Kościół w lustracyjnym zwierciadle

Kościół w lustracyjnym zwierciadle

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Dziś, prócz konieczności powiedzenia prawdy, stoimy przed koniecznością zrobienia kolejnego kroku, którym jest próba przywrócenia skruszonych „agentów w sutannach” wspólnocie Kościoła.

Aby wszyscy byli jedno, jak Ty, Ojcze, we Mnie, a Ja w Tobie, aby i oni w nas jedno byli (J 17,21)

Lustracja już od kilku miesięcy rządzi kościelną wyobraźnią. Można odnieść nawet wrażenie, że naprawdę kluczowe dziś pytania, które stawiamy sobie jako Kościół w Polsce, sprowadzają się w zasadzie do jednego: ilu jeszcze z księży, spośród obecnie działających jako duszpasterze czy jako osoby publiczne, poszło w przeszłości na współpracę z SB i którzy to z nich? Oczywiście w takim zadawaniu pytania nie ma nic złego. Prawdę o księżach agentach trzeba opowiedzieć. Tyle tylko, że — jak się okazuje — nie jest to takie proste. Bo choć dziś ze świecą trzeba szukać w polskim Kościele człowieka, który głosiłby, że należy zaniechać lustracji duchownych, to nie da się też ukryć, że najnowsza przeszłość zaczyna dzielić polskich katolików. A tam gdzie rodzą się podziały i brak jedności, trudno o skuteczne rozwiązanie nabrzmiałych problemów.

Przywołam kilka tylko przykładów z ostatnich tygodni obrazujących, jakie spustoszenie lustracja sieje w Kościele. Oto okazuje się, że jeden z zakonników, który dla części współbraci — w świetle teczek odnalezionych w IPN — był świadomym współpracownikiem SB, dla innych wcale nim nie był, a przynajmniej mają oni poważne wątpliwości. Innymi słowy: nawet upublicznienie teczki księdza X czy Y nie sprawia, że automatycznie przyzna się on do współpracy ani że jego przyjaciele (współbracia) dadzą wiarę esbeckim zapiskom. Dla tych, którzy nie ufają teczkom, ksiądz ten nadal pozostaje gorliwym kapłanem i autentycznym chrześcijaninem, którego na stare lata spotkało upokorzenie i infamia.

Lustracja okazuje się także dobrym narzędziem do zwalczania przeciwników i polemistów, czyli staje się instrumentem wyrównywania rachunków w bieżących sporach zakonnych czy kościelnych. Mechanizm jest następujący: ci, którzy nie podzielają mojego zdania odnośnie do, przykładowo, formy ujawniania nazwisk agentów, stają się przy pierwszej lepszej okazji obiektem insynuacji, że mają coś na sumieniu. Padają także pod adresem niektórych biskupów sugestie, że ich apele o ostrożność w lustrowaniu nie są bezinteresowne, co znaczy, że muszą mieć oni jakiś brud za paznokciami.

Doczekaliśmy się także świadectwa zastosowania kar dyscyplinarnych. Władze jednego z polskich zakonów zabroniły publicznych wystąpień duchownemu, który na prowadzonej przez siebie stronie internetowej domagał się radykalnego oczyszczenia Kościoła z księży agentów. Jaki to sygnał dla katolickiego w większości społeczeństwa? Księdzu, który chce oczyszczenia własnych szeregów, zamyka się usta. A także: „o, zobaczcie, do Kościoła wróciła cenzura”. Po co? Aby chronić byłych współpracowników SB.

Choć więc przed lustracją księży nie ma ucieczki, to pismacy z IV Departamentu i tak mogą już zacierać ręce, gdyż ich działalność doprowadziła właśnie do podziałów w Kościele. Zburzyła jedność, której w takiej sprawie Kościół potrzebuje jak powietrza. Czy zatem jesteśmy skazani na lustracyjną wojnę kościelną, której skutki łatwo przewidzieć, gdyż znamy je aż nazbyt dobrze ze świata polityki? Czy też staniemy na wysokości zadania i pokażemy, że między uczniami Jezusa z Nazaretu rozmowie o bolesnych rzeczach — czyli grzechach córek i synów Kościoła — nie muszą towarzyszyć „trupy”? Czy w imię skuteczności głoszenia Dobrej Nowiny zdobędziemy się także w kwestii rozliczania przeszłości na jedność, o którą modli się sam Mistrz z Nazaretu? Czy z wciskającą się do naszego religijnego życia „polityką rewanżu”, która przecież stoi także za kościelną lustracją, wygra Ewangelia i teologia?

Przeszłość święta i nieświęta

Od przeszłości nie da się uciec. Zwłaszcza jeśli jest to przeszłość Kościoła. Ten nie jest na podobieństwo jednej z wielu korporacji, jak choćby globalnego giganta produkującego oprogramowania do komputerów Microsoft. Nie, Kościół nie jest też firmą, w której ten, kto wychodzi ostatni, ma prawo zgasić światło. Kościoła nie da się zamknąć tak, jak zamyka się oddział komercyjnego banku, by w jego miejsce otworzyć nowy, bo dotychczasowy nie przynosił zaplanowanych zysków. Dlaczego? Bo „historia Kościoła — notuje Jan Paweł II w bulli Incarnationis misterium (1998) — jest żywą kroniką pielgrzymki, która nigdy się nie kończy” (nr 7).

Co to znaczy jednak być pielgrzymem? To mieć w pierwszej kolejności świadomość ciągłości. Poczuwać się do odpowiedzialności i uczestnictwa w tej wielkiej przygodzie wiary, do której sam Bóg zaprosił człowieka, a którą rozpoczęli, odpowiadając na Boże wezwanie Abraham, Izaak, Jakub i Jezus. Kościół dzierży na swych barkach przedziwną tajemnicę więzi, która sprawia, że wiara Abrahama i Jezusa, wiara męczenników i świętych, teologów i mistyków, jest również naszą wiarą. Że historia Kościoła pisana przez wyznawczynie i wyznawców w pierwszym, dziesiątym czy dwudziestym wieku, staje się także i moim udziałem.

Przyznajemy się do tej historii i utożsamiamy się z nią tym bardziej, im większą odczuwamy z niej dumę i im bardziej czerpiemy z niej siły, wspominając czyny autentycznych świadków Chrystusowej wiary. Chcemy o niej mówić, kiedy nawiązujemy do tej chlubnej i świętej historii, gdy — jako Lud Boży kroczący przez dzieje i wyznający wiarę w Trójjedynego Boga — dawaliśmy świadectwo zasadom, które zapisane zostały na kartach Pisma Świętego. Mamy zatem prawo mówić, że

historia Kościoła jest historią świętości — pisze Jan Paweł II w przywołanym już dokumencie Incarnationis misterium. — Nowy Testament z mocą potwierdza tę cechę wyróżniającą ochrzczonych: są oni „święci” w takiej mierze, w jakiej odrywając się od świata podległego Złemu, oddają się kultowi jedynego i prawdziwego Boga. Istotnie, świętość ta ujawnia się w życiu licznych Świętych i Błogosławionych, uznanych przez Kościół, a także w życiu ogromnej rzeszy bezimiennych mężczyzn i kobiet, których zliczyć nie sposób (por. Ap 7,9). Ich życie potwierdza prawdę Ewangelii i daje światu widzialne świadectwo, że doskonałość jest możliwa (nr 11).

Jest i druga strona medalu. Historia pisana przez duchowe córy i synów Jezusa z Nazaretu, o której chcielibyśmy zapomnieć. Historia kreślona przez tych wyznawców, którzy, co prawda, powoływali się na wiarę w Boga i zapisane na kartach Pisma zasady, ale zarazem swoimi czynami nagminnie im się sprzeniewierzali. Jakby zapoznali przestrogę św. Jakuba, który w swym liście poucza, że „wiara bez uczynków jest martwa” (zob. Jk 2,26). Tyle tylko, że tej niechlubnej karty Kościoła nie da się wymazać tak, jak wymazuje się gumką myszką źle narysowaną kreskę. Antychrześcijańskie świadectwa składane w przeszłości obciążają także nasze barki jako dzisiejszych wyznawców Chrystusowego Kościoła.

Nie boi się o tym mówić otwarcie Jan Paweł II, kiedy stwierdza, że

historia odnotowuje także niemało faktów, które z chrześcijańskiego punktu widzenia stanowią antyświadectwo. Ze względu na więź, która w Ciele Mistycznym łączy nas z innymi, my wszyscy, choć nie ponosimy osobistej odpowiedzialności i nie pragniemy zastępować sądu Boga, który sam tylko zna ludzkie serca, dźwigamy ciężar błędów i win tych, którzy byli przed nami. Ale i my sami, synowie Kościoła, zgrzeszyliśmy, i dlatego oblicze Oblubienicy Chrystusa nie może jaśnieć pełnią blasku. Nasz grzech nie pozwolił Duchowi Świętemu działać w sercach wielu ludzi. Przez nasz brak wiary wielu pogrążyło się w zobojętnieniu i oddaliło od prawdziwego spotkania z Chrystusem (nr 11).

Kościół więc jest święty czy nie? Kościół swą świętość czerpie nie z faktu, że jest moralnie doskonały, ale z faktu, że jest radykalnie inny — inny niż świat. Kościół jest inny–święty, innością–świętością Boga. To jednak nie daje mu monopolu na doskonałość moralną. Przeciwnie, Kościół jest grzeszny, gdyż jest wspólnotą konkretnych ludzi — najczęściej grzeszników. „Kto jest bez grzechu — pamiętamy dokładnie to niewinne stwierdzenie Jezusa — niech pierwszy rzuci kamień” (zob. J 8,7). Czy brak doskonałości moralnej Kościoła jest powodem do wstydu i chowania twarzy w dłoniach?

Jest z pewnością powodem do czynienia pokuty, modlitwy i do pamięci o tych naszych siostrach i braciach, którzy ulegli pokusie grzechu. Nie powinien to być przejaw wyższości moralnej nad nimi, ale przestroga. Kto bowiem stoi, powinien baczyć, aby nie upadł. Czyż wielkość chrześcijaństwa nie polega na tym, że staje ono po stronie grzesznika i pomaga mu przezwyciężyć — jeśli on tylko chce — własne słabości? Czyż nie w tym kontekście należy czytać słowa Benedykta XVI, który przemawiając do kapłanów w katedrze św. Jana w Warszawie, mówił:

Wierzymy, że Kościół jest święty, ale są w nim ludzie grzeszni. Trzeba odrzucić chęć utożsamiania się jedynie z bezgrzesznymi. Jak mógłby Kościół wykluczyć ze swej wspólnoty ludzi grzesznych? To dla ich zbawienia Chrystus wcielił się, umarł i zmartwychwstał. Trzeba więc uczyć się szczerze przeżywać chrześcijańską pokutę. Praktykując ją, wyznajemy własne indywidualne grzechy w łączności z innymi, wobec nich i wobec Boga. Trzeba unikać aroganckiej pozy sędziów minionych pokoleń, które żyły w innych czasach i w innych okolicznościach. Potrzeba pokornej szczerości, by nie negować grzechów przeszłości, ale też nie rzucać lekkomyślnie oskarżeń bez rzeczywistych powodów, nie biorąc pod uwagę różnych ówczesnych uwarunkowań (25 maja 2006 roku).

Do tych, którzy się źle mają

Słowa Papieża nie były przypadkowe. Padły w konkretnym miejscu i czasie — w czasie pielgrzymki do Polski, w Kościele lokalnym, który zmaga się ze swoją bolesną przeszłością. Benedykt XVI wypowiedział je z rozmysłem, gdyż dostrzega, że polski katolicyzm odsłania dwie strony — złą i dobrą — tego samego medalu, któremu na imię najnowsza historia. Oto jedni w czasie komunistycznej dyktatury opierali się programowej ateizacji i szykanom, na które ze strony władz PRL–u narażony był Kościół i osoby wierzące. Niektórzy, jak ks. Jerzy Popiełuszko, zapłacili za to cenę najwyższą — ponieśli męczeńską śmierć. To do historii takich ludzi, odważnych i heroicznych, chcemy się dziś odwoływać. W tym samym Kościele byli i tacy, którzy nie podołali, gdyż nie okazali się na tyle mocni, by się oprzeć komunistycznym represjom. Byli też zbyt słabi, by przeciwstawić się naciskom i szantażom ubeckich funkcjonariuszy. Może i zbyt dumni i pewni siebie, gdyż o naciskach esbeckich szpicli nie opowiedzieli swojemu biskupowi czy przełożonemu. Czasami, co trzeba jasno powiedzieć, w imię konformizmu sami dobrowolnie szli na współpracę. Innymi słowy: Kościół jako wspólnota moralna w czasie komunistycznej zawieruchy okazał się grzeszny. Powinniśmy mieć tego świadomość. I nie zmieni tego fakt, że 90% księży, co z lubością podkreślają zwolennicy lustracji, oparło się szantażom SB, a tylko 10% dało się skusić. Nie ma to, szczególnie w perspektywie teologicznej, znaczenia, dlatego że dziś problemem dla nas jako wspólnoty wierzących nie są ci, którzy dali świadectwo prawdzie i pozostali wierni Ewangelii. Problem są ci, którzy nie sprostali jej wymogom.

Co znaczy, kiedy mówię, że dla nas jako wspólnoty ludzi wierzących i tworzących Kościół problemem są byli „agenci w sutannach”? W pierwszej kolejności to, że sposób, w jaki potraktujemy księży współpracujących ze Służbą Bezpieczeństwa, nie powie nam już wiele o nich, ale powie wszystko o nas jako ludziach wierzących, a także o tym, jak rozumiemy i przeżywamy swoje chrześcijaństwo. Czyż odniesienie do grzeszników i zdrajców nie stanowi istoty działania samego Mistrza z Nazaretu, kiedy mówi, że nie przyszedł do tych, którzy się dobrze mają, ale do tych, którzy są chorzy? I że „w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia” (Łk 15,7)?

Asymetryczność w traktowaniu ludzi przez Jezusa z Nazaretu może razić pobożne oko. Dlaczego, pytamy niejednokrotnie samych siebie, martwi się On o wykluczonych, przegranych, grzeszników, zdrajców i naszych wrogów, miast pomóc nam — jego wiernym i prawym uczniom — zwierać szeregi? Dlaczego ojciec z przypowieści o synu marnotrawnym weseli się na powrót hulajduszczyka, wychodzi mu naprzeciw i wita serdecznie, zamiast go zganić, przypomnieć („a nie ostrzegałem cię, mój wyrodny synalku”) — i odesłać tam, skąd przyszedł? Nie, bo — co jasno widać na przykładach postępowania Jezusa — sposób, w jaki On traktował odszczepieńców rozmaitej maści, pokazuje zarazem, jak wyjątkowa i rewolucyjna jest logika chrześcijańskiego przesłania. Zatem kolejne pytanie, które musimy postawić, brzmi: jak Kościół — czyli my wszyscy — odnosi się do tych, których oskarża się o kolaborację z SB, jak i tych, którzy się do takiej współpracy przyznali?

Przeciwko dzikiej lustracji

Kościół od początku III RP nie był zainteresowany lustracją. Biskupi wychodzili z założenia, że ich własna wiedza na temat stopnia inwigilacji przez SB szeregów duchowieństwa jest im znana i wystarczająca. Za to ochoczo opowiadali się za lustracją innych środowisk, nawet wtedy, kiedy lustracja przybierała dziki charakter. Tym samym doskonale wpisywali się w prolustracyjny dyskurs: aż w końcu w dużym stopniu Episkopat przejął i uznał za swój język spreparowany przez publicystów prawicy, którzy zawartość teczek SB do dziś traktują z taką samą powagą, jak islamscy fundamentaliści wersety Koranu.

Co się wobec tego stało, że obecnie biskupi zachowują daleko idącą wstrzemięźliwość wobec „lustracyjnego szaleństwa”, które ogarnia nasze życie publiczne i kościelne? Dlaczego, jak piszą we wstępie przyjętego przez Konferencję Episkopatu pod koniec sierpnia Memoriału, „sprzeciwiają się lustracji pozbawionej jasnych zasad, gdyż może ona wyrządzić poważną krzywdę wielu uczciwym duchownym, osobom życia konsekrowanego i wiernym świeckim?”.

Kościół jeszcze do niedawna mógł sobie pozwolić na igranie z lustracyjnym ogniem, bo nic nie wskazywało, że lustracja obejmie kapłanów, a w polu podejrzeń o współpracę z SB znajdą się tak znani duchowni, jak o. Konrad Hejmo, ks. Mieczysław Maliński czy ks. Michał Czajkowski, który ostatecznie przyznał się do współpracy z SB, wyznając: „Moja wina jest bezsporna”. Ale przypomnijmy, że przecież, gdy prawie dwa lata temu światło dzienne ujrzała tzw. lista Wildsteina, kard. Józef Glemp mówił: „Polacy mają prawo do prawdy (…) to krok w dobrym kierunku — dzięki niej obywatele będą mogli przejść egzamin ze swej przeszłości”. Biskupi na własnej skórze przekonali się, jak działa lustracja pozbawiona zasad, a skupiająca się wyłącznie na taniej sensacji, gdy podejrzenia o agenturalną współpracę zaczęto kierować pod adresem kolejnych kapłanów. Dziś są zgodni, że nie wolno rzucać pochopnych oskarżeń, że najpierw muszą być dowody, dopiero potem zarzuty, a wreszcie i prawo do obrony. W przyjętym Memoriale czytamy: „»Dzika lustracja« niestety dokonuje się i wyrządza ogromne szkody poszczególnym osobom i całemu społeczeństwu”.

Kościół, powtórzmy, nie ucieknie przed lustracją. Ale i nie ma takiego zamiaru. Jednak jako wspólnota ludzi wierzących, w której podstawowym spoiwem łączącym osoby jest zaufanie, ma szansę pokazać, że zmagając się z koszmarami najnowszej historii, nie tylko nie pozwoli rozbić i podzielić tej wspólnoty, ale kryzysowa sytuacja, jeśli zostaną podjęte odpowiednie kroki, może nawet scalić tę wspólnotę. By jednak tego dokonać, trzeba zachować trzeźwość umysłu. Porzucić kuszącą myśl o tym, by lustracji użyć, o czym pisałem na wstępie, jako pałki do okładania przeciwników. By jednak oprzeć się tej pokusie, trzeba zdać się na logikę Ewangelii, mając w pamięci słowa Jezusa Chrystusa: „Królestwo moje nie jest z tego świata” (J 18,36).

Dwie drogi

Biskupi w przywoływanym już Memoriale jasno stwierdzają:

Kościół nie boi się prawdy, ponieważ wierzy słowu Jezusa, że prawda wyzwala. Kościół nie boi się również rzetelnej lustracji, jeżeli to słowo ma oznaczać zmierzenie się z bolesną prawdą, prowadząc do oczyszczenia i pojednania.

O ile więc w Kościele jest zgoda co do konieczności opowiedzenia prawdy o agenturalnej przeszłości księży, o tyle różnice i podziały zaczynają się pojawiać na płaszczyźnie środków, które do tej bolesnej prawdy mają prowadzić. Nie da się tu uciec od przywołania konkretnych nazwisk i postaw, by pokazać dokładnie, na czym owa różnica miałby polegać. Nie mnie osądzać, która z dróg jest lepsza. Idzie mi tylko o pokazanie, że do tego samego szczytu, o czym wie każdy, kto chodzi po górach, prowadzą zazwyczaj różne szlaki.

Symbolem radykalnego oczyszczenia Kościoła stał się przez ostrość głoszonych sądów i podejmowanych działań ks. Tadeusz Isakowicz–Zaleski. Jak krakowski duchowny rozumie dziś swoją misję? „Ja się czuję jak saper na polu minowym, który musi rozbroić bomby, a moi bracia zamiast mi pomóc, to do mnie strzelają” — wyznał w rozmowie z internetowym portalem jezuickim „Tezeusz”.

Kapelan nowohuckiej „Solidarności” jako jeden z miliona ludzi pokrzywdzonych przez esbeków ma prawo do ujawnienia nazwisk tych, którzy na niego donosili (podobno w jego teczce jako donosiciele figurują tylko jeden ksiądz i jeden kleryk). Jako ofiara komunistycznych prześladowań ma też prawo oczekiwać, że w „normalnych warunkach” prawda wyjdzie na jaw, a sprawiedliwość zatriumfuje. Powtarzam: jest to święte prawo każdego pokrzywdzonego. Tyle tylko, że ks. Zaleski ma wątpliwości, czy rzeczywiście prawda zobaczy światło dzienne, a sprawiedliwość się ziści, jeśli on sam, osobiście, jej nie ogłosi. W rozmowie z ks. Arturem Stopką w „Gościu Niedzielnym” wyznaje: „Ty wiesz, jakie rzeczy ja tam znajduję? A oni zrobią wszystko, abym tego nie powiedział. Nie chcą prawdy. Boją się jej”.

Oto powód, jak się zdaje, dlaczego ks. Zaleski postanowił wziąć sprawy w swoje ręce. Pracuje więc nad książką, w której wszystkie karty — jak obiecuje — wyłoży na stół, a prawda o księżach agentach z archidiecezji krakowskiej zostanie ujawniona. Co więcej, kapelan nowohuckiej „Solidarności” uznał chyba, na co wskazuje styl jego działania, że gwarantem dojścia do prawdy nie jest obietnica jego przełożonego, kard. Stanisława Dziwisza, który wielokroć zapewniał, że Kościół nie boi się prawdy, także tej bolesnej, a duchownemu dał zielone światło do prowadzenia badań, ale kamery telewizyjne i mikrofony radiowe. Ks. Zaleski pisze więc swoją pracę na „oczach całego społeczeństwa”. O niemal każdym wysłany liście do kolejnego księdza zarejestrowanego jako TW informuje media. Wiemy też, ilu kapłanów odpowiedziało już na jego listy i co w niektórych odpowiedziach się znajduje. Najbardziej jednak dwuznaczne w działalności ks. Zaleskiego jest nakręcanie lustracyjnej sensacji. Na błyskotliwe stwierdzenie pytanie dziennikarki „Dziennika”, czy po publikacji jego książki „przeżyjemy wstrząs?”, pada krótka odpowiedź: „Na pewno” („Dziennik”, 29 sierpnia 2006 roku).

Do szukania prawdy o agenturalnej przeszłości swojego przyjaciela kapłana zostali zmuszeni redaktorzy miesięcznika „Więź”. Powie ktoś: mieli ułatwione zadanie, bo związki ks. Czajkowskiego z SB opisało najpierw „Życie Warszawy”. I tak, i nie. Dla przyjaciół ks. Michała wiadomość, że przez kilkanaście lat współpracował świadomie ze Służbą Bezpieczeństwa, musiała być przecież ogromnym szokiem. Niektórzy, czemu trudno się dziwić, nie dawali nawet wiary publikacji warszawskiego dziennika. Jak kapłan, od którego otrzymałem tyle życzliwości i dobroci, mógł być świadomym agentem? Jak duchowny, któremu powierzałem tajemnice spowiedzi, mógł rozmawiać z esbekami, donosić na swoich kolegów po fachu? To wątpliwości, które targały przyjaciółmi i penitentami ks. Czajkowskiego.

Co jednak po otrząśnięciu się z pierwszego szoku robią redaktorzy miesięcznika „Więź”, w którym przez lata ks. Michał Czajkowski pełnił rolę asystenta kościelnego? Zamykają się na kilka tygodni, by w ciszy i spokoju, bez kamer i dziennikarzy, sporządzić raport, który przez wszystkich został uznany za rzetelną, wolną od sensacji, obiektywną pracę historyczną. Autorzy, co ważne, czytali zapiski esbeków. Ale, co dużo ważniejsze, zadali sobie trud rozmowy zarówno z ks. Czajkowskim, jak i z tymi świadkami tamtych wydarzeń, którzy mogli pomóc w dojściu do prawdy o współpracy ks. Czajkowskiego z SB. Co więcej, po napisanym raporcie jeden z czwórki autorów raportu, redaktor Zbigniew Nosowski, na pytanie „Gazety Wyborczej”, czy „Więź” zamierza nadal współpracować z ks. Czajkowskim, odpowiada:

„Więź” współpracowała z ks. Michałem przy sporządzaniu tego raportu. Jego oświadczenie jest efektem tej współpracy. Był to test przyjaźni. Nie po to byliśmy razem z nim w tak trudnym momencie, by go obecnie porzucać („GW”, „Nie zostawimy go samego”, 15 lipca 2006 roku).

Oto drogi rozbrajania bomby, której na imię lustracja. Co je łączy? Świadomość, że prawda, jak powiada św. Jan, ma moc wyzwalającą (zob. J 8,32). Co je dzieli? Dla ks. Zaleskiego, jak się zdaje, odtajnienie pseudonimów i podanie do publicznej wiadomości nazwisk księży agentów, czyli ogłoszenie kto, kiedy i na jakich zasadach donosił, stanowi sedno jego — dodajmy — trudnej i koniecznej pracy. Redaktorzy „Więzi” poszli o krok dalej: prawda to środek do celu, jakim dla każdej wspólnoty chrześcijańskiej musi być przebaczenie i pojednanie. Celu, który — należy jasno powiedzieć — czujemy, że powinien się dokonać w całym Kościele polskim, choć nie bardzo jeszcze wiemy ani jak, ani kiedy.

Piłeczka po stronie marnotrawnych

Nie zmienia to jednak faktu, że dziś, prócz konieczności powiedzenia prawdy, stoimy właśnie przed koniecznością zrobienia kolejnego kroku, którym jest próba przywrócenia skruszonych agentów w sutannach wspólnocie Kościoła. Jeśli nie uda się zbudować jedności także wokół kategorii pojednania tak, jak udało się ją wypracować wokół kategorii prawdy, wszyscy będziemy mogli mówić o porażce.

Pierwszym ważnym krokiem na drodze do aktu pojednania jest opublikowany i przyjęty przez wszystkich biskupów Memoriał. To ważny znak jedności duszpasterzy Kościoła, którego do tej pory bardzo brakowało. Chybione wydają mi się komentarze tych, którzy już zdążyli okrzyknąć, że dokument biskupów jest spóźniony co najmniej o kilka lat. Pytam: dlaczego dziś ci, którzy mówią o spóźnionym dokumencie, sami nie domagali się lustracji kościelnych szeregów zaraz po odzyskaniu wolności w 1989 roku, a obecnie stawiają się w roli wszechwiedzących wyroczni? Jak mianowicie można było wcześniej zbadać, kto był agentem w sutannie, skoro IPN powstał na mocy ustawy z grudnia 1998 roku? Memoriał biskupów jest odpowiedzią na konkretne wyzwanie, które przynoszą ujawniane materiały zawarte w teczkach na temat duchownych uwikłanych we współpracę z SB.

Memoriał jest też tekstem nasyconym teologicznie. I bardzo dobrze. Paradoks polega tylko na tym, że to teczki sprawiły, iż dziś powoli zaczynamy dostrzegać, jak konieczne staje się to, by myślenia teologicznego w kościelnej strategii duszpasterskiej nie spychać na dalszy plan. Lustracja jest dziś powodem, że w polskim Kościele zaczyna się głębiej rozważać tak istotne kwestie dla życia religijnego, jak grzech, wyznanie winy i pokuta. To przecież podstawowe kategorie, którymi operuje każdy, kto jest gotów przyznać, że Jezus jest Panem.

Myślenie teologiczne okazuje się naszą ostatnią deską ratunku — widać to wyraźnie w jednym z kluczowych akapitów Memoriału. Biskupi piszą:

Prawda o grzechu ma prowadzić chrześcijanina do osobistego uznania win, do skruchy, do wyznania winy — nawet wyznania publicznego, jeżeli zachodzi potrzeba, a następnie do pokuty i zadośćuczynienia. Od takiej ewangelicznej drogi konfrontacji ze złem nie możemy odstąpić.

Okazuje się, że jedynym antidotum na to, co toksyczne w teczkach duchownych, staje się logika Dobrej Nowiny. Ona też każe nam iść dalej, nie spoczywać na laurach.

W Kościele nie ma natomiast miejsca na odwet, zemstę, poniżanie człowieka, nawet jeżeli jest to człowiek grzeszny — piszą w kolejnym akapicie biskupi. — Kościół Chrystusowy jest wspólnotą pojednania, przebaczenia i miłosierdzia. Jest w nim miejsce dla każdego grzesznika, który pragnie się nawrócić jak Piotr i pomimo słabości chce służyć sprawie Ewangelii.

Biskupi, odwołując się zarówno do zasad Ewangelii, jak i Tradycji Kościoła, dają jasny sygnał, że nie dopuszczą do żadnego linczu na tych, którzy w przeszłości zdradzili. Przeciwnie: dają do zrozumienia byłym „agentom w sutannach”, że oto Kościół stwarza im konieczne minimum bezpieczeństwa, by już bez żadnych lęków, że trafią na pierwsze strony gazet czy programów telewizyjnych jako „Judasze”, „kapusie” czy „sprzedawczyki”, przyznali się do współpracy, jeśli takowa miała miejsce. Powinni to zrobić wobec ordynariusza diecezji czy przełożonego zakonnego. I księża ci nie będą z tego powodu piętnowani. Nie jest jednak wykluczone, że obecni przełożeni — jak zauważają niektórzy komentatorzy — mogą sami mieć na swym koncie agenturalną przeszłość. To jednak nie zmienia faktu, że i do nich kierowane są słowa Memoriału jako zobowiązanie do powiedzenia prawdy. Komu? A choćby swoim obecnym podwładnym. W końcu w Chrystusie nie ma równych i równiejszych.

Tak oto z całą stanowczością należy powiedzieć, że piłeczka znajduje się obecnie po stronie tych, którzy w przeszłości zawinili, dopuszczając się grzechu współpracy z wrogami Kościoła. Patronem tych, którzy poszli na współpracę z SB, mógłby się stać syn marnotrawny. Co w końcu robi wyrodny synalek? Postanawia wrócić i prosić o przebaczenie: „Ojcze, zgrzeszyłem przeciw Bogu i względem ciebie; już nie jestem godzien nazywać się twoim synem: uczyń mię choćby jednym z najemników” (Łk 15,19). Co robi Ojciec? Nie odtrąca skruszonego grzesznika. Także my jako wspólnota wierzących starajmy się dziś robić wszystko, co powinniśmy, by na łono wspólnoty kościelnej, wyznając uprzednio swoje winy, mogli wrócić synowie marnotrawni. Jeśli jednak nie opowiedzą o swoich grzechach dobrowolnie, prawdopodobnie wcześniej czy później zrobią to za nich współbracia w kapłaństwie, dziennikarze lub historycy z IPN–u.

Zdecydowanie lepiej byłoby jednak, zarówno dla nich, jak i dla wspólnoty kościelnej, aby odpowiedzieli na wezwanie zawarte w Memoriale czy na apel kard. Dziwisza, który pełen dobrej woli i zrozumienia, napisał do swoich księży:

Jeśli po lekturze Memoriału, któryś z Księży poczułby się winnym współpracy z wrogami Kościoła lub uświadomiłby sobie, że w jego życiorysie miały miejsce zdarzenia, które mogłyby stanowić podstawę do oskarżenia go o współpracę z organami bezpieczeństwa, to bardzo proszę o szczere przedstawienie mi tych faktów. Będzie to początkiem wejścia na drogę oczyszczenia pamięci i pojednania przez pokutę i naprawienie wyrządzonej krzywdy.

Lepiej, by raz jeszcze posłuchali młodych, świeckich działaczy katolickich reprezentujących różne środowiska kościelne, od „Więzi” po „Christianitas”, którzy w liście do księży i osób konsekrowanych uwikłanych we współpracę z SB napisali: „Apelujemy do Waszych sumień — odważcie się zaufać naszemu przebaczeniu, które ma źródło w Bogu Miłosiernym”. To pokazuje, że w Kościele nie ma dziś chęci odwetu.

Impas przełamany

Do tej pory lustracja duchownych zmusza Kościół do oglądania się za siebie. Do patrzenia, często z przerażeniem, w akta sporządzone w przeszłości przez esbeków. Ale przychodzi czas, aby zdać dobie sprawę, że dokonująca się na naszych oczach lustracja duchownych nie zmieni przeszłości, ale może wpłynąć — i z pewnością wpłynie — na przyszłość polskiego katolicyzmu. W jaki sposób? Ano w taki, że to, w jaki sposób dziś przemyślimy i przepracujemy tak fundamentalne dla chrześcijaństwa kategorie, jak wina i pokuta, przebaczenie i pojednanie, odciśnie się w świadomości młodych katolików, którzy przecież niebawem będą stanowić o obliczu polskiego Kościoła. Czy pozwolimy, aby lustracja stała się przyczyną podziałów wśród wspólnot zakonnych i księży diecezjalnych, by przerodziła się w narzędzie wyrównywania rachunków w bieżących sporach, czy aby stała się płaszczyzną do budowania jedności w Kościele?

Tekst Memoriału nie sprawia, że Kościół kwestie lustracyjne ma z głowy. Został przełamany impas, który trwał już zbyt długo, ale być może najtrudniejsze dopiero przed nami. To znaczy pokazanie, że słowa Jezusa z Nazaretu, „chcę raczej miłosierdzia niż ofiary” (Mt 9,13), nie są dla Jego wyznawców „drewnianym żelazem”. 

Kościół w lustracyjnym zwierciadle
Jarosław Makowski

urodzony 22 kwietnia 1973 r. w Kutnie – polski historyk filozofii, teolog, dziennikarz i publicysta, dyrektor Instytutu Obywatelskiego. Publikował m.in. w „Gazecie Wyborczej”, „Rzeczpospolitej”, „Dzienniku Gazecie Prawnej”...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze