Czy patrzysz w oczy, komu pomagasz?
fot. ranurte / UNSPLASH.COM

Czy patrzysz w oczy, komu pomagasz?

Oferta specjalna -25%

Twarze i imiona

0 votes
Wyczyść

Granica między bezdomnością a domnością jest bardzo krucha. Dziś mam wszystko, jutro nie mam nic. To się naprawdę zdarza. Bezdomny to nie jest przybysz z kosmosu, to człowiek taki jak ja.

Możemy ich spotkać wszędzie. Na ulicach, na dworcach, przed kościołami. Jedni siedzą ze spuszczoną głową, trzymając karton z wypisaną przyczyną swojej nędzy. Inni zaczepiają na chodniku, proszą o pieniądze lub coś do jedzenia. Żebracy. Trudno ich nie spotkać, choć często my – zabiegani, przepracowani, wiecznie zajęci – przemykamy obok, nie zwracając na nich uwagi. Wolimy nie drażnić swoich sumień, zrzucając na nich odpowiedzialność za ich sytuację. To jedna z wielu barier, która dzieli nasze światy. „Kto mógłby znajdować upodobanie w byciu pogardzanym, w życiu na społecznym marginesie, gdzie nie jest się przez nikogo wysłuchanym, skąd nie ma żadnej ucieczki?” – pytał w połowie XX wieku założyciel Ruchu ATD Czwarty Świat o. Joseph Wresinski (Józef Wrzesiński), walczący o godność osób ubogich i wykluczonych. Nie tylko o poprawę ich kondycji materialnej, ale właśnie o ich godność (ATD – A Tous la Dignité, czyli „Godność dla wszystkich”).

Świadomość podziałów jest szczególnie dojmująca w tych częściach świata, w których nierówności społeczne i nędza sięgają niewyobrażalnego dla nas poziomu. Jednak wnioski stąd wypływające z łatwością daje się zaaplikować do każdego miejsca i czasu. Kościół Ameryki Łacińskiej podczas konferencji w Aparecidzie w 2007 roku w końcowym dokumencie, przygotowanym przez zespół pod kierownictwem kard. Jorge Bergoglia pisał:

Jednakże warunki życia wielu ludzi opuszczonych w cierpieniu, wykluczonych i lekceważonych z powodu ubóstwa stoją w sprzeczności z planem Ojca i wzywają wszystkich wierzących do większego zaangażowania w budowanie życia. Królestwo życia, które Chrystus nam przyniósł, zupełnie nie przystaje do tych nieludzkich rzeczywistości. Gdy stawiani w obliczu takich sytuacji usiłujemy zamykać oczy, nie jesteśmy obrońcami życia w imię Królestwa Bożego, lecz wkraczamy na drogę śmierci: „My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, bo miłujemy braci, kto zaś nie miłuje, trwa w śmierci” (1 J 3,14).

W podobnym duchu wypowiada się twórca Puckiego Hospicjum pw. św. Ojca Pio ks. Jan Kaczkowski, komentując zdanie z Ewangelii: „Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40):

Według mnie Jezus ma tu na myśli wszystko, co robimy, w każdym wymiarze naszego życia. I tam nie ma gwiazdki ani przypisu: w takiej a takiej sytuacji ta zasada nie obowiązuje. Uważam, że właśnie to jest prawdziwe chrześcijaństwo. Do tego wzywa Chrystus, który wisząc na krzyżu, wybaczył łotrowi. Nie ma wyjątków.

Filozofia pomagania

Łatwo powiedzieć „Pomagam”. Pytanie, jak to zrobić w sposób możliwie najlepszy:

 – Pomagać trzeba mądrze. Nawet działając w imię Chrystusa, trzeba uważać, żeby komuś nie zaszkodzić, nie pogmatwać jeszcze bardziej jego życia – mówi brat Michał Gawroński, kapelan osób bezdomnych w Fundacji Kapucyńskiej w Warszawie. – Bo za to też bierzemy odpowiedzialność. Musimy uruchomić wyobraźnię, co może wyniknąć z naszej pomocy. Chrystus wzywał nas do miłości bliźniego, ale nie miała to być miłość bezmyślna. To jest raczej trudna miłość. Kiedy dochodzi do spotkania z potrzebującym i rozpoznaję w nim Chrystusa, nie oznacza to, że mam temu człowiekowi od razu głupio pomagać. Nie można się kierować wyłącznie odruchem serca i chwilowym wzruszeniem – mówi brat Michał.

Na czym polega więc pomoc mądra i odpowiedzialna? Przede wszystkim trzeba bardzo ostrożnie podchodzić do próśb o pieniądze, nie zamykając się jednocześnie na cierpienie drugiego człowieka. Brat Gawroński mówi wprost:

– Dawanie pieniędzy to w większości przypadków przykładanie ręki do nędzy tego człowieka. Często to też po prostu pójście na łatwiznę – dam komuś piątaka i mam z głowy dobry uczynek. My się czujemy lepiej, bo komuś pomogliśmy, ale nie musimy nawiązywać kontaktu z tą osobą, więc nie mamy z nią żadnego kłopotu. Każdy idzie swoją drogą. Nawet gdy spotykamy żebrzących pod kościołem, to choć serce nam się kraje, nie powinniśmy dawać pieniędzy. Takie jednorazowe pomaganie donikąd nie prowadzi. Trzeba przewidzieć, czym się ono skończy. Co, jeśli za otrzymane pieniądze ktoś się upije i wpadnie pod samochód albo zamarznie na ławce w parku? W mądrym pomaganiu schemat jest analogiczny do schematu wychodzenia z uzależnienia. Najczęściej popełniane przez otoczenie błędy wynikają z ulegania odruchom serca. Gdy należałoby stanowczo zadziałać, bliscy wzruszają się tragedią kochanego człowieka i pozwalają mu się dalej niszczyć. Mądre pomaganie to przede wszystkim pomaganie odpowiedzialne.

Należy zatem być ostrożnym, ale nie obojętnym. Takie rozłożenie akcentów jest niezwykle ważne. Magdalena Wolnik, odpowiedzialna za warszawską wspólnotę Sant’Egidio, od lat spotyka się z bezdomnymi i wykluczonymi:

– Musimy uważać, bo czasem tak bardzo skupiamy się na ostrożności, że nie pozwala nam to na zwykłe współczucie. Sytuacja wydaje mi się podobna do tej przywoływanej przez papieża Franciszka w adhortacji Evangelii gaudium. Coś jest nie tak, gdy proboszcz mówi na kazaniu dziesięć razy o wstrzemięźliwości, a tylko raz o miłości. Mam świadomość, że motywacje osób żebrzących są różne, ale jeśli zaczynasz wchodzić w jakąś relację z ubogim, którego spotykasz na ulicy: rozmawiasz z nim, poznajesz jego historię, dowiadujesz się, dlaczego znalazł się w takiej sytuacji, wtedy zaczynasz dostrzegać w nim człowieka takiego jak ty. Osobisty kontakt z kimś ubogim bardzo często zmienia stereotypy i uczłowiecza naszą pomoc. Czy nie do tego zachęca papież Franciszek? Na spotkaniu Ruchów na placu św. Piotra zapytano go, jak rozumie to słynne już zdanie: „Kościół ubogi i dla ubogich”. Powiedział wtedy m.in., że zawsze pyta w konfesjonale: „Dajesz jałmużnę? A czy patrzysz w oczy tego, komu ją dajesz? Czy jesteś w stanie podać mu rękę?”. To nie jest łatwe, ale też nie chodzi tu od razu o łamanie naszych wewnętrznych barier, tylko o traktowanie ubogiego jak człowieka.

W czym przejawia się taka postawa? Jeżeli tylko możemy sobie na to pozwolić, zatrzymajmy się na chwilę, poświęćmy człowiekowi, który nas prosi o pomoc, choć kilka minut.

– Gdy ktoś prosi mnie o pieniądze, zaczynam z nim rozmawiać – mówi Elżbieta Szadura-Urbańska, psycholog i publicystka związana ze Stowarzyszeniem „Otwarte Drzwi”. Dzięki temu, że od lat pracuję w organizacjach pozarządowych, wiem, gdzie kierować potrzebujących. Wiem, gdzie można skorzystać z darmowego posiłku, dostać pracę i zmienić swoje życie w taki sposób, by nie musieć żebrać.

Warto znać przynajmniej kilka adresów organizacji pozarządowych, które pomagają osobom w kryzysie.

– Takich organizacji jest mnóstwo, łatwo znaleźć ich adresy w internecie, wydrukować i nosić przy sobie – przekonuje psycholog. – U nas, w Stowarzyszeniu „Otwarte Drzwi”, działa program pt. „Zimowy patrol”, w ramach którego bezdomni ze schroniska udzielają pomocy innym bezdomnym. To oni opracowali wykaz miejsc w Warszawie, w których można zjeść, dokąd można iść po pomoc, do lekarza. Karteczka z takimi informacjami to najbardziej wymierna pomoc.

Zaproś na obiad

Trzeba mieć niestety świadomość, że taka forma pomocy nie zawsze przynosi błyskawiczne efekty. Elżbieta Szadura-Urbańska przyznaje, że z jej porad korzysta niewiele osób:

 – Umawiałam się wielokrotnie, że w danym dniu będę czekała na kogoś w konkretnej fundacji i nikt nie przychodził. Te osoby nie potrafiły w danym momencie spojrzeć na swoje życie w sposób szerszy, wyjść ponad: „Dziś potrzebuję pieniędzy, tylko tyle od pani chcę, teraz, natychmiast”. Należy stale pamiętać o tym, że pomoc doraźna, na dzisiaj, bardziej mnie uspokaja, niż pomaga osobie cierpiącej. To wcale nie rozwiąże jej problemów, które zapewne wykraczają poza kwestię bieżących potrzeb. A jeśli kroi nam się serce, gdy widzimy na ulicy np. kobietę zbierającą na operację chorego dziecka, pamiętajmy, że najprostszym i najbardziej efektywnym sposobem na uzbieranie potrzebnych środków jest zwrócenie się do fundacji charytatywnej, która może ogłosić publiczną zbiórkę i uruchomić w tym celu specjalne subkonto. Niekiedy wystarczy zwrócić się do Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej czy do najbliższej parafii. To są dobre drogi, by pomóc tym, którzy naszej pomocy potrzebują. Oczywiście zdarza się, że człowiek naprawdę nie wie, jak może sobie pomóc i dlatego w desperacji wybrał taki właśnie sposób. Dlatego rozmowa jest zawsze dobrym rozwiązaniem. Nie pozwólmy, żeby rosła
w nas obojętność.

Jeżeli nie znamy adresów organizacji, które zajmują się zawodowo pomaganiem, rozwiązaniem jest kupienie potrzebującemu jedzenia lub nawet zaproszenie na obiad. Zdarzają się sytuacje niemal filmowe, gdy w eleganckiej restauracji przy jednym stoliku siedzi człowiek biedny i zaniedbany obok kogoś świetnie ubranego i zamożnego, kto na prośbę o jedzenie zareagował zaproszeniem do wspólnego stołu. Nie musimy jednak czuć się winni, gdy nie jesteśmy na to gotowi.

 – Wielu z nas boi się bardziej intymnego kontaktu z cierpieniem. Nie każdy ma predyspozycje, by rozmawiać z żebrakami na ulicy, ale każdy może pomagać. Róbmy to, co możemy. Dokładajmy swój malutki okruszek, żeby świat był lepszy. Wypracujmy własną filozofię pomagania, która jest zgodna z naszym charakterem, potrzebami, możliwościami – przekonuje Szadura-Urbańska. – Słyszałam historię o pewnym biznesmenie, który uważał, że osoby naprawdę potrzebujące nie obnoszą się z tym, zatem chodził po ulicach i obserwował ludzi, a gdy widział kogoś, kto jego zdaniem potrzebował wsparcia, podchodził, dawał kopertę z jakąś większą kwotą, mówiąc: „Proszę to sensownie wykorzystać”. I odchodził. Nie czekał na żadne podziękowania, na żadne: „Ale jest pan wspaniały”.

Ryba czy wędka?

Katarzyna Parchem, psycholog, od lat związana z różnymi formami wolontariatu, m.in. z Puckim Hospicjum pw. św. Ojca Pio, mówiąc o pomocy osobom ubogim, przywołuje znane powiedzenie o rybie i wędce:

– Dać rybę można komuś, komu spalił się dom. Wtedy warto przekazać mu materiały na jego odbudowę, bo bez takiej pomocy zwyczajnie nie da sobie rady. Kiedy jednak spotykam ludzi, którzy od 10 lat nie mają stałej pracy i oczekują ode mnie, że załatwię im jedzenie czy pieniądze, wtedy lepiej zaproponować długofalową formę pomocy: wysłać na kurs, pomóc napisać CV. Dawanie pieniędzy nic nie zmieni, wzmocni w nich jedynie wyuczoną bezradność. Ci ludzie zawsze będą oczekiwać pomocy od innych, nie myśląc o tym, by cokolwiek zmienić w swoim życiu. Dlatego trzeba dać im nie rybę, nie wędkę, ale mentalność wędkarza, czyli nauczyć, jak korzystać ze swoich możliwości.

Budowanie takiej mentalności nie jest oczywiście proste. Misza Tomaszewski, redaktor naczelny magazynu „Kontakt”, pisma, które deklaruje się jako głos katolewicy społecznej, integrujący „wrażliwość na problemy wykluczenia społecznego – w skali zarówno lokalnej, jak i pozaeuropejskiej – z inspiracjami płynącymi z nauki społecznej Kościoła”, przyznaje, że nie ma tu niezawodnych recept: – Celem mojego działania jest doprowadzenie człowieka do sytuacji, w której sam będzie mógł sobie pomóc. Tego nie można jednak mylić z powiedzeniem o wędce i rybie, bo to wcale nie jest takie proste. Zanim wyślemy człowieka na ryby i nauczymy go łowić, musimy zaspokoić jego głód. A nauka łowienia może się okazać bardzo długotrwała, czasem wręcz niemożliwa. Istotą każdej pomocy, finansowej i innej, jest stworzenie okazji do spotkania twarzą w twarz, do zobaczenia w drugim człowieku równego sobie. Więc może złoty środek na tym polega, aby zaprosić kogoś na obiad lub przynieść dwie kanapki i wspólnie z nim zjeść.

Brat Michał Gawroński także nie ma wątpliwości, że w relacji my – potrzebujący podział ról wcale nie jest odwieczny i oczywisty. – Pamiętajmy cały czas o jednym – nie sądźmy zbyt łatwo drugiego człowieka. Bardzo krzywdzące są opinie w stylu: „Ma, na co zasłużył”. Z bezdomności bardzo trudno wyjść, ona staje się stylem życia – ma się swój rytm dnia, swoje kolejki, w których się stoi, swoich znajomych. Zadziwiająco łatwo w to wpaść, a niezwykle trudno się wyrwać. Wysłuchałem wielu ludzkich historii i wiem, że granica między bezdomnością a domnością, czyli własnym dachem nad głową, jest bardzo krucha i delikatna. Dziś mam wszystko, jutro nie mam nic. To się naprawdę zdarza.

Podobne doświadczenia ma Elżbieta Szadura-Urbańska: – To są często ludzie, którzy jeszcze kilka miesięcy temu byli w zupełnie innej sytuacji, mieli duże majątki, dobre samochody, wysoką pozycję. Bezdomny to nie jest przybysz z kosmosu, to człowiek taki jak ja. Spotkałam wiele osób, których bezdomność wynika z szeregu absurdalnych zbiegów okoliczności. Nie bójmy się rozmawiać, dostrzeżmy w żebraku, w bezdomnym – człowieka. Może gdzieś tam stoi Chrystus.

Czy patrzysz w oczy, komu pomagasz?
Ewa Buczek

urodzona w 1983 r. – sekretarz redakcji kwartalnika „Więź”, gdzie odpowiada za reporterski dział „Czytanie świata”; członkini Zespołu Laboratorium „Więzi”. Pod panieńskim nazwiskiem Ewa Karabin publikowała w „Więzi”, „Tyg...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze