Przystanek Narnia
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 opinie
Wyczyść

Jan Grzegorczyk, Paweł Kozacki OP: Jakie jest miejsce „Opowieści z Narnii” w charyzmacie ewangelizacyjnym Wspólnoty św. Tymoteusza? Jak to się stało, że wasze logo widnieje na materiałach rozdawanych na przedpremierowych pokazach filmu nakręconego na podstawie powieści C. S. Lewisa?

Artur Godnarski: Na spotkaniu AXE 2000 — Stowarzyszenia Dyrektorów Szkół Ewangelizacji z całego świata, przedstawialiśmy różne pomysły. Pewnego dnia jeden z liderów zadzwonił do mnie i powiedział: „Słuchaj, chcielibyśmy, żebyś poleciał z nami do Stanów Zjednoczonych zaopiniować kampanię Josha McDowella”. Polecieliśmy. Przy tej okazji poznałem Pawła, Amerykanina, który zajmuje się prowadzeniem od strony chrześcijańskiej projektu „Narnia”. Opowiedział mi o ekranizacji powieści Lewisa, o tym, że chrześcijanie w Stanach Zjednoczonych chcą, aby ten film stał się wielkim wydarzeniem, ponieważ uważają, że niesie ważne przesłanie do dzieci, młodych ludzi i rodziców. Nie znałem autora, nie czytałem żadnej jego książki, ale zaciekawiło mnie to. Pamiętaliśmy o projekcie w modlitwie, prosiliśmy Boga, żeby im się to powiodło. Wróciłem do Polski, a kilka dni później zadzwonił do mnie Robert: „Słuchaj, mamy kontakt z Walt Disney Pictures. Szukają ludzi, którzy pomogą im w kampanii reklamowej Opowieści z Narnii. Pracujemy razem przy Przystanku Jezus. Uważam, że to też powinniśmy zrobić razem”.

Spotkaliśmy się z przedstawicielami Walt Disney Pictures. Zależało im, aby film obejrzało jak najwięcej ludzi. Interesowały ich pieniądze, a nie kwestie duchowe. Robert jasno i wyraźnie powiedział, że widzimy w tym materiale przesłanie, które wyrasta z chrześcijaństwa, i chcielibyśmy je przekazać jak największej grupie ludzi. Byłaby to przeciwwaga do tego, co jest na rynku, na przykład do Harry’ego Pottera. Widzieliśmy szansę na zrobienie dobrych materiałów mogących pomóc w interpretacji obrazu, który będzie można obejrzeć w kinie. Przedstawiliśmy im nasz projekt. „Szanujemy wasze zamierzenia i nie będziemy się wtrącać do spraw religijnych” — stwierdzili. Byliśmy zatem gotowi do współpracy z twórcami filmu i jego dystrybutorem w Polsce. Obejrzeliśmy film 6 grudnia 2005 roku w towarzystwie tłumacza książki Andrzeja Polkowskiego, przedstawiciela ForumFilmu, krytyków filmowych, osób z ministerstwa oraz księży. Chcieliśmy podejść do niego krytycznie, zobaczyć najsłabsze i najmocniejsze momenty. Przekonaliśmy się, że film nie niesie niczego, z czym nie moglibyśmy się zgodzić, co by wzbudziło naszą nieufność. Widzieliśmy w nim dużą szansę. Jedną bowiem z największych krzywd, które wyrządzają dorośli dzieciom i młodzieży, jest fakt, że pozwalają im oglądać wszystko, ale nie rozmawiają z nimi o tym, co zobaczą. Dzieci bombardowane są ogromną liczbą obrazów i informacji, których nie są w stanie przetrawić. Stwierdziliśmy zatem, że dobrze byłoby, aby przed oficjalną dystrybucją obejrzało ten film jak najwięcej katechetów, nauczycieli i świeckich animatorów. Chodziło o to, żebyśmy spotkali się w swobodnym klimacie. Nie na jakiejś konferencji, zebraniu duszpasterskim czy prelekcji, na której trzeba siedzieć i słuchać. Nauczyciele przychodzili z pozytywnym nastawieniem: „Idę do kina na film!”. Zastanawiałem się, na czym polega fenomen oglądania filmów, dlaczego odradza się kino. Pewien reżyser powiedział mi, że ludzie lubią oglądać filmy, ponieważ są one przedłużeniem snu. Na tym polega magia kina. Wchodzimy, robi się ciemno, jakbyśmy zamykali oczy, i pojawia się obraz. To jest coś fantastycznego! Seanse zorganizowane były w taki sposób, że każdy odbierał osobiste zaproszenie. Ustawiliśmy dekorację Opowieści z Narnii jako bramę, przez którą trzeba było przejść. Prosiliśmy zaproszonych, żeby pozostali na miejscach po projekcji filmu. Oglądałem film drugi raz i czasem, zamiast na ekran, patrzyłem na nauczycieli. Ucieszyłem się, że wybuchają śmiechem, że całe kino się śmieje! To jest rzadki widok, ale właśnie po to zgromadziliśmy takie grono.

Nauczyciele religii otrzymali od nas konspekt do prowadzenia lekcji religii, w którym jest pokazane, że Aslan to Jezus. W projekcji uczestniczyło kilkoro dzieci. Mały Adaś pochylił się do mamy: „Mama, ten lew to zupełnie jak Pan Jezus!”. To był dla nas sygnał, że dzieci, nawet kiedy nie tłumaczymy im przesłania filmu, są w stanie odczytać postać Aslana bez żadnych podpowiedzi! Pokazało to nam, że rzeczywiście w powieści Lew, czarownica i stara szafa autorowi udało się w sposób niereligijny przedstawić religijną przestrzeń. Przekazać wydarzenie paschalne językiem baśniowym. To szansa, by mówić o rzeczach świętych w sposób nieświęty, o rzeczach religijnych w sposób niereligijny. Dlaczego? Wśród nauczycieli są ludzie, którzy są osobami niewierzącymi, którzy nie zaglądają do kościoła, którzy „nie naprzykrzają się Panu Bogu”. Po filmie zaprosiłem wszystkich do kawiarni. Było nas ponad czterdzieści osób. Okazało się, że film nas otworzył. Zapanowała atmosfera, której nie byliśmy w stanie stworzyć w szkole, na radach pedagogicznych, na przerwach, gdy siedzimy, pijemy kawę, herbatę. Po filmie wyszliśmy z tak pozytywnym nastawieniem, że rozmawialiśmy nie tylko o nim, ale również o życiu w jego kontekście. Jeden z widzów powiedział: „Chcę iść jeszcze raz na ten film, ale nie po to, żeby go oglądać. Chcę go bardziej posłuchać”. Ten film jest impulsem, żeby rozmawiać o trudnych sprawach.

W kinach wiszą wielkie plakaty i dzieci dokonują wyboru między Godzillą i Harrym Potterem. Jako pedagog, jako wychowawca, nawet nie jako ksiądz zadaję sobie pytanie: Jakie wartości niesie ze sobą film Godzilla, jakie wartości niesie za sobą film Harry Potter? Dla nas rodziców, nauczycieli i wychowawców nie może być bez znaczenia, do czego nas zapraszają kina, dając duże upusty cenowe, żeby dzieci przyszły na film. Nie wiem, o czym miałbym rozmawiać z dziećmi po obejrzeniu filmu Godzilla. Po Harry Potterze pewnie tematów byłoby dużo, bo byłoby dużo kontrowersji. Musielibyśmy dyskutować o magii, o czarach, o zaklęciach, o nieposłuszeństwie, o krnąbrności, o różnego rodzaju cechach charakteru. Natomiast film Opowieści z Narnii staje się inspiracją do bezpośredniej rozmowy na tematy niebanalne.

Myślisz, że Narnia jest w stanie konkurować z „Harrym Potterem”?

Nie wiem. Harry Potter jest bardzo dobrze wyreżyserowany. Oglądałem wszystkie części tego filmu, bo mając do czynienia z dziećmi i młodzieżą, staram się być na bieżąco. Potter jest czarodziejski, pełen efektów. Ma zupełnie inną konstrukcję niż Opowieści z Narnii. Byłem zdziwiony, że w Narnii jest tak mało rzeczywistości nadzwyczajnych. Element fantastyki został zminimalizowany. Nawet jeżeli widzimy eliksir, który ma moc uzdrowienia każdej rany, to on się da przełożyć na coś, co rzeczywiście istnieje, co jest w stanie uzdrowić każdą ranę — krew Chrystusa. Przenośnia jest nie tylko symboliczna, jest bardzo bezpośrednia.

Co mógłbym odnieść do rzeczywistości po obejrzeniu Harry’ego Pottera? Co miałoby być czarodziejską różdżką? Musiałbym wejść na bardzo śliską ścieżkę ezoteryki, mocno dziś się panoszącej, szczególnie w dużych miastach, w których ludzie jeżdżą do wróżek i wróżbitów. Potrafią w czasie jednego seansu pozbyć się z portfela kilkuset złotych. Jeżeli w to mielibyśmy wprowadzać nasze dzieci, to Harry Potter jest do tego dobry.

Czy nie obawiasz się, że takie odczytywanie Harry’ego Pottera skazuje Narnię na swego rodzaju klęskę wśród dzieci? Entuzjazm, który zapanował w grupie nauczycieli, niekoniecznie stać się udziałem młodego pokolenia.

Nie obawiam się tego, jeśli nauczyciele i wychowawcy będą mądrzy. Jestem daleki od tego, żeby młodzieży wciskać coś na siłę do głowy, bo od razu by to odrzuciła. Kiedy na katechezie chcę zrealizować cele, które są założone w podręcznikach, okazuje się, że często trafiam kulą w płot. Natomiast kiedy zaczynam opowiadać Ewangelię, mam świetny odbiór. Dziś prawie nikt już tego nie robi. Okazuje się, że moje stare konie ze szkoły średniej, którym nie opowiadano bajek, historii wziętych z Ewangelii, słuchają z otwartymi dziobami. Kiedy podczas rekolekcji dla studentów kreślę przed nimi obraz spotkania Jezusa z Samarytanką albo z Nikodemem, panuje niebywała cisza! Myślę, że w wypadku tego filmu zadaniem nauczyciela jest obudzić sprawność intelektualną ucznia, żeby wchodził do kina nie tylko po to, by zjeść popcorn, ale by także próbował pomyśleć, szukał odpowiedzi na ważne pytania. To nie muszą być pytania religijne: „Gdzie w tym obrazie zobaczysz Jezusa Chrystusa?”. To może być pytanie: „Powiedz, kto, kogo oszukał?”. Takie pytanie staje się kluczem, aby dziecko, młody chłopak czy dziewczyna, odkryli drugie dno. Mądre pytanie może sprowokować do rozmów w domach, przy posiłkach, na spacerach z dziećmi. Przegramy wtedy, kiedy nie będziemy rozmawiać z dzieciakami. Wtedy ten obraz pozostanie tylko ciepłym wrażeniem, bo zaczyna się w atmosferze horroru bombardowaniem Londynu, doświadczeniem strasznej wojny, które nie jest znane naszemu pokoleniu, a tym bardziej pokoleniu naszych dzieci, a kończy się bardzo dobrze.

Początek filmu jest doskonałą inspiracją do rozmowy. Pokazuje, jak podczas bombardowania Londynu, kiedy cała rodzina biegnie do schronu, chłopak mimo zagrożenia cofa się do domu i zabiera ze stołu zdjęcie swojego taty. Wszyscy na niego się krzyczą, a on trzyma w ręce ramkę z rozbitym szkłem. To drobna scena, ale dzięki niej widzimy, że w Edmundzie, który w trakcie filmu jest w stanie sprzedać swoją rodzinę za słodycze, jest wielkie dobro i stać go na bohaterskie czyny, nie ma jednak u jego boku ojca, którego mógłby się poradzić przy podejmowaniu ważnych decyzji.

W materiałach katechetycznych, które przejrzałem, postać Edmunda jest spłaszczona. Ukazany jest jako krnąbrny, samolubny chłopiec, który dla słodyczy sprzedaje najbliższych. Tymczasem stać go było i na wielki czyn, i na zdradę.

Problem tkwi w tym, że nie możemy się zająć Narnią podczas więcej niż jednej lekcji. Mamy świadomość, że materiały spłaszczają postaci i problemy, ale żeby je pogłębić, potrzebowalibyśmy kilku godzin lekcyjnych. Nauczyciel ma w ciągu roku szkolnego cztery godziny, które może poświęcić na dowolne tematy. Film Opowieści z Narnii nie jest aż tak znaczący, żeby poświęcać mu więcej godzin. W tym roku czeka nas jeszcze pielgrzymka Benedykta XVI czy inne wydarzenia społeczne, które trzeba będzie omówić. Rozmowy inspirowane filmem można kontynuować w klubach dyskusyjnych. Oczywiście, można by wydać drugi konspekt do rozszerzonego spotkania pozalekcyjnego.

Dystrybucja „Narnii” zbiega się z promocją krytycznej książki Gabriele Kuby o Harrym Porterze. W jej promocji wykorzystywana jest krytyczna wypowiedź kardynała Ratzingera o Harrym Potterze. Wygląda to tak, jakby Kościół szukał w Lewisie Wunderwaffe, które zneutralizuje Harry’ego Pottera czy wręcz rozegra z nim zwycięską bitwę.

Nie uderzaliśmy w te tony. Spotykając się z nauczycielami, inspirowaliśmy ich do tego, żeby rozmawiali z młodzieżą, z dziećmi. To media wywołują pewne tematy. O Harrym Potterze mówi się wszędzie. Reklama jest zbyt duża, żeby go nie zauważyć. Stworzona została pewna misteryjność wokół wydawania kolejnych tomów książki, gdy o dwudziestej czwartej przyjeżdża samochód, jest otwierana księgarnia, ludzie w przebraniach czekają na możliwość kupienia kolejnego tomu… Nie chciałbym tego demonizować, natomiast mam świadomość, że toczy się walka na płaszczyźnie duchowej. „Nie toczymy walki przeciw krwi i ciału, ale przeciw pierwiastkom zła na wyżynach niebieskich”. Rodzice na przykład opowiadają mi o tym, że dziewczynka, która czyta Harry’ego Pottera, przychodzi zapłakana do mamusi i mówi: „Mamusiu, mnie aż ściska, mnie tam aż boli w brzuszku”. Mama pyta: „Ale dlaczego?”. „Bo ja tak bardzo chciałabym być tam, gdzie jest Harry Potter”. Zastanawiające jest to, dlaczego dziecko tak mocno weszło w ten świat. Na Pomorzu w ubiegłym roku w czasie wakacji zorganizowano kolonię, która przebiegała w aurze Harry’ego Pottera. Dzieci musiały chodzić odpowiednio ubrane, przygotowywały sobie stroje. Z jednej strony, pedagogom, nauczycielom, którzy organizowali tę kolonię, należy się ogromny ukłon, ponieważ wykorzystali coś, co jest bardzo nośne. Mieli pomysł na zorganizowanie kolonii, podczas gdy jest wiele kolonii, na których dzieci nie wiedzą, co robić. Tu zaangażowano ich wyobraźnię, zdolności artystyczne, manualne. Fajny pomysł, choć niepokoi, bo widzimy, ilu dorosłych ludzi skłania się w stronę horoskopów, magii, chodzenia do wróżek. Zadaję sobie pytanie, czy taka kolonia nie przygotowuje młodego pokolenia do przyjmowania czegoś, o czym wiemy, że istnieje. Ciemna strona świata duchowego istnieje i dąży do tego, żeby człowiek został w niej pogrążony. Dla mnie Harry Potter nie pomaga w wychodzeniu człowieka na zewnątrz z zaufaniem i z przyjęciem drugiego człowieka. W filmie jest utrzymany klimat poruszania się po obrzeżach, żeby nie naruszyć prawa, ale działać po swojemu. Dorośli nie mają racji, są skorumpowani, źli, nie pozwalają zająć się ciekawymi rzeczami. Panią w bibliotece trzeba czymś zainteresować, żeby dojść do czarnej księgi i przeczytać zaklęcia, które są zarezerwowane dla tych na wyższym poziomie. Film lansuje swego rodzaju cwaniactwo. Natomiast po Opowieściach z Narnii wychodzimy otwarci i wierzymy, że to, co dzisiaj jest naszą zimą, może przerodzić się w wiosnę.

Obejrzałeś wszystkie części Harry’ego Pottera, czy rozmawiałeś o nich z uczniami w szkole?

Rozmawiałem. Niektórzy nie chcą się nad tym problemem zastanawiać. Są zbyt leniwi. Uczestniczyłem jednak w gwałtownych sporach, w których dorośli przeciwstawiali Harry’ego Pottera chrześcijaństwu. Młodzi czują się wtedy agitowani i zaczynają bronić Pottera, bo widzą, że próbujemy przekreślić świat, który im się podoba, bo jest bajeczny, kolorowy czy zaczarowany.

W „Opowieściach z Narnii” jest podział na czarną magię i na białą magię. Jest czarownica, która przemienia w posągi, kusi Edmunda słodyczami, wyczarowując je ze śniegu. Czy nie obawiasz się, że pokazanie tego świata nie jest w tym przypadku również furtką do świata magii?

Nie obawiam się tego, ponieważ widz albo czytelnik Lewisa od razu spostrzega, że to, co magiczne, jest pozorne. Jest taki moment, kiedy niziołek, który służy królowej, po wypiciu czary kakao przez Edmunda rzuca nią o drzewo i w momencie zderzenia czara rozpada się jak lód. Widać, że jest to coś wyimaginowanego, coś nierzeczywistego. To, co postrzegam jako niebezpieczne w Harrym Potterze, to fakt, że czary nie są przedstawione jednoznacznie, że niby szkoła mówi, że nie wolno używać ich do złych rzeczy, ale okazuje się, że zaczarować kogoś, żeby osiągnąć cel, to bardzo praktyczna umiejętność.

Wszystkie książki o Harrym Potterze mają olbrzymi wpływ na młodzież i jest to wpływ właściwie frustrujący, bo nie przygotowują jej do zmagania się z życiem. Wiedza, którą czytelnicy zdobyli dzięki lekturze, nie pomaga im w życiu. Opisywano nawet przypadek dziecka, które wyskoczyło z okna, bo myślało, że magia zadziała i pofrunie. Czy sądzisz, że strach Kościoła przed Harrym Potterem jest uzasadniony? Kardynał Ratzinger pisze, że zabija on duszę chrześcijańską, nim ta zdążyła w ogóle wzrosnąć.

Nigdy nie zapomnę rozmowy z dziewczyną, która była odpowiedzialna za jedną z grup satanistycznych w Polsce. Na jej rozkazy dokonywano morderstw. Opowiadała mi, jak werbowani są młodzi ludzie do praktykowania i wyznawania satanizmu w Polsce. Najpierw rozbudzano w nich nastrój bajkowości w rozumieniu szarlatanerii. Młody człowiek spotykał chłopaków i dziewczyny, którzy mówili: „Wiesz co, naprawdę w tym coś jest. Wiesz, jest taka przestrzeń, naprawdę”. W zmaganiu ze złym duchem nie możemy zapominać, że on wykorzysta każdą sytuację, żeby pozyskać człowieka. Przyciąganie do satanizmu zawsze się zaczyna od zabawy. Sataniści organizują fajne spotkania: wywoływania duchów, czary–mary, klimacik z dreszczykiem, trzecia w nocy, ognie, malowanie twarzy, tajemniczość. Stopniowo narasta klimat grozy, niektórzy się boją i wykruszają, aż zostaje grupa, którą się prowadzi coraz dalej aż do świadomego oddawania czci szatanowi. Ta dziewczyna przygotowywała swoją córkę, by złożyć ją w ofierze szatanowi podczas czarnej mszy. Na szczęście została wyrwana z tych kręgów przez grupy charyzmatyczne związane z Józkiem Kozłowskim w Łodzi. Myślę, że jako pedagog nie mogę lekceważyć momentów, które mogą młodych ludzi otwierać na taką przestrzeń. Nie należy przed nimi tej przestrzeni zakrywać, nie należy udawać, że jej nie ma. Mamy w programie katechetycznym temat: nawiedzanie przez złe duchy oraz oddawanie opiece aniołów. To są dla nas bardzo dobre momenty, żeby rozmawiać o tym z dzieciakami. Wiemy, że świat dzieli się na materialny i duchowy, a rzeczywistość duchowa dzieli się na rzeczywistość boską i diabelską, w której nigdy rzeczywistość diabelska nie może być zestawiona na równi z rzeczywistością boską.

Chcę zwrócić uwagę, że jedyny dla mnie trudny moment w filmie Opowieści z Narnii, to chwila, gdy dochodzi do pewnego rodzaju pertraktacji między Białą Królową, która jest synonimem zła, i Aslanem, który jest synonimem dobra. Wchodzą razem do namiotu, aby pertraktować, i dogadują się.

Jest to rzeczywiście moment niebezpieczny, jeśli chodzi o odbiór ze strony dziecka, bo przecież powinno się przekazywać mu podstawową prawdę, że Bóg nie paktuje ze złem.

Popatrzmy na Hioba. Jest pewne odniesienie do paktowania, rozmawiania, ale Bóg zostaje na pozycji Boga, a stworzenie pozostaje na pozycji stworzenia. Natomiast tutaj odnosimy wrażenie, że równy z równym wchodzą do namiotu i dogadują się.

W tym momencie widać przewagę książki nad filmem. W książce komentarz odautorski Lewisa wyprostowuje w punkcie wyjścia takie wątpliwości. Aslan w powieści wie, że złoży siebie w ofierze, ale zwycięży. No i w książce Aslan jest wysłannikiem władcy zza morza, jest ktoś potężniejszy od niego, a poza tym Aslan tłumaczy dziewczynkom: „Czarownica zna tylko czary, które były od początku, natomiast nie zna tych czarów, które były przed początkiem świata”. To daje Aslanowi przewagę nad czarownicą. Można tu również przypomnieć o kuszeniu Pana Jezusa na pustyni. Też jest tam moment pertraktacji…

W filmie musi być określony dramatyzm i zaskoczenie. Tu jest pewien „konflikt” bezpieczeństwa religijnej wykładni z filmem, którzy rządzi się prawami dramatu.

Niektórzy mówią o paraleli z „Pasją” Gibsona, jeśli chodzi o stopień poruszenia widzów.

Dzieci zareagowały na fragment filmu poświęcony śmierci bardzo emocjonalnie. Moja koleżanka, która jest wykładowcą uniwersyteckim w Zielonej Górze, była ze swoją córeczką. Kiedy wyśmiewany lew szedł do kamiennego stołu, kiedy obcinano mu grzywę, kiedy go taszczono, ona aż cała się wzdrygała. Mama jej podpowiedziała: „Może zamknij oczka”. A ona mówiła: „Nie mamusiu, ja chcę to zobaczyć”.

Słyszałem reklamę w radiu polecającą ten film jako film bez przemocy. Tu bym dyskutował. Nie wiem, czy na przykład zamiana bohaterów w lodowe skamieliny nie może być odebrana przez część widzów jako scena dość brutalna. Czy to jest mniej brutalne od puszczania krwi?

Ten film bardziej pozostawia brutalność wyobraźni widza, niż ją pokazuje, dlatego kiedy Jadis wbija sztylet w serce Aslana, to widać, że rozgrywa się tragedia, natomiast dziecko nie widzi tego na ekranie. Nie widzi momentu wbijania. Kamera jest skierowana na czarownicę. Ale w momencie, kiedy toczy się bitwa i kiedy idą w ruch miecze, jest brutalność, spada czyjaś głowa.

Myślę, że film jest przykładem mądrego kompromisu. Nie ma scen brutalnych, ale nie jest to też świat idylliczny, w którym w ogóle nie ma możliwości zadania rany.

Po obejrzeniu filmu jedna z mam powiedziała: „No, ja mojej córki bym na to nie zabrała”. Natomiast druga zaoponowała: „Ależ ona gorsze rzeczy ogląda w filmach”.

Mówiłeś, że w „Narnii” Lewisowi udało się opowiedzieć w sposób niereligijny najgłębsze treści Ewangelii. Czy jednak nie uważasz, że działania katechetyczne przywracają stary porządek, że to, co Lewis zdołał uwolnić dla wyobraźni dziecka, znowu się „przywołuje do porządku”? Lewis przecież użył całego arsenału środków pozabiblijnych. Czy jeśli położy się akcent na zdeszyfrowanie jego opowieści, gdzieś w spłaszczonym odbiorze, w którym, jak sam mówisz, nie będzie czasu na subtelności, nie zgubi się bogactwo Lewisowej wyobraźni?

Najlepiej byłoby przedyskutować te tematy w domu. Natomiast jakie rodziny dzisiaj mamy, wszyscy wiemy. Jako wspólnota Kościoła możemy bazować na naszych katechetach, którzy są też tacy, a nie inni. Są wśród nich bardzo błyskotliwi i fajni ludzie, dla których konspekt będzie punktem wyjścia, a nie ścisłą instrukcją, którą trzeba od A do Z zrealizować.

Trzeba to robić w sposób twórczy.

Oczywiście! To ma być tylko iskierka, która może zapalić nauczyciela do twórczego wykorzystania tematu, nie musi dokonać analizy całego filmu, może się skupić na samym Edmundzie i powrocie po zdjęcie i wywołać w dzieciach refleksję nad miejscem ojca w moim życiu, jak bardzo cierpię, kiedy go nie ma. Może pokazać, że jest ktoś, kto o tobie myśli, kto jest w niebie i jest gotowy przyjść ci z odsieczą. To wystarczy na czterdzieści pięć minut katechezy.

W realizacji tego projektu jest też ukryty pewien plan. Jest tak ukryty jak Ewangelia jest ukryta u Lewisa. Chcemy na razie stworzyć pozytywny odbiór, pozytywny przekaz. Zrobiliśmy coś dla katechetów, za co oni nie musieli zapłacić. Zrobiliśmy coś dla szkół, za co one nie musiały zapłacić. Oprócz tego każdy z nauczycieli otrzymał ulotkę, w której zapraszamy: możesz się szkolić, na naszych stronach internetowych tymoteusz.org.pl czy przystanekjezus.pl zapraszamy na różnego rodzaju kursy twórczego przekazu, komunikacji. Mogą one pomagać w prowadzeniu lekcji historii, języka polskiego, matematyki, geografii, biologii. Chcemy dać katechetom i nauczycielom narzędzia, bo bardzo nam zależy, żeby byli najlepszymi z najlepszych.

Czy sądzisz, że gdybyście nie podjęli akcji związanej z propagowaniem „Narnii” jako pomocy w katechezie, katecheci w sposób spontaniczny, samoistny nie sięgnęliby po ten film jako narzędzie w swej pracy?

Wątpię. Kto z dorosłych chodzi dzisiaj do kina na bajki. Bajki są raczej dla dzieci. Kiedyś podczas projekcji filmu dla dzieci zobaczyłem, jak niewielu rodziców było w kinie. Można zapytać katechetów, czy chodzą do kina, żeby wychwytywać obrazy, które warto polecić uczniom. Myślę, że w dużej mierze ten film przeszedłby niezauważony. Większość niestety potrzebuje podpowiedzi, pokierowania. Ksiądz odpowiedzialny w jednej z diecezji za katechezę zamówił po projekcji dodatkowych pięćset egzemplarzy konspektów. Zadbał, żeby każdy z jego katechetów dostał taki materiał. Nie wiem, co on dalej z tym zrobi, ale to znaczy, że jest zapotrzebowanie.

Przystanek Narnia
Artur Godnarski

urodzony w 1969 r. – kapłan diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, asystent Katolickiego Stowarzyszenia w Służbie Nowej Ewangelizacji Wspólnota św. Tymoteusza, inicjator i organizator „Przystanku Jezus”. Mieszka w Gubinie....

Przystanek Narnia
Jan Grzegorczyk

urodzony 12 marca 1959 r. w Poznaniu – pisarz, publicysta, tłumacz, autor scenariuszy filmowych i słuchowisk radiowych, w latach 1982-2011 roku redaktor miesięcznika „W drodze”. Studiował polonistykę na Uniwersytecie im. A...

Przystanek Narnia
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego. Obecnie mieszka w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze