Liturgia krok po kroku
Jr 31,7-9 / Ps 126 / Hbr 5,1-6 / Mk 10,46-52
„Krzycz! Nie umiesz krzyczeć? Krzycz!”. W taki niezwykły sposób pewien ksiądz wołał kiedyś podczas pieszej pielgrzymki do Częstochowy, by się modlić o deszcz – od kilku dni wędrówka odbywała się w nieznośnym skwarze.
Nie wiemy, ile dni znosił ślepotę żebrak uzdrowiony przez Chrystusa przy wyjściu z Jerycha. Wiemy, że miał na imię Bartymeusz, a jego ojcem był Tymeusz. Poznaliśmy jego imię, bo umiał wołać do Chrystusa, nie zważając na tych, którzy próbowali go uciszyć.
Czego szukał tłum idący za Chrystusem? Co spodziewał się zobaczyć? Żebrak Bartymeusz najwidoczniej nie wydawał się im wystarczająco ważny, by jego sprawa miała przebić się na forum. Być może ten lub inny szeptał coś do ucha uczniom Chrystusa, z nadzieją że dotrze w ten sposób do samego Mistrza. Ale to głos Bartymeusza brzmiał prawdziwie i został wysłuchany.
Możemy od niego nauczyć się, że przestrzeń publiczna należy do nas. Jest po to, by toczyły się w niej rozmowy o sprawach dla nas ważnych, o tym, co rzeczywiście leży nam na sercu. Czasem wypełni ją dramatyczne wołanie o pomoc, płacz, jak wtedy, gdy Izraelici wychodzili z Jerozolimy, i radosny śpiew, gdy wracali, a czasem spokojny szum codzienności. Nie potrzebujemy natomiast, by wypełniało ją udawanie, gry i oszustwa, pochlebstwa czy pogardliwe pokrzykiwania, by uciszyć niewygodnych. Nie musimy się na to godzić. Ważną częścią tego, co się dzieje między nami, jest też modlitwa. Na szczęście minął już czas, gdy wielu nam tłumaczyło, że w przestrzeni publicznej nie ma dla niej miejsca. Choć nie potrzeba, by akurat słowa modlitwy rozlegały się najgłośniej. W końcu nie dla publiczności są przeznaczone, ale dla Tego, który zechciał być naszym Ojcem. Jeśli trzeba je czasem wykrzyczeć, to dla siebie, dla własnego serca, by nie został w nim żaden skrawek skurczony milczeniem. Słucha nas Ten, który potrafi współczuć naszym słabościom. I warto całym sobą do Niego mówić.
Oceń