Czarna Madonna
fot. andrew buchanan / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 20,52 PLN
Wyczyść

Jeżdżąc po parafiach, mówię: „Tego kościoła nie finansuje prezydent Obama ani premier Zjednoczonego Królestwa, ale to jest nasze, musisz być z niego dumny, żebyś mógł powiedzieć, to jest mój kościół”.

Jedziemy wraz z moim współbratem Szymonem i jego siostrą Joanną, która od roku pracuje w polskiej ambasadzie w Nairobi, 160 kilometrów na północny wschód od stolicy Kenii. Dojeżdżamy do Nakuru, stamtąd 40 kilometrów szosą B5 wiodącą na północny zachód do Nyahururu. Mijamy kilka tablic informujących o tym, że właśnie przekraczamy równik, i nasze subaru skręca z asfaltu na gruntową drogę biegnącą wśród wiejskich zagród i żywopłotów. Po kilkunastu minutach przejeżdżamy pod bramą Wioski Maryi, Narodowego Sanktuarium Maryjnego w Subukii. Wita nas ojciec Arkadiusz Kukałowicz. Spocony, w skórzanym kapeluszu, wysokich butach, z kilofem w ręku. – Porządkujemy teren, a czasem nie można inaczej, jak tylko kilofem – mówi z uśmiechem i zaprasza do klasztoru, w którym mieszka na co dzień sześciu franciszkanów: czterech Kenijczyków i dwóch Polaków.

Dom zakonników stoi na kilkuhektarowej łące położonej nad rozległą doliną. Sprzed klasztoru widać betonową konstrukcję wznoszonej nieopodal świątyni, ceglaną instalację niemieckiego rzeźbiarza, a pod lasem małą kaplicę, w której znajduje się posąg Matki Bożej oraz górujący nad wszystkim biały krzyż. Za kaplicą rozpoczyna się droga krzyżowa, kończąca się przy kaplicy zbudowanej nad źródłem, które bije pod samym szczytem.

Kustosze sanktuarium nie prowadzą parafii, a gdy w tygodniu nie ma pielgrzymów, hodują krowy i owce, sieją kukurydzę, uprawiają warzywa. Muszą być samowystarczalni, bo skromne ofiary pątników nie wystarczą na utrzymanie, nie mówiąc o rozbudowie sanktuarium. Franciszkanie wspierają miejscowych rolników, co stanowi okazję do nawiązywania kontaktów. – Ludzie traktowali nas na początku jako muzungu, czyli białasów – opowiada ojciec Kazimierz Szulc, drugi z polskich franciszkanów, a zarazem przełożony klasztoru. – Z czasem nabrali zaufania, poznali nas, zapraszają do domów. Kiedyś witali nas „How are you, muzungu?”. Teraz mówią już „How are you, Father?”.

Na przecięciu równika i Wielkiego Rowu

Koniec lat 70. i początek 80. XX wieku. W kilku miejscach w Kenii ukazuje się Matka Boża. Objawienia mają różną postać, nie zawsze ortodoksyjną, czasem przeradzają się w dość dziwne formy pobożności. Tutejszy Episkopat dochodzi do wniosku, że trzeba utworzyć sanktuarium, w którym wierni będą mogli czcić Maryję. Gdy w maju 1980 roku do Kenii przyjeżdża z pielgrzymką Jan Paweł II, biskupi opowiadają papieżowi o swoim pomyśle. Jan Paweł przyklaskuje i błogosławi kamień węgielny pod planowaną świątynię.

Biskupi nie chcą na siłę szukać miejsca, w którym miałoby powstać sanktuarium. Marzy im się, by nowa świątynia stanęła tam, gdzie kult Matki Bożej jest już żywy. Znajdą je dopiero kilka lat później, w miejscowości Subukia, leżącej na przecięciu Wielkiego Rowu Afrykańskiego, który biegnie przez Kenię z północy na południe, oraz równika dzielącego kraj na dwie części. To miejsce łączy wschodnią i zachodnią część Kenii oraz półkulę północną i południową. Niebagatelne znaczenie ma również to, że stosunkowo łatwo tu dojechać z wszystkich części kraju.

Objawienia, które trwały od 29 sierpnia do 28 września 1984 roku w miejscowości Munanda w parafii świętego Jana Ewangelisty, nie zostały dokładnie zbadane i oficjalnie uznane przez Kościół. Wiadomo jednak, że ich przesłaniem było polecenie, by ludzie zbliżali się do Boga przez sakrament pojednania i Eucharystię, a wsparciem sakramentalnej drogi ma być czytanie Pisma Świętego oraz odmawianie różańca. Pierwszym owocem objawień był rozwój życia religijnego w parafii. Więcej ludzi przychodziło do kościoła, więcej przystępowało do sakramentów, coraz częściej pojawiali się pielgrzymi. Posługujący w parafii ojciec John Jones, Irlandczyk z Towarzystwa Misyjnego św. Patryka, zaczął mówić przybywającym tu wiernym o roli Maryi w drodze do Chrystusa, o łasce sakramentów. Miejsce stawało się coraz słynniejsze, a kapliczka, która służyła parafii, stała się za ciasna dla napływających pielgrzymów.

W 1989 roku biskup Nakuru, Ndingi, widząc, że coraz więcej ludzi doznaje tu łask, poprosił proboszcza z Munanda, by pomyślał o dokupieniu ziemi. Następnego dnia, nie wiedząc o rozmowie biskupa z proboszczem, do parafii przyszedł Peter Ikou Muteithia. Powiedział, że Pan Bóg pobłogosławił mu w życiu, dlatego daje 50 akrów ziemi jako prezent dla Kościoła i jednocześnie proponuje kupno następnych 200 hektarów po preferencyjnej cenie. Duszpasterze odczytali to jako znak, że Pan Bóg otacza to miejsce swoją opieką.

Światło świata

Na pierwszy rzut oka – dziwna budowla. Szare, pofalowane ściany z cegły. Bez okien. Trzeba wejść do środka, by zobaczyć, że jest to otwarty od góry korytarz. W środku kilka kolumn wyłożonych ceramicznymi płytkami. Twórca, niemiecki rzeźbiarz Thomas Sitek, wychodząc z założenia, że światło jest drogą do prawdy, stworzył instalację, którą chciał postawić na równiku. Długo nie mógł znaleźć odpowiedniej lokalizacji, ale w Fatimie dowiedział się, że w Kenii na równiku istnieje sanktuarium maryjne. Wybrał się więc do Subukii, pobył tydzień i stwierdził, że to idealne miejsce na jego rzeźbę. Przysłał osiem tysięcy ceramicznych płytek, które sam malował i wypalał, po czym przyjechał ponownie i złożył je w całość. Według artysty rzeźba przedstawia moment, w którym Bóg powiedział „Niech się stanie światło”. Setki kolorów na kolumnach mają prowadzić widza do Światła. Na pierwszych kolumnach płytki są porowate i szorstkie, w miarę przesuwania się do przodu stają się coraz bardziej gładkie. – Gdy wchodzimy w duchową rzeczywistość, jesteśmy szorstcy – tłumaczy ojciec Arek – potrzebujemy szlifu, wygładzenia. Choć nie jest to rzeźba religijna, nie ma w niej symboli związanych z wiarą, pokazując ją ludziom, mówimy, że światłem jest Chrystus, a gdy zaakceptujesz Światłość, Ona cię przeszlifuje. Ludzi szarych, zdegustowanych, obojętnych może przemienić w barwnych i przyjaznych. Bóg może stworzyć cię na nowo!

Gdy wychodzimy spomiędzy ścian korytarza, widzimy przed sobą biały, kilkumetrowy krzyż. – Światło prowadzi nas do krzyża – wyjaśnia franciszkanin.

Krzyż góruje teraz nad łąką, na której powstaje świątynia. W jego betonowym postumencie zatopiono kawałek skały z groty w Lourdes, kamień z Jordanu i kamień z Medjugorje.

Troszczę się o was

W małej kaplicy na skraju lasu stoi figura Matki Bożej – smutnej kobiety o afrykańskich rysach twarzy, trzymającej na ręku dziecko. – Gdy patrzy się na jej oczy i twarz, widać zatroskanie, tak jak u każdej afrykańskiej matki, która myśli o jutrze, martwi się, czy jej dziecko będzie miało co zjeść, czy będzie miało za co iść do szkoły. Ta figura niesie w sobie przesłanie: „Dzieci, troszczę się o was” – tłumaczy ojciec Arek.

Gdy rozpoczęła się budowa sanktuarium, ksiądz John przywiózł z Irlandii figurę Matki Bożej Fatimskiej. Stała ona w drewnianej kapliczce ze słomianym dachem. W niedzielę 19 kwietnia 1998 roku fanatycy z sekty Akorino spalili kaplicę, a figurę Matki Bożej posiekali maczetami na drobne kawałki. Twierdzili, że zostali posłani przez Boga, by przerwać katolickie bałwochwalstwo, czyli otaczanie czcią Maryi. W tym czasie nuncjuszem w Kenii był abp Giovanni Tonucci, wielki przyjaciel sanktuarium w Subukii. Podarował z ogrodu nuncjatury potężny, stary pień jacarandy, a ugandyjski artysta Leonard Kateete wyrzeźbił figurę, na którą teraz patrzymy. Nowy posąg poświęcono 9 grudnia 2000 roku w obecności 15 biskupów i 15 tysięcy wiernych.

Od kaplicy Matki Bożej wspinamy się w górę po zboczu. Wyraźnie wytyczona droga wznosi się stopniowo. Mijamy kolejne stacje drogi krzyżowej. Taką samą trasę przebywają pielgrzymi. Franciszkanie pokazują im drogę światła, kaplicę Matki Bożej i odprawiają z nimi drogę krzyżową. Jednocześnie jeden z ojców, idąc z tyłu za grupą, spowiada. Gdy pątnicy docierają na górę, uczestniczą w Eucharystii z kazaniem oraz słuchają katechezy. Kustosze sanktuarium starają się dużo mówić o pojednaniu i sakramencie pokuty, co sprawia, że czasem po mszy św. więcej ludzi chce się wyspowiadać niż przed mszą.

Źródło wody żywej

W Wigilię Niepokalanego Poczęcia, 7 grudnia 1991 roku Henry Mutuku, karczując krzaki na polanie, na której miała stanąć kaplica, zauważył wilgotną ziemię. Gdy wbił motykę, wypłynęła woda. Źródło bije do dziś. Nawet jeśli wokół panuje susza, wysychają rzeki, woda ze szczytu góry nieprzerwanie płynie. Nową kaplicę poświęcono 1 stycznia 1992 roku. To dziś centrum tutejszego sanktuarium. Obok murowanego budynku, wewnątrz którego można oglądać nadpalone resztki kaplicy zniszczonej przez fanatyków, znajduje się system wodny rozprowadzający wodę ze źródła do kranów oraz znajdujących się niżej basenów. Jedni nalewają wodę do butelek i zabierają do domów, inni chcą się w niej obmyć. Nieopodal, wokół polowego ołtarza ukształtowany amfiteatralnie teren służy do odprawiania mszy świętej pod gołym niebem.

Źródło od początku cieszy się sławą cudownego, a w sanktuarium dokonują się uzdrowienia. Franciszkanie nie akcentują ich. Nie mają możliwości, by je potwierdzać medycznie tak, jak się to dzieje w Lourdes. Opowiadają jednak, że są świadkami rzeczy niezwykłych. Kobieta, którą wniesiono na górę do źródła, zeszła o własnych siłach. Inna, która miała medycznie stwierdzoną niewydolność nerek i puchły jej nogi, ledwo chodziła. Zanurzyła nogi w wodzie i od następnego dnia była w pełni sprawna, mogła sama się poruszać. Za umierającego w szpitalu księdza, któremu lekarze nie dawali szans na dalsze życie, modliła się rodzona siostra. Po dwóch tygodniach kapłan przyjechał zdrowy i odprawił mszę świętą, dziękując za uzdrowienie. W takich wypadkach zakonnicy podkreślają zawsze, że Bóg, widząc wiarę proszących, może uczynić cuda. Znacznie większą wagę bracia przywiązują jednak do cudów uzdrowienia wewnętrznego, których świadkami są w sakramencie spowiedzi. – Zdarzało mi się nieraz płakać z kimś, kto przychodził do spowiedzi, nieraz miałem gęsią skórkę po rozgrzeszeniu. Czasem mówiłem komuś, że gdyby nie było tylu ludzi wokół, to bym z nim zatańczył z radości albo śpiewał na całe gardło. Dotykamy ludzkiego wychodzenia z grzechów, pojednania z Bogiem i ludźmi – opowiada jeden ze spowiedników.

Obejmiecie sanktuarium

Episkopat kenijski, widząc duchową dynamikę Subukii, zaczął szukać zgromadzenia zakonnego, które chciałoby się zaopiekować tym miejscem. Samotny, diecezjalny ksiądz nie był w stanie sam wszystkiego ogarnąć. Przyjeżdżali więc przedstawiciele różnych zakonów, ale gdy tylko zobaczyli, ile tu pracy i jak trudne są warunki życia, natychmiast uciekali. Aż któregoś razu biskup Nakuru święcił franciszkanów na kapłanów i podczas obiadu zapytał: „Franciszkanie, franciszkanie, dlaczego ja was nie mam w swojej diecezji? Musicie objąć jakąś parafię”. Ojciec Tadeusz Brzozowski powiedział wtedy: „Jasne, bierzemy wszystko, możemy parafię albo nawet sanktuarium”. A biskup na to: „Właśnie. Obejmiecie sanktuarium”.

Po tej wstępnej deklaracji nastał czas oficjalnych rozmów. Franciszkanie chcieli zapoznać się z sytuacją. Do Subukii na przeszpiegi przyjechał ojciec Kazimierz. – Od początku urzekła mnie naturalność tego miejsca – wspomina. – Dlatego, cokolwiek tu robimy, próbujemy tworzyć w zgodzie z naturą. Głosząc rekolekcje, jeździłem po różnych miejscach w Kenii, ale to jest dla mnie jakoś inne, czuje się tu specyficznego ducha. To znak, że nie jest to miejsce wybrane przez człowieka. Że to miejsce wybrał Bóg.

5 października 2006 roku oficjalnie przejęli opiekę nad sanktuarium w Subukii. – Na początku przez dwa lata niewiele robiliśmy nowego – opowiada ojciec Kazimierz. – Ludzie witali nas z radością, bo wreszcie był ktoś, kto mógł stale spowiadać i odprawiać mszę świętą. Pielgrzymki przyjeżdżały tu, nim my nastaliśmy, bo źródło w Subukii było już znane. Było ono jednak utrapieniem dla biskupów, bo pobożność miała charakter magiczny, nakierowana była na moc wody.

Dziś można stwierdzić, że franciszkanom udało się przesunąć akcenty, podkreślić sakramentalny wymiar tego miejsca. Teraz do Wioski Maryi przyjeżdża trzy, cztery razy więcej pielgrzymów niż w chwili przybycia synów św. Franciszka.

Aby byli jedno

Na przełomie 2007 i 2008 roku po ogłoszeniu wyników wyborów prezydenckich i parlamentarnych w Kenii doszło do zamieszek międzyszczepowych. Lider opozycji ogłosił, że wybory zostały sfałszowane i wezwał do manifestacji. Zginęły wtedy setki ludzi, a tysiące zostały przesiedlone i stały się uchodźcami we własnym kraju. Episkopat uznał, że warto wykorzystać istniejące sanktuarium leżące w centrum Kenii i ogłosić je miejscem pojednania i pokoju między zwaśnionymi plemionami, tak by stały się one jednym narodem. – Ludzie garnęli się do Matki Bożej, prosząc o pokój, o pojednanie, o zaniechanie walk. Mieliśmy dużo rozmów, poradnictwa duchowego, leczenia ran ludzi z różnych plemion – opowiadają dziś franciszkanie. – Teraz, promując sanktuarium, podkreślamy znaczenie jedności. Ludzie, przyjeżdżając, proszą, by modlić się o pokój, zwłaszcza że na początku 2013 roku mają odbyć się kolejne wybory i widmo walk znowu wisi nad krajem.

Znaków tej jedności można niejednokrotnie doświadczyć wśród ludzi przybywających do Subukii. – W pierwszą sobotę lutego odbywa się dzień modlitw kobiet katolickich – opowiada z przejęciem ojciec Arek. – Na dole, pod akacjami trwała właśnie msza święta. Ja spowiadałem. W pewnym momencie bracia dali znać, że na górze, przy kaplicy źródła, jest pełno kobiet, które na główną mszę nie chcą zejść. Wziąłem więc plecak ze sprzętami liturgicznymi i poszedłem do nich. Przy basenach z wodą zastałem 800, może nawet 1000 kobiet. Gdy mieliśmy odmówić Ojcze nasz, powiedziałem, że teraz chwytamy się za ręce i odmawiamy modlitwę jak jedna rodzina. Nastała absolutna cisza. Gdy zaczęliśmy odmawiać Modlitwę Pańską, ciarki przeszły mi po plecach. Kobiety miały na sobie tradycyjne stroje Masaja, Turkana, Samburu, Kikuju… Być może kilka lat wcześniej, w czasie rozruchów stały po dwóch stronach barykady, może czuły do siebie nienawiść, ale teraz, podczas modlitwy umiały wyrazić jedność.

To jest mój kościół

Schodząc ze szczytu, patrzymy na fundamenty potężnego kościoła, z których wyrastają pierwsze kolumny. Choć Jan Paweł II 30 lat temu pobłogosławił kamień węgielny, do tej pory nie udało się wybudować świątyni. Gdy przyszli tu franciszkanie i zorientowali się, że istnieje poświęcony kamień, stwierdzili, że czekał już wystarczająco długo. Budowa została zainicjowana 4 września 2010 roku. W Kenii w porze deszczowej przychodzą potężne opady, dlatego potrzebne jest zadaszone miejsce, gdzie pielgrzymi będą mogli spokojnie uczestniczyć we mszy świętej. Świątynia zaprojektowana z naturalnych materiałów ma pomieścić 4500 ludzi. Gdy uda się ją wybudować, będzie można lepiej zorganizować czas pielgrzymom. Wielu z nich przybywa z daleka i chciałoby tu przenocować, więc bracia myślą o budowie skromnego hotelu czy domu pielgrzyma.

Afryka kojarzy się raczej z kontynentem oczekującym pomocy niż z możliwościami wznoszenia monumentalnych świątyń. Odpowiedzialnym za zbieranie funduszy i promocję sanktuarium jest ojciec Arkadiusz. Jeździ po Kenii, głosi kazania maryjne w różnych parafiach i zbiera fundusze na rozbudowę sanktuarium. Pomysł, by nie prosić o pomoc zagraniczną, zrodził się podczas budowy kościoła w jednej z parafii franciszkańskich. Kenijczycy oczekiwali, że franciszkanie uruchomią swoich współbraci w Europie, by zbierali fundusze. Misjonarze odpowiedzieli, że Europejczycy mają swoje kościoły, które muszą budować i wspierać. Ostatecznie Kenijczycy wzięli odpowiedzialność za budowę i w trzy lata wybudowali kościół. Dwie trzecie potrzebnych pieniędzy zebrali sami, reszta funduszy pochodziła z darów zagranicznych. Dziś mówią z dumą: „Patrzcie, to jest nasz kościół. Sami go wybudowaliśmy”. Podobnie ma być w Subukii. – Kiedyś opowiadałem o budowie narodowego sanktuarium młodemu małżeństwu – opowiada ojciec Arek. – On zapytał: „Ile kosztuje ten rząd kamieni?”. Ja mówię: „1000 szylingów” – czyli około 10 euro. Dał dwa razy więcej i powiedział: „Pamiętaj, ja ten rząd kamieni finansuję. Gdy przyjadę kiedyś z dziećmi, to będę mógł im powiedzieć – ten rząd jest nasz”. To mnie utwierdziło w przekonaniu, że budowa ze środków zebranych od Kenijczyków jest możliwa. Jeżdżąc po parafiach, mówię: „Tego kościoła nie finansuje prezydent Obama ani premier Zjednoczonego Królestwa czy kanclerz Niemiec, ale to jest nasze, musisz być z niego dumny, żebyś mógł powiedzieć, to jest mój kościół”. Budowa powolutku posuwa się do przodu.

Pokój i dobro

Tylko 30–35 proc. Kenijczyków to katolicy, 40–45 proc. to wyznawcy różnych Kościołów chrześcijańskich oraz sekt o chrześcijańskim zabarwieniu, reszta to muzułmanie i hindusi. Liczby się różnią w zależności od tego, kto przeprowadza badania. W tej religijnej mozaice Kościół katolicki cieszy się zaufaniem Kenijczyków, a jego głos liczy się w publicznej debacie. Na zaufanie zapracował między innymi różnorodną działalnością wśród ubogich, tworzeniem sieci szkół i szpitali. – Jeśli budujemy sanktuarium pojednania i pokoju, to ludzie wiedzą, że nie jest to centrum zbierania pieniędzy, gdzie ktoś chce się wzbogacić – twierdzą franciszkanie. Co ciekawe, do sanktuarium przybywają nie tylko katolicy, ale również chrześcijanie innych wyznań. Tu chcą się modlić, tu czasem proszą o katechezę. – Staramy się do nich podchodzić ekumenicznie i nie wciskać im na siłę katolickiej doktryny, ale pomagać im trafić do Boga przez Maryję – mówią ojcowie.

Do słynnego źródła pielgrzymują też czasami muzułmanie czy hindusi. Ich również franciszkanie witają z życzliwością i uśmiechem, pokazując, że pokój i dobro tego sanktuarium to nie tylko projekt na przyszłość, ale aktualna rzeczywistość.

Czarna Madonna
Paweł Kozacki OP

urodzony 8 stycznia 1965 r. w Poznaniu – dominikanin, kaznodzieja, rekolekcjonista, duszpasterz, spowiednik, publicysta, wieloletni redaktor naczelny miesięcznika „W drodze”, w latach 2014-2022 prowincjał Polskiej Prowincji Zakonu Kaznodziejskiego, odznaczony Krzyżem Wolnośc...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze