Koleżanka pochowała mamę. Dwa lata wcześniej odszedł ojciec. Obydwoje dożyli 95 lat. On – więzień Auschwitz, potem dyrektor gastronomiczny prestiżowych warszawskich hoteli, uczący fachu kelnerów i kierowników sal. Ona – urzędniczka i gospodyni domowa, bo ktoś musiał dzieci oprać i nakarmić. Bardzo przyzwoici ludzie. Zapamiętałem ich jak najlepiej z czasów, kiedy ich córka była bliska memu sercu.
Takim uczuciem darzyłem ją pod koniec lat sześćdziesiątych i choć pierwszy miłosny żar wygasł, a każde z nas poszło swoją drogą, to przyjaźń pozostała. Przeżyłem śmierć jej rodziców, bo wraz z nimi odszedł kawałek odległej młodości. Kiedy już łzy obeschły, przyszła proza życia. Koleżanka musiała sprzedać mieszkanie rodziców, poprosiła więc, żebym wpadł i zobaczył, czy chciałbym zabrać coś z tego, co zostało.
Patrzyłem na meble, szkło, książki, bibeloty, wspominając tamte lata, kiedy byłem między nimi mile widziany. – Bierz, co potrzebujesz. Jak ty nie chcesz, to może twoje dzieci – powiedziała koleżanka. Tyle że ja, choć sentymentalny, nic nie chciałem. Dzieci też nie.
W ślad za ludźmi odchodzą przedmioty z nimi związane. A ludzie, im starsi, tym mniejsze wzbudzają zainteresowanie. Bywa, że daje im się do zrozumienia, aby nie snuli już wizji obchodów kolejnych rocznic, bo i tak nie doczekają. Potem… rodzina pobije się o pierścionek ze szklanym oczkiem, a szafę porąbie na opał.
W przypadku koleżanki tak nie było. Ona bardzo chciała, żeby mate
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń