Zręczność idolatrii
Oferta specjalna -25%

Pierwszy List do Koryntian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Pośród zadziwiających zdolności człowieka możemy znaleźć jedną, nieporównywalną z niczym innym: talent idolatryczny. Nie pojawia się on co prawda w zestawie talentów przekazanych przez pana swoim sługom, ale mnoży się niebywale.

Zastępowanie prawdziwego Boga okolicznościowym wyrobem świadczy nie tylko o predyspozycjach i możliwościach „produkcyjnych”, ale i silnych potrzebach religijnych. Z historii Izraela wiemy, że wystarczyło kilka tygodni (a może nawet jeden), by zniecierpliwione czekaniem na Mojżesza rzesze, w skrajnie niesprzyjających warunkach, bo na pustyni, zrobiły odlew potężnego byka ze złota, zorganizowały kult i ułożyły pieśni. Biedny Mojżesz, wracając po 40 dniach z Synaju, zastał okazałą liturgię i przepych. To się nazywa maestria religii!

Wyciosywanie steli słonecznych czy aszer na wysokich pagórkach domknięto ostatnim zwojem Starego Testamentu, ale pomysłowość drzemiąca w zwojach mózgowych nie pozwala próżnować najbardziej próżnej części ludzkiej natury. Kreowanie bogów ciągle dynamizują środowiska zawodowych bałwochwalców, którzy zresztą żyją z obsadzania współczesnego panteonu w wymiarze makro czy też lokalnym — domowym. Bożyszczosfera jest skrzętnie zagospodarowywana, tym bardziej że, zdaniem wielu, prawdziwy Bóg umarł, a potencjał religijny tkwiący w nadziejach i marzeniach, by być jako bogowie, należy skrzętnie wykorzystać.

Wojny bogów nie cichną, dudnią oklaskami przy podiach zwycięzców, w salonach mód, na parnasach nieujarzmionego języka czy w gabinetach nie tyle już dystyngowanych, ile brawurowych polityków. Pośród okazałych drapaczy chmur, ekskluzywnych kurortów, sznurów zwykłych blokowisk fetuje swe zwycięstwa lub liże rany zraniona duma — matka wszystkich bogów.

Idolatria może pójść w głąb, by wywyższyć siebie, albo na zewnątrz, by jaśniejące sacrum pośród grona wielbicieli i wyznawców rzucało dobrotliwy blask chwały, przydając piękna. Miłośnicy upojnej estetyki nie wiedzą, że „stali się wstrętni jak to, co pokochali” (Oz 9,10). Zarówno w pierwszym, jak i w drugim przypadku, człowiek nadaje sobie rangę z wysoka, uprzejmie informując ewentualnego boskiego pretendenta do ludzkiego świata i ludzkiej historii, by już nie zaprzątał sobie nim głowy. Jeżeli nie ustępuje sam, współczesny człowiek ma odwagę Go przepędzić, podobnie zresztą jak szanowni poprzednicy: „Wyzwoliliśmy się! Nie przyjdziemy już więcej do Ciebie!” (Jr 2,31). Łupem idolatrii zaś padają pokłady i warstwy tego w człowieku, co nazywamy pragnieniem Boga. Łup, zdaje się, nie jest do wyczerpania, bo jak zapewniał Henri de Lubac, „duch ludzki jest pragnieniem Boga”. Ile zatem starczy hartu ducha, tyle też i fałszywego kultu. Na jedną prawidłowość należy zwrócić uwagę:

Izrael był jak dorodny krzew winny, przynoszący wiele owoców: lecz gdy owoc jego się mnożył, wzrastała liczba ołtarzy; im lepiej działo się w kraju, tym wspanialsze budowano stele (Oz 10,1).

Prorocka ironia czy gorzka logika?

Detronizacja Boga

Mówienie o idolatrii można by łatwo zakwestionować. Któż bowiem wyszukuje skrupulatnie okazałe i wysmukłe drzewa, by rzeźbić kolumny dla słońca czy księżyca albo usypywać wyżyny dla Molocha? Na nieszczęście idolatria nie jest jednak czymś odległym, obcym, niedotyczącym naszych światów — idzie przez wnętrze. Serce człowieka jest niezgłębione i zdaniem Chrystusa — mało w tym względzie optymistycznego — stanowi źródło wszelkiego draństwa: „z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego całe to zło… pochodzi” (Mk 7,21.24).

Człowiek idolatryczny zaczyna od zdetronizowania prawdziwego Boga. Dziś, w czasach wrażliwców — nawet zwierzętom pozwala się godnie, humanitarnie umierać — wycinanie Pana Boga z krajobrazu ktoś mógłby trafnie porównać do wiwisekcji. O wiele delikatniejszym zachowaniem jest usuwanie Go w cień jako zbyt kosztownego, a i wychodzącego z obiegu luidora, którego lepiej rozmienić na drobne. Innym humanitarnym zabiegiem jest przycinanie nieba do miary ziemi, a konkretnie Chrystusa do naszego formatu w całej rozpiętości talii, i do naszych potrzeb. Nagłe czy zbyt klarowne pojawienie się Odwiecznej Prawdy mogłoby być uznane za brak dobrego smaku, a religijne zakłopotanie spowodowanie tym faux pas — za uchybienie wszelkim układnym normom.

Jednak najbardziej strukturę wiary narusza wchodzenie w rolę sędziego. Oczywiście, już nie oskarżyciela czasów, rzeszy otaczających idolatryka (to zaawansowany przypadek religijny, o którym mówimy) nieudaczników, tępaków, łajdaków, oszustów czy jeszcze kogoś, na kim można z całą powagą skupić nienawiść i pogardę — ale samego Boga. Najpierw domaga się od Boga wyjaśnień, a w zuchwałości pytań zaczyna obwiniać Go za nieszczęsny los i ludzkie bestialstwo. Wreszcie sadza się Go na ławie oskarżonych i rozlicza, policzkując jak Chrystusa.

Aby mogło to przebiegać bez zakłóceń, najpierw należy odciąć się od prawdy. Tu odnajdujemy dramat Ewangelii Światła Jana: „światło przyszło na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność aniżeli światło” (J 3,19). Miłowanie ciemności, cienia, niedomówień, pozorów, gier, dwuznaczności rodzi potrzebę ciągle nowego szacowania, które poszukuje nowych miar i kontekstów.

Aby nagromadzić nieco chwały, blichtru do osłonięcia wydatnej własnej tandety, trzeba się całkowicie zaprzedać, tonąc w długach i zależnościach. Dławiący wir coraz to bardziej wciąga w niewolę. Człowiek zamyka się i więzi w pułapce upojenia sobą, a krótki czas bogów wymusza pośpieszną nobilitację miernoty. Z tak wielu stron dochodzi krzyk karykatur, kąśliwy uśmiech parodii. Błazenada czy też bachanalie mącą wybujałe umysły zapraszają w korowody szaleństw. Nie ma już zatrzymania… Szaleństwo zastępuje ideę wolności.

Człowiek idolatryczny jest z natury manipulatorem. Wszystko, co mówi i robi, należałoby ciągle brać w cudzysłów, w nawias, unieważnić, ale to on w swoim świecie wszystko skutecznie unieważnia: nic nie ma prawa żyć oprócz bogów. Gdy bogiem staje się materia (pieniądz, ekonomia, materialne możliwości) czy cielesność (ciało, seks), czy prestiż (kariera, sława), idolatryk, by mieć poczucie życia w wybranym i szczególnym świecie, musi tym wartościom nadać absolutne znaczenie. Stają się one osią rzeczywistości, której należy się cześć. Stają się centrum — czymś, czemu wszystko się poświęca.

Sztuki podobieństwa

Idolatria rodzi się, kiedy człowiek już nie chce być podobny do Boga, ale chce uczynić świat, w którym żyje, podobnym do siebie. Siła podobieństwa i upodabniania jest niebywale uwodząca. Jest jak demiurgiczna zdolność do stworzenia własnego świata. Codziennie rano mogę wstać i spojrzeć z dumą na „potęgę i wspaniałość tego wszystkiego, bo mnie są poddane i mogę je odstąpić, komu chcę” (Łk 4,6). Idolatria rodzi się z okrucieństwa, z obsesji zaraźliwego narcyzmu, który wszędzie tropi swe odbicia i zmusza do naśladowania. Jest to szyderstwo z boskiego podobieństwa, wpisanego w naturę. Dyktat nowych bogów to imperatyw naśladowania mód, stylów, wyobraźni, poglądów, rozwiązań: bogowie dziś myślą w ten i tylko ten sposób, a niepoprawnym wykrzykują swe biada, otwierając bramy potępienia. Mimo że w idolatrii jedynie się marnieje, wyczerpuje siły na zmory i fatamorgany, ale któż tego słucha. Lęk przed niepodobieństwem, nierozpoznaniem, odrzuceniem, jest niemal religijny.

Życie w krainie fałszywej obietnicy

Fałszywi bogowie są mistrzami fałszywej obietnicy. Mamią łatwym dostępem do raju, korzyściami, „świadczeniami”, przewagą, bogatszym życiem. Mimo że człowiek dość szybko orientuje się, że został oszukany, że owoce z własnego raju są zaprawione goryczą i rozczarowaniem, że oczekiwanego spełnienia nie będzie, że czuje się duchowo wypłukany i zubożony, konsekwentnie brnie dalej, wpadając coraz bardziej w pułapkę pustki i wypalenia. Aby ocalić swój świat, musi być radykalnie wierny kłamstwu, że warto było wszystko poświęcić. Zaczyna się walka o własne przetrwanie, nie o ocalenie sensu, ale przynajmniej o pomniejszenie psychologicznych i społecznych kosztów. Uparta stanowczość, niemal boska, może być niewyczerpana. Na stworzonej pustyni, gdzie wszystko już dogorywa, w konaniu umysłu, rozlega się krzyk ostatniego zadowolenia: to Bóg umarł.

Aby uniknąć dokuczliwego sponiewierania, człowiek musi zadbać o to, by bogowie byli wysoko cenieni, by wszyscy oddawali im cześć. Najlepszym rozwiązaniem jest wspólnota idolatryczna: dzielnie się doświadczeniem, krzepienie wątpiących, a także solidarne zamykanie ust kwestionującym. Tak zawiązuje się totalitaryzm, najbezwględniejsza forma idolatrii, tyrania bogów.

Podtrzymywanie fałszywych światów jest kosztowne. Alternatywne raje muszą z natury sięgać do nieba lub sprowadzać je na ziemię.

Bogowie klasyczni

Dobrze jest, gdy w danej dziedzinie istnieje klasyka. Z powagą możemy się wtedy do niej odwołać. A są trzy, jak ménage à trois: pożądliwość oczu, pożądliwość ciała i pycha życia (por. 1 J 2,16). Klasyka, ponieważ posługuje się czasem językiem anachronicznym, jest do przetłumaczenia. Pożądliwość oczu to bóg głodu, nienasycone pragnienie poznania, posiadania, zachłanność materii i pieniądza, kontaktów ludzkich, chciwość, sycenie głodów informacji, ciekawości, słowem — konsumpcjonizm, obnażanie (porneia) i pożeranie rzeczywistości. Idolatria jest prostym okradaniem Boga z należnej chwały, a przypisywaniem jej człowiekowi lub jego dziełom. „Nie ma hańby dla tego, kto kradnie, by wnętrze napełnić, gdy głodny” (Prz 6,30). Głód idolatryczny jest przejawem dumy. Każe wyciągać rękę po każdą nadarzającą się okazję, by bardziej ozdobić siebie czy panteon, któremu się służy.

Ze wszystkiego chce uczynić strawę dla siebie. To pokłosie upadania w raju, kiedy kobieta spostrzegła, że „drzewo ma owoce dobre do jedzenia, że jest ono rozkoszą dla oczu” (Rdz 3,6). Bogiem jest to, co pozwala rozszerzać źrenice z podziwu, zachwytu, co budzi niepowstrzymaną żądzę chłonięcia piękna. Istnieje piękno, które okazuje się doskonałą pułapką. Wchodząc przez zmysły, więzi w nich człowieka. Staje się ono tylko „dla mnie”. Staje się towarem. Towarowe podejście do rzeczywistości chętnie wszystko wystawia na sprzedaż. W panteonie wszystko zmienia się w towar, w katalogi wygórowanych cen i wierzytelności, które trzeba płacić i uiszczać, by reaktywować swą domniemaną wielkość, a sprzedajność bogów jest deprymująca. Niechybnie jednak wyprzedaje się siebie. Wyznawcy tego boga, „aby zaspokoić swą chciwość, obłudnymi słowami was sprzedadzą” (2 P 2,3). To bóg sprzedajny, handlarz kłamstwem i fałszywą monetą, bóg fałszywego głodu, zdziczałego pragnienia. Objawił się Chrystusowi, gdy Ten „odczuł w końcu głód” (Mt 4,2). „Lecz On mu odparł: Napisane jest: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych”. To znaczy — nasycenie pochodzi z nieba, znajdziesz je niejako w Boskim oku.

Drugi bóg to kult ciała. Oznacza on nie tylko bezładne kierowanie się zasadą przyjemności, sceny zdziczałego seksu, oczu pełnych pożądania i rąk zagarniających do spółkowania, ale czyni z ciała bóstwo. Zasadnicza opcja na rzecz cielesności i zmysłowości konsekwentnie i nerwowo zaprzecza wszystkiemu co duchowe, hołdując zewnętrznemu. Ten bóg mówi: droga do człowieka prowadzi przez ciało. I na nim się zatrzymuje. Dać ciału wszystko, czego mu potrzeba, nastroić i rozpędzić wszystkie zmysły w szalonej gonitwie: ukazać ciało całe i wyczerpane pożądaniem, stworzyć słowa budzące ucho, w ceremoniach fishing for compliments wymuszając słowa uwodzące pięknem i jędrne. Dać i okazać dotyk nieba, w gwałtowności uniesienia i drżeniu oczekiwania na spełnienie. Przestrzeń wypełnić wonią olimpu, z podparyskich pracowni mistrzów zapachówi kosmetyki, z wyszukanych krain i ziół. Na koniec szczególny zmysł, w którym owoc nabiera maksymalnej soczystości: smak. Wtórują nam słowa Pawła: „Ich losem — zagłada, ich bogiem — brzuch, a chwała — w tym, czego winni się wstydzić. To ci, których dążenia są przyziemne” (Flp 3,19). Lecz wypełnić zmysły to oleum et operam perdidi. Spokojny, zdystansowany Kohelet powiadał: „Nie nasyci się oko patrzeniem ani ucho napełni słuchaniem” (Koh 1,8). Smak czasu szybko ulatuje; bo zmysły są niezwykle kapryśne i rozkrzyczane, mają krótką pamięć, ale też, dosiadłszy tak narowistych koni, ze zdziwieniem czy smutkiem można odkryć, jak bardzo człowiek chce być uwodzony, pociągany, kuszony, kocha ponętność.

Ciało usytuowane w centrum, „na narożniku świątyni”, ale tak, by „przypadkiem nie urazić swej nogi o kamień” (por. Mt 4,6), oznacza również zdeformowaną troskę o siebie, wszelkie histeryczne kręcenie się wokół zdrowia i krzepy, hipochondrie, fobie higieniczne i alergiczne. Na świątynie wyrastają salony zdrowia, higieny, odnowy biologicznej, operacje plastyczne, kluby fitness — miejsca, gdzie pozwala się królować ciału. Jakby się chciało zaprzeczyć przemijaniu, udowodnić, że ciało i to, co je zabezpiecza, się nie kończy.

Trzecim najbardziej czczonym, pożerającym niezliczone ofiary bożkiem jest prestiż, znaczenie, wielkość, zwłaszcza wielkie imię, które potrafi gromadzić. Wybić się, przekroczyć wszelką miarę wielkości, utrwalić pamięć. Idolatria prezentuje się w całej gamie rozdzielczości: od prymitywnego rozpychania się w historii czy udowadniania, kto tu jest najważniejszy, przez przepędzanie czy wykańczanie „innowierców”, po bardziej eleganckie formy wymazywania innych bogów czy wręcz subtelne i przyprawione elokwencją lokalne „teologie”.

Za początek tego typu idolatrii można przyjąć pęcznienie. To swoisty proces, zupełnie odmienny od rozwoju czy wzrostu. Człowiek pęcznieje, deformując swą obecność — rozdyma się. Autokreacja idolatryczna objawia się właśnie potrzebą objawienia siebie, coraz bardziej absolutnego. Idolatryk absolutyzuje wypowiedziane przez siebie zdania, tworząc z nich niekwestionowany kanon prawd, egzageruje postawy jako znaki, którym należy się cześć i szacunek, domaga się bezwzględnego uznania racji, żąda respektu i czołobitnych zapewnień dla swych wspaniałych konceptów i przedsięwzięć itd. A tym, którzy przez to subtelnie (ale nie bez równie subtelnej pogardy) zostali zepchnięci i uplasowani niżej, proponuje parasol swojej wyrachowanej życzliwości. Jakże symptomatyczne (ale nie zabawne) są drażniące odkrycia, że go nie zauważono, odpowiednio nie wyeksponowano, nie doceniono należycie. Nieproporcjonalny gniew, irytacja obnażają ołtarz, na którym tak zręcznie się zainstalował, by móc kontemplować właściwą perspektywę antropologiczną i kulturową. W istocie jest to przecież niechybna detronizacja, burzenie świętego porządku, a zatem należy go przywrócić, uruchamiając święty gniew. Bogowie nie pozostawiają doznanej ujmy na czci należnej bez dziesięciokrotnej odpłaty.

Wobec takiej sytuacji inteligentny idolatryk, w dostojnych szatach rzekomej pobożności i wyreżyserowanej poczciwości, oczywiście nie będzie się uciekał do tak niereligijnych zachowań, jak znaczące chrząkanie czy tupanie obcasami eleganckich butów. Przypomni o szacunku dla tradycji, obyczajności dawnych lat, kulturze, prawach człowieka. Brzmi to znajomo… Chrystus w istocie walczył z idolatrią kapłanów i faryzeuszy, którzy wykorzystując religijne reguły, umiejętnie przekierowywali strumień chwały: „ze względu na waszą tradycję znieśliście przykazanie Boże” (Mt 15,6). To smutne, że te kręgi mogą być najbardziej idolatryczne.

Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy! Bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz pomijacie to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę (Mt 23,23).

Umysł bałwochwalczy pomija to, co najważniejsze w rozumieniu rzeczywistości, religii, ocenach, sądach. Deprymujące…

Idolatryk, by się rozwijać, potrzebuje coraz większej liczby zastępów czcicieli. Rozszerza filakterie swej wspaniałomyślności dla bogobojnych i wydłuża frędzle u płaszcza swej chwały (por. Mt 23,5), z namaszczeniem obnosząc nimb swej świątobliwości czy znaczenia. Nie jest to nic innego jak religijna forma konsumpcji. Czołobitność, jeżeli nie da się jej wyłudzić w dobrodusznym majestacie czy do niej nakłonić zwykłymi środkami, należy wymusić. Taki jegomość przyszedł do Jezusa i wziął Go

na bardzo wysoką górę, pokazał Mu wszystkie królestwa świata oraz ich przepych i rzekł do Niego: Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon. Na to odrzekł mu Jezus: Idź precz, szatanie! Jest bowiem napisane: Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz (Mt 4,8–10).

Kamarylny wymiar idolatrii

Panteon rodzinny, podwórkowy czy cywilizacyjny jest ciągle za ciasny, niepewny, niełaskawy i nieskory, by użyczyć miejsca wszelkim koronującym się bóstwom. W tym ambarasie można jednak znaleźć rozwiązanie, lecz nie jest ono satysfakcjonujące dla bogów większego formatu. To wspólnota idolatryczna, kamaryla, a może nawet camorra, w której, co prawda, dzieli się piedestał, ale gwarantuje za to lepszą organizację „kultu”, większy jego zasięg oraz sprawniejsze dowodzenie poddanymi. Umacnia się boska merytokracja. W ten sposób, w zmowie idolatrycznej, rodzi się totalitaryzm.

Idolatria, jak każda religia, związana jest zawsze z liturgią: celebrowanie słów, zachowań, pozycji, znaczenia, obnoszenie swej chwały. Idolatryczne systemy szybko ogłaszają swe wyznania wiary, wyznaczają służby liturgiczne do zachowania porządku podczas „nabożeństw” i namaszczonych rytuałów mocy. Tradycyjnie uwielbiane są procesje: równe, z przytupem, podpierane lufami, albo kolorowe z balonikami i batutą. W czasie wolnym od celebracji służby liturgiczne zajmują się nawracaniem wątpiących i wzmacnianiem tęgich owiec. Tak można by ciągnąć znane wątki…

Przeskakując kolejne wielokropki, osiądźmy w zakończeniu. Wszelkie opowieści, by nie być posądzone o pluszkinstwo słów, a także, by podkreślić swój mądrościowy wymiar, proponują morał, pointę czy też literacki fulcrum. Koniec wieści Ezechiel:

Splądrowane będą twoje bogactwa, rozkradzione twoje towary, poburzone twoje mury, a wspaniałe twe budowle porozwalane (Ez 26,12)

oraz Franz Kafka w Przemienieniu, gdzie dynamiczny, o wysokim wskaźniku idolatrycznym jegomość, pełen wspaniałych pomysłów, budzi się pewnego dnia z przeświadczeniem, że jest robakiem. W ten sposób potraktowany również przez najbliższych, wieńczy robaczy żywot na śmietniku. Być może Kafka nie stronił od lektury Ćwiczeń św. Ignacego, ale logika tego przemienienia odpowiada konsekwencjom idolatrii. Zatem morał nie brzmi: strzeż się robaczywych idolatryków, ale: pozwól Bogu odpocząć w tobie.

Zręczność idolatrii
Marian Zawada OCD

urodzony 21 września 1958 r. w Katowicach – ojciec Marian od Niepokalanego Serca Maryi OCD, karmelita bosy, absolwent Akademii Ekonomicznej, w wieku 25 lat wstąpił do Zakonu oo. Karmelitów Bosych, doktoryzował się na podstawie pracy Zagadnienie nadziei w doktrynie św. Ja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze