Święci o upadłych
Oferta specjalna -25%
Wyczyść

Święty Cyprian w podejściu miłosierdzia nie akceptował zbytniej masowości zjawiska i niestosownego przyspieszenia. Równocześnie nie szczędził mocnych słów zwolennikom rygoryzmu. Pychą było w jego opinii przeświadczenie, że można oddzielić kąkol od pszenicy.

Różne są śpiewy piłkarskich kibiców. Gdy nasi tracą bramkę, trybuny wybuchają krzykiem: „nic się nie stało, hej chłopcy, nic się nie stało”. Jeśli przyjezdnych jest odpowiednio dużo, z drugiej części stadionu rozlega się: „na kolana, na kolana”. Jedni wołają z sympatii, drudzy z chęci upokorzenia i złamania przeciwników.

Uwaga na sektor

Stadiony dzielą się na sektory według identyfikacji z drużyną. Nie chodzi o obiektywne spojrzenie — taka jest natura kibicowania. Jednak styl kibica staje się utrudnieniem przy dyskutowaniu gorących tematów społecznych. A że dotykają one rdzenia ludzkich emocji, łatwo być jak kibic — gwizdać na decyzje sędziego przeciwko naszym, cieszyć się z analogicznych wobec tamtych.

W podejściu do dramatu współpracy z służbami bezpieczeństwa pobrzmiewają zawołania: „nic się nie stało” albo „na kolana”. Łatwo podzielić się na wrogie sektory, wymachujące odmiennymi szalikami. Bo czyż nie przypomina atmosfery stadionu obrzucanie inwektywami, przypisywanie złych intencji oponentom, pomawianie polemistów?

Problem stanowi jednak fakt, że pokuta i pojednanie potrzebują prawdy. Człowiek dotknięty dramatem współpracy musi dojrzeć do pytania, „co się tak naprawdę stało”. A okrzyki dobiegające z sektorów w tym nie pomagają. Jeżeli współpraca trwała wiele lat i nie została ujawniona najbliższym lub przełożonym, do chorego najczęściej nie dociera, co się rzeczywiście stało. Potrzeba procesu dojrzewania do prawdy. I nie sposób go przejść samotnie.

Co się stało, Piotrze?

Jest w Ewangelii dramat wielkiego upadku. I chociaż wydarzył się pod osłoną nocy, a świadków było niewielu, nie został przez Jezusa zignorowany. Mistrz zapowiedział ten upadek. Nawiązywał wtedy do zapewnień Piotra o gotowości umierania — „kogut nie zapieje, a ty trzy razy się Mnie zaprzesz”. Co się działo w duszy Piotra od tamtego czasu? Zapomniał o tych słowach? Wydaje się, że nie dotarły do niego. Dopiero o brzasku, po trzykrotnym zaparciu, wróciła pamięć. Wyszedł na zewnątrz i gorzko zapłakał. Mistrz, zapowiadając upadek, przygotował drogę późniejszego odkrycia, co się tak naprawdę stało. Piotr zdradził.

Święty Jan inaczej opowiada pokutę i pojednanie Piotra. Nie wspomina o łzach. Ta relacja uzupełnia jednak brakujące u synoptyków wątki. Dojrzewanie Piotra to także rozmowa nad jeziorem Genezaret: nawiązująca do słabości, rozmowa o kochaniu i pamięci. Zmartwychwstały nieprzypadkowo trzy razy pyta, czy miłość Apostoła jest większa aniżeli pozostałych. Jakby chciał się upewnić: „czy pamiętasz upadek, czy jest w Tobie ból pokuty, prawdziwa skrucha?”. Dwa razy używa słowa „miłujesz” (?γαπας), a Piotr odpowiada słowem „kocham” — „tak Panie, Ty wiesz, że Cię kocham” (φιλ?). Jednak zadając pytanie po raz trzeci, Jezus posługuje się zwrotem, którym dotychczas odpowiadał Apostoł. Skąd ta zmiana? Piotr przeczuwa przyczynę. Stąd jego smutek, gdy Pan po raz trzeci pyta o miłość. Jezus sprawdza jego miłość. Czy jesteś pewien, Piotrze? Czy pamiętasz tamtą noc? Czy wiesz, co się wtedy stało? Czy wiesz, dlaczego upadłeś? I jak inaczej brzmi teraz odpowiedź Piotra — wyobraźnia wiary pozwala domyślać się, że słowa wypowiedziane są z większym niż poprzednio namysłem: „Ty, Panie, wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham”. Tamte rzucane były pospiesznie, bez wahania. Teraz Piotr mówi wolniej, wyznając — Panie, znasz moje serce, wiesz, jaka w nim żałość. Jednocześnie zgadza się na wszystko. Także na bycie odpytywanym. Nie obraża się, że Mistrz z pozoru podważa dotychczasowe odpowiedzi. Panie, możesz o wszystko pytać. I możesz ze mną wszystko uczynić — Ty wszystko wiesz.

Klemens interweniuje

Piotr jest gotowy na wszystko. To prawdziwa skrucha, przygotowana przez pokutę. Podobnej gotowości oczekiwał później święty Klemens Rzymski, gdy pisał o ludziach będących przyczyną rozłamów w Kościele w Koryncie:

Któż wśród was jest wspaniałomyślny, współczujący, pełen miłości? Niechaj powie: Jeśli to ja jestem powodem buntu, niezgody, rozłamów, odchodzę, oddalę się, dokąd zechcecie, i zrobię to, co poleci zgromadzenie. Byleby tylko owczarnia Chrystusowa żyła w pokoju razem z wyznaczonymi sobie prezbiterami. Kto tak postąpi, zyska sobie wielką sławę w Chrystusie i wszędzie będzie dobrze przyjęty, gdyż „do Pana należy ziemia i to, co ją napełnia” (List do Koryntian 54,1).

Klemens, czwarty następca świętego Piotra, interweniuje na przełomie I i II wieku. Wyrzucono ze stanowisk prawowitych prezbiterów, doprowadzając do rozłamu we wspólnocie. Pisze list, bo wie, że przekazane Piotrowi słowa Jezusa: „paś baranki moje” odziedziczył jako biskup — następca Apostoła. Elementem troski pasterskiej jest posługa prawdy. Jak Jezus wobec Piotra. Trzeba uświadomić Koryntianom, co się stało.

Klemens spieszy się z pisaniem. Pamięta słowa Mistrza: „wszystko, co zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiążecie na ziemi, będzie rozwiązane w niebie” (Mt 18,18). To nie tylko przywilej władzy, to też odpowiedzialność za zagubione owce — spieszcie się szukać, zachęcać, upominać. Bo co rozwiążecie tutaj, będzie i tam rozwiązane. Oby starczyło czasu!

Trudna i ciężka jest więc odpowiedzialność biskupa, następcy apostołów. Ma przeprowadzać rozmowy jak Jezus z Piotrem. W imieniu Jezusa pytać upadłych braci o miłość. Tak pytać, by sprawdzać jakość łez. Czy jest w nich prawdziwy ból, westchnienie i pamięć?

Zbawienne umiarkowanie Cypriana

Prawie dwa wieki później biskup afrykańskiej Kartaginy Cyprian staje wobec upadku braci. Idąc śladami Jezusa, podejmuje pytanie o miłość. Wspomina, że gdyby przełożeni Kościoła zaniedbali troskę i starania o pokutę braci, mogłoby się zdarzyć, iż „w dzień sądu będzie nam przypisana wina, iż nie leczyliśmy chorej owcy i z powodu jednej chorej straciliśmy wiele zdrowych” (List 55,15).

Czas Cypriana to połowa trzeciego wieku. Cesarz Decjusz nakazał wtedy każdemu obywatelowi złożenie ofiary bogom. Była to decyzja wymierzona w chrześcijan, którym wiara zabraniała takich gestów. Wiele wieków później kardynał Newman powie, że prześladowania chrześcijan brały się z nienawiści państwa rzymskiego do niezależności. Zadziwiające, jak Rzym cesarza Decjusza podobny był w tym do późniejszych, komunistycznych reżimów. Przypominał państwo policyjne, a jego sławna tolerancja istniała tylko dla tych, którzy podporządkowali się władzy.

Ludzie odrzucający rozkaz imperatora ryzykowali życie, wolność, pieniądze, pracę i opinię. Wstrząsający jest przykład Perpetuy, zgładzonej w Afryce na początku III wieku. Zostawia swoje maleńkie dziecko. Do ostatniej chwili rodzony ojciec próbuje nakłonić ją do zaparcia się Chrystusa. Na miejsce straceń przychodzi, trzymając na ręku jej małego synka. Błaga o litość, by złamać Perpetuę i wpłynąć na zmianę jej decyzji.

Niestety, wielu chrześcijan wykonało polecenie cesarskie i złożyło ofiarę na cześć bożków. Na potwierdzenie tego czynu otrzymywali zaświadczenia (libellus). Wielu braci zdobywało też zaświadczenia za łapówki. Gdy prześladowanie niespodziewanie ustało, do domów wrócili z więzień chrześcijanie, którzy oparli się machinie imperium. We wspólnotach traktowano ich jak męczenników, nazywając wyznawcami (confessores). Bardzo szybko wychodziło też na jaw, kto ofiarę złożył i kto załatwił sobie zaświadczenie. Tych, którzy ugięli się pod presją prześladowania, określano mianem upadłych (lapsi). Napięcia we wspólnotach przypominały wtedy problemy dzisiejszego Kościoła dyskutującego problem lustracji. Codzienność obolała była pytaniami o życie ze zdradą. Jedno bowiem było jasne — kto skalał się złożeniem ofiary, był poza wspólnotą i Eucharystią. Apostazję — odstępstwo od wiary traktowano jako najcięższe przewinienie. Otwarte pozostawało wtedy jeszcze pytanie, czy można po apostazji wrócić do jedności z Kościołem.

Nie dziwi też, że bardzo szybko pojawiły się dwa oddolne sposoby traktowania zdrady i pojednania z Kościołem. W przybliżeniu opisują je przytaczane zawołania kibiców: „nic się nie stało” i „na kolana”. Pierwszy nurt akcentował miłosierdzie, drugi, rygorystyczny odmawiał możliwości pojednania z Kościołem.

Nurt miłosierdzia budował na starożytnym zwyczaju wymienności dóbr duchowych. Wyznawcy — męczennicy ofiarowywali zasługi za upadłych. Tak wypełniano pokutę i zadośćuczynienie. I niektórzy prezbiterzy zaczęli w ten sposób udzielać pax Ecclesiae i jednać z Kościołem.

Rygoryści wskazywali, że tylko chrzest odpuszcza grzechy. Gdy ktoś się dopuści po nim ciężkiej zdrady, a było taką zdradą przede wszystkim zaparcie się wiary, nie ma za życia możliwości pojednania z Kościołem. Musi czekać, licząc na miłosierdzie Boże w dzień sądu po śmierci.

Zwolennicy dwu różnych podejść do upadłych w nieunikniony sposób weszli na drogę konfliktu. I zamiast budować pax Ecclesiae — pokój Kościoła, przynosili wspólnocie nowe napięcia i rozdarcie.

To dlatego święty Cyprian zareagował bardzo ostro. Zastrzegł, że tylko biskupi mogą podejmować decyzje w sprawie upadłych, i podporządkował im wszelkie oddolne ruchy w tej sprawie. Po wspólnej naradzie biskupi postanowili

trzymać się zbawiennego umiarkowania. Należało upadłym nie odmawiać całkowicie nadziei przywrócenia ich do wspólnoty i pokoju, aby nie oddali się rozpaczy, a widząc, że Kościół jest dla nich zamknięty, nie prowadzili w świecie pogańskiego życia. Nie można było osłabiać ewangelicznej karności i przyjmować lekkomyślnie do wspólnoty, lecz przeciągać czas ich pokuty i skłonić ich, by ze skruchą prosili o ojcowską łagodność. Trzeba też było zbadać sprawę, wolę i potrzeby pojedynczych osób (…) (List 55,6).

Cyprian w podejściu miłosierdzia nie akceptował zbytniej masowości zjawiska i niestosownego przyspieszenia. Wspomina o ludziach, którzy niecierpliwie domagali się przyjęcia do wspólnoty. Odczytując to jako drogę na skróty, święty pasterz zastrzega też sobie rozpatrywanie, ocenianie i ostateczną decyzję w odniesieniu do wszystkich listów pokoju, w których wyznawcy polecali prezbiterom upadłych. Dotychczasową praktykę zaś nazywa fałszywym miłosierdziem i prześladowaniem gorszym niż dotychczasowe. Traktuje jako odmówienie choremu lekarstwa pokuty:

nie szukają cierpliwie zdrowia ani prawdziwego lekarstwa w zadośćuczynieniu; pokuta została z serc wykluczona, usunięta pamięć najcięższego i najgorszego występku. Pokrywa się rany umierających, a śmiertelny raz, głęboko i daleko zadany we wnętrznościach, osłania się udaną boleścią (O upadłych, 15).

Równocześnie nie szczędzi mocnych słów zwolennikom rygoryzmu. Pychą jest dla niego przeświadczenie, że można oddzielić kąkol od pszenicy. Jezus powiedział przecież, żeby zostawić je aż do żniwa, by wyrywając chwast, nie zniszczyć pszenicy (Mt 13,29). Odmawiając możliwości pojednania z Kościołem, ryzykuje się popadnięcie upadłych w rozpacz i odejście ich w stronę pogaństwa, dlatego jest przeświadczony o konieczności opieki nad upadłymi, by nie utracili wiary i ufności w miłosierdzie Pana.

Zbawienna ostrożność dotyczy również procesu dochodzenia prawdy o każdym z upadków. Należy ją ustalić i potrzeba na to czasu oraz namysłu, by satisfactio (zadośćuczynienie) było adekwatne do winy. Stąd słowa Cypriana, by nie skracać czasu pytań o miłość i ustalania prawdy, by nie skracać czasu pokuty. Wie bowiem o dramatycznym zróżnicowaniu ludzkich sytuacji:

nie sądź też, najdroższy bracie, jak niektórym się zdaje, że tych, którzy postarali się o świadectwo położenia ofiary (choć jej nie złożyli), należy równać z tymi, którzy jej dokonali, skoro nawet między tymi, którzy ją złożyli, często jest różnica do warunków i okoliczności (List 55,13).

Działania świętego biskupa Kartaginy, jego słowa i decyzje świadczą o trosce o upadłych, której wzór czerpie z rozmowy Jezusa z Piotrem. Trosce o dojrzewanie w nich prawdziwej skruchy:

naszej pomocy i opieki lekarskiej winniśmy udzielać poranionym. Nie sądźmy, że są umarli. Na pół żywi są ci, których widzimy poranionych z powodu nieszczęsnego prześladowania” (List 55,16).

Troska Katarzyny

Ponad dziesięć wieków później pojawia się święta Katarzyna ze Sieny, dominikanka, mistyczka, prawdziwy prorok mocny w słowie. Troszczy się, by przełożeni Kościoła, jak święty Cyprian zabiegali o upadłych braci, zwłaszcza o duchownych. Żyje w XIV wieku — czasie dramatycznych napięć. Papież pozostaje w niewoli awiniońskiej, zanurzony w doczesności, angażuje militarnie Państwo Kościelne, a sposób sprawowania władzy w Kościele jest często naznaczony nepotyzmem. Źli pasterze to według Katarzyny największy dramat:

jaki wstyd patrzeć na ludzi, którzy powinni być wzorem dobrowolnego ubóstwa, powinni rozdawać ubogim dobra świętego Kościoła, a tymczasem oddają się przyjemnościom, zaszczytom, przepychowi, ucztowaniu i innym marnościom tego świata (List 206).

Porównuje ich do wilków pożerających dusze:

Mówię wyraźnie, nie nawracają ci pasterze, ale pożerają dusze, a wszystko to z winy miłości własnej, którą żywią dla samych siebie (List 218).

Staraniem życia Katarzyny staje się zapewnienie Kościołowi dobrych pasterzy. Ofiarowuje swoje życie w tej intencji. Ofiara zostaje przyjęta — umiera w znaczącym, Chrystusowym wieku 33 lat, a jej konanie przypomina mękę Zbawiciela. Nakłania też słowem prorockim papieża i biskupów do użycia władzy i zerwania z chorobą nepotyzmu. Bywa w tym ostra, gdy mówi na przykład, że jeżeli biskupi nie użyją władzy, lepiej by ją oddali. Namawia papieża do usuwania złych pasterzy. Podkreśla jednak, że decydować mogą o tym tylko odpowiedni przełożeni. Nawet zły pasterz jest kapłanem — rozdaje prawdziwe Ciało i Krew Chrystusa, dlatego gdy pewien świecki władca sam wymierzył sprawiedliwość pasterzowi, Katarzyna wołała: „nie wolno!”. Prezbiterzy Kościoła bowiem należą do Chrystusa i do tych, którym Zbawiciel przekazał nad nimi władzę.

Niektóre z jej listów, pełne upominania przełożonych Kościoła, zadziwiają bezkompromisowym stylem. Do arcybiskupa Pizzy, Moriccota da Vico napisze:

I nie udawaj, że nie widzisz zła, gdyż nie jest to postępowanie godne pasterza. Drogi Ojcze, nie ociągaj się dłużej, gdyż z powodu braku nagany wielu ludzi utraciło cnoty. Drogi Ojcze, dosyć tych maści, na miłość Boską, dosyć! Użyjcie rozgrzanego żelaza, wypalając wady ze świętą i prawdziwą sprawiedliwością złączoną z miłosierdziem. Błagam Cię, na Miłość Chrystusa Ukrzyżowanego, nie śpij już dłużej!

Papieżowi Grzegorzowi XI, wyznając mu miłość i gotowość oddania życia, potrafi powiedzieć:

Jeżeli dotąd nie byłeś dosyć mocny, proszę Cię i żądam, abyś wziął pod uwagę czas, jaki Ci jeszcze został dany, i abyś zaczął postępować mężnie, jak człowiek odważny, naśladując Chrystusa, którego namiestnikiem jesteś. Nie lękaj się, Ojcze (List 185).

A w innym liście dodaje:

postępuj tak, żebym nie musiała się skarżyć Bogu na Ciebie (List 255).

Wszystko to dlatego, że Katarzyna wie, iż nikt nie zdoła zastąpić pasterzy w ich powołaniu do prowadzenia rozmów takich jak ta Jezusa z Piotrem. W imieniu Jezusa mają pytać upadłych, zwłaszcza duchownych, o miłość. Sprawdzać jakość łez — czy jest w nich prawdziwy ból, westchnienie i pamięć?

Cóż ja mogę?

Nikt nie zastąpi biskupów w rozmowie z upadłymi, zwłaszcza gdy są to grzechy publiczne, popełnione przez duchowieństwo. Rozmowa, na wzór spotkania Jezusa z Piotrem, ma prowadzić do prawdziwej skruchy, żeby jak święty Piotr byli gotowi na wszystko — zrób ze mną, co chcesz, Mistrzu. Owocem dojrzewającej w sercu Piotra skruchy było też nieobrażanie się na to, że Jezus kwestionuje jego odpowiedzi, kwestionuje miłość.

Przełożeni Kościoła polskiego napisali bardzo mądry i precyzyjny memoriał dotyczący przypadków współpracy duchowieństwa ze służbami PRL. Logicznym następstwem memoriału jest teraz prowadzenie przez biskupów i przełożonych zakonnych rozmów z braćmi podejrzanymi o współpracę, rozmów na wzór spotkania Jezusa z Piotrem nad jeziorem Genezaret. I tutaj mają twardy orzech do zgryzienia. Bo nie chodzi tylko o same rozmowy. Problemem jest, jak do nich doprowadzić, jeżeli brat nie przyznawał się przez wiele lat albo jeżeli dokumenty sugerują winę, a on nadal milczy. Jak doprowadzić do pax Ecclesiae — obdarzenia pokojem Kościoła? I to w sposób, który pomoże bratu uporać się z pytaniem, „co się tak naprawdę stało”, a jednocześnie zapewni wspólnocie Kościoła, pozostałym braciom i siostrom pokój. Święty Cyprian pisał o ryzyku związanym ze sposobem traktowania zagubionych — błąd bowiem może spowodować, że:

w dzień sądu będzie nam przypisana wina, iż nie leczyliśmy chorej owcy i z powodu jednej chorej straciliśmy wiele zdrowych (List 55,15).

Z powodu błędnego sposobu traktowania jednej chorej owcy można stracić wiele zdrowych! To ogromna odpowiedzialność.

Unikanie publicznej pokuty przez tych, którzy upadkiem zgorszyli wspólnotę Kościoła, to kłopot nienowy. Wiedział o nim Tertulian, pisząc w II wieku dzieło O pokucie:

Wielu jednak tej sprawy publicznego oskarżenia albo unika, albo odkłada ją z dnia na dzień. Przypuszczam, że więcej pamiętają o własnym zawstydzeniu aniżeli o zbawieniu. Ci stają się podobni do tych, którzy nabawili się choroby na wstydliwych częściach ciała i wstydzą się lekarzy, i w ten sposób giną jako ofiary nierozumnej swej wstydliwości. Oczywiście, że zadośćuczynić obrażonemu Panu jest sprawą honoru, a pozwolić się wyleczyć z choroby czymś nie do zniesienia! Doskonały jesteś z tym wstydem, gdy grzeszysz, potrafisz wysoko trzymać głowę, tylko gdy przepraszasz, tracisz tupet! U mnie natomiast wstyd nie ma miejsca, ponieważ z bezwstydu więcej zyskuję. Sam wstyd niejako napomina człowieka, mówiąc: „o mnie się nie martw, korzystniej mi jest zginąć dla ciebie”. To prawda, że wystawienie się na taką próbę jest rzeczą przykrą, zwłaszcza gdy spotkasz się z docinkami szyderców, gdzie jeden natrząsa się z upadku drugiego, gdzie upadek jednego służy drugiemu za podstawę dumy. A przecież jesteś wśród braci i współsług, gdzie nadzieja, bojaźń, radość, boleść, cierpienie są wspólne, bo wspólny Duch od wspólnego Pana i Ojca pochodzi. Dlaczego ty ich nie traktujesz jak siebie samego? (O pokucie 9–10).

Niezwykle trudna jest odpowiedzialność pasterzy Kościoła. Ale jeżeli rozwiązanie dramatu współpracy niektórych duchownych ze służbami bezpieczeństwa spoczywa na przełożonych, to cóż ja mogę w tym wszystkim? Właśnie dlatego, że tak trudne to zadanie, trzeba pasterzy w nim wspierać. Być może wspierać i darem świętej Katarzyny — darem upominania. Tutaj jednak potrzeba jej czystości, by nie pobrzmiewał w sercu styl kibica i wołanie: „nic się nie stało” albo „na kolana”. W tak delikatnym i charyzmatycznym sposobie wspierania przełożonych potrzeba serca Katarzyny, które ofiarowało się w całości za Kościół i jego pasterzy.

Dlatego łatwiej jest sięgnąć po inny sposób wspierania. Pasterzy trzeba dopingować — ale nie okrzykami rodem ze stadionu, lecz starożytnym zwyczajem Ewangelii: modlitwą i postem. Pamiętając, że mają teraz do czynienia z takim rodzajem duchów, o którym Jezus powiedział, że można je wygnać tylko modlitwą i postem (Mt 17,21).

Święci o upadłych
Wojciech Prus OP

urodzony 10 kwietnia 1964 r. w Poznaniu – dominikanin, rekolekcjonista, patrolog, duszpasterz wspólnoty Lednica 2000. Jako nastolatek należał do duszpasterstwa młodzieży przy poznańskim klasztorze, które wówczas prowadził...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze