Na własny temat
Oferta specjalna -25%

Hewel. Wszystko jest ulotne oprócz Boga

3 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 45,90 PLN
Wyczyść

33 sceny z życia, reż. Małgorzata Szumowska, wyst. Julia Jentsch, Maciej Stuhr i inni, Polska 2008

To film o pamięci. O tym, że nie ma ona struktury narracyjnej, a nasze wspomnienia są ciągiem obrazowych skojarzeń – pojawiają się znienacka, w formie luźnych impresji i podążają w sobie tylko wiadomym kierunku. Pamięta się często nieważne szczegóły, jak ten, że ojciec czytał Hessego, a matka chciała przed śmiercią takie ciastko z posypką, jak na wystawie w cukierni.

Ta historia jest ułożona chronologicznie, ale zatrzymuje się w kilku punktach – wycinkach z życia. Kamera jest uważna i refleksyjna, częściej fotografuje, niż filmuje, przesuwa się wolno wzdłuż ścian i przedmiotów. Tło zarysowane szybko, choć starannie. Odtworzony klimat miejsca, atmosfera familijnych spotkań, wypełnionych bardzo konserwatywnym duchem, opartym na obyczaju i tradycji. A potem „siadasz do kolacji i wiesz, że twoje dotychczasowe życie się skończyło”, streszcza oś filmu reżyserka obrazu, cytując w jednym z wywiadów amerykańską powieściopisarkę Joan Didion. Jest choroba, potem śmierć, najpierw pierwsza, potem następna. I to jest film o tym, że kiedy pojawia się w rodzinie, jest zaskoczeniem, że reaguje się na nią różnie, często w sposób, który zaprzecza dotychczasowemu pojmowaniu dramatu. Że tragizm, obok rozpaczy, ma swoją drugą stronę. Że nie istnieją wzorce postępowania w takich okolicznościach i nie każdy potrafi się wtedy modlić. Częściej zdarza się, że biegnie się wtedy do knajpy, żeby potwornie się upić, robi się zdjęcia komórek rakowych albo idzie w taneczne tango, tylko po to, żeby na moment powiedzieć sobie, że mnie to nie dotyczy. Bywa też i tak, że odzywają się w nas inne atawizmy, jak choćby szaleństwo związane z seksualnością. To wszystko z różnym natężeniem pojawia się w tym filmie i nadaje mu dramatyczny nerw, który skutecznie chroni go przed banalnym wyidealizowaniem sielskiej przeszłości. W efekcie powstało coś niezwykłego, coś, co przykuwa uwagę, co wywołuje wrażenie wsadzenia kamery w głowę i sfilmowania wrażeń na gorąco, prosto z niej.

To jest film o końcu dzieciństwa, o końcu pewnej epoki w życiu, i o strachu, który się z tym wiąże. O tym, że giną nasze kolejne światy: dzieciństwo – to prawdziwe, a potem to trochę bardziej dojrzałe, później zostajemy rodzicami, aż w końcu opuszczają nas nasze dzieci. Mamy mężów i żony i oni też w którymś momencie znikają. I śmierć naszych światów wygląda tak, jakby się zarwała pod nami podłoga, spadamy, a z nami lecą wszystkie rzeczy tworzące nasz dotychczasowy świat, nasz punkt podparcia. Bywa, że dzieje się to z dnia na dzień, tak jak dla tych filmowych trzydziestoparolatków, Julii i Piotra, głównych bohaterów. A że i w ich, i w naszym pragnieniu dorosłości nie możemy doczekać się opuszczenia domu, wyrwania się w szeroki świat, ku prawdziwemu życiu, ku samodzielności, to, jak gorzko pisał Brodski, „gdy człowiek opanuje już nową rzeczywistość i osiągnie samodzielność, przychodzi wiadomość, że stare gniazdo zniknęło, a ci, którym je zawdzięczamy, umarli. I ta strata jest tak ogromna, że aż niezrozumiała. Umysł doznaje skurczu, spustoszony przez czas, co jeszcze bardziej potęguję klęskę”. Nie ma w tym wyznaniu poczucia winy, oskarżenia czy wyrzutu. Jest doświadczenie naturalnego porządku rzeczy, z którym trudno sobie poradzić. I może jest tak, jak dla bohaterów, że oswajanie tej nieuchronnej pustki po domu rodzinnym jest w gruncie rzeczy przygotowaniem na przymusową samotność. Na nic zdają się więc różne sztuczki, chwytanie tego, co tchnęło do tej pory jakimś szczególnym bezpieczeństwem i było punktem orientacyjnym. Trzeba pójść dalej, poza Ur chaldejskie, które już za dobrze znamy.

To jest też film o tym, że choć łatwo przychodzi nam teoretyzować na temat śmierci i jej przeżywania, to w zetknięciu z nią zachowujemy się dziwnie niezręcznie. Nawet jeśli powiemy sobie, że nie ma dla niej miejsca w świecie, który choruje na wieczną młodość, i nawet jeśli chcemy ją wyprzeć z myśli, odmówić jej prawa bytu, nie wspominać imienia, w dziecinnej obawie, że powiedziane słowo przywoła niechcianą rzecz do istnienia, to jeszcze nic nie znaczy. Choć odrzucimy od siebie świadomość ciążącego bagażu nieuchronności odchodzenia z tego świata, naukę o „dobrym umieraniu” i choć „śmiejemy się do pustki, odkładając na potem wszystkie ostatnie chwile” (Ewa Lipska), i chcemy desakralizacji tematu umierania, braku Boga i nadziei na przyszłość, to gdzieś najgłębiej w sobie, każdy tak, jak potrafi, zostaje z myślą o odejściu sam na sam. Jest jakaś cząstka prawdy w tym, co pisze Cesare Pavese: „Przyjdzie śmierć i będzie miała twoje oczy. Będzie tak, jak gdybyś porzuciła nałóg, jak gdybyś ujrzała w lustrze pojawienie się martwej twarzy, jak gdybyś słuchała zamkniętych warg”. I nawet wtedy, kiedy ktoś bliski umiera niemal na naszych rękach i może się nam zdawać, że cząstka tej tajemnicy została przekazana, w cichym zaśnięciu lub pełnym bólów zmaganiu, to czas i tę cząstkę rozpuszcza, werbalizuje i oswaja, żeby na nowo konfrontować ją z nami. Jest jakaś pustka po śmierci rodziców, którą nosimy i choć możemy ją „zasłonić gazetą, płytką kulturą, zagłuszyć radiem, bzdetem” (Różewicz), to ta pustka wraca przez smutek, depresję, agresję, ironię, cynizm. Choć słuchaliśmy pewnie setek katechez i wielokrotnie towarzyszyliśmy umierającym, czytaliśmy mądre książki, to przecież zawsze umierali inni… Choć to zgodne z prawdą, że wszyscy umrzemy i powinniśmy się na to przygotować, to po wyjściu z kina mogę powiedzieć, że śmierć jest nie do wyobrażenia, że nie można jej podkolorować, okłamać, przypudrować, i jest we mnie obawa i trwoga przed końcem. Samemu więc trzeba napisać własny słownik pojęć podstawowych: „miłość”, „cierpienie”, „sens”. Odsunąć retorykę, w której zostaliśmy wychowani, by życie nie było puste i sztuczne.

To jest też film o rytuałach oswajania śmierci, niezgrabnych i kuriozalnych. O tym, że bywamy śmiertelnie poważni w sytuacjach śmiesznych i śmieszni w sytuacjach poważnych. Taki nasz krótki przegląd reakcji ucieczkowych. Na przykład takich, kiedy na pogrzebie matki syn mówi do ojca: „Piękna ceremonia…”, a w odpowiedzi słyszy: „A co ty widzisz w tym pięknego”, albo wtedy gdy bohaterowie obserwują śpiącą, ciężko już chorą matkę i niewybrednie sobie żartują: „Nie uważacie, że mamusia wygląda na lekko martwą?”. To nie jest dowód na obrazoburstwo i łamanie tabu, ale raczej na nieumiejętność przeżywania tragedii, bo jest w nas lęk przed cierpieniem, który niczym się nie różni od tego, gdy mówimy śmiertelnie chorym „głowa do góry” albo „no i jak się czujesz?”. Nie umiemy bowiem często inaczej, a banalna prośba o obiad skutkuje przygotowaniem ilości jedzenia co najmniej dla garnizonu wojska. Trudno nam przeżywać chorobę najbliższych i nie chcemy patrzeć na ich tragiczny stan, bo widzimy w nich te wszystkie waśnie z przeszłości, które teraz po prostu wstyd pamiętać. Chciałoby się więc krzyczeć codziennie małymi i wielkimi słowami, że trzeba kochać żyć, bo tylko to się liczy. Stąd pewnie umieranie jest zawsze inne: może być takie, jak w filmie, gdy chora na raka, poddawana chemioterapii wciąż pali (bo pomysłowość ułańska w narodzie nie ginie), a jednak to cierpienie jest autentyczne, a jej czułe „Jurku, kochany” – szaleńczo kontrastujące z wcześniejszymi pretensjami pod adresem męża – po prostu rozbraja.

To jest w końcu film bez tezy, o co można mieć pretensję, choć nie trzeba jej mieć. Może przez to bliżej tej historii do życia? A może po prostu fabuła ma się zatrzymać i trzydziestą czwartą i piątą, i kolejną życiową scenę dopisać musimy sami, każdy inaczej. Może komuś to pomoże, bo czytałem u Zagajewskiego, że „po końcu świata należy żyć tak jak zawsze. Pamiętać, rzecz jasna, o tym, co się zdarzyło, i o tym, co się zdarzy. I mimo to żyć jak zawsze. Chodzić na długie spacery. Patrzeć, jak zachodzi słońce. Wierzyć w Boga. Czytać wiersze. Pisać wiersze. Słuchać muzyki. Pomagać innym. Przeszkadzać tyranom. Cieszyć się miłością i martwić śmiercią. Jak zawsze”. A może jest tak, że śmierć nie ma być przez nas zrozumiana. To, co w niej zrozumiałe, to tylko część, lżejsza, należąca do życia, niemal przezroczysta. „Śmierć ma w sobie własnego Leporella”, powiernika rodem z Don Giovanniego, raz jeszcze przywołuję myśl Zagajewskiego. Jego interesy, jego pasje i nienawiści, jego podrażniona ambicja nie będą nam nigdy znane. Nasze duchowe życie, tworząc w nas nowe przestrzenie, bogactwo wrażeń i metafor, kreujących w nas nowe światy, pozostawia w nas zarazem kogoś, kim byliśmy zawsze i pozostaniemy do końca; niepoddającego się przemianom człowieka naturalnego, bojącego się śmierci, łakomego dzikusa, który szuka schronienia, suchej jaskini i przede wszystkim następnego dnia, nowego wschodu słońca, ponieważ nie godzi się absolutnie z wyobrażeniem końca, ostatniego zachodu, ostatniej kolacji, ostatniej pieszczoty miłosnej, ostatniego snu. Tak. „Jest niezmiernie ważne – pisał Tomáš Halík – by wiedzieć, że są takie chwile, kiedy człowiekowi w jego życiu wszystko się wali, jak gdyby umarł Bóg, zaćmiła się nawet ta cząstka jego wiary i rzeczywiście dotknął dna. Te chwile są znaczące i cenne, gdzieś tu kończy się posiadanie »wyobrażeń religijnych« a zacząć może prawdziwa wiara”. Wówczas płacz sam nie pomoże, bo przychodzi moment, że trzeba się podnieść z kolan, wziąć siebie i przenieść w inne miejsce, odwiesić duszę i kontynuować życie. Nie ma bowiem powrotów, a jedynie integrowanie tego, co jest, z tym, co było. Mimo złości, wściekłości, wyklinania czasu podłego i mdłych ludzi z naszego otoczenia, szukać należy na nowo rytmu w życiu, porządkować zaległe sprawy, stare grzechy, zaniedbane obowiązki, szukać w sobie jednej mocnej rzeczy, punktu podparcia, tego „czegoś”, wokół czego mógłby się organizować pulsujący życiem świat.

Na własny temat
Roman Bielecki OP

urodzony w 1977 r. – dominikanin, absolwent prawa KUL i teologii PAT, kaznodzieja i rekolekcjonista, od 2010 redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, były Prowincjalny Promotor Środków Społecznego Przekazu (2018-2022), autor wielu wywiadów, recenzji filmowych i literackich...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze