Przełamać obojętność
fot. azamat zhanisov / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Siedem tajemnic. O sakramentach

0 opinie
Wyczyść

Jeśli wierni podczas mszy przyjmują rolę niewiele różniącą się od mebli znajdujących się w świątyni, to taki właśnie jest Kościół, który tworzą – drewniany.

Liturgia to przede wszystkim sakramenty, ze szczególnym uwzględnieniem mszy świętej, brewiarz i obchód Triduum Paschalnego. Są to sprawy, które powinny absorbować przede wszystkim księży i ewentualnie wąską grupę ich współpracowników – organistów, ministrantów, kleryków i siostry zakonne, zakrystianów, kościelnych. Skąd pomysł, by liturgią interesować szerokie grono wiernych? Przecież na co dzień od wiernych nie zależy to, czy i w jaki sposób odprawiane są msze święte oraz jak i komu udziela się sakramentów. Liturgia godzin, a więc brewiarz, to forma modlitwy, której oddają się przede wszystkim duchowni, a dla wiernych często jest po prostu niezrozumiała lub zbyt trudna czy wymagająca.

Liturgia nie jest sprawą wiernych

Często można, co prawda, usłyszeć, że liturgia to dzieło wspólne, że brewiarz jest modlitwą ludu Bożego, a osobista formacja duchowa powinna się karmić rytualną modlitwą wspólnoty. Jednak z samego mówienia wynika mało, a często zgoła nic. Oto prosty przykład pokazujący, jak bardzo taki sposób nazywania jest nieadekwatny. Większość osób obecnych na nabożeństwie stanowią katolicy, których nie znamy. Trudno się zgodzić – mimo że tak mówią księża na początku mszy – że się spotykamy. Nie zamieniamy ze sobą ani jednego zdania, nie wiemy, jak się nazywają osoby stojące wokół nas, czym się zajmują. Czy takie zebranie można nazwać spotkaniem? Tak, o ile w ten sposób można określić zebranie się osób przed okienkiem pocztowym. Interesanci na poczcie, podobnie jak wierni w świątyni, postępują według określonej procedury, zajmują się tym samym, każdy indywidualnie dba o to, co przyszedł załatwić. W zasadzie nie ma znaczenia, czy jest ich mało, czy wielu, czy coś ich łączy, czy nie. Co więcej, mają wspólny cel: sumę celów indywidualnych. Im szybciej dany petent osiągnie swój cel, tym lepiej dla pozostałych interesantów. Stąd kibicują sobie nawzajem, a tych, którzy opóźniają wartkie tempo pracy pani w okienku, wspólnie darzą brakiem życzliwości. Może powyższa analogia jest szyta zbyt grubymi nićmi, ale czy o zgromadzeniu anonimowych osób, z których większość nie przystępuje do komunii, można mówić, że spotkały się one na uczcie?

Często podczas zgromadzeń religijnych opis faktów nie odpowiada rzeczywistości. W potocznym przekonaniu liturgia wcale nie jest dziełem wspólnym, ponieważ większość uczestników przeżywa ją jako własną modlitwę w grupie. Co prawda, modlitwa ta jest określona przez zbiór reguł, którym wszyscy się podporządkowują. Wewnętrznie jednak znaczna część członków zgromadzenia się alienuje. I mało kto oczekuje, by podczas Eucharystii działo się inaczej. Byłoby to wręcz niepokojące. Anonimowość miałaby ustąpić odsłonięciu się, brak zainteresowania należałoby przełamać zaangażowaniem, chwila spokoju i prywatnej modlitwy miałaby być zastąpiona formułą ujednoliconą według odgórnych kryteriów? Po co zawracać wiernym głowę sprawami, od których nie oczekują, że będą wymagać ich uwagi? Lepiej niech będzie, jak jest.

Wystarczy być

Żeby choć trochę naruszyć błogi spokój – wynik przekonania, że liturgia mnie nie dotyczy – trzeba sobie uświadomić sprawę zasadniczą. Liturgia jest podstawową i najpełniejszą formą życia Kościoła. Wierny, który idzie do świątyni, idzie do domu Kościoła, miejsca, w którym Kościół nie tylko się gromadzi, ale przede wszystkim staje się widoczny. Używając prawdziwego, choć nieco górnolotnego sformułowania, można powiedzieć: „Kościół się objawia w trakcie sprawowania mszy”. Nie chodzi o zwykłą manifestację wspólnoty ludzi wierzących. Każde zebranie się wiernych jest manifestacją ich samych i przekonań, które podzielają. Podczas mszy dzieje się coś o wiele bardziej doniosłego – Kościół wyraża, buduje i przeżywa swoją tożsamość. W trakcie liturgii Kościół jest naprawdę i najpełniej sobą1. Powyższe przekonanie opiera się na podstawowej prawdzie dotyczącej liturgii – w jej trakcie działa Chrystus posługujący się swoim Ciałem, to znaczy Kościołem. Zgromadzenie „użycza” Panu tego, co widzialne: dźwięku, gestów i znaków. On działa jak Głowa – dzięki swojemu Ciału.

Skoro tak, spójrzmy na to z odwrotnej perspektywy. Niech jakość uczestnictwa w liturgii będzie dla nas probierzem wspólnoty. Wówczas, przyglądając się konkretnym obrzędom i temu, jak są sprawowane, możemy formułować wnioski na temat kondycji, w jakiej znajduje się wspólnota wiernych.

Często odnoszę wrażenie, że dla katolików – świeckich i duchownych – ważniejsze wydają się wszelkie inne źródła informujące o kondycji Kościoła: statystyki, doniesienia na temat osiągnięć i porażek katechezy, mniej lub bardziej globalne analizy ekspertów. Liturgia natomiast nie jest traktowana jako źródło rzetelnej wiedzy o Kościele. A w moim przekonaniu, właśnie w liturgii najpełniej widać żywotność Kościoła. Takie podejście sprowadza wnioski analiz na bardzo niepokojący grunt osobistej odpowiedzialności. Po pierwsze dlatego, że liturgii nie można przyglądać się wyłącznie w formie wyabstrahowanej – zawsze dzieje się ona w konkretnej grupie wiernych, w konkretnym czasie i miejscu. Podobnie jak Kościół, tak i ona nie jest czymś ogólnym, mimo że jest powszechna. Po drugie, ocena Kościoła w perspektywie liturgii konkretnego zgromadzenia nie pozwala, by odpowiedzialnością za jego kondycję obarczyć wyłącznie kler. Od zaangażowania wiernych zależy bowiem, z jaką wiarą, świadomością i przy wykorzystaniu jakiej sztuki jest odprawiane nabożeństwo. Jeśli wierni przyjmują rolę niewiele różniącą się od mebli znajdujących się w świątyni, to taki właśnie jest Kościół, który tworzą – drewniany. Po trzecie, jeśli wierni nie biorą odpowiedzialności za liturgię, nie potrzeba głębokich analiz, by wiedzieć, że nie biorą odpowiedzialności za Kościół jako taki. Jak mieliby ją wziąć, skoro obojętna jest im forma modlitwy z grupą otaczających ich ludzi. Jeśli służbę liturgiczną pozostawia się chłopcom, śpiew dzieciom, komentarze liturgiczne wydawcom tychże, a w ramach modlitwy wiernych odtwarza się myśli nieznanego autora, wówczas nie potrzeba badań i statystyk, by dojść do wniosku, że dana grupa wiernych jest w złej kondycji, a ich związek z Kościołem jest marny.

Msza niedzielna jest podstawową formą przeżywania więzi z Kościołem. O jakości tej więzi świadczy stopień zaangażowania w jej tworzenie. Od czasu do czasu w trakcie nabożeństw zdarza mi się być na tyłach zgromadzenia. Smutne to doświadczenie stać wśród niemych, znudzonych, błądzących wzrokiem współwyznawców. Smutne, ale dające do myślenia. Więź z Kościołem albo jest świadoma i przeżywana (choćby wewnętrznie), albo jej nie ma. Jeśli jej nie ma – zajmuję pozycję obserwatora, z czasem recenzenta, którego nic nie łączy z realną wspólnotą Kościoła lub łączy go z nią bardzo niewiele.

Bezpośrednia więź z Bogiem

Nawet w tak uproszczonej formie, jak niniejszy tekst, nie powinno zabraknąć pewnego dopowiedzenia. Po pierwsze, jest wiele miejsc, a precyzyjniej mówiąc – wspólnot, w których nie jest aż tak źle. Po drugie, trudno wymagać od wiernych działania i odpowiedzialności za Kościół, skoro żyjemy w okresie, gdy społeczeństwo obywatelskie dopiero się tworzy. Po trzecie, nasza religijność była przez lata kształtowana w kluczu przeakcentowania indywidualnej relacji z Bogiem kosztem więzi wspólnotowych. Dodatkowo, wmówiono nam, że religię należy traktować jako coś prywatnego, intymnego, z czym nie wypada się narzucać innym. Bez alkoholu Polacy nie są zbyt wylewni, a formy wspólnotowego przeżywania czegokolwiek (religii w szczególności) kojarzą się raczej z infantylnym łapaniem się za ręce czy klaskaniem w rytm niewyszukanej melodii. Stąd o wiele łatwiej jest angażować się w przeżywanie więzi z papieżem niż z wiernymi w ławce.

Dopowiedzenie, które wydaje się konieczne, ma na celu uspokojenie tych Czytelników, którzy mogą się obawiać, że zachęcam do przerobienia mszy w formę spotkania modlitewnego, podczas którego będziemy się do siebie nawzajem uśmiechać i puszczać oko do sąsiada. Nic z tych rzeczy. Rytuał potrzebuje powagi i żadna z form w nim użytych nie powinna być krępująca dla kogokolwiek, również dla tych, którzy nie chcą być wciągani w socjotechniczne tricki. Rytuał nie potrzebuje takich środków. Nie można jednak przeżyć mszy w komunii, ignorując tych, którzy przyjmują Komunię. Czasem wystarczy rozejrzeć się po nawie kościoła i pomodlić się za tych, którzy wydają się strapieni. Kiedy indziej trzeba się odważyć przeczytać czytanie lub zaśpiewać psalm, by ksiądz nie musiał go recytować. Niekiedy nie warto powstrzymywać się przed pochwałą dobrego i krytyką złego kazania. Najważniejsze jest zaangażowanie wewnętrzne, które wykracza poza prywatną modlitwę w czasie mszy. By tak się stało, konieczna jest zmiana mentalności. Należy ją tak kształtować, by to, co prywatne, włączyła w to, co wspólne. Prywatne modlitwy połączyła z tymi, które kapłan odmawia przy ołtarzu. By śpiew organisty czy scholi stał się moim śpiewem, a intencja, w której odprawia się mszę, była równie ważna jak ta, z którą przyszedłem.

Najbardziej wyświechtane zdanie Soboru

Z pewnością większość Czytelników zna wielokrotnie cytowane sformułowanie z Konstytucji o Liturgii Świętej Soboru Watykańskiego II: „Liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc” (SC 10). Zastanawiając się nad nim, proponuję narysować prosty schemat: dwie równoległe osie. Na jednej z nich umieścić formy działalności Kościoła, a na drugiej efekty jego działania. Niech osie będą zakończone strzałkami – pierwsza niech wskazuję w górę, a druga w dół. Uzupełnijmy kolejne punkty na osi. Czym się zajmuje Kościół? Różnymi sprawami: katechezą, modlitwą, dobroczynnością, ewangelizacją i misjami, budową świątyń i organizacją wszelkiego rodzaju wydarzeń religijnych… Czy tylko? Nie. Działalność Kościoła to przede wszystkim to, co robią świeccy w swoim „świeckim życiu”. Jeśli są chrześcijanami, którzy realnie przeżywają wiarę, wówczas to, czym się zajmują w życiu codziennym, jest działalnością Kościoła. Zarówno wychowanie dzieci, edukacja, praca zawodowa, budowa domu, opieka nad starzejącymi się rodzicami czy tak prozaiczne sprawy jak rozmowa w gronie znajomych – to wszystko jest działalnością Kościoła.

Wobec tego, co powinno się znaleźć na drugiej osi? Skutki działania Kościoła. Możemy definiować je różnie. Proponuję kilka przykładów: rozwój duchowy, świadomi wiary chrześcijanie, wychowane dobrze dzieci, szacunek, wdzięczność, radość i pocieszenie.

Teraz nadszedł czas na najważniejszy element tej układanki. Jeśli poważnie traktujemy to, co Sobór nam przekazał, nad schematem, na szczycie obu osi, powinniśmy napisać: „liturgia”. Do niej ma prowadzić działanie, z niej ma wypływać moc – zasada skuteczności działania Kościoła.

Co z tego wynika?

Źródło mocy

Jeśli nie przeżywamy liturgii jako szczytu naszej aktywności, wówczas trudno się dziwić, że podejmowanym dziełom brakuje uporządkowania, a co za tym idzie, że są chaotyczne i nietrwałe. Czy nie stąd wynika nierzadkie poczucie braku postępu w modlitwie, w poznaniu tajemnic Boga? Do czego prowadzi katecheza i co zrobić, gdy skończą się lekcje religii? Czy dobroczynność niekiedy nie ogranicza się wyłącznie do doraźnego zaradzenia potrzebom, a nie do całościowej przemiany ubogich? Czy świątynie są naprawdę sakralne i służą czemuś więcej niż pomieszczeniu danej liczby wiernych? W końcu, czy praca zawodowa, zajęcia powszednie i sprawy, które nas pochłaniają, mają inny cel niż ten zamknięty w krótkiej perspektywie codzienności?

Jeśli przeżywamy liturgię jako szczyt naszej aktywności, wówczas nasz wewnętrzny kompas wskazuje odpowiedni kierunek wszystkiemu, czym się zajmujemy. Wiemy, dokąd kierować samych siebie i tych, z którymi dzielimy życie. Punkt dojścia jest jasny i klarowny. Zrozumiałe się staje, że modlitwa jest przygotowaniem do przyjęcia Komunii, a więc do uczestnictwa w komunii z Bogiem i wspólnotą. Katecheza ma prosty cel: doprowadzić chrześcijan do przeżywania liturgii, podczas której będą mogli brać udział w tym, o czym im mówimy. Dobroczynność kieruje do wspólnoty i Słowa, które przemienia myślenie i postępowanie. Świątynie służą celebracji, a nie założeniom urbanistycznym. Praca zawodowa staje się uczestnictwem w ofierze i wychwalaniu Boga w stworzeniu. Talenty mają przestrzeń do rozwoju i wykorzystania w najwyższym celu, jaki można im wskazać – uwielbieniu Boga.

Co więcej, wiemy, co nam daje moc do podejmowania rozlicznych zadań. Przyjęcie Komunii i wspólna modlitwa, której przewodniczy Chrystus, jest źródłem mocy dla każdego z wierzących. Dzięki łagodności Boga uczymy się łagodności. Dzięki Jego przebaczeniu uczymy się przebaczenia. Dzięki darowi Ducha Świętego i świadectwu wierzących zyskujemy siłę do kształtowania świata.

Jak to zrobić?

Co zrobić, żeby liturgia faktycznie, a nie tylko w teorii, była i szczytem naszych wysiłków, i źródłem skutków naszego działania? Trzeba uwierzyć, że ta prosta forma, którą jest choćby niedzielna msza święta, coś mi daje. Trzeba nastawić się na odbiór. Bóg mówi, działa i rozdaje dary w trakcie liturgii. Dlatego trzeba słuchać słów wypowiadanych podczas mszy i starać się, by nie były to tylko słowa wypowiadane ponad moją głową. Poprosić, by dotknęły mnie i tego, w czym żyję. Bóg w czasie liturgii jest aktywny, działa. Nie narusza jednak naszej wolności. Stąd czeka, aż pozwolimy Mu, by w nas działał. Można zacząć od prostej prośby przed błogosławieństwem, by dotknął nim mnie i tych, których w sobie noszę. W trakcie znaczenia się krzyżykami na czole, ustach i piersiach przed lekturą Ewangelii można prosić, by nawiedził moje myśli, moje działanie ukształtował według Jego słów i nauczył mnie kochać to, co mówi. W każdym z siedmiu wezwań modlitwy Ojcze nasz można wypowiedzieć swoje oczekiwania i prośby. Stopniowo kolejne gesty, słowa i obrzędy można wypełniać osobistym znaczeniem.

W kroku drugim wypada, by msza stała się moją ofiarą już nie tylko dzięki kilku złotym wrzuconym na tacę, ale również przez oddawanie Bogu swoich trudów i radości, tego wszystkiego, czym żyję. To, czego nie mogę przemienić w dar dla Boga (wady, słabości, grzechy), stanie się z biegiem czasu nieznośne i będę chciał to odrzucić od siebie. Ten etap może polegać na tym, że moje talenty zacznę świadomie wykorzystywać dla wspólnoty, w której się modlę.

Wreszcie w trzecim kroku mogę otworzyć oczy i dostrzec, że nie jestem sam, ale w Kościele – pośród ludzi i ich spraw, intencji, zmagań. Trzeci krok to nie ostatni, ale pierwszy krok nowego etapu – przeniesienia mszy na zewnątrz świątyni, czyli życia według tego, co robię podczas nabożeństwa.

1 „Słusznie przeto uważa się liturgię za wykonywanie kapłańskiego urzędu Jezusa Chrystusa; w niej przez znaki widzialne wyraża się i w sposób właściwy poszczególnym znakom urzeczywistnia uświęcenie człowieka, a mistyczne Ciało Jezusa Chrystusa, to jest Głowa ze swymi członkami, wykonuje całkowity kult publiczny. Dlatego każdy obchód liturgiczny, jako dzieło Chrystusa-Kapłana i Jego Ciała, czyli Kościoła, jest czynnością w najwyższym stopniu świętą, a żadna inna czynność Kościoła nie dorównuje jej skuteczności z tego samego tytułu i w tym samym stopniu”, Sacrosanctum Concilium 7.
Przełamać obojętność
Tomasz Grabowski OP

urodzony w 1978 r. – dominikanin, czyli kaznodzieja, doktor nauk teologicznych, ceniony rekolekcjonista, duszpasterz, od września 2016 r. prezes Wydawnictwa Polskiej Prowincji Dominikanów W drodze, od 2022 roku Prowincjalny Promotor Środków Społecznego Przekazu Polskiej Prow...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze