Wiara i teologia
Oburzył mnie artykuł Kołakowskiego pt. „O Bogu” („Gazeta Wyborcza” z 6–7 lutego 1999). Zanim go zacząłem czytać, byłem do niego nastawiony pozytywnie, bo pokazał mi go kolega, bardzo tym artykułem przejęty. Próbowałem podzielić się moim oburzeniem z kilkoma znajomymi, którzy też zainteresowali się tym artykułem, ale żaden z nich moich zastrzeżeń nie uznał. Teraz już nie wiem, czy moi znajomi nie widzą rzeczy oczywistych, czy ja jestem taki nadwrażliwy. Stąd pomysł, żeby podzielić się moimi zastrzeżeniami z kimś bardziej od nas kompetentnym.
A najbardziej oburza mnie w tym artykule to, że mówiąc o Panu Bogu, w zasadzie poważnie, autor od czasu do czasu puszcza oko do czytelników, żeby sobie nie myśleli, że mówi to całkiem na serio. Bardzo to znamienne, że artykuł zaczyna się od opartego nie na prawdzie, ale na insynuacji przeciwstawienia Boga Biblii i Boga teologów. Biblia, według Kołakowskiego, zawiera naiwne i prymitywne wyobrażenia o Bogu, tak jakby On był tylko trochę od nas doskonalszy. Bóg Biblii brata się ludźmi, niemal jak równy z równymi, i dopiero teologowie wypracowali doktrynę o Jego wieczności, nieskończoności i wszechmocy.
Znajomi mówią mi, że ja kompletnie tego fragmentu nie rozumiem. Ale czy można inaczej rozumieć wypowiedź następującą: „Czytamy w Biblii o Bogu, który prarodziców w raju upomina, Noemu polecenia wydaje, z Abrahamem przymierze zawiera, do Mojżesza przemawia. (…) Ale od teologów dowiadujemy się — jakoby na podstawie rozbioru tejże Biblii — że jest to Byt bezczasowy, nieskończony, wszechmocny, wszechwiedzący…”?
Razi mnie ponadto w tym artykule bezceremonialne bagatelizowanie nauki Kościoła, pewność autora, że „Jezus nas z teologii egzaminować nie będzie”, a teologią autor nazywa tak podstawowe prawdy wiary, jak „Wcielenie Boga, synostwo Boga i Trójca”. W ogóle wydaje mi się, że w ten sposób o Panu Bogu mówić ani pisać nie wolno.
Nie zauważył Pan jednak w tym tekście paru stwierdzeń ogromnie ważkich, z pewnością nie nowych, ale to, że wypowiedział je właśnie prof. Kołakowski, niektórym ludziom pomoże uświadomić sobie ich doniosłość. Również wielu ateistów — czytamy w tym artykule — zdaje sobie sprawę z tego, że jeśli Boga nie ma, to wszystko skończy się ostatecznym bezsensem: „ład i sens są z Boga, a jeśli zaprawdę Bóg umarł, to na próżno wmawiamy sobie, że sens może ocaleć; obojętna próżnia wysysa nas i unicestwia, nic z życia i trudu naszego nie ocaleje, żaden ślad nie zostanie po nas w bezsensownym tańcu atomów, wszechświat niczego nie chce, do niczego nie dąży, o nic się nie troszczy, nie nagradza ani karze. Kto mówi, że Boga nie ma i jest wesoło, sobie kłamie”.
Jednoznacznie też wskazuje Profesor na głupotę niektórych szablonów propagandy ateistycznej: „Jest On tym, który nie ma racji poza sobą i co do którego nie można sensownie pytać: «a kto Boga stworzył?» albo «po co Bóg istnieje?»” Podpowiada nam się ponadto w tym tekście, żebyśmy, kiedy pytamy o istnienie Boga, nie przeoczyli tego, że — mimo istnienia zła — jest w naszym świecie wiele zjawisk pełnych dobra i sensu: „Jest miłość, przyjaźń, miłosierdzie, poświęcenie i przebaczenie. Jest także Piękno i Rozum, jest sztuka, literatura, matematyka, muzyka, niezwykłe dzieła techniki. Jest także taka rzecz jak radość istnienia”.
Osobiście nie zauważyłem w tym artykule porozumiewawczych sygnałów w stronę czytelnika, że nie należy brać tych rozważań całkiem na serio. Szkoda, że Pan nie napisał, które konkretne sformułowania tak Pan odebrał. Owszem, autor tekstu zaznaczył parę razy, że medytację prowadzi z pozycji agnostyka, a nie człowieka wierzącego, podkreślił również kilkakrotnie swój dystans wobec Kościoła. Jednak cały tekst, moim zdaniem, napisany jest bardzo na serio.
W tym jednym z Panem się zgadzam, że biblijny obraz Boga został w artykule Kołakowskiego gruntownie zniekształcony. Tekst chyba rzeczywiście podpowiada czytelnikowi, że Bóg w Biblii ukazany jest tak naiwnie, że nie sposób dzisiaj tych przedstawień przyjmować poważnie. Bo czy to możliwe, żeby Bóg „uczył Noego szczegółowo, jak ma arkę zbudować?” — pomyśli sobie niejeden czytelnik tego artykułu. Czy można na serio przypuszczać — zdaje się podpowiadać jego autor — że sam Bóg „kazał ludziom, by nie pobierali procentu od pożyczek, nie jedli zajęcy i krabów, nie zaprzęgali jednocześnie osła i wołu do pługa?”
Z biblijnej nauki o Bogu zostały wyrzucone w tym artykule dwa istotne wymiary, wskutek czego otrzymała ona postać wręcz karykaturalną. Po pierwsze, przemilczano przenikające całe Pismo święte poczucie Bożej nieskończoności i absolutnej transcendencji. Autor wspomina tylko lekceważąco, że o tym „od teologów dowiadujemy się — jakoby na podstawie rozbioru tejże Biblii”.
Po wtóre, przeoczono w tym artykule podstawowe przesłanie biblijne, że nas, którzyśmy się bardzo od Niego oddalili, Bóg postanowił sam szukać i się do nas przybliżyć. To właśnie dlatego Abraham i Mojżesz mogli się z Nim spotykać i z Nim rozmawiać. W ogóle nie zrozumiemy, o co chodzi w Biblii, ani na czym polegało biblijne Objawienie, jeśli nie zauważymy tego, że zbliżenie się Boga do ludzi stanowiło podstawową cechę starotestamentalnego doświadczenia religijnego: „Bo któryż naród wielki ma bogów tak bliskich, jak Pan, Bóg nasz, ilekroć Go wzywamy?” (Pwt 4,7).
Tamte nadzwyczajne spotkania i rozmowy patriarchów z Bogiem stanowiły początek społecznego doświadczenia modlitwy, która przecież również polega na tym, że jest spotkaniem i rozmową z Bogiem. Gdyby Bóg pierwszy nie nauczył naszych biblijnych praojców spotykać się z Sobą i rozmawiać, zapewne do dziś doświadczenie modlitwy, jako spotkania z Tym, któremu zawierzam siebie całego i wszystko, co moje, byłoby nam niedostępne.
W sposób przekraczający wszelkie wyobrażenia i oczekiwania Bóg się do nas przybliżył, dając nam własnego Syna: „Tak bowiem Bóg umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne” (J 3,16). Prawda ta stanowi samą istotę wiary chrześcijańskiej i Leszek Kołakowski zapewne nie zdaje sobie sprawy z tego, że zaliczenie jej do teologii, z której Jezus jakoby nie będzie nas egzaminował, musiało bardzo głęboko zaboleć takich, jak ja i Pan, którzy wierzymy i wyznajemy, że Syn Boży „dla nas ludzi i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem”.
I doprawdy nie potrzeba „rozbierać” Biblii, żeby się z niej dowiedzieć, że Bóg „jest to Byt bezczasowy, nieskończony, wszechmocny, wszechwiedzący…” itd. Wszystkie te prawdy są w niej zapisane wprost i jednoznacznie.
Zacznijmy od Bożej bezczasowości. „Ty niegdyś założyłeś ziemię i niebo jest dziełem rąk Twoich! — modli się Psalmista. — Przeminą one, Ty zaś pozostaniesz. I całe one jak szata się zestarzeją. Ty zmieniasz je jak odzienie i ulegają zmianie, Ty zaś jesteś zawsze ten sam i lata Twoje nie mają końca” (Ps 102,26–28).
„Zanim góry się narodziły — cytuję teraz Psalm 90 — nim ziemia i świat powstały, od wieku po wiek Ty jesteś Bogiem. (…) Bo tysiąc lat w Twoich oczach jest jak wczorajszy dzień, który minął”. Apostoł Piotr wykorzystał to sformułowanie, żeby jeszcze wyraźniej podkreślić transcendencję Boga wobec czasu: „jeden dzień u Pana jest jak tysiąc lat, a tysiąc lat jak jeden dzień” (2 P 3,8).
Równie wyraźnie mówi się w Piśmie Świętym na temat Bożej nieskończoności. „Niebo i niebiosa najwyższe nie mogą Cię objąć!” — wyznaje król Salomon (1 Krl 8,27). „Czy dosięgniesz głębin Boga? — czytamy z kolei w Księdze Hioba — dotrzesz do granic Wszechmocnego? Są one wyższe nad niebo. Przenikniesz je? Są one głębsze niż Szeol” (Hi 11,7n). „Nie będziesz mógł oglądać mojego oblicza — powiada Bóg do Mojżesza — gdyż żaden człowiek nie może oglądać mojego oblicza i pozostać przy życiu” (Wj 33,20). Zaś Psalmista się zachwyca: „Wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały, a wielkość Jego niezgłębiona!” (Ps 145,3).
Nieskończony Bóg jest, rzecz jasna, Bogiem wszechmocnym, który wszystko stworzył, wszystko podtrzymuje w istnieniu i którego władzy wszystko podlega: „Kto zmierzył wody morskie swą garścią i piędzią wymierzył niebiosa? Kto zawarł ziemię w miarce? Kto zważył góry na wadze i pagórki na szalach? (…) Do kogo się Pan zwracał po radę i światło? (…) Oto narody są jak kropla wody u wiadra, oto wyspy ważą tyle co ziarnko prochu. Niczym są przed Nim wszystkie narody, znaczą dla Niego tyle co nicość i pustka. (…) Podnieście oczy w górę i patrzcie: Kto stworzył te gwiazdy? Ten, który w szykach prowadzi ich wojsko, wszystkie je woła po imieniu. Spod takiej potęgi i olbrzymiej siły nikt się nie uchyli” (Iz 40,12–26).
Wielokrotnie też i wyraźnie Pismo Święte mówi o Bożej wszechwiedzy i wszechobecności: „Panie, Ty przenikasz i znasz mnie, Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję. Z góry przenikasz moje zamysły, widzisz moje działanie i mój spoczynek i wszystkie moje drogi są Ci znane. Jeszcze nie mam słowa na języku, a Ty, Panie, już znasz je w całości. Ty ogarniasz mnie zewsząd i kładziesz na mnie swą rękę” (Ps 139,1–5).
Boża wszechwiedza i wszechobecność przywoływane są zwłaszcza w napomnieniach, aby grzesznik nie liczył na to, że jego złych czynów Bóg może nie zauważy: „Czy może człowiek ukryć się w zakamarkach, tak bym go nie widział? — wyrocznia Pana. Czy Ja nie wypełniam nieba i ziemi?” (Jr 23,24). Ta sama przestroga powtórzona jest w Księdze Syracha: „Nie mów: Ukryję się przed Panem i któż z wysoka o mnie pamiętać będzie? W wielkim tłumie nie będę rozpoznany i czymże jest moja dusza w bezmiarze stworzenia? Oto niebo i niebo niebios, otchłań i ziemia doznają wstrząsu od Jego wejrzenia, góry też i fundamenty ziemi, gdy na nie popatrzy, drżą z przerażenia” (Syr 16,17–19).
Zatem nie trzeba było żadnych interpretacyjnych sztuczek, żeby znaleźć w Piśmie Świętym naukę o wszechdoskonałym i nieskończonym Bogu. Jest ona tam zapisana z całą jasnością i po wielekroć. Również w tych tekstach, które mentalność współczesna gotowa byłaby traktować jako naiwne.
Bo, oczywiście, można na przykład w opowieści o Noem zauważyć tylko jej stronę fabularną i śmiać się z tego, że Bóg „uczył Noego szczegółowo, jak ma arkę zbudować”. Ale wówczas nie zauważy się tego, o czym ten tekst mówi naprawdę. Mówi zaś — i to już w czasach, kiedy język ludzki nie dysponował jeszcze pojęciami abstrakcyjnymi — o tym, co nieraz tak trudno zrozumieć nawet wyrafinowanej wręcz mentalności: że gwarancją naszego pełnego zrealizowania się jako ludzi jest postawa posłuszeństwa wobec Boga. „I Noe wykonał wszystko, tak jak Bóg polecił mu uczynić” (Rdz 6,22) — podsumowuje opowieść biblijna instrukcje dawane Noemu przez Boga.
Cała zaś historia o potopie zawiera przesłanie zarówno o tym, że my potrafimy naszymi grzechami zamienić tę Bożą ziemię w miejsce cierpienia i śmierci, jak o tym, że samemu Bogu na nas zależy i nie tylko chce nas ratować, ale proponuje nam przymierze i pragnie się z nami zaprzyjaźnić. Nie stanie się to jednak, jeśli my nie „pozwolimy” Bogu się do nas przybliżyć. Opowieść o Noem jest opowieścią o człowieku, który nawet w czasach głębokiego zepsucia „pozwolił” Bogu — przez swoje posłuszeństwo i zawierzenie się Jemu — wejść w swoje życie i nim kierować.
Żeby jednak to wszystko w tej opowieści zauważyć, trzeba ją — podobnie jak każdą inną stronę Pisma Świętego — czytać jako Słowo Boże. Tylko pod tym warunkiem Biblia również dzisiaj może nas duchowo wzbogacać i budować w nas postawę całkowitego zawierzania siebie Bogu. Dopóki nie rozpoznamy w Piśmie Świętym autentycznego świadectwa o Bożym dawaniu się nam, ludziom, nie może być ono dla nas poważnym źródłem wiedzy o Bogu. Nie wydaje się również, ażeby człowiek mógł poznać cokolwiek ważnego na temat Boga, nie mając w sobie przynajmniej pragnienia całkowitego zawierzenia się Jemu.
Oceń