Perły przed wieprze
Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Wyczyść

– Taka ładna dziewczyna chodzi do kościoła? – zdziwił się kolega. Myślał, że można w nim spotkać tylko zaniedbane matki Polki z tłustymi włosami.

Maria jest dziennikarką. Pismo, w którym pracuje, jedni katolicy odsądzają od czci i wiary, drudzy chwalą za otwartość w poruszaniu trudnych tematów religijnych.

Krzysztof, prawnik, pracuje w sądzie. Razem z żoną należy do Domowego Kościoła. Tak nazywa się jedno z odgałęzień Ruchu Światło-Życie.

Ewa, jeszcze studentka. Od paru lat w duszpasterstwie dominikanów, w tym roku zaangażowana w przygotowanie Lednicy.

Opowiadają o swojej wierze. I o tym, jak to jest przyznawać się do niej w dzisiejszym świecie.

Dom

W domu Marii do kościoła chodziło się od zawsze. Pamięta, że jako mała dziewczynka widywała często babcię odmawiającą różaniec i modlącą się mamę. – Ale to nie była dewocja – zastrzega Maria.

Gdy szła do pierwszej komunii, rodzice zadbali, żeby nie było wystawnych prezentów. Potem wpajali, że wiara to nie tylko pójście w niedzielę do kościoła i codzienny pacierz, ale przede wszystkim wierność pewnym wartościom i odpowiedzialność. Pewnie z tego powodu małżeństwo czy rodzina są dla niej święte. Nie tylko dlatego, że przyrzekła kiedyś komuś miłość do końca życia. Także dlatego, że ślub złożyła przed Bogiem.

* * *

– Wyrosłem w religijnej rodzinie, która w niedzielę szła na mszę, a w piątki nie jadała mięsa – tak charakteryzuje swój dom Krzysztof. – Wiara była bardzo ważna, ale przejawiała się raczej w zewnętrznych praktykach.

Zrozumiał to, gdy w liceum wstąpił do rodzącego się wtedy ruchu oazowego. Okazało się, że niby jest katolikiem, a prawie wcale nie zna Biblii. Niby się modli, ale nie ma to przełożenia na jego życie.

– Na oazie nawiązałem osobistą więź z Bogiem. Zacząłem inaczej się modlić, po prostu rozmawiać z Bogiem jak z przyjacielem – wyznaje. Odkrył wtedy ze zdumieniem, że wiara może człowiekowi pomagać zmieniać się na lepsze.

* * *

Ewa na pytanie o rodzinne korzenie wiary odpowiada: – Od zawsze chowana w katolickim domu.

Jeszcze kilka lat temu myślała, że wiara to jej prywatna sprawa. I że nie ma potrzeby robić czegoś, by przekazywać ją innym ludziom. Sądziła, że samą postawą da wystarczające świadectwo.

Zderzenie

– Idziesz w tę samą stronę co ja? – spytał kolega, który też akurat skończył pracę. Maria odpowiedziała, że chce jeszcze wstąpić do kościoła.

Kolega otworzył szeroko oczy. – Ty, taka ładna dziewczyna, chodzisz do kościoła? – nie mógł ukryć zdziwienia.

– A myślałeś, że kto tam chodzi?
– Myślałem, że same matki Polki z tłustymi włosami i grubymi tyłkami – kolega był dosadny.

Z tego, że jako osoba wierząca, jest w mniejszości, Maria zdała sobie sprawę dopiero wtedy, gdy zaczęła pracować. W liceum (lata stanu wojennego) przyznawać się do religii było łatwo. – Kościół był wtedy ostoją, chodziło się na msze za ojczyznę. Wtedy wszyscy chodzili do kościoła – wspomina szkolne lata. Podobnie było na studiach. Może dlatego, że obracała się w kręgu osób wyznających te same wartości, co ona.

W pracy wszystko nagle się zmieniło. Zrozumiała, że większość osób do religii podchodzi obojętnie albo z dużą agresją. A wierzących traktuje się jak ciemnogród.

* * *

Swoją religijność Krzysztof musiał skonfrontować ze światem już w liceum, gdy został „oazowiczem”. Na wycieczkach szkolnych nie pił alkoholu, co na tle klasy było sporym odstępstwem. Uważano go za dziwaka, ale nie był wyśmiewany. Twierdzi, że niektórzy szanowali go za konsekwentną postawę. Jego pozycja w klasie nawet wzrosła.

Potem przyszły studia i stan wojenny. Krzysztof, tak jak Maria, wspomina tamte czasy jako poniekąd sprzyjające religii, mimo że państwo było wtedy programowo ateistyczne. – Poza władzą nikt wtedy Kościoła nie atakował – mówi. Teraz ma szczęście pracować wśród ludzi, których nie razi jego religijne zaangażowanie.

Chociaż ateistycznego państwa już dawno nie ma, Krzysztof z niepokojem patrzy na zmieniające się społeczne trendy. Widzi, jak dla chrześcijan chcących żyć w zgodzie z własnym sumieniem ubywa przestrzeni. – Może dojść do tego, że odbierze się nam prawo krytykowania małżeństw homoseksualnych, bo będzie to niepoprawne politycznie – martwi się.

* * *

Ewa, najmłodsza z opisywanej trójki, z obojętnością, a czasem niechęcią wobec religii spotyka się niemal od zawsze. – W moim środowisku wierzący są mniejszością – mówi. Przez wierzących rozumie oczywiście tych, dla których wiara jest częścią życia, a nie tych, którzy dla tradycji idą dwa razy w roku do kościoła.

Ewa przeżywa ogromny dysonans. Z jednej strony dom i duszpasterstwo, gdzie wiara jest czymś tak naturalnym, jak powietrze. Z drugiej – świat znajomych ze studiów, gdzie o religii nie mówi się prawie w ogóle. A jeśli już, to głównie po to, żeby przyłożyć Kościołowi przy okazji jakiejś kolejnej afery.

Świadectwo

Maria nigdy nie odczuwała specjalnej potrzeby „nawracania” innych. W liceum i na studiach, gdzie była wśród swoich, nie miałoby to zresztą większego sensu. Gdy przed maturą kolega z klasy (został potem księdzem) zaproponował, żeby zorganizować pielgrzymkę do Częstochowy, zebrali się i pojechali. Nie było w tym nic nadzwyczajnego, bo wszystkim wydawało się to naturalne. Nie pamięta, żeby rozmawiali wtedy o wierze. Każdy wierzył na swój sposób i już.

W pracy zrozumiała, że przyznanie się do wiary, to wyraźne określenie się. Nie stara się nikogo przekonywać na siłę do świata swoich wartości, a tym bardziej nakłaniać, żeby chodził do kościoła. Ale nie ukrywa swojej religijności ani nie unika stanowczego wypowiadania się w sprawach wiary, jeśli jest taka potrzeba. Uważa, że to wystarczające świadectwo.

* * *

„Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i sprawiłem, że pójdziecie i będziecie przynosili owoc, i owoc wasz będzie trwał” – powiedział Jezus swoim uczniom.

Dla Krzysztofa to bardzo ważne słowa. Wierzy, że odnoszą się również do niego. – Nasza formacja jest nastawiona na dawanie świadectwa innym o Jezusie – mówi o swoim zaangażowaniu w Domowy Kościół.

Dlatego jest, jak sam powtarza, „zaprawiony w publicznym mówieniu o Bogu”. Zdarza się, że w wypełnionym po brzegi kościele opowiada, czym jest dla niego wiara, jak ją odkrył i jak pomaga mu ona żyć. Zwykle towarzyszy mu w tym żona. W kościelnej terminologii nazywa się to „dawaniem świadectwa”.

Jednak co innego opowiadać o swojej wierze w kościele, a co innego, na przykład w pracy. Krzysztof uważa, że w dawaniu świadectwa trzeba być roztropnym i wiedzieć, gdzie, kiedy i jak mówić ludziom o Bogu. – Nie ma przecież sensu podchodzić do każdego na ulicy i powtarzać mu: Pan Jezus cię kocha – stwierdza. Ale wezwanie do mówienia innym o Bogu traktuje jako skierowane bezpośrednio do niego i często się modli o to, by Bóg posyłał go jako świadka.

* * *

– Czy twoi sąsiedzi jeżdżą na Lednicę? – zapytał kiedyś Ewę kolega z duszpasterstwa. To był dla niej szok. Nigdy nie przyszłoby jej do głowy, żeby zapytać, czy chodzą do kościoła, a co dopiero o Lednicę.
– Przez parę lat byłam stuprocentowym biorcą – Ewa wspomina swoje początki w duszpasterstwie. – Dostawałam tutaj bardzo wiele, ale nie miałam potrzeby dzielenia się tym z innymi.

Przełom w jej życiu nastąpił jesienią zeszłego roku. Ojciec Jan Góra zabrał ją z grupą osób do Rzymu na pielgrzymkę śladami świętego Jacka (założyciela polskich dominikanów i patrona tegorocznej Lednicy). Na Awentynie (tam święty Jacek przywdział dominikański habit) pobłogosławił ich generał dominikanów. Każdy podchodził do niego i wypowiadał słowa: „Poślij mnie”. – To było dla mnie niesamowite przeżycie. Zrozumiałam, że sama muszę coś więcej dać z siebie Kościołowi – wspomina Ewa. Po powrocie zaangażowała się w przygotowywanie lednickiego spotkania.

Poza duszpasterstwem nie obnosi się jednak ze swoją religijnością. Wszyscy wiedzą oczywiście, że chodzi do kościoła, że jeździ na pielgrzymki i że jest „porządna”. Jest jednak pewna, że wiele osób nie zdaje sobie sprawy, jak wiele znaczy dla niej wiara. Lubi przecież posiedzieć w kawiarni, chodzi na dyskoteki, a większość myśli (tak uważa Ewa), że katolik to ponurak, który nie wychodzi z domu albo całymi godzinami przesiaduje w kościele.

Zgorszenie

– Mama uczyła mnie, żeby oddzielać wiarę od instytucji Kościoła – mówi Maria. Może dzięki temu nie ucieka od trudnych dyskusji o grzechach ludzi Kościoła: biskupach, księżach, siostrach zakonnych, świeckich. Więcej, nie boi się także pisać o tym w swojej gazecie. Chociaż wie, że spotka się potem z zarzutem drugiej strony, iż „występuje przeciwko Kościołowi”. Jednak wiara nauczyła ją, że trzeba być uczciwym, także w życiu zawodowym.

* * *

Krzysztof zdaje sobie sprawę, że nie każda rozmowa na tematy kościelne czy religijne jest rozmową o wierze. I że nie zawsze musi prowadzić do czegoś dobrego.

Gdy ktoś mówi na przykład o „zakłamaniu Kościoła” (to ostatnio modna zbitka), stara się go wysłuchać. Wydaje mu się, że u podstaw niechęci do Kościoła nierzadko leży jakieś zranienie, ból. – To często problem tego człowieka, a nie Kościoła – mówi mi.

Dlatego nie daje się wciągnąć w takie dyskusje. A już na pewno nie wtedy, gdy pojawiają się emocje. Odpowiada tylko, że podstawy wiary tkwią gdzie indziej.

* * *

„Mam iść do spowiedzi do księdza, który za plecami robi to i tamto, albo mam słuchać biskupa, który kłamie?” – Ewa od czasu do czasu słyszy takie słowa. Sądzi, że w ten sposób ci, którzy nie chodzą do kościoła, próbują się jakoś usprawiedliwić.

Tłumaczy wtedy, że Pan Bóg każdego rozliczy, także księdza i biskupa. Że instytucja Kościoła to nie to samo, co Bóg. Że nie wszyscy księża rozbijają się samochodami, bo zna wielu, którzy poświęcają się dla innych. I że ona chodzi do Kościoła dla Pana Boga, a nie dla tego czy innego księdza.

Metoda

Maria wyznaje zasadę (wyniosła ją z domu), że w życiu trzeba być zawsze sobą. Uważa, że katolik też powinien być sobą. Dlatego, jeśli już mowa o nawracaniu, to stara się czynić to swoją postawą. I spontanicznymi rozmowami na temat wiary.

Kiedyś jedna z koleżanek, która nie ma z mężem ślubu kościelnego, żaliła się jej, że ksiądz robi trudności w ochrzczeniu dziecka. – Starałam się jej wytłumaczyć opory księdza. Bo skoro nie chodzą do kościoła i nie korzystają z sakramentów, nie dają żadnej gwarancji, że swoje dziecko wychowają po katolicku, a do tego przecież zobowiązują się, przynosząc je do chrztu – tłumaczy Maria. – Miałam poczucie, że zrozumiała. Ostatecznie jednak nakłoniłam ją do tego, by poszukała innego księdza, który nie będzie robił trudności. Dziecko ochrzcili.

Inna koleżanka radziła się kiedyś, czy posyłać dziecko do pierwszej komunii, skoro oni sami nie są praktykujący. – Pamiętam, że długo rozmawiałyśmy o wierze, o wychowaniu dzieci. Że przecież wychowujemy swoim przykładem. A skoro sami nie chodzimy do kościoła, to dziecko może poczuć jakieś pęknięcie: dlaczego ja mam iść do komunii, skoro moi rodzice jej nie przyjmują i do kościoła nie chodzą?

– Czasami mam poczucie, że podczas tych rozmów jestem zbyt radykalna. Ale może właśnie dlatego ludzie do mnie przychodzą, by porozmawiać o sprawach wiary? – zastanawia się Maria.

* * *

W bufecie (był piątek) ktoś zagadnął kiedyś Krzysztofa: – Nie jesz mięsa? Jesteś wegetarianinem?

– Nie, jestem katolikiem – odpowiedział najnormalniej w świecie.

Krzysztof uważa, że swojej wiary nie należy ostentacyjnie bądź nachalnie demonstrować. Ale gdy trzeba, zwyczajnie się do niej przyznać.

Rzecz jasna, wiara stawia wymagania, także te zwykłe, codzienne. Stara się więc w pracy być kompetentny, punktualny, nie obijać się i być życzliwym dla innych.

Sądzi, że ważna jest jeszcze jedna rzecz. – Żeby inni nie postrzegali nas tylko jako specjalistów od modlitwy, ale jako normalnych ludzi – mówi. On zna się na przykład na komputerach i potrafi godzinami opowiadać o Tatrach. Twierdzi, że może także przez to nikt nie wytyka go palcami i jest traktowany jak normalny kolega.

* * *

To znany współczesny wiersz religijny. Napisała go Margaret Fishback Powers. Opowiada o człowieku, któremu się przyśniło, że spaceruje po plaży z Jezusem. Obaj zostawiali za sobą na piasku ślady swoich stóp. Gdy tak kroczyli, do owego człowieka powracały sceny z jego życia. W pewnej chwili obejrzał się za siebie i zauważył, że w najtrudniejszych chwilach, jakie przeżył, na piasku były ślady jednych tylko stóp, jego własnych. Spytał Jezusa z wyrzutem: „Nie rozumiem, dlaczego kiedy potrzebowałem Ciebie najbardziej, Ty mnie opuszczałeś”. W odpowiedzi usłyszał: „W czasie Twoich prób i cierpień, kiedy widziałeś tylko jeden ślad stóp, ja niosłem cię na rękach”.

Ewa dostała kiedyś ten wiersz do przeczytania od spowiednika za pokutę. Przeżywała wtedy trudny czas w swoim życiu. Przeczytała i się popłakała. Wiersz (wracała do niego wiele razy) bardzo jej pomógł. Teraz, gdy komuś innemu jest źle, Ewa wysyła go mailem. Wierzy, że pomaga tak, jak kiedyś pomógł jej.

Kościół

Gdy Maria została dziennikarką, część osób z tak zwanych środowisk kościelnych nagle zaczęła traktować ją gorzej. „Co pani zrobiła?”, „Jak pani mogła tam pójść?” – wysłuchiwała. Było jej przykro, że przestało się liczyć to, kim jest, a zaczęło jedynie to, gdzie pracuje.

– Miałam chwile kryzysu i chciałam odejść. Wtedy jeden z księży powiedział mi: „Nie jest sztuką być tam, gdzie jest łatwo, ale trzeba iść tam, gdzie dawanie świadectwa wymaga od nas odwagi”. To były dla niej ważne słowa. Były i są. Bo wciąż spotyka się z niechęcią części środowiska.

* * *

Krzysztof uważa, że Kościół w Polsce za bardzo zajmuje się działalnością zewnętrzną, a za mało autentyczną ewangelizacją, chociaż słowo to odmienia się przez wszystkie przypadki. – Albo mnoży się nabożeństwa, albo otwiera przy parafii siłownie – mówi. – Za mało czasu poświęca się na pracę nad tym, by wiara była osobistym wyborem Chrystusa, a nie chodzeniem do kościoła z przyzwyczajenia.

* * *

Ewie najbardziej przeszkadza, gdy księża nie mają w sobie entuzjazmu, mówią złe kazania i odbębniają msze. Nie są wtedy dla niej autentyczni, a nie „może zapalać ktoś, kto sam nie płonie”.

Opór

Maria często musi wysłuchiwać niemiłych komentarzy na temat ludzi wierzących. Boli ją to. Tym bardziej że sama nigdy nie obraża niewierzących.

Przeglądała niedawno jakiś poradnik na temat życia seksualnego. – Ty takie rzeczy oglądasz? – zdziwił się kolega.

– Śmieszy mnie to, jakie ludzie mają wyobrażenia o katolikach, że jak ktoś jest wierzący, to o seksie nie rozmawia wcale albo najwyżej ze spuszczonymi oczami. A my przecież żyjemy normalnie. Nie uprawiamy seksu pod kołdrą – tłumaczy Maria.

Czasem jest jej trudno. Na szczęście w pracy jest jeszcze kilka osób, które wyznają te same wartości, co ona. Gdyby była sama, to nie wie, czy nie odeszłaby stamtąd.

* * *

Gdy starsza córka Krzysztofa kończyła szkołę, rodzice postanowili urządzić w piątek zabawę. Na zebraniu jego żona zaproponowała, żeby przełożyć to na inny dzień. Większość rodziców zareagowała na jej słowa agresją.

– W dzisiejszym świecie trudno się przyznawać do tego, że jest się wierzącym – mówi Krzysztof. – Coraz więcej ludzi traktuje wiarę obojętnie albo na zasadzie rytuału.

* * *

W Ewangelii Mateusza czytamy: „Nie dawajcie psom tego, co święte, i nie rzucajcie pereł przed wieprze, aby ich nie stratowały racicami, a potem was samych nie rozszarpały”.

Ewa rozumie to tak: wiara jest czymś bardzo świętym, intymnym. Dlatego czasem nie warto mówić o niej tym, którzy mogliby ją ośmieszyć albo zbezcześcić.

– Łatwo jest mówić o Panu Bogu ludziom, którzy też są wierzący, ale jeśli ktoś jest z innej bajki, to nie jest łatwe – wyznaje.

Ewa podaje przykład: jeśli dziewczyna chodzi na każdą imprezę z innym chłopakiem, a potem ląduje z nim w łóżku, to jak jej mówić o czystości przedmałżeńskiej?

Wstyd

– Nie wstydzę się – mówi stanowczo Maria. – Zawsze uczciwie przedstawiam swoje poglądy.

Gdy w pracy dyskusja schodzi na temat aborcji, Maria mówi tak: – Kiedy byłam w ciąży, nie mówiłam, że noszę płód, ale dziecko. I nie widzę żadnej różnicy między zabiciem dziecka przed narodzeniem czy po nim. To jest człowiek.

Nie kryje się z tym, że spieszy do kościoła, chodzi na rekolekcje albo że nie zje kanapki z szynką, bo akurat jest piątek.

* * *

To było jeszcze, nim Polska weszła do Unii. Krzysztof wracał z rekolekcji na Słowacji. Celnik zapytał, gdzie był. – Z wizytą – odparł. W tej samej chwili ksiądz, który mu towarzyszył, odparł bez namysłu: – Na spotkaniu religijnym.

Krzysztof uważa, że zabrakło mu wtedy właściwego odruchu. Też powinien powiedzieć, skąd wraca.

Nie wstydzi się swojej wiary, ale nie ma pewności, czy w jakiejś trudnej sytuacji nie przemilczałby swojego stanowiska. Wie tylko, że gdyby tak się stało, to po wszystkim byłby na pewno za to na siebie wściekły.

* * *

Ewa uczestniczyła kiedyś w imprezie w gronie znajomych. Koleżanka opowiadała z rozbawieniem o dziewczynie i chłopaku, którzy mieli się wkrótce pobrać, ale postanowili zaczekać ze współżyciem do nocy poślubnej.

Gdy tamta dziewczyna to opowiedziała, wszyscy w pokoju wybuchnęli śmiechem. Ewa jako jedyna się nie śmiała, ale nic nie powiedziała. Wstydziła się wyznać, że ma na ten temat takie samo zdanie, jak obśmiewana przez resztę para.

Mówi, że to pewnie niedobrze, że w takich chwilach milczy.

Wyrzut

Ktoś w pracy tak ją niedawno zirytował, że nie wytrzymała. Wdała się w ostrą sprzeczkę, nie szczędząc mocnych słów. – Chwilę później byłam wściekła na siebie, że dałam się wyprowadzić z równowagi. Ludzie potem komentują: wierząca, a tak się zachowuje.

Ma świadomość, że ludzie ją obserwują.

– Bo chrześcijanin powinien świadczyć o sobie własną postawą – uważa Maria. – Nie powtarzać w kółko, co i jak trzeba robić, ale pokazywać swoim codziennym życiem, że jego wiara go kształtuje.

* * *

Kiedy Krzysztof ma wyrzuty sumienia? Zawsze, gdy nie opowie się zdecydowanie za tym, co podpowiada mu sumienie.

* * *

Ewa, podobnie jak Krzysztof, największy żal ma do siebie wtedy, gdy brakuje jej odwagi, żeby powiedzieć, co na dany temat myśli. Bo nie zawsze wie, gdzie jest ta granica, kiedy trzeba jasno opowiedzieć się za kimś lub za czymś, a jednocześnie „nie rzucać pereł między wieprze”.

Owoce

Maria napisała kiedyś tekst o spowiedzi. Zadzwonił czytelnik. Powiedział, że po trzydziestu latach poszedł się wyspowiadać, bo przeczytał jej artykuł. – Nie przypisuję sobie, że to dzięki mnie ten człowiek uklęknął przed konfesjonałem, bo to zasługa Pana Boga – mówi Maria. – Ale nie wierzę też w przypadki.

Innym razem koleżanka, która właśnie z czymś się borykała, powiedziała do niej pół żartem: „Pomódl się za mnie”. Ale Maria ma przeczucie, że to nie był tylko żart.

Czasem dociera do niej, że koleżanki zazdroszczą jej poukładanego życia. Tego, że ma męża, którego wciąż kocha, dzieci, że czuje się spełniona. Dociera do nich wtedy, że to konsekwencja jej wiary, która nie pozwala iść na łatwiznę.

Maria nie ma wcale pewności, że to kogoś zmienia. Ale słyszała przecież nieraz, że Bóg dociera do człowieka różnymi drogami. Zatem, kto wie…

* * *

Kilka lat temu w wydziale Krzysztofa powstało mnóstwo zaległości. Ludzie chodzili przygnębieni, patrząc na piętrzące się stosy akt. – A ty jesteś jakoś wolny od tego? – zagadnęła Krzysztofa koleżanka, podziwiając jego spokój (był spokojny, bo wiedział, że cokolwiek by zrobili, to i tak sami nie nadrobią zaległości, póki ich ktoś nie odciąży).

Odpowiedział jej: – Przyjdź na rekolekcje ewangelizacyjne, może tam nabierzesz dystansu do przyziemnych spraw.

Przyszła razem z mężem. Do dziś są w tej samej wspólnocie.

* * *

Kiedyś Ewa była na półrocznym stypendium w Niemczech. Stypendium było międzynarodowe. Uczestniczył w nim też Aday z Hiszpanii, który nazywał siebie ateistą i na każdym kroku czepiał się jej, że chodzi do kościoła. Ewa na początku próbowała z nim rozmawiać, szybko jednak się zniechęciła. On nie dawał jej spokoju. Wyraźnie widziała, że drażniła go jej postawa.

Gdy zmarła mu babcia, poszedł do kościoła. Tłumaczył się jej potem, że zrobił to dla babci. Ewa nie chce przez to powiedzieć, że ten człowiek się nawrócił, i to pod jej wpływem. Ale chce wierzyć, że coś się w nim zmieniło.

Inni

Maria nazywa ich ludźmi „z górnej półki”. To przyjaciele, na których nigdy się nie zawiodła. Gdy sama nie bardzo wiedziała, co w życiu wybrać, jak postąpić, pytała ich o radę. Nigdy nie doradzili jej źle.

Zna też kogoś, kto przez cały Wielki Tydzień pości, to znaczy nie je w ogóle. Kiedyś myślała, że to poza. Teraz wie, że to autentyczne. Odbiera to jako prawdziwe świadectwo wiary. Wie, że inni też tak uważają.

Jeszcze jedna grupa osób jest dla niej bardzo ważna. To ci, których dotknęło jakieś życiowe nieszczęście: kalectwo, choroba w rodzinie. Podziwia ich codzienne zmaganie się z losem i, nie boi się tego powiedzieć, heroizm. Przyznaje, że nie wie, czy sama w podobnej sytuacji byłaby równie silna.

* * *

Raz na miesiąc Krzysztof i Agata spotykają się w ramach Domowego Kościoła z czterema innymi małżeństwami. Od kilkunastu lat tworzą z nimi wspólnotę. Są w tym samym wieku, więc mieli i mają podobne problemy. Najpierw rozmawiali ze sobą o tym, jak przeżywają bycie mężem, żoną, potem o narodzinach dzieci, teraz o ich dorastaniu.

– Te spotkania są może mało efektowne, ale pomagają mi być mężem, ojcem, chrześcijaninem – mówi Krzysztof.

Wzorem dla Krzysztofa są także jego koleżanki i koledzy w pracy. – Są wśród nich ludzie, którzy choć nie należą do żadnego ruchu ani żadnej wspólnoty, są dla mnie ideałem bycia chrześcijaninem – mówi. Półtora roku temu nadarzył mu się zagraniczny wyjazd, ale w tym samym czasie miał akurat termin rozprawy. Koleżanka zaproponowała, że weźmie ją za niego, żeby mógł pojechać. – To są rzeczy, za które człowiek się nigdy nie wypłaci – mówi.

* * *

Do duszpasterstwa przyszedł tej wiosny email od Tomka, młodego chłopaka, który choruje na raka. Pisał, że ma przerzuty i że chciałby dożyć Lednicy. Ewa odpisała mu, że będą o nim pamiętać w modlitwie i że życzą mu powrotu do zdrowia.

Odpowiedź nadesłała siostra Tomka. Pisała, że jej brat leży pod respiratorem w koszulce z emblematem Lednicy i że modli się za nich. Ewa, jak to przeczytała, popłakała się.

Niedawno Tomek wrócił ze szpitala. Czuje się lepiej. Na Lednicę przyjedzie z pielęgniarką.

Ewa codziennie się za niego modli. Twierdzi, że dla niego jednego warto byłoby zrobić Lednicę. – On znaczy dla mnie więcej niż te sto tysięcy, które tam przyjadą – mówi.

Tomek jest dla niej prawdziwym świadkiem wiary, jakim sama chciałaby kiedyś być. – Pokazał mi, że ważniejszy od idei jest pojedynczy człowiek.

Imiona niektórych bohaterów reportażu zostały zmienione. Cytaty Pisma Świętego pochodzą z Biblii Poznańskiej. Tłumaczenie wiersza Margaret Fishback Powers ze strony www.soni.bloog.pl.

Perły przed wieprze
Stanisław Zasada

urodzony w 1961 r. – dziennikarz, reporter, absolwent polonistyki na UMK w Toruniu oraz Polskiej Szkoły Reportażu. Współpracuje m.in. z „Tygodnikiem Powszechnym” i „Gazetą Wyborczą”. ...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze