W pewnej parafii pod lasem zaczął się właśnie gorący okres. Otwarto bowiem możliwość zamawiania intencji mszy świętych na przyszły rok kalendarzowy, co oczywiście przekłada się na częstotliwość wizyt parafian w kancelarii, liczbę maili i telefonów. A we mnie budzi okołoteologiczne emocje – na tyle silne, że chyba starczy ich na felieton.
Najpierw miałem pokusę, żeby napisać o tym, jak wiele krzywdy robi Kościołowi praktyka „płacenia za msze” i oparty na niej system utrzymania i wynagradzania księży. Ale pokusie się oparłem, bo choć problem kłuje w oczy, to jednak jest to wątek mniej teologiczny, a bardziej organizacyjno-prawny. A co jest teologicznie ciekawego w zamawianiu intencji mszy? Ich treść! Zapewniam, że po dwóch latach proboszczowania mógłbym anegdotami z tym związanymi zapełnić niejeden felieton. Musiałbym jednak niedyskretnie pisać o pomysłach konkretnych osób – więc najbarwniejsze przykłady nie są do wykorzystania. Niemniej pozostaje pewne zjawisko, dość powszechne nie tylko w parafii pod kobiórskim lasem, związane ze sposobem użycia kluczowego dla chrześcijańskiej teologii terminu.
Chodzi mianowicie o „łaskę”. Ale nim przejdę do właściwego wywodu, muszę się przyznać do pewnej trudności, którą powoduje moja śląska tożsamość, ilekroć przychodzi użyć tego słowa. „Łaska” bowiem w śląskiej godce to łasica (ewentualnie też gronostaj
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń