Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga
Marionetkowe państwo Tisy nadal sprawia Słowakom problemy. 14 marca, w 60 rocznicę jego powołania, w wielu miejscach odbyły się demonstracje zwolenników i przeciwników. Tiso wpisał się w słowacką mitologię historyczną. Głosi ona, że chłopski naród o gołębim sercu tysiąc lat był wykorzystywany i poniżany przez Węgrów. Nawet najwięksi krytycy Tisy przyznają, że to nie on był ojcem państwa, którym rządził. Niemcy chcieli zniszczyć Czechosłowację, ale tak, żeby zachować twarz przed Zachodem. Ich ofiara musiała się rozpaść sama i do tego wykorzystano Słowację.
Wobec prezydenta Słowacji, księdza Jozefa Tisy, Hitler zachowywał się delikatnie, wręcz demonstrował zaufanie i sympatię. Autorytet Tisy w kraju wzrastał, kiedy szacunek okazywał mu Wódz światowego mocarstwa.
Taki sam stosunek Hitler miał do Słowacji. Tym różnił się ten kraj od innych, uzależnionych od hitlerowców państw Europy.
— Hitler chciał mieć na Słowacji spokój — mówi biograf Tisy, dr Ivan Kamenec. — Wiedział, że Tiso mu go zapewni.
Marionetkowe państwo Tisy nadal sprawia Słowakom problemy. 14 marca, w 60 rocznicę jego powołania, w wielu miejscach odbywają się demonstracje zwolenników i przeciwników. Na wszelki wypadek administracja pozwala je organizować w oddzielnych punktach miasta, żeby nie doszło do bójek. W świecie wielkiej polityki jednoznacznie odcinają się od niego niemal wszyscy. Tisy bronią tylko skrajni nacjonaliści, obecnie bez większego znaczenia. Mimo to otwarcie o Tisie nie chce mówić ani prawica, ani lewica.
— Nie rozliczyliśmy się z przeszłością ludacką — kiwa głową filozof, ksiądz Karol Moravczik. Ludactwo to spuścizna Słowackiej Partii Ludowej, która Tisa wydała. — Trudno tu o moralne rozliczenie, bo zbrodnie zostały zakryte półwieczem komunistycznej propagandy — mówi — Tisa załatwiano wtedy ogólnikami o „klerofaszyzmie” oraz opowieściami o tym, że naród moralnie się oparł. Poza tym milczeli, nie pozwalali tego ruszać.
Cieszę się, że to nie ja chcę, aby szlag trafił partie polityczne. Jestem szczęśliwy, że mogę głosić wolę ludu: my chcemy jednej partii i jednej legitymacji — przynależności do narodu słowackiego.
Tymczasem po Aksamitnej Rewolucji okazało się, że Tisę wielu pamięta. Jeszcze więcej się tej pamięci boi.
— Również nasi biskupi — przyznaje Moravczik.
Dwa lata temu nacjonaliści świętowali obchody powieszenia Tisy. — To była dobra okazja, żeby się w tej sprawie wypowiedzieć, przynajmniej zacząć rozliczenia, i ja nawet to proponowałem. Tylko nieliczni hierarchowie Tisy bronią, ale większość się wtedy bała otwartego konfliktu.
Moravczik uważa, że podobny problem ma całe społeczeństwo. Socjologowie stwierdzili niedawno, że w latach 90. Vladimir Mecziar miał największe poparcie dokładnie na tych samych terenach środkowej Słowacji, które przed wojną głosowały na Słowacką Partię Ludową — partię Tisy.
— Ja byłem proboszczem w jednej z takich parafii — wspomina. Był spowiednikiem mieszkających tam ludzi, poznał ich. — To nie są bandyci, pijacy, nie są agresywni. Są to zwyczajni, prości, często dość biedni ludzie. Demokraci, zamiast ich oskarżać, powinni zrobić rachunek sumienia, dlaczego nie potrafią zdobyć ich zaufania.
Pamięć Tisy jest tym silniejsza, że ci zwykli ludzie pamiętają głównie zwykłą rzeczywistość, a ta nie była najgorsza.
— Pociągi jeździły punktualnie. W sklepach były banany, pomarańcze — opowiadał mi kiedyś pewien staruszek, który na łąkach pod Żyliną zrywał mlecz dla królików. — Teraz banany to wprawdzie nic specjalnego, ale myśmy wiedzieli z gazet, jaka bieda była wtedy w sąsiedniej Polsce czy w Protektoracie Czech i Moraw.
Okupację Słowacja poznała dopiero w drugiej połowie 1944 roku, kiedy Niemcy tłumili słowackie powstanie narodowe. Przedtem gorzej niż pod Tatrami żyło się nawet w Niemczech, bo naród zdobywców od masła wolał armaty. Słowacki udział w wojnie był symboliczny. Bratysława po niemiecku nazywała się Pressburg, ale niemieccy żołnierze mówili na nią Fressburg — „miasto żarcia”. Publicysta dziennika „Pravda”, Martin Hric, był wtedy dzieckiem. Po rozpadzie Czechosłowacji został z matką na Morawach, w dręczonym nędzą Protektoracie. Ojciec był Słowakiem, przyjechał do nich dopiero po paru latach. Hric kojarzy to spotkanie z pierwszą czekoladą w życiu, którą ojciec przywiózł z Bratysławy.
Opowieści o gospodarczym dobrobycie są często przesadzone, urastają do legend o „środkowoeuropejskiej Szwajcarii”.
— Ale jest faktem, że kartki na żywność wprowadzono dopiero w 1942 roku — mówi Ivan Kamenec. Hitler chciał, aby na Słowacji było widać dobrodziejstwa, jakimi opływają kraje, które idą z nim na współpracę. W gospodarce dominowało rolnictwo — Niemcy kupowały wszystko, żeby nakarmić swoje milionowe armie. Przede wszystkim nie za bardzo im zależało na małej Słowacji. Byle był spokój.
Dr Imrich Krużliak sam był ludakiem, pracował w administracji tisowskiego państwa. W 1944 roku przeszedł na stronę antyfaszystowskiego powstania. Po wojnie wyemigrował, działał w Wolnej Europie i słowackiej emigracji. Państwo Tisy wspomina głównie jako szczególną, operetkową dyktaturę.
— Gustav Husak łaził po bratysławskich kawiarniach, choć partia komunistyczna była zakazana — mówi. Potem, w powstaniu, w Banskiej Bystrzycy chadzał z Husakiem na spacery. — On mi się przyznał, że cały czas modlił się za zdrowie Tisy. Bał się, że jak go zabraknie, zacznie się hitlerowska okupacja, a gestapo nie będzie już dla niego tak tolerancyjne.
Rządowi będziemy zawsze pomagać, aby jego słowo docierało również do kawiarni, aby jego ręka nie bała się sięgnąć nawet do Ilavy [polityczne więzienie — przyp. red].
Tiso wpisał się w słowacką mitologię historyczną. Głosi ona, że chłopski naród o gołębim sercu tysiąc lat był wykorzystywany i poniżany przez Węgrów. Odrodzenie narodowe w XVIII, a szczególnie XIX wieku — dzieło księży i pastorów — łączyło akcenty patriotyczne z klasowymi i religijnymi. Stąd siła mitu księdza–chłopskiego syna, który dzięki zdobytemu wykształceniu broni ojców i braci przed obcymi panami.
A Tiso był synem wieśniaka z Vielkiej Bytczi na północnym zachodzie Słowacji. Rodzina była oczywiście wielodzietna, ale Jozefa ojciec posłał do szkoły. Tu mitologia się kończy: swoje nazwisko pisał w kolejnych szkołach z węgierska „Tiszo József”, po węgiersku korespondował z kolegami. Nic nie wiadomo o jego działalności niepodległościowej. — Nie da się powiedzieć, że kolaborował z Węgrami — mówi Ivan Kamenec. — Ot, ambitny chłopak ze wsi chciał za wszelką cenę skończyć studia. A że Węgrzy wtedy naprawdę prześladowali słowackość i to brutalnie, lepiej się było nie wychylać. „Byli jednak wtedy tacy, którzy ryzykowali kary i usunięcie ze szkoły. Tiso tego nie zrobił” — przypomniał w tygodniku „Domino Forum” słowacki publicysta Ivo Samson.
Tiso jeszcze w czasie I wojny światowej jako kapelan pisał z frontu korespondencje do gazet w duchu węgierskiego patriotyzmu. Powstanie Czechosłowacji chyba go zaskoczyło, ale na krótko. Miał talent oratorski, zapał, był pracowity i zżerała go namiętność do polityki. Już w 1918 roku stał się działaczem Słowackiej Partii Ludowej, której przewodził narodowy patriarcha ks. Andrej Hlinka. Powoli, konsekwentnie piął się w górę przez dwadzieścia lat. Jak były zadrażnienia z Pragą, to nawet parę tygodni siedział w areszcie. Jak było porozumienie, krótko był nawet ministrem. Pod koniec lat 30. był w partii osobą numer dwa.
Partia jest Narodem, a Naród jest Partią. Naród przez Partię mówi, Partia za Naród myśli. Tego, co szkodzi Narodowi, Partia zakazuje. Partia nigdy się nie pomyli, jeśli będzie zawsze miała dobro Narodu przed oczami.
Tak naprawdę w latach 30. nikt nie tęsknił na Słowacji do własnego państwa. Powstało ono jako uboczny produkt hitlerowskiej ekspansji. Jeszcze w 1938 roku politycy ludaccy — w tym Tiso — deklarowali wierność Pradze. Byli oni autonomistami i w międzywojniu chcieli więcej samodzielności w ramach wspólnego państwa. Nie godziła się na to przez 20 lat Praga z obawy, że pod naciskiem mniejszości rozpadnie się państwo. Jednak w 1938 roku, na konferencji w Monachium, demokracje Zachodu pozwoliły Hitlerowi odebrać Czechosłowacji tereny zamieszkałe przez sudeckich Niemców. To poniżenie pozbawiło praski rząd autorytetu. Ludacy na Słowacji byli wtedy najsilniejszą partią i uważali, że mają prawo przemawiać w imieniu całego narodu. Niespełna tydzień po zawarciu układu monachijskiego, ogłosili w Żylinie autonomię, którą Praga wkrótce zatwierdziła.
Ksiądz Andrej Hlinka wtedy już od paru miesięcy nie żył. Jego miejsce zajął Jozef Tiso. Wygrał dzięki respektowi, jakim się cieszył, a nie dlatego, że został namaszczony przez patriarchę. Umiarkowani sympatycy HSLS–u jeszcze dziś podkreślają, że Tisy nie dopuszczono do grupy najbliższych, którzy stali przy łożu śmierci legendarnego przywódcy ludaków.
— Gdyby nie śmierć Hlinki — mawiają — nie byłoby tej nieszczęsnej kolaboracji z Hitlerem.
Tiso został premierem słowackiego rządu, między innymi dzięki poparciu Berlina, który wtrącał się już wtedy w politykę Czechosłowacji bez najmniejszych zahamowań. Autonomia była dla Słowaków marchewką, po której przyszedł czas na kij: również na rozkaz Niemiec, Słowacja oddała swoje południowe tereny Węgrom.
Jesienią 1938 roku uaktywnił się w Bratysławie Vojtiech Tuka — ludacki radykał, zafascynowany hitleryzmem. W Czechosłowacji skazano go na — w tamtych warunkach niewiarygodnie wysoką — karę kilkunastu lat więzienia za to, że w roku 1918 i 1919, pracował dla węgierskiego wywiadu. Pod koniec lat 30. umiał się na Słowacji sprzedać jako ofiara Pragi i to starczyło do błyskotliwej kariery. Przez ponad sześć lat trwania państwa słowackiego był głównym konkurentem Tisy, którego atakował z pozycji faszystowskich. Obrońcy Tisy twierdzą, że Wódz miał pecha: sam chciał dobrze, a za zbrodnie odpowiedzialny jest Tuka.
Ivo Samson twierdzi, że było odwrotnie: „Każdy bandzior jest zadowolony, jak się może zasłonić większym bandziorem”. Kamenec wzrusza ramionami. — Tiso walczył z Tuką, przejmując jego program — mówi. Kiedy na przykład Tuka zarzucił mu, że toleruje Żydów, Tiso rozbroił go, popierając rasistowskie ustawodawstwo.
W swojej plebanii, na przedmieściach Bratysławy, ksiądz Moravczik pokazuje książki o holokauście na Słowacji. — Od tego się włosy na głowie jeżą, takie potworności.
Żydów za Tisy pozbawiono obywatelstwa, praw i majątków. Większość zapędzono do obozów, w których pracowali na rzecz państwa. Ciepło wspominane, punktualne pociągi wywiozły 60 tys. (spośród 89 tys.) słowackich Żydów do komór gazowych. Wywózki organizowali w większości Niemcy, ale słowackie państwo aktywnie w tym pomagało.
Dla mnie Naród to więcej niż Żydzi. Czy to jest chrześcijańskie, kiedy się Naród chce pozbyć swojego wiecznego wroga?
Nawet najwięksi krytycy Tisy przyznają, że to nie on był ojcem państwa, którym rządził. Niemcy chcieli zniszczyć Czechosłowację, ale tak, żeby zachować twarz przed Zachodem. Ich ofiara musiała się rozpaść sama i do tego wykorzystano Słowację.
— Jakby mnie Hitler zaprosił do Berlina i powiedział, że albo ogłaszam niepodległość, albo wchodzą Węgrzy, to sam nie wiem, co bym zrobił — rozważał zaprzyjaźniony, słowacki socjaldemokrata i demonstracyjny antyfaszysta — ale nie cytuj mnie po nazwisku.
Hitler zaprosił Tisę do Berlina 14 marca 1939 roku. Wiejski proboszcz pierwszy i ostatni raz w życiu leciał samolotem. Powitano go z honorami należnymi głowie państwa. Pracowali nad nim na przemian Führer i Ribbentrop. Oznajmili mu najpierw, że zdecydowali o zajęciu Czech i Moraw, ale że Słowacja ich nie interesuje. Ribbentrop zasugerował, że węgierska armia już się grupuje przy granicy. — Możemy was zostawić własnemu losowi, chyba że pierwsi ogłosicie niepodległość — brzmiała konkluzja.
Tiso oświadczył, że nie ma prawa czegoś takiego robić, ale obiecał, że zwróci się z tym do parlamentu w Bratysławie. To praktycznie oznaczało zgodę. „Nie było żadnej euforii, wybuchu radości” — pisze Ivo Samson. „Posłowie byli wręcz zakłopotani do tego stopnia, że nawet nie głosowano. Wszyscy po prostu wstali i zaśpiewali hymn”.
Tak wyglądał pierwszy koniec Czechosłowacji. W zachodniej części kraju powstał okupowany Protektorat Czech i Moraw. Słowacja stała się samodzielnym państwem. Jako pierwsza uznała ją oficjalnie Polska, a także demokracje Zachodu (poza USA). Parę dni po ogłoszeniu niepodległości, Słowacja podpisała umowę o ochronie z Niemcami. — Podobną opiekę dają dziś restauratorom gangi — ironizował wspomniany antyfaszysta.
Jeśli Tiso jeszcze wtedy miał złudzenia, co do niezależności swojego państwa, musiał je stracić po półtora roku. W lipcu 1940 roku Hitler znów go zaprosił (tym razem bez samolotu) do Salzburga i bez ceregieli kazał wyrzucić z rządu paru ministrów, którzy próbowali kontaktować się z Zachodem.
— On wtedy powinien ustąpić — stwierdza Krużliak. Jakkolwiek było to już po udziale Słowacji w agresji na Polskę („Słowacy odebrali to bardzo źle, jako atak na sympatycznych sąsiadów”), zdaniem Krużliaka, jeszcze wtedy mógł odejść z twarzą.
Na wojnę przeciw Polakom poszliśmy, abyśmy nie wpuścili płomienia wojny do nas. Niech wojna przejdzie przez ziemię tych, którzy ją wywołali.
System państwowy, który proponował, miał się opierać na społecznym solidaryzmie, nacjonalizmie i zideologizowanym katolicyzmie. Jego konkurent, Vojtiech Tuka, takim konserwatyzmem gardził, chrześcijaństwem pewnie też. Dążył do wprowadzenia narodowego socjalizmu w wersji niemieckiej. A jednak nigdy nie wygrał, pewnie dlatego, że Tiso cieszył się poparciem Hitlera. Führer chciał na Słowacji spokoju, a ten, swoim niekwestionowanym autorytetem, zapewniał mu Tiso. Tuka był wichrzycielem.
— Nie ma żadnych dowodów na to, że Tiso kiedykolwiek zastanawiał się nad odejściem — mówi Ivan Kamenec. Został, uległ, podobnie jak ulegał potem wielokrotnie. Polityka była jego narkotykiem.
W państwie Tisy żyło się lepiej w porównaniu z okupowaną Polską, ale nie była to żadna sielanka. Istniała tylko jedna partia, działała cenzura, opozycja nie miała prawa głosu. W kraju szalały bojówki w czarnych mundurach, zwane Hlinkowymi Gardami. Tiso przyjął tytuł Wodza, jego wizerunek pojawił się na monetach. Miasta były obwieszone flagami ze słowackim symbolem narodowym, podwójnym krzyżem — w uproszczonej, tisowskiej wersji jakoś dziwnie przypominał swastykę. Tłumy wznosiły prawą rękę, pozdrawiając swoich przywódców. Wprawdzie Husak żył spokojnie w Bratysławie, podobnie jak kilku innych liderów opozycji, ale było to wkalkulowane w propagandę. Państwo „narodu o gołębich sercach”, nie za bardzo mogło się popisywać okrucieństwem. Dysydenci siedzieli w więzieniach, ale byli to ludzie mniej znani od Husaka. Prawdą jest natomiast, że za Tisy sądy nie wydały ani jednego wyroku śmierci.
— Bo to był totalizm dziurawy — wyjaśnia Kamenec. Część aparatu zachowała pewną niezależność. — Tiso był księdzem. Sędziowie nie orzekali kary głównej, żeby nie stawiać go przed dylematem: udzielić łaski, czy skazać? On miał naprawdę ogromny autorytet, i ci ludzie chyba naprawdę starali się go chronić.
Dzielny Słowak poinformuje o każdym, kto się nie kieruje obowiązującymi przepisami.
Aparat państwa był na tyle autonomiczny, że Husak nie tylko żył na wolności, ale nawet był szefem związku transportowców. Spora część urzędników włączyła się w 1943 roku w przygotowania do Powstania, będącym właściwie buntem armii, która przeszła na stronę ruchu oporu. Szef banku centralnego Imrich Karvasz, zanim dopadło go gestapo, przelał ogromne sumy pieniędzy państwowych dla powstańców w Banskiej Bystrzycy.
Mimo tych pozorów liberalizmu ksiądz Moravczik kręci głową. — Tisy obronić się nie da — mówi.
Wódz ciągle ustępował Niemcom, a w przypadku deportacji Żydów nawet się nie bardzo opierał. Słowacki rząd płacił Niemcom 500 marek od wywiezionego — niby na ich utrzymanie, zanim nie zagospodarują się na terenach, które rzekomo dla nich przeznaczyła Rzesza. Wywózki zaczęły się na początku 1942 roku i trwały 6 miesięcy. Niektórzy obrońcy Tisy utrzymują, że gdy dowiedział się o komorach gazowych, wstrzymał transporty.
— On naprawdę mógł nie wiedzieć o zagładzie w 1942 roku — mówi Kamenec. — Może docierały jakieś informacje, ale pewnie traktował je jak plotki. A jednak był antysemitą. Za jego rządów wywieziono prawie 60 tys. obywateli z kraju. Nie wiem, czy śmierci tych ludzi jest winny, to sprawa prawników. Ja jestem historykiem i wiem, że on za tę śmierć jest odpowiedzialny.
Cała ta wojna jest wojną społeczną przeciw żydowskiemu kapitałowi.
„Znów odwiedziłem prezydenta i próbowałem go skłonić, aby interweniował u Niemców przynajmniej w sprawie ochrzczonych. Nie znalazłem ani słowa współczucia dla prześladowanych. W Żydach widzi przyczynę wszelkiego zła” — pisał w swoim sprawozdaniu watykański dyplomata z Bratysławy. Słowaccy historycy podkreślają, że najostrzejszą krytykę za tolerowanie deportacji zbierał ksiądz Tiso z Watykanu, ale i tak ją zlekceważył. „Każdy zrozumie, że nie możemy powstrzymać Hitlera — zapisał wtedy w swoim dzienniku zastępca watykańskiego sekretarza stanu, kardynał Domenico Tardini — ale kto uwierzy, że nie jesteśmy w stanie powstrzymać katolickiego księdza?”
Mówiąc, że to Tiso wstrzymał wywózki jego zwolennicy swojego wodza idealizują. Tak naprawdę nie ma żadnych dokumentów mówiących o przyczynach przerwania transportów pod koniec 1942 roku, po prostu nie wiadomo, kto i dlaczego je przerwał. Transporty zaczęły się znowu po zdławieniu powstania w 1944 roku. Kamenec twierdzi, że wtedy Tiso złożył ustny protest i proponował Niemcom internowanie „swoich” Żydów na terenie kraju. Już nie kontrolował wtedy państwa, a hitlerowcom pomagały Hlinkowe Gardy pod wodzą Vojtiecha Tuki. Słowacja to Środkowa Europa, antysemityzm nie był tu nigdy żadnym rarytasem. — Skąd się w ludziach bierze to okrucieństwo? — pyta Imrich Krużliak. W 1919 roku na Węgrzech trwała rewolucja bolszewicka. Splądrowali między innymi wioski na południu Słowacji.
— Ojca mi powiesili w chwili, kiedy w kościele było podniesienie — starszy pan ukradkiem wyciera łzy. — Ci komisarze, którzy go zabili, to byli węgierscy Żydzi. Kiedy odeszli, nasi sąsiedzi, Słowacy, wymordowali wszystkich Żydów z naszej wioski.
Kamenec zastrzega, że nie ma wyczucia spraw religijnych i stara się zachować naukowy dystans. — Ale przecież Tiso był księdzem! — mówi w przypływie emocji — codziennie powtarzał „Ojcze nasz”, dekalog, przykazanie miłości. Czy to możliwe, żeby miał spokojne sumienie?
Chrześcijańskiego systemu nikt się nie musi bać, nie sięgnie po prześladowania, będzie miłosierny.
Wraz z Tisą po wojnie powieszono Vojtecha Tukę, który był już wtedy wrakiem człowieka i na szafot zawieziono go na wózku inwalidzkim. — Francuzi byli mądrzejsi — wzdycha dr Imrich Krużliak. — Oni Petaina też skazali na śmierć, ale potem go ułaskawili. Tisę powiesili i dlatego jeszcze długo będzie się z niego starało zrobić męczennika.
— Tiso był naszym pierwszym prezydentem, skazano go w politycznym procesie, i tego nie można zapomnieć — mówił mi inny polityk, tym razem z prawicy — ale niewinny też nie był i jego udziału w Zagładzie zapomnieć się nie da. Tylko niech mnie pan nie cytuje z nazwiska.
Oceń