Siedziałyśmy w kącie, gdy się zjawił. Na ratunek naszym nastoletnim marzeniom o wakacyjnej przygodzie w Londynie. Zadzwoniłyśmy już wszędzie i wydałyśmy, co było do wydania. Nie liczyłyśmy na nic. Miał łagodny głos. „Nazywam się Wasim”. Mówił, jakby to on bardziej potrzebował nas, niż my jego. Pokazał pokój z wyjściem do ogrodu, meble, pościel. I dopóki nie znalazłyśmy pracy, nie chciał pieniędzy za wynajem. Karmił nas, uczył arabskiego, opowiadał o domu w Libanie, o Allahu. Nie pił, nie umawiał się z dziewczynami, dzwonił do mamy. Ostatniego dnia ciało Wasima sturlało się po schodkach z korytarza, aż pod nasze drzwi. Pobity, zakrwawiony nie wiedział, jak się nazywa. Bał się. Kilka tygodni później, gdy runęły wieże WTC, opowiadał, że życie w wielkim zachodnim mieście stało się nie do zniesienia. On był pierwszy.
***
Wuj Qalil przypominał połączenie świętego i Casanovy. Po sześćdziesiątce, przystojny, zwalisty, z bródką. Pokazywał ślady kul na plecach – to od postrzału islamskich terrorystów, podobno cudem przeżył zamach na swoje życie. Teraz, w sercu Europy, jak dawniej na Bliskim Wschodzie, rozstrzygał spory, doradzał małżeństwom, pilnował, by młodzi trzymali się z dala od klubów i chodzili na modlitwy. Słuchali go, pokornie spuszczali głowy. Ale w jego mieszkaniu zjawiały się różne kobiety, którym „przygotowywał lecznicze masaże” i „udzielał konsultacji”. A zarabiał, sprzedając zdrapki i karty telefoniczne. W piątki zabierał nas do
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń