Jak im to powiedzieć?
fot. varun gaba / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Pierwszy i Drugi List do Tesaloniczan

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 52,90 PLN
Wyczyść

Nigdy bym się do tego nie przyznał, nie chcąc robić przykrości tym, którzy mnie kształcili w teologii, gdybym nie znalazł tego u samego Benedykta XVI w jego książce wywiadzie Światłość świata, w której wprost pisze o tym, że język wiary się definitywnie skończył. Że my, czekający na Nadchodzącego Chrystusa, w zasadzie na nikogo nie czekamy ani nie bardzo wiemy, kim jest ów Nadchodzący. Język wiary, chociaż logiczny i prawdziwy, nie niesie już ognia, entuzjazmu, uroku, fascynacji.

To jest również mój osobisty problem. Kiedy zaraz po święceniach w 1974 roku zostałem wysłany przez przełożonych na placówkę w Tarnobrzegu i skierowany do katechizowania dzieci, spostrzegłem, że język, za którego pomocą nauczono mnie teologii, nie nadaje się praktycznie do niczego. Ani do duszpasterzowania, ani do prowadzenia atrakcyjnego życia duchowego.

Ale muszę zacząć od początku. Do Tarnobrzega przybyłem 31 sierpnia 1974 roku, aby możliwie najpóźniej oddać się tej posłudze, której już zaocznie nie lubiłem. Inni bracia przybyli wcześniej i pozabierali młodzież, dla mnie zostały ostatnie klasy szkoły podstawowej. Nie miałem kompletnie pojęcia o jakimkolwiek programie, nie umiałem prowadzić dziennika. Pierwszego września zszedłem do klasy. Z przerażeniem spojrzałem na dzieci. Jedne wyrośnięte, inne drobne. Poprosiłem o ciszę. Żadnej reakcji, poprosiłem raz, drugi i trzeci, i nic. Przerażony wybiegłem z klasy. Młodzież jakoś się rozeszła, a ja oddałem się cierpiętnictwu i przeżywałem bezsennie swoje pedagogiczne upokorzenie.

Następnego dnia przyszli z kwiatkiem i przeprosinami, ale wcale nie mieli zamiaru przestać szumieć i zajmować się sobą. Moje próby fenomenologiczno-egzystencjalnych zwrotów zignorowali, a zwrócenie się do nich „proszę państwa” zostało przywitane śmiechem i uwagą, „my nie państwo, my dzieci”…

Co mi wpadło wtedy do głowy, nie wiem do dziś, ale przyszło jak ratunek z nieba. Ni stąd, ni zowąd wypaliłem: – Eulalia była piękną dziewczyną… W klasie zrobiło się cicho. A ja natchniony kontynuowałem. – Była tak piękna, że kiedy Bonifacy wszedł do kościoła mariackiego w Krakowie zobaczyć ołtarz Wita Stwosza, ołtarza nie zobaczył. Zobaczył natomiast Eulalię. Zaświeciły mu się oczy. Następnym razem ciąg dalszy…

Na lekcję przyszli wszyscy, nawet ci, którzy nie chodzili do kościoła. Z tygodnia na tydzień musiałem wymyślać przygody Eulalii i Bonifacego. O ciszę już więcej nie prosiłem.

Nie sposób utrzymać takich lekcji w tajemnicy. Współbraci to śmieszyło i denerwowało.

Pewnego dnia do naszej parafii przybył ksiądz dziekan z Nowej Dęby. Dziekan był słusznej postury i wagi. Zobaczywszy go, powiedziałem, że zmieniam temat lekcji i że zamiast o ikonach będzie o Sądzie Ostatecznym, ponieważ nic nam go lepiej nie zobrazuje ani nie przybliży niż nagłe i niespodziewane najście księdza dziekana. Dziekan zaczął się śmiać, bo widocznie mu się to spodobało, wkrótce jednak zmarł, bo chorował na nadciśnienie, a mnie przeniesiono do Warszawy na dalszy ciąg studiów oraz abym się pogłębił.

Z Tarnobrzega wyniosłem jednak przeświadczenie, że język za pomocą którego nauczono mnie teologii, nie jest językiem apostolstwa ani tym bardziej duszpasterstwa.

Język naszej wiary? Wstydzimy się go. Ojciec nie umie powiedzieć o tym dorastającemu synowi. Mężczyźni nie potrafią o tym rozmawiać, a i księża, nie ma co ukrywać, nie poświęcają godzin na wymianę fascynujących doświadczeń obecności Tego, który zmartwychwstał. Jak zatem ukazać obecność Zmartwychwstałego między nami?

Jeśli nie logiczna żonglerka na pojęcia i solidny wykład, to co? Wydaje się, że trzeba mieć odwagę na nowo ponazywać doświadczenie wiary na użytek współczesnego globalnego człowieka. To musi do niego docierać. To musi czemuś służyć. Dotychczasowy język wiary pochodzi jakby z epoki niewolniczej. Chrystus przyszedł nas wykupić, zbawić, odkupić, wyzwolić. To wszystko prawda, ale dzisiejsi ludzie nie bardzo wiedzą, co to jest. Bo nikt nie urodził się niewolnikiem i nie został wykupiony ani odkupiony, chociaż w języku metaforycznym to święta prawda. Jaki zatem powinien być język, który uniósłby prawdę o zmartwychwstaniu Jezusa, o Jego przebywaniu pośród nas? Jak to zakomunikować innym? Jak przekazać ogień wiary, entuzjazm wiary, urok i fascynację objawiającą się miłością?

Wydaje się, że czeka nas ogromna praca. Dotychczas udawało się to świętym, którzy tymi prawdami wiary żyli. Kiedyś Jan Paweł II powiedział mi na pożegnanie: „Żyj tak, aby ludzie pytali cię o Boga”.

Kiedy zaczynałem duszpasterzowanie wśród młodzieży w Poznaniu, przyniosłem im swoją opowieść. Opowiadałem, jak mnie Pan prowadzi swoim światłem i obłokiem. Opowiadałem o sobie i swoim spotkaniu z Panem. Otrzymałem wzajemność. Młodzi przynieśli mi opowieść o sobie i swoich spotkaniach. To było żywe i interesujące. Nie potrzebowałem się chować za język, którego ani ja sam, ani oni nie rozumieli. Ta wymiana zrodziła więź, która stała się naszym skarbem. To stworzyło nasze środowisko, w którym Bóg jest na pierwszym miejscu.

Jak im to powiedzieć?
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze