa zasadnicza, czy wierzy się w księdza, czy w Pana Boga. Mnie Zajączek nie jest w stanie zasłonić Boga. Gdyby kapłan miał taką moc, musiałabym skreślić bardzo, bardzo wielu kapłanów.

Od czasu do czasu chodzę na msze do karmelitów, jezuitów, do św. Stanisława Kostki. I rzeczywiście jest tam inna liturgia, kazania na wyższym poziomie. Nie potrafię jednak pozbyć się z myśli: „Co będzie, jeśli nasz ugór wszyscy opuszczą?”. Kiedy codziennie idę odbierać komunię z rąk osoby, do której mogłabym mieć te same żale, co Ty, wiem, że Bóg jest ponad wszystkim i przychodzi do mnie razem z tym mizernym człowiekiem. On nie zasłania mi Boga… Wyobrażam sobie, że moje świadectwo o Bogu jest tak samo nędzne jak jego, a może bardziej. Jednak Bóg pozwala mi działać.

Przepraszam Cię, Zdzisiu, nie umiem tak logicznie dowodzić na piśmie swoich racji. Jestem biegła raczej w rachunkach. Nie zadręczasz mnie, z wielką radością przeczytałam Twoje e–maile. Mam tylko poczucie, że zawiodę Cię swoją odpowiedzią.

Pojutrze przychodzą do nas z pierwszą wizytą przyszli teściowie Jacka. Zastanawiamy się z mężem, jak ich przyjąć.

* * *

Droga Elu,

wstrzymałem się cztery dni z odpowiedzią, by nie zawracać Ci głowy. Boże, zupełnie nie uświadamiałem sobie, że Twoje dzieci biorą się już do żeniaczki.

Wielkie dzięki za list, w pewien szlachetny sposób zazdroszczę Ci. Myślę sobie, że tak to mądrze Bóg ułożył, że stanowimy dopełniającą się parę dla proboszcza. Ty — nieustające zrozumienie i miłosierdzie, a ja — krytyka i pokuta. Dwa płuca, którymi musi oddychać Kościół. Może żadne z nas nie ma racji, która mogłaby istnieć samodzielnie.

Piszesz, co by się stało, gdybyś odeszła z tego ugoru. Dla mnie to dość proste — może wreszcie ktoś by dostrzegł problem. To, co piszesz, że w tej mizerii parafii i proboszcza odnajdujesz drogę dla siebie, jest piękne i do pewnego momentu mądre. Wówczas gdy patrzysz na sprawy z perspektywy Twojej duchowej ścieżki. Musiałaś dokonać ogromnej duchowej ekwilibrystyki, żeby odnaleźć ten sens? Ilu jednak znajdzie się ludzi myślących podobnie jak Ty? Okazujących księdzu bezgraniczne miłosierdzie? Parafia nie może być tak zbudowana, że grupka osób szlachetnie myślących dostrzeże w tej biedzie swoją drogę. To byłoby wodzenie ich na pokuszenie. Parafia to nie grupka świętych pośród masy tabletkowej staruszków i dzieci, którym obojętne, do jakiego kościoła chodzą.

Piszesz o grupach modlitewnych. Zgoda, są one bardzo ważne, ale muszą być zapleczem modlitewnym dla innych działań duszpasterskich. Zajączek wybudował kościół i chce, aby odbywały się w nim msze i modlitwy. To jest jego wizja parafii. Wszystkie inicjatywy, które tę wizję przekraczającą, są według niego robieniem bałaganu. On chce mieć święty spokój.

Grupy modlitewne nie mają czego wspierać. Powiem więcej: w niektórych przypadkach mają charakter niszczący. Kiedy tylko jedno z małżonków poświęci się dla pracy w Kościele, wytwarza się coś w rodzaju fałszywego spóźnionego celibatu. Kościół powinien zwracać uwagę tym działaczom, którzy angażując się w życie parafii, zapominają o rodzinie.

Elu, tak nie musi być. To nieprawda, że młodych nie ma w parafii. Tam, gdzie chodzę, jest morze młodych twarzy. Dzieci na mszy nikomu nie przeszkadzają. Ale ludzie muszą wiedzieć, że są kochani. Są parafie złe i dobre.

Elu, parę razy próbowałem wrócić, a raczej wysondować, co się u nas dzieje. Nie byłem w stanie… W 1999 roku poszedłem na mszę w uroczystość Świętej Rodziny. To, co usłyszałem na kazaniu, wzbudziło we mnie „świętą agresję”. Nasz kaznodzieja skupił się na antymodelu rodziny, na kobietach wychowujących samotnie dzieci. „Tak zwane dzieci panieńskie… kto im wynagrodzi ich ciernistą drogę? Gdzie było myślenie o przyszłości u tej matki, która gotowała tak straszny los swemu dziecku?”. Mówił o kobietach, które fundują sobie dziecko jako środek na rozwiązanie życiowych problemów. Jakby nie rozumiał, że większość samotnych matek to przecież ofiary — oszustwa, przemocy, alkoholizmu. Powiedz mi, jak po takich kazaniach ksiądz może głosić godność i świętość każdego życia poczętego. Jak można szczuć w Kościele kobiety wychowujące samotnie dzieci, a potem mówić, że nawet życie poczęte w wyniku przemocy i gwałtu jest największą wartością? Nie, Elu, wybacz, ale nie mogę zgodzić się, że kapłan nie może zasłonić Pana Boga. Po większości mszy wzrastał u mnie poziom agresji w stosunku do Zajączka, a jego słowa zamiast mnie budować, wyzwalały we mnie same negatywne uczucia i myśli.

Niedawno, jakieś pół roku temu, jeden z parafian opowiadał mi, jak Zajączek nie chciał mu dać zaświadczenia o chrzcie dla jego upośledzonego syna, który przygotowywał się do bierzmowania w szkole specjalnej. Wygłosił mu tyradę o tym, że zabiera się dzieci z parafii i bierze do jakichś szkół artystycznych, baletowych, muzycznych… Gadał zupełnie, jakby nie miał do czynienia z żywym człowiekiem, który przed nim stał. Kazał mu najpierw przynieść zaświadczenie ze szkoły, że uczęszcza na katechezę. Może mu nerwy puściły, bo przed tym człowiekiem przyjmował młodych ludzi, którzy przyszli po zaświadczenia potrzebne do ślubu. Chcieli go zawrzeć w kościele akademickim, gdzie od lat uczestniczyli w działaniach duszpasterstwa. To jego stały konik, hańbienie ludzi, którzy chcą mieć ślub, a potem chrzest dziecka w innej parafii. Jego ulubionym komentarzem w tych sytuacjach jest: „Ciekaw jestem, czy pogrzeb też będą chcieli mieć w innej parafii”. Straszy. Zapomina, że w większości przypadków to nie on będzie ich chował.

Zajączek nie jest w stanie zadać sobie pytania, dlaczego ludzie emigrują ze św. Michała. Co jest takiego w innych parafiach, czego tu nie znajdują?

Ile razy byłem świadkiem jego moralnych szantaży pod adresem „emigrantów”. O co mu chodzi, czy naprawdę tak ich kocha, czy żal mu pieniędzy, których mu nie wrzucą na tacę?

Według mnie każdy z nas, a ksiądz szczególnie, powinien się cieszyć, że ludzie szukają wartości religijnych. Jeśli ktoś odchodzi, to znaczy, że pragnie czegoś więcej. Ale takie spojrzenie jest zabijane przez terytorialne patrzenie na parafie.

* * *

Drogi Zdzisławie,

załóżmy, że podzielam prawie wszystkie Twoje racje. Załóżmy, bo w istocie uważam, że życie jest bardziej skomplikowane. Ale gdybym nawet się z Tobą w stu procentach zgadzała, czy naprawdę emigracja z parafii jest jakimś rozwiązaniem? Jakkolwiek sama wiem, ile osób przeniosło się do sąsiednich parafii, to wiem też, że większość i tak nigdy się nie przeniesie. Chociażby z tego powodu, że nie są mobilni, są skazani na św. Michała. Pozostaję więc z tymi „skazanymi”.

* * *

Droga Elu,

ja też krótko. Zgadzam się, że emigracja nie jest rozwiązaniem dla wszystkich, to znaczy dla tych, którym jest źle. Wracam do tego, co już pisałem. Chore jest to, że wielu proboszczów może prowadzić w „swoich parafiach” własną — szkodliwą — politykę duszpasterską i nikt nigdy ich z tego nie rozlicza. Tzw. wizytacje są przecież czystą fikcją.

Wniosek jest dla mnie jeden. Kościół powinien częściej otwierać okna. Żaden z proboszczów nie może mieć poczucia nieusuwalności. Skoro nie można zmienić całej parafii, trzeba zmienić zarządcę.

* * *

Zdzisławie,

właśnie dostałam informację, że nasz proboszcz Marian Zajączek zmarł nieoczekiwanie. Za dwa dni miał wyjść ze szpitala. Był już po rekonwalescencji. Przykro mi, że odnaleźliśmy się w tak niefortunnym czasie.

* * *

Droga Elu,

nie należę do osób kierujących się emocjami, ale przyznam się, że kiedy dowiedziałem się wczoraj o śmierci naszego proboszcza, siedziałem wieczorem rozbity. Mówiłaś, że jego upadek z drabiny nie był poważny. To jeszcze jeden dowód, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć skutków naszych nawet niewinnych upadków. Nie wiadomo, co w nas pęknie i jaka ukryta powstanie rysa.

Patrząc z perspektywy, mógłbym powiedzieć, że pomysł wymiany listów podsunął mi diabeł. Na końcu ośmieszył mnie, obnażając moje zacietrzewienie wobec zmarłego. Oczywiście żartuję. Nie napisałem ani jednego słowa, którego mógłbym się wstydzić albo które chciałbym odwołać. Śmierć nie zmienia prawdy obiektywnej, jedynie może być końcem sensowności pewnych krytycznych ocen.

Myślałem wczoraj długo, czy nie spalić swoich kronik parafialnych. Niewykluczone, że tak zrobię. Jeśli dla Ciebie to nie ma znaczenia, skasuj w komputerze moje e–maile. I tak pewnie nie oddają całej prawdy, przekazałem Ci tylko drobny fragment moich zapisków.

Przypuszczam, że pogrzeb odbędzie się w sobotę.

Przyjdę. Może znajdziemy chwilę czasu, by porozmawiać. Może to dobry moment, żeby się wciągnąć na nowo w parafię.

U św. Krzysztofa, u którego zakotwiczyłem i gdzie jest mi dobrze, mimo wszystko jestem emigrantem…

Nieraz tylko śmierć przecina węzeł gordyjski naszych niemożliwości.

Raport o stanie wyłysienia parafii
Jan Grzegorczyk

urodzony 12 marca 1959 r. w Poznaniu – pisarz, publicysta, tłumacz, autor scenariuszy filmowych i słuchowisk radiowych, w latach 1982-2011 roku redaktor miesięcznika „W drodze”. Studiował polonistykę na Uniwersytecie im. A...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze