Dzieje Apostolskie
Słowo krzepiące bierze się na języku z doświadczenia wspólnoty, nie tylko z tego, że sam jestem uczniem, ale że jestem we wspólnocie uczniów – że jestem w Kościele.
Z Księgi proroka Izajasza:
Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym, bym umiał przyjść z pomocą strudzonemu przez słowo krzepiące. Każdego rana pobudza me ucho, bym słuchał jak uczniowie. Pan Bóg otworzył mi ucho, a ja się nie oparłem ani się nie cofnąłem. Podałem grzbiet mój bijącym i policzki moje rwącym mi brodę, nie zasłoniłem mojej twarzy przed zniewagami i opluciem. Pan Bóg mnie wspomaga, dlatego jestem nieczuły na obelgi, dlatego uczyniłem twarz moją jak głaz i wiem, że wstydu nie doznam. Blisko jest ten, który mnie uniewinni. Kto się odważy toczyć spór ze mną? Wystąpmy razem. Kto jest moim oskarżycielem? Niech się zbliży do mnie. Oto Pan Bóg mnie wspomaga, któż mnie potępi? Wszyscy razem pójdą w strzępy jak odzież. Mól ich zgryzie. Kto między wami boi się Pana, niech słucha głosu Jego sługi.
Język uczniów
Chciałbym zaprosić do medytacji nad słowem, i to nad takim, które – jak mi się wydaje – określa charyzmat dominikański. Szukając takiego słowa, natrafiłem na pierwsze zdanie w Trzeciej Pieśni Sługi Jahwe u proroka Izajasza: „Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym” – zdanie, które z wielu powodów można odnieść do dominikanów. Sługa Jahwe w Trzeciej Pieśni jest sługą słowa. Nawet nie jest wprost nazywany sługą, dopiero na zakończenie tej pieśni, już w wersecie dziesiątym, który według egzegetów nie należy do niej, pada to właśnie określenie. On jest bardziej prorokiem niż sługą, a jeśli już, to właśnie sługą słowa.
Przekład polski, do którego jesteśmy przyzwyczajeni, powtarza za Hieronimem: „Pan Bóg mnie obdarzył językiem wymownym”. Hieronim pisze: Dominus dedit mihi linguam eruditam, natomiast w tekście hebrajskim ten język nie jest „wymowny”, ale jest „językiem uczniów”. Warto zwrócić uwagę na to, że jest tam użyta liczba mnoga. Zdarzają się przekłady, które idąc bardziej za oryginałem niż za Wulgatą, podają: „Pan Bóg mnie obdarzył językiem ucznia”, zaś w tekście oryginalnym jest rzeczywiście napisane „językiem uczniów”.
Oto pierwszy motyw do naszej medytacji: Słowo krzepiące bierze się na języku z doświadczenia wspólnoty, nie tylko z tego, że sam jestem uczniem, ale że jestem we wspólnocie uczniów – że jestem w Kościele. W encyklice Deus caritas est uderzyło mnie stwierdzenie Benedykta XVI, że ostatecznie podmiotem kościelnej caritas jest Kościół. To nie jest tak, że jeden, drugi, trzeci człowiek odkrył w sobie charyzmat działalności charytatywnej i posługuje ludziom w rozmaitych biedach. Nie jest to wyłącznie moja prywatna inicjatywa, jestem na służbie tej rzeczywistości, która mnie znacznie przekracza, a którą jest Kościół. Ostatecznie to on jest podmiotem charyzmatu caritas. Wypełnia posługę wobec ludzi dotkniętych cierpieniem. To wyznacza zarówno treść charytatywnej posługi, jak i sposób jej realizacji.
Papież mówi o konkretnej posłudze miłości, ale to dotyczy wszystkiego, co można robić w Kościele, i pewnie o wiele bardziej związane jest z posługą słowa. Słowo krzepiące rodzi się właśnie z tego, że jestem we wspólnocie uczniów. Pokrzepić kogoś – to się dokonuje przez przekaz wiary i oznacza wprowadzenie go we wspólnotę. Chrystus nie napisał książki – Chrystus założył Kościół.
Powstaje więc szereg bardzo konkretnych pytań, a najważniejsze z nich brzmi: jaki Kościół tworzymy? Czy wspólnoty, które budujemy, są takie, że mamy odwagę powiedzieć do ludzi: wejdźcie do nas, bo to was pokrzepi? Ostatnimi czasy mam wciąż odwrotne przykłady, czasami wychodzą z nas w Kościele takie zachowania, zupełnie niepojęte dążenia, że trzeba mieć dużą odwagę, aby zapraszać kogoś do konkretnej wspólnoty: chodź do nas, zobacz, jak to wygląda. Kościół daje siłę, ale Kościół to są jednocześnie konkretni ludzie, którzy mogą mnie albo pokrzepić, albo obezwładnić. To refleksja trochę na boku, na boku liczby mnogiej. „Pan Bóg mnie obdarzył językiem uczniów”.
Jałowa ziemia
Sługa Jahwe w Trzeciej Pieśni jest posłany do człowieka strudzonego, zmęczonego, wycieńczonego. Nawet można by użyć słowa „jałowego”. U Hieronima jest pojęcie lassus, lassa humus to „jałowa ziemia”. Człowiek może być zmęczony i mieć poczucie niesłychanej radości; kiedy robi ważne rzeczy i się realizuje, zmęczenie jest źródłem szczęścia. Tu chodzi o coś zupełnie innego, o człowieka, który jest wycieńczony, bo jest wyjałowiony. Opis dotyczy ludzi, którzy znaleźli się w niewoli babilońskiej. W tej niewoli ciężko pracują, ważniejsze jednak, że pracują jak niewolnicy, że chleb, który mają, jest wypracowany w niewoli. O wiele istotniejsza niż utrata sił jest utrata nadziei, utrata sensu. Człowiekowi, do którego został posłany sługa Jahwe, brak wartości, które by go uruchamiały od środka, napędzały, pobudzały, ożywiały; jest lassa humus, jałową ziemią.
Można by oczywiście zadawać pytanie, na ile to jest obraz aktualny. Izajasz pisał, myśląc o konkretnych ludziach. Z pomocą przychodzi refleksja z ostatniej pielgrzymki Jana Pawła II do Polski. Papież mówił wtedy o rozmaitych lękach, które przeżywa człowiek, nazywał je bardzo konkretnie. Mówił wprost o tym, o czym wszyscy wiedzą, o bezdomności, o bezrobociu, o kryzysie rodziny i tak dalej. W homilii na Błoniach odsłonił najbardziej podstawowy strach, który jest w człowieku, to jest strach przed misterium iniquitatis, człowiek się lęka własnego grzechu, dlatego że grzech jest tajemnicą w jego życiu. Człowiek może zgrzeszyć pięć minut po spowiedzi i wtedy jest zdumiony sobą, wydaje się, że robi rzeczy, których nie rozumie, i dlatego właśnie, że ich nie rozumie, lęka się też samego siebie. Tu widać, jak głęboko idzie grzech, jak głęboko kwestionuje człowieka. Może odbierać poczucie sensu, sprawiać, że człowiek czuje się „wyjałowiony”.
Wiara w moc słowa
Opis człowieka, do którego jest posłany Sługa Jahwe, zawsze jest aktualny. Nawet nie trzeba się rozglądać wokół siebie, wystarczy popatrzeć w lustro, żeby to wiedzieć. Sługa Jahwe, Chrystus, każdy z nas jest posłany do tych, którzy się źle mają. Obraz z Trzeciej Pieśni mówi, że się bardzo źle mają. I dlatego jest posłany ze słowem krzepiącym – polski język jest tu bardzo trafny. Chodzi o słowo, które niesie w sobie „krzepę”, to znaczy niesie w sobie siłę. Kiedyś w Anglii słuchałem komentarza do tego tekstu, w angielskim przekładzie Pisma użyte jest w tym miejscu słowo comfort, word of comfort. Kaznodzieja angielski mówił, że słowo to – comfort – pochodzi od łacińskiego cum forte – „z mocą”, „z siłą”, a więc chodzi o to, by „dać komuś siłę”, „dać komuś moc”, słowo musi przynieść siłę. Chodzi o takie słowo, które czyni mocnym.
Z tekstu Izajasza jasno wynika, że nie każde słowo jest takie; przekazać słowo krzepiące jest pewną umiejętnością. Izajasz mówi: „bym umiał przyjść strudzonemu z pomocą przez słowo krzepiące”, a więc nie w każdym słowie kryje się siła, tu nie ma prostego mechanizmu. Niemniej jednak, w naszym tekście kryje się niesłychana wiara w moc słowa. Prorok staje przecież przed dramatem niewoli babilońskiej całego narodu i mówi: „Przyjdę im z pomocą przez słowo”. Trzeba mieć wielką wiarę w jego moc, trzeba mieć wiarę w środki, które zawsze nazywamy ubogimi.
Wiara w moc słowa jest zasadniczym elementem charyzmatu dominikanów. Być dominikaninem to znaczy mieć taką właśnie wiarę. Charyzmat zawsze się rozpala w sobie, wiarę w słowo także się w sobie rozpala. Jak charyzmat rozpala się w człowieku, tak też nim gaśnie. Izajaszowy Sługa Jahwe sam doświadcza mocy słowa. Ponieważ go słucha, może stanąć nawet wobec prześladowania, może nie odwracać twarzy, kiedy na niego plują. Daje mu ono siłę w konfrontacji z ludźmi, którzy go oskarżają.
Jednocześnie od razu wyczuwamy, że słowo, które go krzepi, nie jest wcale proste. Można by, poszerzając nieco perspektywę, powiedzieć, że słowem pokrzepienia dla ludzi w Babilonie miały być cztery pieśni Sługi Jahwe; one też nie są prostym słowem. Sługa nie mówi: „Jesteście w niewoli, ja wam powiem, jak z niej wyjść” albo: „Pan Bóg jest miłosierny i poprowadzi nas z powrotem do domu”. Niewola jest problemem, co tu dużo mówić, także politycznym. Izajasz ucieka od tego tematu, mówi o rzeczach, które są ogólnoludzkie. Ostatecznie wspomina o zbawieniu, które dokonuje się gdzieś najgłębiej w człowieku.
Tu widać, że słowo krzepiące wymaga umiejętności. To nie jest słowo, które człowiek ma natychmiast na języku. Wiara w jego moc, w siłę, krzepę, która w nim jest, jest oczywiście wiarą na wskroś biblijną, na wskroś chrześcijańską. Wierzymy w słowo, które ma moc stwarzać. Bóg słowem stwarzał świat. Wierzymy w słowo, które może wskrzeszać. Wierzymy w słowo, które niesie w sobie odpuszczenie grzechów. Wystarczą te trzy przykłady i już wiemy, że chodzi o taką siłę, której nikt z nas nie ma w sobie, która jest poza ludzkim zasięgiem. Człowiek nie potrafi stwarzać. Człowiek jest bezradny wobec śmierci. Człowiek sam z siebie nie odpuszcza grzechów. Jesteśmy wezwani do przekazywania słowa krzepiącego, ale to Pan Bóg powierza nam sprawy, które są zupełnie ponad nasze możliwości, i wprowadza nas w historię, która się dzieje pomiędzy Nim a ludźmi, i za każdym razem jest to historia, w której pośrednik niewiele sam może. Spotykamy się z ludźmi, posługujemy im… Ile razy jest tak, że człowiek ma poczucie bezradności. Można mówić, ale tak naprawdę trzeba się modlić, żeby Pan Bóg trafił. Chodzi o taką moc, która ostatecznie jest z Boga, nie z nas, o siłę kryjącą się w słowie, które mamy na języku.
Pasja słuchania słowa
I teraz to, co najistotniejsze w tym tekście: takie słowo, mówi Izajasz, jest na języku ucznia. Kto nie jest uczniem, nie będzie umiał go głosić. Tu chodzi o coś więcej niż tylko o to, żeby człowiek miał potrzebę ciągle się uczyć. Chodzi o cnotę, którą nazywano dawniej docibilitas: żeby człowiek chciał być pouczany, to jest ogromnie ważne. Cnota pouczalności zakłada ludzką pokorę, ale trudno jej nie mieć zwłaszcza w stosunku do Boga. Ostatecznie wspomniany prorok z Trzeciej Pieśni jest uczniem Jahwe.
Kiedy się zastanawiamy nad sobą, czy spełniamy warunki, żeby nieść ludziom słowo krzepiące, jednym z pierwszych kryteriów jest pokora. Dalej potrzebna jest człowiekowi gorliwość, pasja. Słyszałem też takie tłumaczenie tego tekstu; „każdego ranka Twoje słowo zrywa moje ucho”. Człowiek jeszcze śpi, ale słowo już zrywa w nim ze snu umiejętność słuchania. Ta umiejętność jest tym, co go budzi. Człowiek nie może spokojnie dospać rana, bo słowo mu nie pozwala spać, nie daje mu spokoju, atakuje go. W tym jest pasja słuchania słowa, jest pasja uczenia się, jest radykalna gorliwość. To dla każdego z nas punkt do wielkiego rachunku sumienia. I nie jest to prywatna sprawa, choć bardzo osobista, bo od tego, czy ja jestem w stanie przynieść ludziom słowo z siłą, zależy także prawda mojego bycia w Kościele wobec innych ludzi. Jeśli wzięliśmy na siebie funkcję posługi słowa i mówimy, że chcemy je dać ludziom, to albo jesteśmy w tym prawdziwi, albo nie. A żebyśmy byli prawdziwi, musimy być nieustannie uczniami.
Ostateczna motywacja bierze się stąd, że od tego zależy nasze podobieństwo do Chrystusa nauczającego. Tu przychodzi z pomocą trzeci rozdział Ewangelii Janowej, gdy Chrystus rozmawiał z Nikodemem: „Syn nie mógłby niczego czynić sam od siebie. Ja sam z siebie nic czynić nie mogę. Tak jak słyszę – sądzę. Nie szukam bowiem własnej woli, lecz woli tego, który Mnie posłał. To mówimy, co wiemy”. Chrystus mówi, że nie mógłby nic zrobić, gdyby nie widział działającego Ojca. Trzeci rozdział Janowy pokazuje Jezusa, który jest uczniem Ojca. Widać tu ostatecznie, na czym polega uczenie się. Ono się dokonuje przez wspólnotę życia. Jeśli Chrystus jest uczniem Ojca, to uczenie dokonuje się we wspólnocie życia wewnątrztrynitarnego. Uczenie się jest zaprzeczeniem szukania siebie. „Tak jak słyszę, sądzę, nie szukam bowiem własnej woli”. Człowiek się uczy, to znaczy unika bałwochwalstwa w stosunku do własnej osoby. Nie chodzi tu o tanie moralizatorstwo, „bośmy pokorni”, chodzi o coś znacznie więcej. To jest sens bycia uczniem w Ewangelii.
Bycie uczniem nie polega tylko na tym, że się jest w szkole rabbiego, którym jest Jezus z Nazaretu. „Uczył ich nie jak ich uczeni w Piśmie, uczył ich jak ten, kto ma władzę, ma moc”. Jednak żeby to odkryć, trzeba z Nim zamieszkać. „Rabbi, gdzie mieszkasz?”. „Chodźcie, zobaczcie”. Jest potrzebna wspólnota życia, jest potrzebne doświadczenie bycia razem. Tu jest to, o czym Benedykt XVI genialnie pisze zaraz na początku encykliki Deus Caritas est: u początku chrześcijaństwa nie leży ani decyzja etyczna, ani jakaś wielka idea, tylko spotkanie z osobą. Jeśli się tego ludziom nie pokaże, to się im nie da słowa krzepiącego, dlatego że słowo pokrzepienia jest darem mesjańskim. Przynosi je z sobą Chrystus. Pokój jest darem Mesjasza. Kiedy się nie otworzy człowieka na spotkanie z osobą, kiedy się mu nie pokaże, że chrześcijaństwo jest odpowiedzią na miłość, wtedy nie da się człowiekowi siły. Papież pisze: „prawdziwą nowością Nowego Testamentu nie są jakieś nowe idee, tylko sama postać Chrystusa”. To ostatecznie pokazuje, co znaczy być uczniem – być we wspólnocie z Jezusem, być w takiej wspólnocie, która mnie otwiera na pokrzepienie idące od Niego. Jeśli doświadczam tego, że jestem kochany, i z faktu, że Bóg jest w moim życiu, wypływa dla mnie radość i doświadczenie siły, to mogę wtedy przynosić ludziom słowo krzepiące, to jest to, co Paweł pisze w Drugim Liście do Koryntian: „On nas pociesza w każdym naszym utrapieniu, byśmy sami mogli pocieszać tych, którzy są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga” – czego wszystkim życzę, sobie oczywiście też.
Tekst został wygłoszony na forum kapituły prowincjalnej polskich dominikanów, 3 lutego 2006 roku w Krakowie.
Oceń