Tuż po wyborze papieża Franciszka w komentarzach dotyczących stylu i dorobku kardynała Bergoglio można było uchwycić ciekawy paradoks. Część komentatorów wyrzucała mu wrogość wobec teologii wyzwolenia. Część wprost przeciwnie – ze zgrozą konstatowała, że oto przedstawiciel tejże teologii wśliznął się na stolicę Piotrową. Przyznam, że liczyłem wówczas na nieco bardziej pogłębioną dyskusję na temat istoty teologii wyzwolenia. Bo niewiele o niej w Polsce się mówi i w związku z tym też niewiele się wie – poza kilkoma stereotypami. Niestety nie doszło do takiej rozmowy – górę wzięły dywagacje na temat metrażu papieskich apartamentów.
Nie wiem, czy uda się jeszcze taką dyskusję wzniecić. A mam na to wielką ochotę, bo na teologii wyzwolenia się wychowałem, w jej oparach dojrzewała moja wiara. Nie, nie byłem nigdy w Ameryce Łacińskiej. Nie czytałem też wówczas, w drugiej połowie lat 80., książek Sobrino czy Boffa. Natomiast na śląskiej prowincji połykałem teksty takie jak ten:
„Ewangelia w swej najbardziej wewnętrznej istocie i w swych konkretnych, historycznych wcieleniach jest radosną nowiną o wyzwoleniu człowieka, przepowiadaniem jako o fakcie już dokonanym. Ewangelizacja, która nie jest w stanie rozwiązać ludziom w konkretnych, egzystencjalnych sytuacjach, problemu wyzw
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń