Wyhamowałem w sobie łapczywość, z jaką czytałem kiedyś nowe książki. Kiedy piszę ten felieton, mam jeszcze 59 lat, gdy się ukaże drukiem, będę miał 60. Czas nie stawia niby materialnych cezur, nie jest tak, że dochodzisz do jakiegoś wieku i przechodzisz przez graniczną bramkę. A jednak coś się zmienia. Między innymi to, że mniejsza staje się ciekawość rzeczy nowych, a coraz ważniejsze są powroty do dawnych lektur.
„Bóg czeka jak żebrak, który stoi w milczeniu i bez ruchu przed kimś, kto może da mu kawałek chleba”. Kto wie, może trzeba być nieochrzczonym, żeby wiedzieć tyle o chrześcijańskim Bogu od strony Jego fizjologii i uczuć. Wiecznie niegotowym, poznającym w gorączce, bezustannie zmieniającym perspektywę widzenia. Porządkując książki, odsiewając niepotrzebne już od koniecznych, trafiam na Myśli Simone Weil w wyborze Aleksandry Olędzkiej-Frybesowej. Wydane przez PAX, kiepsko sklejone, drukowane na lichym papierze, ukazały się w 1985 roku w nieopisanym do dzisiaj, brzydko pięknym czasie, kiedy wielu, jak ja, nie miało pojęcia, czego szukać i gdzie.
Doskonale pamiętam, co w tamtym mistycznym czasie mojego życia porwało mnie w Myślach – oczywistość Bożego istnienia i Jego fizyczna bliskość. Pamiętam w przybliżeniu takie zdanie Piera Paola Pasoliniego, na pozór bez związku z Simone Weil: „W maleńkiej kuchni naszego mieszkania ojciec, jak każdy starzejący się mężczyzna, stawał się cor
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń