Hej, Jezu
fot. andrej lisakov / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Wyczyść

Słowo „Jezus” nie robi w świecie kultury masowej zawrotnej kariery. Szczerze mówiąc, przepisem na komercyjną klapę jest zaśpiewanie o Jezusie i Bogu.

Przed ołtarzem stanęli: syn organisty z żoną, która przepraszała swoje dzieci za to, że jest złą matką; perkusista, który grał z największymi muzykami jazzowymi i czuł duchową pustkę, oraz zakonnica, która przyznała, że była ateistką. Przyjechałem na tegoroczny Festiwal Strefa Chwały na Jamną koło Tarnowa, by poznać zespół Deus Meus. Zobaczyłem ludzi nie z tego świata.

Kwiaty w niebo

To nie 2 TM 2,3 był pierwszym chrześcijańskim zespołem w Polsce. Pierwszy był New Life’m, który śpiewał od 1992 roku. Deus Meus powstał dwa lata później. W 1994 roku grupa śpiewających studentów ze Szczecina przyjechała z dominikaninem o. Andrzejem Bujnowskim na rekolekcje muzyków do Ludźmierza na Podhale. Było to bardzo podobne spotkanie do tego na Jamnej. Okazało się, że o Bogu śpiewają rockmani, jazzmani, funkmani. Rodziła się polska muzyka chrześcijańska. – Reprezentowaliśmy tak wysoki poziom, że zainteresował się nami Marcin Pospieszalski, którego poznałem dwa lata wcześniej na warsztatach muzycznych – wspomina o. Andrzej. – Po powrocie z Ludźmierza nagraliśmy kilka utworów w kościele. Pokazałem je Marcinowi i Mietkowi Szcześniakowi. Weszliśmy do studia z instrumentami. I tak powstała płyta „Hej, Jezu!”.

Płyta sprzedała się w nakładzie 50 tysięcy egzemplarzy. 250 tysięcy w 1995 roku oznaczało Platynową Płytę. Pieśni z „Hej, Jezu!” weszły do kanonu. Każdy zna „Będę śpiewał Tobie, Mocy moja! / Ty, Panie jesteś mą nadzieją / Tobie ufam i bać się nie będę”.

Po „Hej, Jezu!” pojawił się album „Słońce nagle zgasło”. Kolejne płyty wychodziły w 1996, 1997, 1998 roku, a później „Jahwe” (2002), koncertowa „Trasa” (2006), „Otwórz się niebo” (2008) i w końcu „Wniebowianki” (2012). Nagranie płyty było nie lada wyzwaniem logistycznym. W sesjach nagraniowych brało udział 35 osób. Zespół narodził się w Szczecinie, ale śpiewające w nim osoby mieszkają dosłownie w całej Polsce. Muzykę i teksty, oprócz jednego, napisali członkowie zespołu Deus Meus. „Wniebowianki” to rzucanie kwiatów w niebo z miłości do Boga.

Kim są muzycy Deus Meus?

Poznajcie Izę Zabłocką ze Szczecina. W zespole od 2001 roku. Zaproszona do pracy nad przedostatnią płytą „Jahwe” przez Tamarę Przybysz-Kasprzyk. Do Deus Meus nigdy nie było naborów. Nie było też konkursów. Ktoś znał kogoś i ten ktoś przychodził. Od czasu Izy zespół modli się o nowych muzyków. – Ludzie na płycie „Jahwe” nie są już z łapanki, tylko z modlitwy – mówi Iza.

Rotacja w zespole jest duża. Dawno minęły czasy studenckie. Rodzą się dzieci. Ludzie zmieniają pracę. Grupa ciągle potrzebuje „głosów”. – Byłam nauczycielką w klasach 1–3, ale czułam, że to nie dla mnie.

Dwa tygodnie modliłam się, by Bóg powiedział mi, co mam robić. Wracałam z zakupów i na jakiejś zwykłej ulicy usłyszałam: „przecież możesz być clownem” – opowiada Iza.

Iza od lat odwiedza oddziały dla chorych dzieci. Teraz akurat ma przerwę i nie odwiedza, ale w wakacje zamierza tam wrócić. Cały czas pytała: „Co mam robić?”, i jest pewna, że usłyszała wyraźny głos. Ludzie, którzy słyszą Jego głos, twierdzą, że sami by odpowiedzi nie wymyślili. Bądź clownem. Iza znalazła pogotowie teatralne Clown w Szczecinie. – Odkryłam, jakie to ważne dla rodziców, gdy na białaczkę zachorował Tymuś, syn Joli Szczepaniak, która odpowiadała w zespole za sprawy wokalne. Powiedziała mi, że gdyby nie ja, nie nauczyłaby się bawić z Tymusiem.

Przełomem w życiu Izy była choroba męża. W 2009 roku został obustronnie sparaliżowany od pasa w dół. Modliła się za niego cała Polska, znajomi, przyjaciele. Lekarze nie potrafili postawić diagnozy. Ludzie pisali w listach, co widzą w czasie modlitwy. Ktoś zobaczył ewangeliczny obraz, jak rozbierają dach i spuszczają na noszach sparaliżowanego Jezusowi. Iza modliła się trzy dni bez przerwy. Czuła, że coś się wydarzy. Rano mąż poczuł mrowienie w stopach. Po trzech tygodniach wyszedł ze szpitala o własnych siłach. Dla lekarzy to był cud. Dla Izy Jezus.

Kto rządzi w zespole

Ze Szczecina pochodzi Kasia Bogusz. Kasia studiuje w Krakowie i mówi to, co myśli. Właśnie dlatego nie skończyła teologii. Zasiadała w radzie wydziału. Wytłumaczyła wykładowcom, dlaczego studenci masowo rezygnują z praktyk na studiach katechetyczno-pastoralnych. Bo nie da się utrzymać, wykonując ten zawód. Ksiądz od katechetyki był bardzo zdziwiony. Cały zespół wie, że Kasia powie to, co jej leży na sercu. Sama siebie nazywa zespołowym malkontentem. Zdradza, że w Deus Meus nie ma demokracji. O najważniejszych sprawach decyduje rada. Za muzykę odpowiada Marcin, za opiekę duchową o. Andrzej. Selekcja w grupie jest naturalna. Trzeba tu nadawać na jednych falach z innymi. Zespół liczy około 30 osób. Zagrał kilkaset koncertów. Próby odbywają się raz w tygodniu w Szczecinie. Dla tych spoza miasta to spore utrudnienie. Na czas koncertów trzeba wypisywać w pracy wnioski urlopowe i kombinować.

Kasia nie chce, żeby muzyka uwielbieniowa rozbrzmiewała na każdej mszy w Polsce. Tradycyjne pieśni liturgiczne są piękne, co podkreślają wszyscy moi rozmówcy na Jamnej. Miejsce pieśni uwielbienia jest na uwielbieniu. Na uwielbieniu w kościele na Jamnej, w czasie Strefy Chwały, ludzie niemal lewitowali, krzycząc: „Jezus”. Musiałem wyjść z kościoła, bo miałem wrażenie, że za chwilę to wszystko mnie pożre. Ale o sobie opowiem na końcu.

Budowlaniec w Deus Meus

Deus Meus to również miejsce dla takich ludzi jak Krzysztof ze Stargardu Szczecińskiego, który śpiewa w zespole od kilku miesięcy. Mówi o sobie „poszukujący”. Zaprosiła go Iza Zabłocka, odpowiedzialna za skład chóru. Śpiewał z kilkoma osobami z Deus w scholi akademickiej. Na drugi dzień po próbie był już koncert. – Pierwsza myśl: „Co ja tu robię? Czy jestem godny, by tu śpiewać? Nie jestem osobą głęboko wierzącą. Czy to o mnie chodziło?”. Z drugiej strony postrzegam to jako szansę zbliżenia do wiary, kolejny krok w kierunku Jezusa – mówi Krzysztof. Dzięki Deusom nauczył się dziękować Bogu. Wcześniej głównie prosił. Uczy się iść do Boga, nawet jeśli Go nie czuje. Nawet gdy jest pustynia. Krzysztof często jest na pustyni. Jak matka Teresa z Kalkuty. – Od Kościoła odstrasza mnie to, że chrześcijanie nie żyją jak chrześcijanie. Nie przyznają się do Chrystusa. Drażni mnie niedzielne chrześcijaństwo. Dlatego tu przyjechałem. Chcę doświadczyć prawdziwej, żywej wiary.

Krzysztof jest właścicielem firmy budowlanej. Buduje domy jednorodzinne. Na kryzys nie narzeka, bo nie budował dróg na Euro. Pieniądze z działalności są teraz mniejsze, ale praca jest. Z pracownikami nie rozmawia o śpiewaniu i Bogu. Wiedzą, że szef śpiewa. Rodzice byli przeciwni śpiewaniu, wyjazdom, chodzeniu do kościoła. Nigdy nie przyszło mu do głowy, by powiedzieć „Mamo, ja to robię dla Jezusa!”.

Przepis na komercyjną klapę

Muzycznie za zespół odpowiada Marcin Pospieszalski. – Marcin, czyli brat Mateusza, który gra w Voo Voo, i brat Janka, który prowadzi programy w telewizji – śmieje się Marcin. – Tak o mnie mówią. Brat tego redaktora.

Był współzałożycielem New Life’m. Współpracował z Arką Noego, Soyką, Anną Marią Jopek. Marcin Pospieszalski mógłby mieć górę kasy jak Piotr Rubik, gdyby oddał talent muzyce świeckiej. Śpiewa o Jezusie. – Niewielu ludzi wie, że Michael Jackson to w połowie robota Quincy Jonesa. Michael miał tylko połowę pieniędzy ze swojej działalności. Drugą połowę mieli producenci.

Marcin jest takim właśnie profesjonalnym producentem i aranżerem. Laureatem czterech Fryderyków. Kompozytor, autor muzyki filmowej, multiinstrumentalista. Tłumaczy, że im lepiej idzie mu w działce religijnej, tym lepiej dzieje się w świeckiej. W działce religijnej produkuje płyty Deus Meus.

Słowo „Jezus” nie robi w świecie kultury masowej zawrotnej kariery. Szczerze mówiąc, przepisem na komercyjną klapę jest zaśpiewanie o Jezusie i Bogu. Tomek Budzyński w książce „Radykalni”, w rozmowie z Marcinem Jakimowiczem wspomina, jak jego fani pluli na niego, gdy podczas koncertu zaśpiewał „Jezus Chrystus”.

Gdy Mietek Szcześniak zaczął śpiewać z New Life’m, jego piosenki zniknęły na kilka lat z radia. Wrócił, gdy nagrał świecką płytę. Są stacje, w których do dziś jest szlaban na Mietka. To dzięki Szcześniakowi i New Life’m wszyscy znają: „Twoja miłość jak ciepły deszcz” i „Jak ocean gwiazd za dnia”. I że „Dobry Święty Duch ogarnia mnie”.

Marcin Pospieszalski zdradza mi kuchnię muzycznego biznesu. Duże stacje układają swoje playlisty na podstawie badań opinii publicznej. Badanie wygląda tak: Piosenkę puszcza się próbie słuchaczy. Mają powiedzieć, czy im się podoba, czy nie. Ale to nie badani decydują o tym, co im się podkłada pod ucho. O tym decyduje szef muzyczny stacji. Być może melodyjne i chwytające za serce „Dotknij moich oczu” w wykonaniu Deus Meus miałoby 80 procent pozytywnych opinii w badaniu. Poza tym przykład Arki Noego pokazuje, że nos szefów stacji muzycznych ma się nijak do rzeczywistości muzycznej. Robert Friedrich chodził od wytwórni do wytwórni i wszystkie wyrzucały demo Arki do kosza. A sprzedało się 600 tysięcy egzemplarzy płyt – dwa razy tyle rozeszło się nielegalnie! – Gdy byłem zapraszany do organizowania dużych koncertów, np. w rocznicę papieską, najważniejsze pytanie, które mi zadawano, brzmiało: „Jakie gwiazdy wystąpią?”. Decydentom chodzi o pięć, sześć nazwisk znanych osób. A one są znane, bo są pokazywane. A są pokazywane, bo ktoś powiedział, że są znane.

Pieniądze

Zespoły muzyki chrześcijańskiej grają za zwrot kosztów podróży, w najlepszym wypadku za małą gażę. Gdy świecka gwiazda za występ bierze 60-80 tysięcy złotych, chrześcijańska 6-8 tysięcy. I dawno minęły czasy amatorszczyzny. W zespołach chrześcijańskich grają profesjonaliści.

Jednym z muzyków, który w Strefie Chwały daje publicznie świadectwo, jest perkusista New Life’m Piotr Jankowski. To właśnie przykład profesjonalnego muzyka, który gra chrześcijańską muzykę. Piotr grał z największymi. Współpracował z takimi osobami jak: Clark Terry, Freddie Hubbard, Johnny Griffin, czy Richie Coll.

Był na szczycie, osiągnął wszystko, o czym artysta może pomarzyć, ale w duszy cały czas czuł pustkę. Kiedy Piotr o tym opowiadał i żartował z siebie, ludzie w kościele na Jamnej pękali ze śmiechu. Choć ludzka pustka wcale nie jest śmieszna.

W 1992 roku Piotr był z żoną na rekolekcjach. To wtedy, jak mówi, przeżył bliskie spotkanie z Jezusem. Duch Święty uwolnił jego żonę od papierosów, a jego od chronicznego zapalenia migdałków. W jego mieszaniu w Hamburgu spotykała się grupa polsko-niemieckich katolików. Chorzy ludzie zdrowieli, porzucali nałogi. Piotr wpisuje się w nurt nawróconych muzyków. Płynie w nim Lica – Robert Friedrich, współzałożyciel Acid Drinkers, który po operacjach serca powrócił na łono Kościoła. Płynie też Tomasz Budzyński – autor poetyckich teksów Armii, ten opluwany na koncercie.

Wracając do Piotra. Moja ulubiona piosenka jego zespołu, czyli New Life’m, to „Szukam domu”.

Tak na serio szukam domu
bez banknotów i bilonu
od śniadania do kolacji
bez kredytu i bez racji

Nie oceniajmy

Prawdziwe poruszenie w kościele na Jamnej wywołało świadectwo siostry Anny Bałchan, która pracuje z prostytutkami. – Człowiek wdepnie czasem w to, co na drogę zrobi osiołek, krowa albo pies – mówi siostra Anna. – Czy to znaczy, że jest tym, w co wdepnie? Przecież to może odpaść, wysuszyć się.

Ludzie w kościele najpierw się śmieją. Po chwili zapada milczenie.

Siostra Anna opowiada, jak była ateistką, jak w dzieciństwie grała na nodze od stołu, jak ksiądz był dla niej facetem w białym szlafroku i jak postanowiła poznać, o co chodzi z tą wiarą od środka. I że nie jest dla niej ważne, co Jezus robił dwa tysiące lat temu, ale co robi tu i teraz. Tak właśnie powiedziała. Pytam siostrę Annę, czy nie denerwuje się, gdy słyszy w kościele nudne śpiewanie. Czy nie lepiej by było, żeby Deus Meus był w każdej parafii. – Nie oceniajmy – mówi siostra Anna.

Ojciec Andrzej myśli podobnie. – Muzyka zespołów chrześcijańskich nie jest lekarstwem na letniość naszych kościołów. Muzyczne wielbienie Boga, to pierwszy stopień ewangelizacji. Dopiero później ludzie są gotowi przejść na głębię i zasmakować w muzyce liturgicznej.

– Ci, którzy słuchają pięknej muzyki, są blisko Boga – mówi siostra Anna.
– Każdej muzyki?
– Owocem Ducha Świętego jest pokój, cierpliwość, miłość. Jeżeli przy słuchaniu muzyki nosi mnie i mam ochotę dać komuś w zęby, to jest pomyłka. Po owocach poznacie.

Jeśli chodzi o owoce muzyki, to znawca tematu ks. Zbigniew Woźniak w jednym z artykułów w „Niedzieli” przywołuje dwa poglądy na ten temat. Pierwszy zaczerpnięty jest z książki Josepha Ratzingera Nowa pieśń dla Pana. Przyszły papież pisał, że muzyka uwalnia osobowość i jednoczy ze światem, uwalnia od ja. Dla amerykańskiego muzyka rockowego Dana Lucariniego rockowa muzyka religijna to dzieło rąk ludzkich, blisko związana z ideami świata – seksem i wizerunkiem. Amen. Koniec teorii.

Niespodzianką dla zespołu było przeniesienie o. Andrzeja Bujnowskiego ze Szczecina – kolebki Deus Meus – do Wrocławia. Zakon tak chciał. Z Wrocławia duszpasterz dogląda Deusów i prowadzi nowe dzieło – kursy Alfa. To najnowsza metoda ewangelizacji ludzi, którzy w Kościele startują od zera. Metoda ta przywędrowała z Anglii. Na całym świecie 17 milionów ludzi przeszło kursy Alfa. Ojciec Andrzej jest w zarządzie ogólnopolskiej organizacji rozpowszechniającej tę metodę. Polega ona na głoszeniu kerygmatu ochrzczonym, ale nieznającym Pana. Kurs trwa trzy miesiące i ponoć całkowicie odmienia. Polega na doprowadzeniu do spotkania prawdziwego Boga.

Wiara, kultura, słuchanie

Najlepszym sposobem na to, by rozśpiewać kościół, jest zwolnienie organisty. Najlepszym instrumentem są gardła. W kościele na Jamnej starają się rozśpiewać ludzi. Gospodarz wioski o. Andrzej Chlewicki cytuje św. Augustyna, który powiedział, że kto śpiewa dobrze, dwa razy się modli. – Ja mówię, że kto śpiewa z zamiłowaniem, nie dobrze, ale z zamiłowaniem, dwa razy się modli. Stajemy się wspólnotą. Nie jesteśmy już anonimowi. Na mszy nikt nie stoi jak w urzędzie. Eucharystia jest przeżyciem. Ludziom potrzeba dziś więzi, relacji. Po mszy zawsze staramy się zaprosić ich do zabawy, organizujemy gry, festyny, tańce na łące, jest kawiarenka, jest grochówka, którą gotuje pani Stasia. Wszystko po to, by ludzie na chwilę się zatrzymali. Jak się zatrzymają, to zaczną ze sobą rozmawiać.

Dla budowania relacji powstała Jamna. Gmina przekazała duszpasterstwu akademickiemu z Poznania walącą się szkołę z otuliną. Jan Góra napisał do papieża, że po latach ideologizacji mamy w końcu coś swojego. Że „mieć” to być odpowiedzialnym. I papież napisał proroczy list – niech powstanie wioska, a nawet miasto dla tych, którzy będą mieli odwagę przekroczyć próg nadziei. Powstała.

W epoce ideologizacji, marksizmu, wiara też się ideologizowała. – Było dużo gadania, a mało robienia – mówi o. Andrzej Chlewicki. – Wiarę trzeba przełożyć na kulturę. Jak wyglądasz, czym się otaczasz. Czego słuchasz.

Nic dziwnego, że Jamna gościnnie przyjęła festiwal Strefa Chwały 2012 XXI Spotkanie Muzyków Chrześcijan. Nic dziwnego, że na rekolekcje przyjechał tu Deus Meus.

Osobiście

Przerażało mnie to uwielbienie. Żona, która jest pedagogiem specjalnym, więc zna się na takich specjalnych sytuacjach, jak uniesienie religijne, stwierdziła, że to naturalny psychologiczny opór przed nowością. Słuchając pieśni chwały, wiedziałem, że nie dorastam do pięt Kasi, Izie, Deusom, nie mówiąc już o rodzinie syna organisty. Aldona i Artur Wiśniewscy i ich dzieci tworzą zespół muzyczny „Rodzina”. Oni też dali świadectwo na Jamnej. Pani Aldona przeprosiła publicznie swoje dzieci za to, że jest złą matką. A jest niby złą matką, bo jest nauczycielką – surową i nadopiekuńczą.

Z muzyką Deus Meus w uszach i oporem w sercu przed Bożą miłością wdrapałem się w nocy na wieżę domu św. Jacka, gdzie gospodarze Jamnej zarezerwowali dla mnie miejsce do spania. Leżały tam już trzy osoby, a ja obiecałem sobie po studiach, że jako poważny człowiek w obcych miejscach sypiam sam. Najpierw położyłem się w bibliotece, a potem przeniosłem się do pokoju Romana Brandstaettera. Naprzeciwko, z kaplicy, z krzyża Jezus pytał, czego się tak boję. Śniły mi się dzieci ze szpitala. Miałem maskę clowna.

A teraz mija tydzień od mojego powrotu z Jamnej. Słucham na You Tube Deus Meus. Śpiewam w duchu, że „Twoja miłość jest jak ciepły deszcz” i do uwielbienia mam już zupełnie inny stosunek.

Hej, Jezu
Piotr Świątkowski

urodzony w 1980 r. – autor słuchowisk i audycji historycznych w Radiu Poznań, dziennikarz Polskiego Radia w Poznaniu, współpracownik dominikańskiego miesięcznika „W drodze”, autor reportaży historycznych. W 2017 roku w Dom...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze