List do Galatów
W całej Europie toczy się burzliwa dyskusja na temat wojny o Kosowo. Szczytne zasady, na które powołują się rządzący, najczęściej nie są niczym więcej, jak grą pozorów, propagandowym wybiegiem. Czyżby istniały „humanitarne bombardowania” i „demokratyczne czystki”? Czyżby militarne działania były dowodem cywilizacyjnego postępu? Niestety, świat nie zszedł ze starych dróg.
Giulio Douhet swoje podstawowe dzieło Il dominio dell’aria wydał w 1921 roku. Zasłynął na całym świecie jako teoretyk wojskowy i twórca teorii uznającej lotnictwo za najlepszą broń strategiczną. La Supériorité aérienne ukazało się we Francji w 1928 roku i doprowadziło do burzliwych i namiętnych sporów tak wśród wojskowych, jak i polityków. Mimo ostrej krytyki doktryny Douheta, rząd francuski postanowił przystąpić do nowej strategii wojennej. Samoloty „Potez 540” i „Amiot 143” miały być symbolem nowoczesnej armii. Włoski generał nie doczekał się protestów angielskich pacyfistów, zabiegów Churchilla o zmianę strategii, amerykańskiego B–17, czy praktycznego zastosowania swojej teorii przez hitlerowskie Niemcy. Nie mógł przypuszczać, bo zmarł w 1930 roku, że przyczyni się do powstania Central Pacific Strategy czy… zwycięstwa armii izraelskiej w wojnie sześciodniowej.
Od feralnego dnia, kiedy Japończycy zbombardowali Pearl Harbour, amerykańscy generałowie zastanawiali się nad tym, jaka strategia będzie najbardziej skuteczna przeciw najeźdźcom. W listopadzie 1944 roku, po zdobyciu bazy Guam, na masową skalę do akcji wkroczyły latające fortece. Od marca do lipca 1945 roku bombowce B–29 zniszczyły 66 japońskich miejscowości. Mimo to japońska Rada Najwyższa postanowiła „prowadzić wojnę aż do gorzkiego końca”. Zanim zrzucono bombę atomową na Hiroszimę, amerykańskie bombardowania zamieniły w gruzy 2250000 budynków, zabiły 260 tysięcy ludzi, raniły 412 tysięcy, pozbawiły domów 9 milionów osób.
Według Douheta naloty miały złamać siły moralne ludności cywilnej w kraju wroga, a w rezultacie zdezorganizować machinę państwową i wojskową nieprzyjaciela. Działania w powietrzu miały być „wstępem” do akcji lądowej. Amerykanie obawiali się jednak, że po wkroczeniu na japońskie terytorium, w bezpośredniej walce mogą stracić milion żołnierzy. Harry S. Truman podpisał rozkaz jak najszybszego użycia superbomby. Wypadki potoczyły się szybko. Ameryka nie musiała ponosić kolejnych ofiar. W Nagasaki zginęły setki tysięcy ludzi, również wielu chrześcijan. Hiroszima stała się jednym z największych i najstraszniejszych symbolów kaźni.
Wojna w Zatoce Perskiej nie była przełomem ani w polityce, ani w sztuce militarnej. Wprawdzie zmieniło się uzbrojenie, unowocześniono armie, zmodyfikowano dawne teorie, powstał nowy układ sił, większy jest dzisiaj dostęp do informacji (a raczej dezinformacji!), trudniejsze zatem jest sterowanie opinią publiczną, jednak „nowe rozwiązania” przypominają stare. Stany Zjednoczone — jak wielokrotnie pokazała historia, także najnowsza — nie po to angażują się w europejskie konflikty, by bronić demokracji, lecz swojej uprzywilejowanej pozycji. „Z wydarzeniami na tej półkuli jesteśmy z konieczności bardziej bezpośrednio związani z przyczyn, które muszą być jasne dla wszystkich oświeconych i bezstronnych obserwatorów” — mówił w grudniu 1823 roku, w orędziu do Kongresu, prezydent James Monroe. „Będziemy działać w obronie naszych interesów zawsze i wszędzie, gdy zostaną one zagrożone” — zapewniał w 1971 roku prezydent Richard Nixon. Bill Clinton powtarzał wielokrotnie, iż pozostanie wierny amerykańskim tradycjom. Często powoływał się na zasady humanizmu, wolności i solidarności, ale to czynili także jego poprzednicy, w polityce zaś — bardziej niż słowa i patetyczne deklaracje — liczą się konkretne działania.
Po upadku muru berlińskiego i klęsce komunizmu jeden z filozofów ogłosił koniec historii, ona jednak — jak pisał na łamach „Le Figaro” Jean d’Ormesson — „wbrew Heglowi, wbrew Marksowi, wbrew filozofom i intelektualistom”, toczy się dalej. „Według słynnej formuły — przypominał członek Akademii Francuskiej — pierwszą ofiarą wszystkich wojen jest prawda”. Łatwo zapomina się o tym, czego nie uczyniono, a co można było uczynić, wykorzystuje się te argumenty, które są w danym momencie wygodne. Autor Chwały Cesarstwa,porównując wydarzenia z przeszłości z tym, co nie od dziś dzieje się na Bałkanach, odnajduje wiele interesujących analogii. Hitlerowi pozwolono puścić w ruch machinę wojenną, nie zareagowano ani w roku 1934, ani w 1938. Miloszewić też przez długi czas robił, co chciał, do interwencji doszło wcale nie z powodu łamania praw człowieka. „W Sudanie, w Tybecie, w Palestynie, w wielu regionach na naszej planecie” łamane są prawa, dlaczego zatem nikt nie chce walczyć tam o sprawiedliwość? „Jest rzeczą jasną, że Amerykanie myślą […] o swych żywotnych interesach” — stwierdził francuski pisarz. „Idea wojny czystej i bez ofiar jest iluzją. Wojna o Kosowo, która jest wojną sprawiedliwą i konieczną, [wymierzoną] przeciwko zbrodniarzowi, może stać się lekcją politycznego cynizmu, prowadzącą do izolacji i wycofania się na własne tylko pozycje” — ostrzegał jeden z najbardziej znanych i popularnych nad Sekwaną publicystów.
Laurent Dispot, dziennikarz „L’Evénement”, nawiązując do Penser la guerre, Clasewitz Raymonda Arona, przypomniał, że „wojna jest kontynuacją polityki innymi środkami” i nie istnieje żadna Moralpolitik. Clausewitzowskie die Moral może oznaczać zresztą tak moralność, jak i morały. I obecnie dostosowuje się moralność do potrzeb chwili. Szczytne zasady, na które powołują się rządzący, najczęściej nie są niczym więcej, jak grą pozorów, propagandowym wybiegiem.
Jacques Camus z „La République du Centre” nie wierzy w skuteczność „chirurgicznych operacji” lotniczych. Cena, jaką trzeba zapłacić, będzie — jego zdaniem — bardzo wysoka i obciąży ona wszystkich. Nie chodzi jedynie o 40 milionów dolarów dziennie, jakie wydaje NATO, by sfinansować powietrzną batalię. Nie wszystko da się przeliczyć na pieniądze, a potęga militarna nie wystarczy, żeby zaprowadzić prawdziwy pokój. Wielu, podobnie jak były minister obrony Charles Millon, uważa, że Europa z tej wojny nie wyjdzie zwycięsko. Trzeba na nowo postawić sobie pytanie o idee, jakimi kierowali się nasi ojcowie, o przyszłość Unii Europejskiej. Nie można bowiem ograniczyć się do wspólnego rynku, nie wystarczą najlepsze nawet gwarancje bezpieczeństwa. Jeśli Europa ma być tylko wykonawcą poleceń, jakie przychodzą z Waszyngtonu, szybko może utracić swoją niezależność, a nawet rację istnienia jako jedna wielka wspólnota.
Były francuski premier, Maurice Couve de Murville, nie zawahał się nazwać operacji w Jugosławii komedią, zaś profesor Collége de France i były dyrektor Centre de recherches d’histoire des Slaves na paryskiej Sorbonie, François–Xavier Coquin, zwrócił uwagę na propagandowe nonsensy. Czyżby istniały „humanitarne bombardowania” i „demokratyczne czystki”? Czyżby militarne działania były dowodem cywilizacyjnego postępu? A pozostawienie nieszczęsnych Kosowian czy puszczenie ich „pomiędzy dwa ognie” ma być dowodem troski o uciemiężony naród? Czy — można by jeszcze zapytać — rozpoczęła się nowa epoka w stosunkach międzynarodowych? Czy odtąd wszyscy oprawcy będą karani? Czy nie powtórzy się Srebrenica? I nikt nie będzie przypatrywał się obojętnie czystkom plemiennym w Rwandzie czy Kongo?
W całej Europie toczy się burzliwa dyskusja na temat wojny o Kosowo. Wypowiadają się dziennikarze, pisarze, publicyści, a nawet etycy i moraliści. Ale nie do nich należy decydujący głos! „Süddeutsche Zeitung” zamieścił zdjęcie, na którym dostrzec można przedstawicieli światowych mocarstw podczas obchodów 50–lecia Paktu Atlantyckiego. Pod fotografią widnieje zdanie: „«Widać, że NATO jest amerykańską imprezą»: prezydent Bill Clinton mówi, premier Wielkiej Brytanii Tony Blair słucha”. Komentarz bawarskiego dziennika jest chyba najlepszą odpowiedzią, od kogo zależą losy wojny na Bałkanach, a może i losy Europy? Nic zresztą w tym dziwnego, wszak o przyszłości świata zawsze decydowali najsilniejsi, a nie słabi.
„Pokój [jednak] nie jest kwestią władzy ani siły, wymaga autentycznego pojednania między narodami” — mówił Jan Paweł II w przemówieniu do nowego, koreańskiego ambasadora przy Stolicy Apostolskiej. Papież wielokrotnie wzywał do zaprzestania czystek etnicznych i przerwania nalotów. Mało kto zastanawia się nad sensem papieskich wypowiedzi. Są one raczej przemilczane, pozostawiane bez komentarza lub zupełnie pomijane. Zdawać by się mogło, że pozostały tylko: logika nienawiści, logika siły albo naiwny pacyfizm. Ojciec święty uparcie przypomina, że istnieje jeszcze logika wiary, odwołującej się do prawdy i zasad pokojowego współistnienia. Wolność, która jest zbudowana na propagandzie, a nie na prawdzie, nigdy nie będzie autentyczna.
„Zamiast szczerze i od samych podstaw usuwać nieporozumienia między narodami, zakaża się nimi inne strony świata. Trzeba zatem wkroczyć na nowe drogi, aby usunąć to zgorszenie i aby można było światu wyzwolonemu z ucisku trwogi, która go gnębi, przywrócić prawdziwy pokój” — uczy soborowa konstytucja Gaudium et spes. Niestety, świat nie zszedł ze starych dróg. Rządzący największymi, światowymi potęgami nie kwapią się, by usunąć nieporozumienia „od samych podstaw”, lecz wykorzystują je, by osiągnąć jeszcze większą przewagę, rozwijać swój potencjał militarny, zapewnić sobie uprzywilejowaną pozycję na arenie międzynarodowej, decydować o losach ludzi i narodów.
Nikt nie ma moralnego prawa usprawiedliwiać zbrodni, wspomagać oprawcy! Nie oznacza to jednak, że czyjeś zbrodnie są usprawiedliwieniem dla zimnej kalkulacji, politycznej i, zbyt często, cynicznej gry, bezduszności czy hipokryzji! Wbrew temu, w co tak łatwo uwierzyło wielu „intelektualistów”, daleko do nowej Moralpolitk, w dalszym ciągu do wyboru — zresztą sugestywnie zalecanego, a nawet narzucanego! — pozostaje: logika nienawiści albo logika siły.
3 maja 1999 roku
Oceń