Ewangelia według św. Łukasza
Trzeba podjąć ryzyko modernizacji języka religijnego, wkraczając na tereny jeszcze niespenetrowane przez teologię i kaznodziejstwo.
Moje biuro znajduje się nad księgarnią katolicką. Co jakiś czas schodzę na dół, by przejrzeć książkowe nowości. Asortyment jest typowy dla księgarni religijnej: oprócz książek znajdują się tam także paramenty liturgiczne, płyty z muzyką sakralną (i tą, która chce się za taką uważać), pomoce katechetyczne i — nazwijmy to — religijne gadżety, czyli wszystko, co z Kościołem i wiarą kojarzyć się może. Wśród nich znalazłem m.in. podkładkę do myszy z tekstem Psalmu 23 („Pan jest moim pasterzem”), ewangelizacyjny kubek, długopis z napisem „Jezus jest moim Panem”.
To tylko przykłady tego, co można znaleźć w katolickich księgarniach. Nietrudno się domyśleć, że intencją twórców religijnych gadżetów jest chęć głoszenia wiary w Jezusa Chrystusa. Nowoczesne formy tegoż głoszenia, jak choćby wykorzystanie różnego rodzaju zabiegów promocyjnych czy reklamopodobnych, prowokują do postawienia pytania, czy taka ewangelizacja spełnia warunek teologicznej poprawności. Czy nieumiejętne podejście nie owocuje niebezpiecznym uproszczeniem, a nawet infantylizacją ewangelizacyjnego orędzia? Jeśli — zgodnie z Pawłowym stwierdzeniem — wiara rodzi się z tego, co się słyszy (traktuję tutaj owo „słuchanie” nieco umownie), to czy w konsekwencji taka ewangelizacja nie może prowadzić do mylnych wyobrażeń o Bogu, a co za tym idzie, czy nie rodzi zafałszowanej wiary?
Klawy Jezus
Nieodłącznym elementem promocji towaru jest hasło reklamowe, które musi łączyć w sobie wiele celów. Jego zadaniem nie jest tylko informowanie o towarze, o jego zaletach i działaniu. Ma wzbudzić także potrzebę posiadania danego produktu. Hasło musi być intrygujące, by skupić na sobie uwagę, powinno więc być krótkie, ciekawe, zaskakujące, opierające się na oryginalnych skojarzeniach, a jednocześnie niepozbawione rzeczywistej treści.
We współczesnym mówieniu o Bogu używa się często podobnych sloganów. Na przykład na Przystanku Jezus powszechnie mówi się: „Bóg jest OK!”, czy „Jezus jest cool”. Hasła te mają wszystkie postulowane cechy. Ich propagandowa siła wynika z zaskakującego zestawienia pojęć pochodzących z obcych sobie rzeczywistości kulturowych i językowych płaszczyzn. Przyjrzyjmy się tym hasłom.
Bóg i Jezus to pojęcia wzięte z języka religijnego. Słowo „Bóg” dotyka sfery transcendentnej, nadprzyrodzonej, świętej. Oznacza kogoś, kto mieszka w niedostępnej światłości. Imię „Jezus” jest nam już dużo bliższe, to imię Boga, który stał się człowiekiem podobnym do nas we wszystkim oprócz grzechu. Z zupełnie innej płaszczyzny językowej pochodzą wyrażenia „OK” i cool. Określenie czegoś, że jest OK, wzięte jest wprost z anglojęzycznej kultury masowej i używane jest w języku potocznym, zwłaszcza w slangu młodzieżowym. Powiedzieć o kimś, że jest OK, znaczy tyle samo, co stwierdzić, że jest fajny, w porządku, super. Jeszcze dalej idzie drugie z przytoczonych określeń, które ostatnio jest bardzo modne wśród młodzieży. Być cool, to więcej niż „OK”. To tyle samo, co być odlotowym, odjazdowym, świetnym, równym czy też — jak się kiedyś mówiło — w dechę albo klawym. Stwierdzenia te zakładają jednocześnie istnienie określonego kontekstu emocjonalnego. Tak mówi się tylko o kumplach, o przyjaciołach, o kimś bliskim. Są bowiem nie tylko wyrażeniem pozytywnej opinii czy nawet podziwu, lecz także świadectwem określonej relacji, często bardzo bliskiej zażyłości.
Między credo a McDonaldem
Jak więc można zinterpretować hasła mówiące, że „Bóg jest OK!” a „Jezus jest cool”? Mają one przede wszystkim wywołać u odbiorcy przekonanie, że reklamowane postaci są w porządku, że można i warto się z nimi zaprzyjaźnić. W zależności jednak od indywidualnych doświadczeń czy też dotychczasowego sposobu używania tychże wyrażeń przez odbiorców pole skojarzeń może być bardzo szerokie. Może zrodzić się przekonanie albo przynajmniej oczekiwanie, że ten Bóg (Jezus) jest kimś bardzo swojskim, przyjemnym, niestawiającym wymagań, co zapowiada relację emocjonalnie ciepłą, nieskomplikowaną i bez zobowiązań.
Oczywiście nie takie przesłanie mają na myśli ci, którzy posługują się tymi hasłami w ewangelizacji. Użycie przez nich określeń typu: „OK” i cool dokonuje się w perspektywie wiary. Czym innym jest powiedzieć o Bogu, że jest cool, gdy doświadczyło się Jego miłości, dobroci, przebaczenia, gdy rozumie się sens Jego wymagań. Owo cool niesie w sobie bardzo bogatą, choć jednocześnie dość osobistą, teologiczną treść. Dla człowieka wierzącego „Bóg jest OK”, a „Jezus jest cool”, bo mnie kocha, bo umarł za mnie, bo wybacza mi moje grzechy, bo mnie nigdy nie opuści.
To samo hasło ma zupełnie inny sens wtedy, gdy jest wyrazem osobistego credo młodego człowieka i wtedy, gdy jest odbierane jako element kampanii reklamowej. Jako takie może wywoływać różne, często wrogie reakcje. Osoby wierzące, a nieprzyzwyczajone do nowoczesnego czy młodzieżowego sposobu wyznawania wiary, podnoszą zarzut banalizacji niebanalnej treści, którą niesie ze sobą słowo „Bóg”. Mówi się także o sprowadzeniu Boga do poziomu popkultury, a nawet o makdonaldyzacji wiary. W tej optyce cytowane hasła odbierane są jedynie jako beztreściowe, puste chwyty reklamowe, robione pod publikę, nastawione wyłącznie na wzbudzenie zainteresowania, na zaintrygowanie.
Z nieba na billboard
Wiesław Godzic pisze, że „istnieje przekonanie (akceptowane prawdopodobnie przez spory zespół ludzi o wysokich walorach intelektualnych i moralnych), iż (…) możliwe jest przeciwstawienie (a tym samym zrównanie) pewnych właściwości kultury popularnej pewnym cechom życia wewnętrznego” 1 Inaczej mówiąc, w opinii wielu pojęcia czy kategorie wykorzystywane przez kulturę popularną nadają się do wyrażania prawd religijnych czy doświadczeń wiary. Czy rzeczywiście popkulturowe pojęcia, kalki, sposoby opisu i wyrażania świata da się religijnie zreinterpretować? Czy możliwa jest asymilacja popkulturowych standardów przez kulturę religijną, która biorąc swój początek w transcendencji, brzydzi się tym, co jarmarczne?
Powyższa analiza dwóch przykładów religijnych haseł pokazuje, iż wspomniana asymilacja może zaowocować brakiem komunikacji między nadawcą a odbiorcą albo istotnymi jej zaburzeniami, polegającymi na różnej interpretacji tych samych pojęć przez nadawcę i odbiorcę. Do kłopotów z komunikacją dołącza się omawiana już negatywna reakcja emocjonalna, spowodowana zderzeniem się tradycyjnych sposobów wyrażania wiary z pojęciami znanymi dotąd ze sfery życia codziennego, która w rozumieniu wielu jest nieświęta, sprofanowana, naznaczona grzesznością. Czy jest tak rzeczywiście? Czy też może ulegamy stereotypom myślenia? Przyjrzyjmy się jeszcze dwóm przykładom.
Podczas zajęć z teorii komunikacji moi studenci mieli opracować projekty religijnych billboardów o treści ewangelizacyjnej bądź duszpasterskiej. Jeden z plakatów wyglądał następująco: na czerwonym tle namalowano dwie złożone ze sobą dłonie. Na kciuki i palce wskazujące nałożona była wykonana z papieru dziecięca gra w piekło–niebo. Słowa „niebo” i „piekło” miały odpowiednio niebieski i czarny kolor. Rysunek uzupełniono hasłem: „Bądź sobą, wybierz życie”. Reklama miała na celu uzmysłowienie, że życie, a w konsekwencji życie wieczne, jest skutkiem wolnego wyboru człowieka. Wybór nieba czy piekła w przypomnianej na plakacie dziecinnej grze zależy wyłącznie od bawiącego się, piekło i niebo są w takim samym zasięgu. Apel „Bądź sobą” miał uzmysłowić, że wybór o charakterze religijnym stanowi o tożsamości człowieka. Autor plakatu świadomie odwołał się w nim do kampanii reklamowej napojów pepsi. Nawiązywała do tego kolorystyka (czerwone tło), kształt użytej w haśle czcionki oraz hasło, które było kopią sloganu: „Bądź sobą, wybierz pepsi”. Pastiszowe ujęcie tematu miało na celu nie tylko odwołanie się do znanej już odbiorcy stylistyki, która była mu bliska i zrozumiała, a więc nawiązanie kontaktu. Drugim celem plakatu była krytyka popkulturowego stylu życia dokonana poprzez wykorzystanie oczywistych (zwłaszcza dla młodego pokolenia) skojarzeń. W dyskusji nad projektem pojawiały się zdania krytyczne zarzucające pomysłowi przyrównanie nadprzyrodzonych kategorii piekła i nieba do prozaicznego w gruncie rzeczy wyboru między jednym a drugim napojem chłodzącym. Są to przecież wybory różne i nieporównywalne. W jednym chodzi o wieczność, w drugim o zaspokojenie chwilowego pragnienia. Obrońcy projektu wskazywali jednak na drugie dno treści billboardu, którym jest podjęcie dyskusji z popkulturą.
Drugi przykład to akcja promocyjna składająca się z dwóch billboardów ustawionych w drodze do kościoła. Na pierwszym znajduje się napis: „Gdyby życie miało guzik reset!”, na drugim zaś, ustawionym bliżej świątyni: „Przyjdź i zresetuj się! Spowiedź codziennie…”, tu następuje godzina spowiedzi i nazwa kościoła. Reklamowanym produktem jest tutaj oczywiście sakrament pokuty i pojednania. W dyskusji nad projektem najwięcej kontrowersji wzbudziło porównanie spowiedzi do resetowania komputera. Krytycy zarzucali, że człowiek sprowadzany jest tutaj do bezdusznej, bezwolnej i bezmyślnej w gruncie rzeczy maszyny, która popełniając błąd, nie może mieć winy i naprawia się bez własnego zaangażowania. Nie ma tutaj też mowy o grzechu i jego odpuszczeniu. Zwolennicy wskazywali zaś, że resetowanie jest pojęciem bardzo bogatym, obejmuje nie tylko likwidowanie błędów, ale także naprawienie dysku i w przekonaniu wielu jest dobrym zobrazowaniem spowiedzi jako nowego początku. Autor omawianej akcji promocyjnej świadomie użył pojęcia „reset”, aby nie zawężać grupy adresatów. Na taką reklamę mogą zareagować wszyscy, którzy odczuwają potrzebę zresetowania się, a więc zmiany, odrzucenia przeszłości, naprawienia życia. Odpowiedzią na tę potrzebę ma być spowiedź jako moment odmieniający życie.
Uczynić zrozumiałym niezrozumiałe
W obu omawianych przypadkach można wskazać na istotne zalety komunikacyjne projektowanych akcji reklamowych. Ich autorzy podejmują próbę nawiązania kontaktu z kulturą, w której żyją odbiorcy reklam. W pierwszym przypadku mamy do czynienia z bezpośrednim odwołaniem się do toposu popkulturowego, w drugim — do kultury technicznej, która jest także elementem kultury masowej. W codziennym obiegu językowym młodego pokolenia pojawiają się takie wyrażenia, jak „zresetować się”, najczęściej w znaczeniu — odpocząć, „twardziel” — na określenie mózgu czy „zdeletować” jako zapomnieć. Wspomnianą próbę nawiązania kontaktu ze współczesną kulturą można odebrać za udaną. Odbiorca zanurzony w wytworach i narzędziach kultury masowej uzna wywodzące się z nich pojęcia, wyrażenia, odniesienia czy skojarzenia za swoje, a więc bliskie, czytelne i zrozumiałe. Młody człowiek często reagujący na kościelny czy teologiczny język w sposób alergiczny, nie odrzuci natychmiast, jak to się często zdarza w tradycyjnym dyskursie na linii Kościół — świat, kierowanego do niego komunikatu. Przeciwnie, prócz zrozumienia może także pojawić się element zaskoczenia, zdumienia wynikającego ze zderzenia sfery sakralnej z tą, w której żyje. Być może zrodzi się w nim przeczucie, że skoro takie rzeczywistości jak religia, Bóg, Kościół, życie wieczne czy dusza dają się wyrazić w zrozumiałym dla niego języku, mogą stać mu się bliskie. Oczywiście, taki język będzie jasny tylko dla niektórych, pozostawiając wielu ludzi obok, ale po pierwsze nie ma już uniwersalnego języka religijnego, po drugie obok siebie mogą i powinny istnieć różne jego odmiany.
Oprócz płaszczyzny komunikacyjnej jest jeszcze płaszczyzna treści. Niestety, tutaj pojawiają się zastrzeżenia. W przypadku przywoływanych na początku kerygmatycznych haseł oraz projektów billboardów mamy do czynienia — o czym była już mowa — z importem pojęć ze sfery kultury masowej. Przejmowanie pojęć czysto świeckich i nadawanie im religijnego znaczenia nie jest niczym nowym. Dzieje się tak w każdej kulturze i każdym języku. Język religijny jest de facto nadprzyrodzoną czy sakralną reinterpretacją codziennej mowy. Język potoczny staje się językiem religijnym przez wprowadzenie do niego nowego odniesienia, którym jest wiara mówiącego. Tym, co odróżnia od siebie te dwa języki, jest więc intencja ich użycia. Język religijny, jak mówi H. Pagiewski, posługuje się bowiem „językiem rzeczywistości ziemskiej” z intencją odkrycia „głębszych znaczeń” i prowadzi „poza konkrety, w głąb ich wewnętrznej treści, docierając do tego, co nieuwarunkowane, transcendentne, sakralne, boskie, do tego, od czego zależy nasz byt, istnienie, zbawienie” 2 Te same słowa pochodzące z codzienności użyte w kontekście religijnym i świeckim wyrażają różną treść. Przykładem mogą być słowa: pascha, krzyż czy ewangelia w znaczeniu dobra nowina. Wszystkie funkcjonowały najpierw w języku świeckim, z czasem nabrały religijnego sensu i jako takie są do dziś postrzegane. Użycie ich w kontekście świeckim odbierane jest jako nadużycie, a nawet bluźnierstwo. Dlaczego więc współczesne próby unowocześnienia języka religijnego wywołują takie opory?
Czy istnieje kanoniczny język religijny?
Objawienie, które jest matecznikiem chrześcijańskiego języka religijnego, zostało wyrażone w kulturze agrarnej. Wykorzystuje pojęcia i obrazy zaczerpnięte przede wszystkim z codziennej pracy rolnika (rola, uprawa, winnica, żniwa). Źródłem pojęć są jeszcze inne sfery ówczesnej egzystencji, jak kupiecka (perła, drachma, dług) czy militarna (wojownik, zbroja, bitwa). W odbiorze hagiografów musiały posiadać znamię szlachetności, skoro nadawały się do wyrażenia prawd nadprzyrodzonych. W naszej świadomości język biblijny, który wyrósł z tych kontekstów, jest językiem własnym chrześcijaństwa i chętnie przyznalibyśmy mu status kanoniczności. Czyżby inne języki i kultury nie były zdolne wyrazić Boga?
Wprowadzanie pojęć ze współczesnego świata techniki czy komputeryzacji (wspomniany reset czy Maryja jako stacja przekaźnikowa) spotyka się z zarzutem, że przez przyrównanie sfery nadprzyrodzonej do bezdusznej mechaniki zniekształca się orędzie, pozbawiając je swoistej duchowej przestrzeni i sprowadzając je do deterministycznych operacji skomplikowanych maszyn. Przeciwnicy zmian w języku religijnym argumentują, że kultura agrarna nadawała się bardziej do wyrażania tego, co nadprzyrodzone, opierała się bowiem na przyrodzie, życiu, ręcznej pracy człowieka, naturalnych prawach wzrostu, umierania, cyklów natury. Odrzucają oni również kategorie zaczerpnięte z kultury masowej: z reklamy, muzyki rockowej, popkulturowego stylu życia czy wyrażania się. Tutaj podnosi się zarzut banalizacji, uproszczenia czy nawet sprymitywizowania tego, co Boże, poprzez opisywanie za pomocą wyrażeń kojarzonych z rozrywką, przyjemnością, użyciem.
Wyzwaniem, przed którym stoi współczesny Kościół, jest inkulturacja. Papież Paweł VI pisał: „Królestwo głoszone w Ewangelii wprowadzają w życie ludzie, którzy przynależą do swojej określonej kultury i w budowaniu tego Królestwa muszą korzystać z pewnych elementów kultury i kultur ludzkich” (Evangelii nuntiandi 22). Można powiedzieć za P. Colombo, iż „w rzeczywistości tylko wówczas istnieje autentyczna ewangelizacja (…), kiedy udaje się ją wyrazić w formie propozycji kulturalnej” 3 Analiza języka religijnego, którym posługujemy się w dotychczasowym kościelnym przepowiadaniu, wskazuje na zanik zdolności komunikowania prawdy Bożej. Kultura współczesna domaga się nowego języka religijnego, który mógłby wyrazić obecną sytuację istnienia. Dziś konieczne jest poszukiwanie takich środków językowych, które dotrą do świadomości osób reprezentujących zróżnicowane środowiska i style życia, a z ewangelizacyjnego punktu widzenia może przede wszystkim, te określane mianem popkultury. Jeżeli słuchacz nie rozumie już kodu, którym posługujemy się w przepowiadaniu, a wydaje się, że tak jest, to przepowiadający musi zacząć się posługiwać takim kodem, który jest zrozumiały dla słuchacza.
Nova et vetera
Czy bać się związków języka sakralnego z potocznym? Czy bać się aliansu Ewangelii z popkulturą? Językowi tradycjonaliści w obawie o zniekształcenie orędzia taką możliwość będą odrzucali, trzymając się kurczowo wypracowanych przez wieki sposobów mówienia o Bogu w przekonaniu, że ewolucja języka już się zakończyła, doprowadzając go do form doskonałych. Nie jest to teza teologicznie poprawna. Biorąc pod uwagę, iż „słowa ludzkie pozostają zawsze nieadekwatne wobec tajemnicy Boga” (KKK 42), stopień tej nieadekwatności może być przecież taki sam zarówno w przypadku starych, jak i nowych sposobów mówienia o Bogu. Oba języki tak samo mogą mówić o Nim prawdziwie, jak i kłamać. Niektórzy do starego języka są jednak tak przyzwyczajeni, że uważają go za jedyny naturalny sposób mówienia o rzeczywistości nadprzyrodzonej.
Ze względu na spełnianą funkcję w ramach języka religijnego można odróżnić wiele jego odmian. Jest język teologii, modlitwy czy przepowiadania. Ten ostatni musi się charakteryzować podwójną adekwatnością, nie tylko wobec tajemnicy, którą ma wyrażać, lecz także wobec odbiorcy (słuchacza, widza), do którego jest skierowany. Owszem, unowocześniając język, trzeba pamiętać, że nie można mieszać „Boga z naszymi ludzkimi sposobami wyrażania” (KKK 42), lecz innych niż ludzkie nie mamy. Trzeba podjąć ryzyko modernizacji języka, wkraczając na tereny niespenetrowane jeszcze przez teologię i kaznodziejstwo. Nie tylko z teologią — jak postuluje ks. Jerzy Szymik — ale także z przepowiadaniem, kaznodziejstwem, ewangelizacją trzeba wkroczyć w krainę pepsi–coli 4 Jeśli język mówienia o Bogu bierze swój początek w stworzeniu, to musi wraz z nim ewoluować. Wrażenie zniekształcenia ewangelicznego orędzia, które powstaje w zderzeniu z językowymi eksperymentami typu „Jezus jest cool” czy wspomniane „zresetuj się”, jest czymś naturalnym, jest koniecznym kosztem podjętego wysiłku i trzeba go ponieść. Zaryzykuję jednak stwierdzenie, że ta nieco szokowa reakcja jest skutkiem konfrontacji z naszymi językowymi stereotypami, a nie z normami teologicznej poprawności.
Czy możliwy jest alians Ewangelii z popkulturą? Myślę, że jest nie tylko możliwy, ale i konieczny. Jan Andrzej Kłoczowski pisał, że „język religijny był współkształtowany wraz z obrazem świata, który został bezpowrotnie odrzucony” 5 Kultura masowa, w której wychowuje się dzisiejsze pokolenie słuchaczy słowa Bożego, odrzuciwszy chrześcijański obraz świata, jednocześnie odrzuciła język, którym ten świat był opisywany, uznając go za zbędny. W odbiorze młodego pokolenia kościelny język jest martwy, obcy, anachroniczny, zrozumiały dla zamkniętego klanu znawców, to język getta. Nie podejmując dialogu z popkulturą, możemy w tym getcie pozostać. Zajęci troską o czystość języka nie zauważymy nawet, że jesteśmy sami.
1 W. Godzic, Oglądanie i inne przyjemności kultury popularnej, Kraków 1996, s. 209.
2 H. Pagiewski, O odnowę języka homilii, Materiały Problemowe 1977, z. 9, s. 112.
3 P. Colombo, Ewangelizacja a promocja ludzka, tłum. L. Balter, „Communio” 2/1986, s. 69.
4 J. Szymik, Teologia w krainie pepsi–coli. Od teologii — nauki do teologii — mądrości, Warszawa 1999.
5 J. A. Kłoczowski, Język, którym mówi język religijny…, „Znak” 12/1995, s. 12, s. 8.
Oceń