Ewangelia według św. Łukasza
Wiem, wiem, powinno być dzisiaj o rodzinie. Świętej Rodzinie albo o tej nieświętej, czyli mojej, czyli każdego z nas, że powinna żyć lepiej. No może nie od razu tak jak rodzina Jezusa, Maryi i Józefa, ale generalnie mogłaby się bardziej postarać. Ale nie będzie o rodzinie, tylko o tajemniczej kobiecie.
Anna, córka Fanuela z pokolenia Asera. Pojawia się tylko raz w całej biblijnej historii i znika. Jednak jak na postać zupełnie epizodyczną zostaje zaskakująco szczegółowo opisana. O wielu innych ważniejszych bohaterach Ewangelii nie wiemy tyle, ile o tajemniczej Annie. Chrześcijańscy spadkobiercy Filona Aleksandryjskiego, prychając lekceważąco, mówią, że to przecież oczywiste. Że przecież Fanuel brzmi prawie jak Penuel, a Penuel to nazwa miejsca, w którym Jakub walczył z aniołem i otrzymał imię Izrael, a sama nazwa znaczy „oblicze Boga”. Że Aser znaczy „szczęśliwy”, a imię Anna oznacza „łaskę”. Wszystko razem daje: „szczęśliwi, którzy dostąpili łaski oglądania oblicza Boga”. Poza tym siedem lat w małżeństwie odjęte od 84 lat życia daje 77, a to przecież oznacza pełnię i właśnie ta pełnia dzisiaj „wkroczyła do Bożego Domu”. Takie zaszyfrowane proroctwa. Przecież to oczywiste.
Ja jednak zamiast o symbolach myślę o żywej kobiecie, która większą część swojego życia przeżyła jako wdowa. Samotna, zdana na łaskę obcych ludzi. Myślę o kobiecie, która nie straciła nadziei, nie popadła w rozpacz. Wydobyta z tła przedstawicielka nieważnych ludzi, nieistotnych statystów wielkich narracji. Teraz wiemy, że jest. Ma na imię Anna, jest czyjąś córką, była czyjąś żoną. Jej bogactwem jest życie, które jej nie złamało. Jest zwyczajna, taka jak większość z nas. Pewnie byłaby szczerze zdziwiona, gdybyśmy nazwali ją bohaterką.
Wyobrażam ją sobie jako uroczą staruszkę, która z filuternym uśmiechem mówi: Właściwie to zupełnie nie pamiętam, po co tutaj przyszłam. Mam jednak nieodparte wrażenie, że właśnie uczestniczymy w czymś naprawdę przełomowym. ¶
Oceń