Dzieje Apostolskie
Molier na rowerze, reż. Philippe Le Guay, występują: Fabrice Luchini, Lambert Wilson, Maya Sansa, Laurie Bordesoules, Francja 2013
Za oknem szaleje wichura, z podziwem podglądam ptaki, które nie poddają się żywiołowi i uparcie lecą w swoją stronę. W kubku druga już dziś mocna kawa. Jak zbawienia wypatruję znaku przyjemnego pulsowania w skroni, rozpędzającego machinę umysłu. Ale nic takiego się nie dzieje. Ech, gdyby tak zaszyć się w jakimś pięknym, słonecznym i bezpiecznym miejscu!
Przenoszę się myślami na francuską wyspę Ré, która stała się scenerią filmu Molier na rowerze, wyreżyserowanego przez Philippe’a Le Guaya (twórca Kobiet z 6. piętra). Tam wprawdzie też wiało, ale na pewno nie można odmówić temu zakątkowi magnetycznego uroku, czego dowodem niech będą tysiące osób corocznie odwiedzających wyspę.
Propozycja nie do odrzucenia
Serge Tanneur (Fabrice Luchini), emerytowany aktor, nie przybył tu jednak w celach turystycznych. Głęboko rozczarowany ludźmi i światem, postanawia, mówiąc kolokwialnie, wypiąć się na całą rzeczywistość i urządzić sobie pustelnię, w której nikt nie będzie zawracać mu głowy. Można powiedzieć, że los uśmiechnął się do niego i przyklasnął jego zamiarom, ponieważ nasz bohater otrzymał w spadku po wuju dom, właśnie na Ré. Ale czyżby uśmiech losu był w swojej prawdziwej odsłonie (kolejną?) jego kpiną? Miejsce odosobnienia okazuje się paskudną ruderą, w której na dodatek unosi się – może symboliczny? – smród szamba. Żeby pozbyć się nieznośnego fetoru, wystarczy wymienić rury kanalizacyjne, ale na taką inwestycję Serge’a nie stać.
Pewnego dnia w tę wątpliwą sielankę samotniczego życia wiedzionego przez Tanneura wkracza – jakże przystojny i jakże elegancko ubrany, a do tego sławny – kolega po fachu, Gauthier Valence (Lambert Wilson), który znalazł się ponoć w tej okolicy przejazdem. Prawda jest jednak taka, że przybył do Serge’a z misją zakrawającą wręcz na mission imposibble, chce go bowiem namówić – człowieka rozwiedzionego z aktorstwem z ważnych powodów od kilku lat! – do zagrania w Mizantropie Moliera. Tanneur początkowo odrzuca ofertę współtworzenia sztuki, ale w końcu proponuje pewien układ: przez kilka dni poćwiczą razem role, a pod koniec tygodnia on podejmie decyzję, czy wchodzi w to przedsięwzięcie, czy nie. Tak zaczyna się słodko-gorzka, trwająca ponad sto minut, zabawna w inteligentny sposób i dająca do myślenia opowieść o ambicjach, władzy, urażonej dumie, przyjaźni i o sztuce. Czyli zupełnie jak u francuskiego klasyka.
Dwa światy
Reżyser Philippe Le Guay, który jest także autorem scenariusza filmu, skonstruował historię w taki sposób, że istotną i znaczną część dialogów między Serge’em a Gauthierem stanowi tekst Mizantropa. Co więcej, z łatwością dostrzeżemy podobieństwo obu panów do głównych postaci sztuki Moliera.
Tadeusz Boy-Żeleński tak oto sportretował kiedyś tytułowego Alcesta (a przecież to wypisz, wymaluj Serge): „Zestawmyż tedy litanię wad Alcesta, nie umniejszając bynajmniej naszej dlań sympatii. Pierwsze (jak w spisie grzechów głównych): pycha; pycha ta sprawia, iż Alcest lubuje się w swoich krzywdach i czyni sobie z nich piedestał, z którego wyżyn może do syta pogardzać ludzkością. Pycha ta nie pozwala mu nigdy przyznać się do błędu i każe brnąć aż do ostatnich konsekwencji. Z pychą tą wiąże się tedy upór. Z uporem tym wiąże się pewne doktrynerstwo: zbyt sztywne rozciąganie danej zasady na wszystkie okoliczności życia, niezdolność rozróżnienia rzeczy ważnych od drobnych, traktowanie wszystkiego na jednej płaszczyźnie. Ciągnijmy dalej listę. Gniew (już drugi grzech główny!). […] Zgryźliwość, niewyrozumiałość, nieuprzejmość… Ale nie. Nie mam już serca pastwić się nad tym sympatycznym Alcestem”. Widz też bynajmniej nie pastwi się nad Serge’em – raczej się nad nim lituje, współczuje mu i trzyma za niego mocno kciuki, kiedy ten zaczyna się wychylać ze swojej skorupy i dopuszczać do siebie możliwość wprowadzenia pewnych zmian.
Zupełnie inaczej rzecz ma się z Gauthierem, alter ego Molierowskiego Filinta. Ten nie potrzebuje naszego wsparcia, bo radzi sobie świetnie – pójście ze światem i samym sobą na kilka kompromisów zagwarantowało mu może nie życie idealne, skrojone według jego ambicji, ale za to wygodne i dostatnie – jednym słowem: życie gwiazdy filmowej.
Powiązań z Mizantropem jest w Molierze na rowerze znacznie więcej, ale frajdę dalszego ich tropienia zostawiam już tobie, czytelniku.
Co nas kręci, co nas podnieca
Skoro Serge jest Alcestem a Gauthier Filintem, obsada ról w sztuce powinna odbyć się błyskawicznie i bez najmniejszych komplikacji. A jednak tak się nie dzieje! No bo kto przyszedłby na spektakl, w którym główną rolę gra nikomu nieznany aktor? To Gauthier, uwielbiana gwiazda medycznego serialu, oglądanego przez całą Francję, przyciągnie tłumy i zapewni kasowy sukces przedsięwzięciu. Nie ma kasy, nie ma przedsięwzięcia. Proste.
Serge oburza się jednak na to, przekonuje, że przecież to on jest Alcestem, nie pojmuje, jak można na sztukę patrzeć w takich kategoriach i już na wstępie postanawia wszystko zbojkotować. W końcu panowie dochodzą do porozumienia i zdają się na ślepy los. Przed każdą próbą rzucają monetą i to ona decyduje, który z nich danego dnia będzie ćwiczył kwestie Alcesta, a który Filinta. Gdybyśmy zajrzeli pod spód tych zabaw, zobaczylibyśmy buzujące ambicje obydwu i walkę o dominację nad partnerem.
Starcie charakterów naszych bohaterów to w istocie także pojedynek między wizjami sztuki oraz między popkulturą a tak zwaną kulturą wysoką. Philippe Le Guay rysuje ten konflikt mniej więcej w taki sposób: świetny aktor, obyty z klasyką, dysponujący doskonałym warsztatem, niegdyś przez wielu podziwiany, siedzi teraz na jakimś wygwizdowie i klepie biedę. Drugi, tu mowa o Gauthierze, też dobry aktor, marnuje swój potencjał, grając szefa zespołu lekarskiego w popularnym serialu. Co z tego, że sam się tego wstydzi, skoro dla ludzi jest niemal bohaterem narodowym, a za każdy odcinek dostaje nieprzyzwoicie duże pieniądze?
W filmie pojawia się także postać młodziutkiej Zoé, niewinnej dziewczyny, która chce zostać aktorką i dlatego chętnie przyjmie kilka rad od zaprawionych już w boju Serge’a i Gauthiera. Ich pokaz klasyki w czasie próby strasznie ją nudzi, a kiedy panowie proszą ją o przeczytanie fragmentu tekstu występującej w Mizantropie Celimeny, najpierw ledwo duka kolejne wersy, aż w końcu słowa zaczynają płynąć z jej ust niczym miód. Serge i Gauthier omal nie spadają z krzeseł, są nie tylko pod wrażeniem jej niezaprzeczalnego wdzięku, ale i talentu. No i co z tego, skoro Zoé za chwilę rusza na Wschód, żeby – przy pełnej aprobacie rodziny i swojego chłopaka – grać w filmach porno? Tam po prostu lepiej płacą.
Relacje – komplikacje
Wróćmy jednak do głównych bohaterów Moliera na rowerze. Godziny wspólnie spędzone na próbach sztuki stały się dla nich okazją do ujawnienia skrywanych emocji, zdemaskowania prawdziwych motywacji i w końcu także do zwykłych ludzkich pogawędek – czasem o sprawach fundamentalnych, innym razem błahych. Relacja Serge’a i Gauthiera dojmująco pokazuje, jak kruchym tworzywem jest więź – i ta misternie, i ta niechcący budowana.
Sprawy w pewnym momencie toczą się w ten sposób (tak, chodzi o kobietę), że w znajomości dwóch aktorów odnajdujemy sceny rodem z Mizantropa:
FILINT
Wyznam, że nie pojmuję twego uniesienia,
I choć węzłem przyjaźni złączeni najściślej…ALCEST
Ja, twoim przyjacielem? Pozbądź się tej myśli.
Byłem nim dotąd, prawda, byłem sercem całem,
Lecz odkąd twą prawdziwą istotę przejrzałem,
Odkąd znam fałsz, zgniliznę, co duszę twą toczy,
Kwita z przyjaźni; nie chcę widzieć cię na oczy.
W innym miejscu sztuki Filint zarzuca Alcestowi: „Słabą naturę ludzką sądzisz zbyt surowo”, na co ten mu odpowiada: „Nienawidzę jej, powiedz: to zbyt wątłe słowo”.Zarówno Serge, jak i Gauthier, chociaż każdy z nich w inny sposób, rozbili się o cytowane teraz słowa, ale nie wybaczyłbyś mi, drogi czytelniku, gdybym zdradziła, jak do tego doszło.
Nierzadko słyszymy, że nie ma ludzi niezastąpionych. Okazuje się jednak, że są. Bo pewne – teraz padnie bardzo modny obecnie rzeczownik – projekty można zrealizować tylko z tymi, z którymi łączą nas wspólnie odegrane sceny (albo „sceny”), z którymi zjadło się beczkę soli i w pocie czoła przeciągało linę ambicji. Chemia takich spotkań, o czym przekonał się Gauthier, bywa nie do odtworzenia w żadnej innej ludzkiej konstelacji.
Oceń