Podjąłem odważną, rzekłbym wręcz męską decyzję, by wraz z nadejściem nowego roku skupić się w moim żurnalistycznym znoju na sprawach, które naprawdę mnie interesują, i na rzeczach naprawdę najistotniejszych.
Do naszych rodzimych gazet i tygodników zaglądam coraz rzadziej, dzięki temu nie ulegam napadom bieżących ekscytacji tą czy inną wypowiedzią polityka PO lub PiS (zazwyczaj niemającą żadnego znaczenia). Poświęcam więcej czasu na czytanie długaśnych, suchych i pozbawionych emocji analiz o krajach leżących daleko od Niesiołowskiego i od Palikota, na beletrystykę, w której nie występują ani Tusk, ani Kaczyński, oraz na słuchanie jazzu, w którym pierwszoligowi artyści, podobnie jak w polskiej polityce, także improwizują, ale przynajmniej nie uderzają w fałszywe nuty.
Tak, wiem, jestem naiwnym pięknoduchem, w dodatku po części odpowiedzialnym za to, jak wygląda dzisiaj polityczny światek nad Wisłą. Czyż to nie my, dziennikarze, rozstawiamy posłów po dwóch stronach ringu, by potem z lubością relacjonować wymianę ciosów, zliczać podbródkowe, prawe sierpowe, nokdauny i ciosy poniżej pasa? Czyż to nam, pismakom, nie zależy właśnie na tym, by polała się krew, bo przecież rośnie wówczas oglądalność i klikalność?
Na początku roku przez polski internet przetoczyła się burzliwa dyskusja, wywołana tekstem Krzysztofa Stanowskiego, sportowego publicysty i szefa portalu weszlo.com.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń