Kalkulowanie
fot. martin sanchez / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%
Wyczyść

Odwiedziłem niedawno fabrykę Boeinga w Seattle. W największej podobno na świecie, zadaszonej hali montuje się potężne odrzutowce. Zwiedzający mogą obejrzeć kilka maszyn w różnych fazach montażu. Samoloty przesuwają się w kolejce po drodze w kształcie litery U, a na koniec wyjeżdżają z hali produkcyjnej, kierując się do budynku, w którym są malowane. Jadąc tam, wyobrażałem sobie tysiące ludzi uwijających się przy pracy jak w ukropie. Tymczasem w fabryce panowała sielankowa atmosfera. Obserwowałem człowieka, który odpakowywał zwój kabla z folii. Spokojnie podwiózł sobie wózkiem szpulę na stół, położył, uciął pogawędkę z siedzącym nieopodal kolegą, poszedł poszukać nożyc, znowu porozmawiał, przeciął plastikowe zabezpieczenia, zdjął folię, porozmawiał, poszedł wyrzucić folię do kosza… Nie wiem, co było dalej, bo moja wycieczka opuszczała już balkon nad halą, z którego można było obserwować niespiesznego robotnika. Inni pracownicy działali w podobnym tempie: spokojnie, bez pośpiechu. Nikt nie biegał, nikt nie sprawiał wrażenia zdenerwowanego czy nawet zaaferowanego. Wielu siedziało przy biurkach. Niektórzy bawili się komórkami, inni pili kawę, jeszcze inni przeglądali jakieś papiery.

Byłem zdziwiony, bo tyle czytałem o amerykańskiej wydajności pracy, doskonałej organizacji, optymalnym wykorzystaniu czasu. Pomyślałem, że w moim myśleniu może tkwić spaczenie, polegające na przekonaniu, że dobrze i owocnie pracuje ten, kto w pośpiechu i napięciu wykonuje wiele czynności naraz. Nie pracuję zawodowo, więc po powrocie do Polski zapytałem kilku znajomych nauczycieli, dziennikarzy, lekarzy, prawników, inżynierów… Większość z nich potwierdziła, że pracują ponad siły, przekraczają etatowe godziny, łączą etaty, pozwalając sobie w ciągu roku tylko na tygodniowy urlop, w stresie gonią terminy, żyją w stałej niepewności, czy jutro szef nie zaskoczy ich nowym zadaniem…

Wśród moich rozmówców wyjątek stanowił polski inżynier, który wyjechał na saksy do Anglii i trafił tam do firmy projektującej autostrady i szosy. Na początku wprowadzono go w projekt, nad którym miał pracować przez półtora roku. Dostał harmonogram działań, rozpisany na poszczególne miesiące. Na końcu tego planu była przewidziana dwutygodniowa przerwa w pracach, po której następował okres kolejnych dwóch tygodni na przejrzenie wykonanego projektu, naniesienie poprawek i niezbędnych korekt. Najciekawsze było jednak to, że po półtora roku pracy projekt został zamknięty i przekazany do realizacji. Wszystko odbyło się w jak najlepszym porządku, spokoju, bez pośpiechu, bez opóźnień, bez nerwów.

Ten sam inżynier opowiadał, że w Polsce pracował w zupełnie innych warunkach. Wszystko robił na ostatnią chwilę, gonił zaległe terminy, zostawał po godzinach, a potem dowiadywał się, że po skończeniu projektu praca leżała kilka tygodni i nikt do niej nie zaglądał. Kilkakrotnie zdarzało się też, że przerywał pracę nad jakimś projektem, bo na wczoraj trzeba było zrobić coś innego. – Nie potrafiłem wytrzymać polskiej nerwówki, ciągłej zmiany priorytetów, nadganiania terminów i braku pewności, czy to, nad czym aktualnie pracujemy, rzeczywiście jest konieczne, czy też jutro okaże się, że pośpiech był zbędny – opowiadał.

Po tych obserwacjach i przemyśleniach doszedłem do wniosku, że muszę się nawrócić – zdecydować na zmianę stylu myślenia, a w konsekwencji kultury pracy. Zacząłem intensywnie myśleć o lepszym planowaniu, rozkładaniu sił, przewidywaniu trudności, tworzeniu harmonogramów… To wszystko może być formą szacunku dla siebie i innych – pomyślałem. Mało tego, nabrałem przekonania, że to sposób na realizację przykazania, by miłować bliźniego jak siebie samego. Postanowiłem zatem, że będę bardziej dbał o rzetelne wykonywanie obowiązków, dotrzymywanie terminów, wywiązywanie się z umów, unikanie sytuacji, gdy ciąży na mnie więcej zadań, niż jestem w stanie w określonym czasie wykonać. Będę też mądrze planował godziwy wypoczynek. Na razie nie wiem jednak, jak te szlachetne wnioski wprowadzić w życie, bo termin napisania tego felietonu minął wczoraj wieczorem, a gdy skończę go pisać, zabiorę się do prac, których starczyłoby na kilka dni.

Kalkulowanie
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego, odznaczony Krzyżem Wo...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze