Ewangelia według św. Łukasza
Punktem wyjścia naszych rozważań będą dwa typiczne, fikcyjne opowiadania o cudach. Pierwsze odzwierciedla mentalność sekty typu entuzjastycznego.
Proszę posłuchać:
Patryk był wyraźnie poruszony.
— Wiesz, Jezus uzdrowił matkę Piotra — prawie krzyczał w podnieceniu.
— Raczej teściową Piotra — powiedziałem spokojnie w przekonaniu, że chodzi o to, co wyczytał w Ewangelii.
— Jaką teściową? — zdziwił się. — Przecież Piotr nie jest żonaty.
— Który Piotr? — teraz ja nic nie rozumiałem.
— No, Piotr. Ten chłopak, który mnie wprowadził do „Dzieci Światłości”!O to chodzi. Tylko tego nam jeszcze brakowało. Cuda i uzdrowienia w imię Jezusa. To już chyba koniec dyskusji między nami. Nie, żebym z góry zakładał, że dzisiaj nie mogą dziać się takie rzeczy, choć przyznam uczciwie, że sam o cudach myślę prawie wyłącznie w czasie przeszłym. Jednak cokolwiek tam się naprawdę stało, ci ludzie są przekonani, że znaleźli coś, czego inni długo i mozolnie szukają. Z takiego przeświadczenia zazwyczaj się już nie wychodzi. Raz obudzona nadzieja nie ginie i każe wciąż na nowo pragnąć i oczekiwać cudu, choćby nawet to pragnienie bardzo długo się nie spełniało.
— Jak to było? — zapytałem, bo naprawdę byłem ciekaw, co się stało.
— Ona chorowała od kilku lat i nic jej nie pomagało. Było coraz gorzej. Jakaś głupia infekcja. Piotr próbował ją namówić, żeby przyszła na spotkanie modlitewne „Dzieci Światłości”, ale długo nie chciała. W każdym razie — mówił dalej Patryk — wreszcie zdecydowała się przyjść. Za pierwszym razem nie wydarzyło się nic, mimo że naprawdę modliliśmy się w mocy Ducha. Już nam się wydawało, że to koniec, że ona, skoro raz się zawiodła, już więcej nie przyjdzie, ale o dziwo przyszła znowu. I właśnie za drugim razem to się stało. W pewnym momencie poczuła, że jest uzdrowiona i zaczęła razem z nami wysławiać Jezusa. Była już na badaniach i lekarze potwierdzili, że jest całkowicie zdrowa.
Może nie trzeba było tego wymyślać. Przypuszczam, że gdybym trochę poszukał, znalazłbym autentyczną relację tego typu. Tu chciałem zebrać najbardziej typowe elementy takiego myślenia.
Drugie opowiadanie odnosi się do czasu wypraw krzyżowych z XII wieku. Dotyczy dnia, w którym król Ryszard Lwie Serce stanął pod Jerozolimą i przygotowywał się do zdobycia miasta:
Był świt od dawna utęsknionego dnia. Na tę chwilę czekaliśmy od czasu wyruszenia z domu, a szczególnie od wiosny, kiedy stanęliśmy na ziemi naszego Pana. O ten dzień walczyliśmy pod Akkon i przez wszystkie długie i upalne miesiące. Teraz już świtało. Za chwilę, za nie więcej niż trzy godziny zobaczymy mury Świętego Miasta. W tej chwili ktoś z jadących przodem krzyknął: — Chyba już widzę, widzę szczyty wież, jak złocą się w słońcu. To był Gwido. Jeśli dobrze widział, miał szansę zdobyć nowe imię. Rzeczywiście później, kiedy rzecz się potwierdziła, Ryszard pozwolił, by nazywał się odtąd Le Roy. Tak zawsze się robi: kto pierwszy zobaczy cel pielgrzymki, zostaje jej królem. Tymczasem chcieliśmy mieć pewność. Przed nami leżało niewielkie wzgórze, a na jego płaskim szczycie wioska. Przynaglone konie zatętniły głośniej i po chwili stanęliśmy półkolem na niewielkim placyku między domami, Ryszard pośrodku. Widziałem, że ma łzy w oczach. Biedni tamtejsi ludzie wyszli przed swoje domy i wyciągali do nas ręce. Ryszard powoli zsiadł z konia, uklęknął, przylgnął twarzą do ziemi. Wtedy to się stało. Nikt nie mógł nawet drgnąć, wszystko zamarło. Widziałem tylko wielkie oczy moich towarzyszy pełne przerażenia i zachwytu równocześnie. Zupełna cisza, żadnego podmuchu wiatru. Konie i ludzie ani drgnęli, jakby tknięci nagłym paraliżem. Wszystko trwało w milczeniu, aż do momentu, kiedy gdzieś z boku rozległ się przeciągły radosny okrzyk. Odwróciłem się natychmiast. Przed wejściem najbliższego domu wychudzony człowiek przeskakiwał z nogi na nogę i wymachiwał kulami. To on krzyczał:
— Wstałem i chodzę, moje nogi, znowu mam moje nogi! Pomazaniec przyszedł i chromy Asif jest uleczony ze swojej niemocy!
Król Ryszard wstał równie wolno, jak przedtem klękał, skinął na młodego pana z Beq i kazał mu przyprowadzić tamtego. Biedak odrzucił kule i podszedł na niepewnych nogach, trzęsąc się z przerażenia.
— Czy naprawdę byłeś chromy i w tej godzinie odzyskałeś władzę w nogach? — zapytał nasz dzielny pan.
Tamten był tak przerażony, że nie mógł wykrztusić słowa, tylko kiwał głową, a wielkie łzy kapały mu po nosie.
— Ręka Pańska nad nami — powiedział Ryszard. — Stoimy, widać, na ziemi, którą Pan nasz stopą swoją uświęcił, skoro odnawiają się dla nas Jego cuda (listopad 1191 roku, wzgórze Montjoie).
Można znaleźć dla tych opowiadań, mimo że są fikcyjne, liczne niefikcyjne źródła i dokumentację zdarzeń tego samego rodzaju.
Przyjrzyjmy się sposobowi narracji. Zwróćmy uwagę na to, że opowiadanie jest tu częścią zdarzenia. Można powiedzieć, że bez narracji cuda (przynajmniej jako apel do wiary) nie istnieją. Gdyby nie powstało opowiadanie, nie zostałoby przekazane jako świadectwo wiary, samo zdarzenie pozostałaby epizodem ważnym tylko dla osób, których dotyczyło.
Zwyczajne i niezwykłe
Jak odczytujemy świadectwa Ewangelii o cudach Jezusa? Wśród licznych czynów Jezusa są te, które przez ludzi będących ich świadkami oraz przez nas czytających przekaz Ewangelii są traktowane jako cudowne, oraz takie, których w ten sposób nie traktujemy, patrzymy na nie jak na zwyczajne wydarzenia. Odróżnienie pierwszych od drugich dokonuje się poprzez stwierdzenie, czy coś się zazwyczaj zdarza, czy nie. Dzisiejsza perspektywa każe nam dodatkowo posłużyć się pewnym schematem. Klasyfikacja zdarzeń, które się zazwyczaj nie dzieją, odbywa się za pomocą odwołania się do praw przyrody. Coś, co nie odbywa się według obowiązujących praw przyrody, może być uznane za cudowne. Także dzisiaj, kiedy dokonuje się uzdrowienie czy inny znak Bożej obecności lub wstawiennictwa świętych, instancje kościelne pytają fachowców, czy znajdują naturalne wytłumaczenie tego zjawiska.
Jest to jednak sposób rozumienia sprawy naznaczony współczesną mentalnością, inny od tego, jak Ewangelie czy świadectwa Nowego Testamentu pokazują cudowne działanie Jezusa. Kiedy podczas procesów beatyfikacyjnych czy kanonizacyjnych wymaga się cudu, w niektórych może powstać wrażenie, iż chcemy wymusić na Bogu dowód, że ta osoba się nadaje do kanonizacji. Gdyby tak było rzeczywiście, praktyka ta byłaby nieporozumieniem. Należy ją pojmować jako pytanie o wiarę. Czy wydarzenia związane z tą osobą, to, kim ona była i kim jest dzisiaj dla ludzi wierzących, pozwala rozumieć w perspektywie wiary to, co się dzieje w świecie. Dowodem zdatności osoby do kanonizacji nie jest fakt niezwykłości zdarzeń z nią związanych, tylko wiara, która budzi się w jej obecności, która pozwoliła dojść do skutku takiemu wydarzeniu, a dalej umożliwia interpretować je jako dar Boga. W tym właśnie dzisiejsza praktyka Kościoła nie odbiega od tego, co znajdujemy w Nowym Testamencie.
Niezwykłe czyny, cuda i znaki
Dzieje Apostolskie (2,22) wymieniają trzy kategorie dzieł Jezusa: niezwykłe czyny, cuda i znaki. Dynameis (gr.) — niezwykłe czyny, dosłownie: moce, czyny mocy albo objawiające się moce, moce, które się ukazują. Cuda — terata (gr.), po łacinie miracula. To słowo jest najbliższe potocznemu pojęciu cudu. To są zdarzenia, które budzą zdziwienie, zachwyt, czasem przerażenie, każą zatrzymać się i zapytać, co się właściwie stało. I wreszcie semeia (gr.) — znaki. Do tej kategorii przynależą rzeczy niezwykłe, na przykład, kiedy Jan opowiada o Kanie Galilejskiej i przemianie wody w wino mówi: „Taki to początek znaków uczynił Jezus w Kanie Galilejskiej. Objawił swoją chwałę i uwierzyli w Niego Jego uczniowie” (J 2,11). Znakiem Jezusa jest również to, że spotyka się z ludźmi, z którymi porządny człowiek w pewnej hierarchii społecznej nie powinien się spotykać. Takim znakiem jest ucztowanie Jezusa z ludźmi z marginesu: celnikami i nierządnicami, albo Jego stosunek do dzieci i do kobiet, które w ówczesnej Palestynie nisko poważano. Było to niezwykłe w jego środowisku. Jezus czyni tak nie dlatego, by szokować czy budzić zdziwienie, ale żeby pokazać, iż należy inaczej patrzeć na wartość i godność każdego człowieka, że powszechnie przyjmowana skala hierarchii społecznej nie jest pierwotna i najważniejsza. Istotna jest wewnętrzna skala oparta na stosunku do Boga i drugiego człowieka.
Wszystkie te wydarzenia — to, co się nazywa niezwykłymi czynami, cudami, zadziwiającymi rzeczami i znakami Jezusa — stanowią potwierdzenie przez Boga Jego posłannictwa. On sam tak interpretuje te zdarzenia. Tak nam to przekazują Ewangelie. Na pytanie uczniów Jana Chrzciciela, czy to On jest Tym, który miał przyjść, czy też innego mają oczekiwać, Jezus mówi o uzdrowieniach, o niewidzących, którzy widzą, o głuchych, którzy słyszą, chromych, którzy chodzą, o tym, że wszystkim głosi się Dobrą Nowinę „i błogosławiony jest ten, kto nie zwątpi we Mnie” (Łk 7,23) — tak to tłumaczy Biblia Tysiąclecia. Tekst grecki jest dosadniejszy, używa słowa skandaliste, „kto się przeze Mnie nie zgorszy” albo „kto się na Mnie nie potknie”. Inaczej mówiąc, szczęśliwy jest ten, kto zrozumie, co Ja naprawdę robię i o co naprawdę chodzi. Kto się nie zatrzyma na zdziwieniu, na zaskoczeniu, na skandalu, który wywołują Moje czyny, także tym społecznym wynikającym z niezwykłości Moich zachowań, kto dostrzeże to, ku czemu znak prowadzi, co chcę przez to powiedzieć i co przez to mówi Bóg, który działa, kiedy Ja działam.
Wezwanie do wiary
Potrzebne są dwa podstawowe stwierdzenia, żeby dobrze oceniać perspektywę, w której Ewangelie relacjonują całość działań Jezusa, w tym także te, które nazywamy cudownymi.
Po pierwsze, w postępowaniu Jezusa nie było nic, co by zmuszało do wiary bezpośrednich świadków Jego działania — i konsekwentnie także pośrednich świadków, którymi my jesteśmy. Przebieg wydarzeń był taki, że mogły one kogoś skłonić do wiary, ale nie musiały. Przekaz o Jezusie wielokrotnie mówi, że oskarżano Go, iż przez Belzebuba wyrzuca złe duchy, że to nie jest moc Boża, że człowiek, który nie przestrzega szabatu, nie może być od Boga, dlatego cuda, których dokonuje, nie mogą pochodzić od Boga. Nie kwestionowano niezwykłej mocy, ale to, że jest ona od Boga i że jest wezwaniem do wiary.
Po drugie, całe działanie Jezusa jest dla każdego, kto się z Nim zetknie, wielkim zaproszeniem do wiary. Wezwaniem są także te elementy, które ludziom wydają się niezwykłe, zadziwiające, zaskakujące. Rodzą one pytania, czy to Bóg działa, czy moc Jemu przeciwna? Nie ma w działaniu Jezusa epatowania własną cudownością, próby przekonywania opornych za pomocą dokonywania znaków, wprost przeciwnie. Tam, gdzie Jezus napotyka niewiarę, „nie mógł zdziałać żadnego cudu, jedynie tylko na kilku chorych położył ręce i uzdrowił ich” (por. Mk 6,2–6). Istotny jest związek między wiarą a wezwaniem, które do człowieka dotarło i sprawia, że jest skłonny teraz, w tej osobie i w Jej czynach dostrzec zbliżającego się, działającego i wzywającego Boga. Ważne jest odczytanie tego znaku jako dzieła Bożego, jako cudu pochodzącego od Boga.
To także odpowiedź na pytanie, które stawiają czasem czytelnicy świadectwa ewangelicznego, dlaczego Jezus, który miał taką moc, nie uzdrowił jednym aktem wszystkich chorych, którzy byli w Jego czasach i może też wszystkich chorych żyjących w jakichkolwiek innych czasach. Dlaczego tylko ci zostali uzdrowieni i tylko w tych miejscach? Otóż dlatego, że nie mamy tu do czynienia z demonstracją mocy ani z ujawnieniem stosunku do świata innego niż spotykany u zwyczajnych ludzi, ale z zaproszeniem do wiary, do zobaczenia w tych czynach działania Boga. To, na co zwracamy uwagę, co wytrąca nas ze zwyczajnego biegu rzeczy i normalnego widzenia świata, jest elementem tego wezwania. Chodzi o wezwanie do wiary i o nic innego.
To oczywiście nie przypadek, że Jezus uzdrawia ciało i ducha, uwalnia ludzi z niemocy fizycznych i duchowych polegających na sprzeciwieniu się Bogu, na opętaniu przez złego ducha. Te dwie kategorie dla świadków tamtych czasów były powiązane i przejście między nimi było płynne. Wiele chorób psychicznych traktowano jako opętanie przez złego ducha. Choroba psychiczna nie wyklucza tego. Padaczkę, którą dzisiejsi lekarze bez trudności identyfikują jako chorobę, wówczas interpretowano jako opętanie przez złego ducha.
Wiara jest nie tylko skutkiem dostrzeżenia niezwykłości działania Jezusa, ale jest też odwrotnie. Dostrzeżenie tego, co w Jego działaniu jest rzeczywiście niezwykłe, nie tylko tego, co przekracza nasze wyobrażenie o porządku przyrody, możliwe jest tylko w wierze.
Warto pamiętać, jak należy patrzeć na dokładność przekazu historycznego w opowiadaniach ewangelicznych. Powołam się tutaj na Rudolfa Pescha, jednego z wybitnych dwudziestowiecznych egzegetów. Według niego, żadne z opowiadań o cudach w takim kształcie, w jakim je dzisiaj znajdujemy w Ewangeliach, nie odzwierciedla historycznego przebiegu minionych wydarzeń w zwyczajnym sensie tego słowa. Nie znaczy to jednak, że są to opowiadania fikcyjne. Musimy uwzględnić wszystkie ich źródła: to, co się zdarzyło w życiu Jezusa i co zostało zachowane w ustnej tradycji, ale również sytuację wiary pierwotnego Kościoła, jego chrystologię, czyli rozwijającą się, kształtującą, począwszy od wydarzeń paschalnych, wiarę wyrażaną w wyznaniu Chrystusa jako Syna Bożego, Pana i Zbawiciela. Należy także wziąć pod uwagę potrzebę misjonarskiego głoszenia tej wiary. Motywów, które mają źródło w wydarzeniach z życia Jezusa, nie potrafimy dzisiaj do końca identyfikować. Zostały one ujęte w opowiadania, przekształcone, rozwinięte, czasem dopowiedziane, czasem streszczone. Jan pod koniec swojej Ewangelii daje nam bardzo dobrą wskazówkę, mówiąc: „Jest ponadto wiele innych rzeczy, których Jezus dokonał, a które, gdyby je szczegółowo opisać, to sądzę, że cały świat nie pomieściłby ksiąg, które by trzeba napisać” (J 21,24–25). Te spisano, żebyście wierzyli, i one wystarczą. Mamy zatem do czynienia z syntezą, streszczeniem barwnych postaci i konkretnych opowiadań o zdarzeniach. Są one prawdziwe, ale podane w takiej postaci, w której mogły się znaleźć w ewangeliach. Stąd Pesch wysuwa wniosek, że alternatywa: historyczne — niehistoryczne nie nadaje się do oceny opowiadań o cudach. W każdej literaturze odbija się rzeczywistość historyczna. Możemy najwyżej pytać, jaka rzeczywistość i w jaki sposób się odbija? Pytanie o to, co faktycznie się stało w tym czy innym momencie mesjańskiej działalności Jezusa, jest zasadne jedynie o tyle, o ile dotarcie do faktów pozwala nam pełniej i dokładniej uchwycić sens zawartego w nich wezwania do wiary.
Wreszcie, jeszcze jedno słowo bardziej syntetycznie i dobrze pokazujące istotę rzeczy. Według H. Merkleina, cuda Jezusa, Jego czyny nie konfrontują nas jedynie z cudownym faktem, ale z panowaniem Boga, które się przez nie objawia. Stąd też domagają się zajęcia stanowiska wobec orędzia Jezusa oraz wobec Niego samego, głoszącego i uobecniającego panowanie Boga. Nieodłączność cudów Jezusa od Jego orędzia i osoby — w tym sensie są one rzeczywiście ipssisima facta Iesu, najbardziej własnymi czynami, dziełami Jezusa — uprawomocnia późniejszą chrystologiczną interpretację opowiadań o cudach w kategoriach: Jezus, Syn Boży, Zbawiciel, działający Pan wszystkich rzeczy. To samo dotyczy przedstawiania Jezusa jako cudotwórcy. Chodzi jednak nie tyle o to, że opowiadany cud wydarzył się faktycznie, ale o to, że w ten sposób dochodzi do głosu przekonanie, iż Jezus jest ostatecznym reprezentantem Boga, że za Jego sprawą ostatecznie objawia się Boże panowanie w tym świecie. Ewangelia Marka nazywa to „królowaniem Boga, które się przybliżyło” (Mk 1,15).
Dlaczego w życiu Jezusa są możliwe uzdrowienia, wypędzanie złych duchów oraz rzeczy, o których możemy powiedzieć to, co przed chwilą usłyszeliśmy od Pescha i Merkleina, że nie wiemy dokładnie, co się wydarzyło, ale nie możemy kwestionować, że źródła opowiadań są w życiu Jezusa? Mam na myśli na przykład uspokojenie burzy na morzu, przemienienie wody w wino, chodzenie po wodzie, przemienienie na górze wobec uczniów i podobne. Dlaczego są możliwe tego rodzaju wydarzenia także poza bezpośrednią, osobistą historią Jezusa sprzed Jego męki i śmierci? Dlaczego natychmiast, kiedy pojawia się wiara w Jego zmartwychwstanie, pojawiają się też takie zdarzenia? Piotr, do człowieka sparaliżowanego, leżącego w świątyni i proszącego o jałmużnę, mówi: „nie mam srebra ani złota, ale co mam, to ci daję: w imię Jezusa Chrystusa Nazarejczyka, chodź!” (Dz 3,6). To jest motyw, który rozwinąłem w opowiadanie o chromym Asifie uzdrowionym przez obecność pomazańca Bożego, króla Ryszarda Lwie Serce. Jak to jest? Skąd to się bierze? Najprostsza odpowiedź brzmi: cuda czy tego rodzaju zdarzenia są znakami obecności i królowania Boga — i w tym sensie Jego wszechmocy.
Znaki wszechmocy Bożej
Przyjmując taką odpowiedź, trzeba natychmiast wyjaśnić, że wszechmoc Boga bywa czasem rozumiana w sposób uproszczony jako możliwość uczynienia przez Boga wszystkiego, co zechce. Oczywiście w Bogu jest taka możliwość. To jest pytanie o obraz, o pojęcie Boga, którym się posługujemy. Jeśli przyjmujemy w naszej wierze imię Boga Wszechmocnego, to nie wolno go widzieć w izolacji od Bożej istoty, którą jest miłość. Bóg tak określa każdą inną rzeczywistość z nami włącznie, że Jego działanie pozostaje zawsze wewnętrznie naznaczone przez miłość. Jeśli na przykład ktoś w mojej rodzinie ciężko choruje i nie może wyzdrowieć, to nie dlatego, że Bóg nie chce, by wyzdrowiał, a mógłby to sprawić. Muszę na to spojrzeć inaczej, z płaszczyzny, na której ewentualne wyzdrowienie może być znakiem Bożej miłości. Jeśli jednak go nie ma, to nie znaczy, że Boża miłość została zakwestionowana. Bożej wszechmocy nie należy rozważać abstrakcyjnie, w izolacji od objawiających się w działaniu Bożym więzi międzyosobowych. Znajduje to wyraz w imieniu Boga Ojca Wszechmogącego, Stworzyciela nieba i ziemi. Tak zaczynamy wyznanie wiary. To nie są kolejne imiona, ale jedno imię Boga. Bóg jest Ojcem Wszechmogącym. To, co zostanie powiedziane o Synu i Duchu, jest od pierwszego do ostatniego słowa wyznaniem wiary w tego samego Boga. Połączenie dwóch imion Boga, że jest Ojcem i że jest Wszechmogący, stwarza właściwą perspektywę do rozważania tajemnicy Jego panowania w świecie. Tą perspektywą jest osobowe, indywidualne odniesienie Boga do każdego człowieka i osobowe, indywidualne odniesienie człowieka rozważającego tę tajemnicę do Boga. Dopiero wobec takich odniesień możemy teologicznie rozważać sprawę cudów: tych, które działy się w czasach biblijnych, tych, które zdarzyły się w historii chrześcijaństwa, czy tych, które dzieją się na naszych oczach, i tych, które jeszcze mają się wydarzyć.
Modele relacji Boga do stworzeń
Spójrzmy na relację między Bogiem a stworzeniami z perspektywy nauk przyrodniczych. Przedstawię w dwóch grupach sześć modeli tej relacji. Każdy z nich nadaje się do wytłumaczenia rzeczy niezwykłych, które nazywamy cudami. Niektóre z nich się nadają lepiej, inne gorzej. Tak jest z wszystkimi modelami w nauce — albo uzupełniają się, albo się wzajemnie wypierają.
Odwołam się tutaj do myśli Iana G. Barboura, znanego fizyka, filozofa przyrody i równocześnie teologa.
Pierwsze trzy modele są zbudowane przede wszystkim w oparciu o relację przyczynowo–skutkową. Bóg jest przyczyną. To, co się dzieje w świecie, jest skutkiem Jego działań czy obecności. Druga grupa to modele oparte na relacji między osobami, relacji wolności.
Bóg daje się poznać w swoim dziele
Model pierwszy to model monarchiczny relacji Bóg — stworzenie. Jego źródłem jest biblijne wyznanie wiary w Boże panowanie nad światem. Biblia od początku do końca jest przeniknięta taką wiarą. To wyznanie zostało zrozumiane i rozwinięte w dalszej tradycji teologicznej i chrześcijańskiej za pomocą kategorii dostępnych rozważającym je myślicielom i teologom. Jego istotę stanowi przekonanie, że Bóg jest prawdziwym Panem wszystkich rzeczy. Tak jak je stworzył i ustanowił działający w nich porządek, czyli to, co nazywamy prawami przyrody, tak też jako rzeczywisty władca może, kiedy uzna to z racji swojej miłości za konieczne, zmieniać porządek rzeczy. Bóg jest w tym modelu bezwzględnym monarchą. Na początku czasów nowożytnych, w momencie, w którym rodziło się współczesne przyrodoznawstwo, teologiczne rozumienie tego pryncypium doprowadzono do skrajności w ramach tzw. myślenia nominalistycznego. Znalazło to między innymi pewien oddźwięk w nauczaniu Marcina Lutra. Używał on pojęcia Alleinwirksamkeit Gottes, tzn. Bóg jest jedyną naprawdę działającą rzeczywistością. Wszystko, co się w tym świecie dzieje, jest w istocie dziełem Boga. Nie ma innej siły, która o czymś decyduje — przynajmniej w sensie moralnym. W skrajnym rozumieniu sformułowanie to prowadzi do zakwestionowania wolnej woli człowieka, co też przydarzyło się Lutrowi. Bóg rządzący światem nie podlega zatem ograniczeniom ani w sensie moralnym — może wybrać lub odrzucić każdego człowieka w każdym momencie jego życia, ani w sensie fizycznym czy materialnym — może uczynić coś, co w zwyczajnym porządku rzeczy by nie zaszło. Ta relacja jest w pełni asymetryczna. Bóg oddziałuje na świat, ale świat w żaden sposób nie wpływa na Boga.
Największą trudnością, którą ten model przynosi, jest pytanie, czy człowiek może być w stosunku do Boga wolny. Wokół tego pytania toczyła się bardzo długa, skomplikowana dyskusja, którą przerwano na początku wieku siedemnastego. Papież odesłał do domu spierające się wobec niego strony: szkołę dominikańską i jezuicką, z nakazem niepotępiania poglądów przeciwników. Nie udało się rozwiązać dylematu, czy człowiek jest wolny wobec Boga, czy nie, czy istnieje predestynacja do dobrego, czy nie istnieje.
Drugi model to model deistyczny, najbardziej znany, związany z osiemnastowiecznym przyrodoznawstwem i filozofią przyrody, a także z krytyką religii, która w tym czasie się rodziła i rozwijała. Według tego modelu, Bóg jest przyczyną wszystkich rzeczy — stworzył świat i nadał mu prawa, ale poza tym nic w nim nie czyni. Świat jest dobrze skonstruowanym mechanizmem, który działa bez Bożej ingerencji. Jesteśmy w stanie poznać rządzące nim reguły. Jeśli nam się to uda, możemy przewidywać wszystkie zdarzenia przyszłe, będziemy mogli również zrealizować słynne marzenie Laplace’a, by wszystko wyliczyć i znać każdą rzecz na podstawie obliczeń ruchu. W tej perspektywie cuda mogą być traktowane jako zakłócenia w dotychczasowej wiedzy o mechanizmie, są wskazówkami, że czegoś o nim nie wiemy. Drugą możliwością jest wykluczenie ich istnienia, powiedzenie, że są to tylko złudzenia albo propaganda religijna.
Trzeci model z tej samej serii to model działaniowy pojawiający się we współczesnej myśli. Opiera się on na analogii, dotyczy rozróżnienia między czynnością fizyczną a intencją działającego. Czynność fizyczną można opisać w kategoriach w pełni dostępnych, naturalnych, natomiast do intencji trzeba dotrzeć poprzez komunikację z działającym, która jest na innym poziomie niż fizyczny opis zdarzenia. Ten model można przenieść na relacje między Bogiem a światem. Świat jest przestrzenią zdarzeń fizycznych opisywalnych i zrozumiałych, za którymi stoi intencja, duchowa rzeczywistość nadająca sens wszystkim fizycznym zdarzeniom w świecie, odkrywalna nie od razu i nie poprzez zwyczajną obserwację. Pozwala to odróżniać zamiar Boga Stworzyciela i faktyczną strukturę świata stworzonego. Nie są one identyczne. Zamiar jest czymś innym i czymś więcej niż faktyczna struktura świata. Może nas dziwić lub budzić w nas niepokój, ale także radość, gdy jego skutki przekraczają tę strukturę. Jeśli dotrzemy do zamiaru Boga Stworzyciela, możemy znaleźć jego wytłumaczenie czy przynajmniej odniesienie do niego.
Zamiar Boży można opisywać niezależnie od obrazu świata fizycznego. Nie musimy wiedzieć tego wszystkiego, co wiemy o świecie, żeby odkryć Boży zamiar. On jest nam udostępniony także przez inne świadectwo, na przykład przez słowo Boże. To słowo z naukowego punktu widzenia może się wydawać naiwne. Pismo Święte zawiera fragmenty przedstawiające świat w taki sposób, w jaki widzieli go biblijni autorzy. Dziś nie dadzą się one zastosować jako opis świata fizycznego.
Model działaniowy, mimo że wychodzi ze schematu: przyczyna — skutek, próbuje go przekroczyć przez wprowadzenie kategorii wyższego rzędu — zamiaru, sensu, myśli, która wszystkim ostatecznie kieruje. Model ten równocześnie ratuje autonomię rzeczy stworzonych w perspektywie współczesnej nauki i przyrodoznawstwa. Stworzenia w swoim obszarze są rzeczywiście autonomiczne. Niekoniecznie każda myśl Boża przekłada się natychmiast na działanie w świecie, a każde działanie w świecie jest natychmiast odzwierciedleniem powziętej myśli Bożej.
Bóg wolny i wszechmocny w swojej miłości
Przedstawione powyżej modele ujawniają pewną jednostronność. Model działaniowy wydaje się najlepszy, ponieważ próbuje przekroczyć prosty schemat przyczynowo–skutkowy. Jednostronność można pokonać dopiero wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę, że sama relacja przyczynowo– –skutkowa nie wystarczy, że trzeba wprowadzić obecność podmiotów innych niż Bóg. Podstawowym założeniem drugiej serii modeli, partycypacyjno–dialogicznych, jest obecność wolnego osobowego stworzenia, które może być partnerem Boga w wszystkich procesach czy rzeczach, które są i dzieją się w świecie.
Pierwszy, dość dawno istniejący, nazywamy modelem partycypacyjnym. Można go zobaczyć już w bardzo wczesnej teologii. Obecny jest nawet w teologii biblijnej. Jego istotą jest udział stworzeń w stwórczym działaniu Boga ujawniający się w tym świecie zwłaszcza w dokonywanych przez nie wolnych wyborach. Udział ten Bóg nie tylko dopuszcza, ale go oczekuje. Bóg stwarza stworzenie, które uczestniczy w Jego relacji do świata. Nie tylko jest przedmiotem Jego działania, ale także podmiotem działającym w świecie. Ten model ma głębokie zakorzenienie w biblijnym obrazie Boga jako Ojca Stworzyciela, ponieważ ojcostwo Boga zakłada czy domaga się ze strony osób ludzkich dziecięctwa, obecności synów i córek.
Ten model konsekwentnie przeprowadza nas do modelu dialogicznego, w którym wszystko, co w tym świecie się zdarza, dokonuje się między osobami. Nie jest tak, że najpierw istniała bezosobowa arena świata, na której się pojawiają osoby ludzkie i uświadamiają sobie, że nie są same, że poza nimi jest Ktoś, do Kogo zaczynają się odnosić. Upraszczając, można by powiedzieć, że to, co nazywamy areną świata, zachodzi między Bogiem a człowiekiem. To oni mają największe znaczenie, a wszystkie zjawiska przyrody są słowami w dialogu między nimi. Warto zauważyć, że ten model dość dobrze integruje się z tzw. mocnymi ujęciami zasady antropicznej. Człowiek jest potrzebny, żeby można było mówić o porządku rzeczy, który eksperymentalnie poznajemy w świecie.
Oryginalną próbą połączenia modelu dialogicznego z wcześniej wspomnianym modelem działaniowym jest trzeci, dzisiaj szczególnie chętnie rozwijany przez znaczną część filozofii przyrody i teologii systematycznej. Chodzi o model procesowy zbudowany w oparciu o myśli Alfreda Whiteheada. Świat jest tu pojmowany jako wspólnota oddziałujących wzajemnie bytów, w której Bóg jest od samego początku. Czasem, z racji wspólnoty istot, które świat tworzą, mówi się przy tym modelu o ujęciu ekologicznym. Bóg uczestniczy w tej wspólnocie w sposób wyjątkowy jako źródło i fundament wszelkich występujących w niej możliwości i wszelkiego ładu. Nie działa On jako władca, tylko oddziałuje siłą pociągania, przekonywania. Bóg jest Atrakcją w bardzo głębokim sensie tego słowa. On ściąga ku sobie czy kieruje wszystkie inne działające przyczyny, które Mu się poddają albo sprzeciwiają. Cokolwiek dzieje się z wolnej woli stworzeń, jest odpowiedzią lub odmową siebie albo czegoś Bogu. Jego działanie polega na stwarzaniu możliwości i pobudzaniu odpowiedzi. Nie jest jednym z czynników działających jak wszystkie inne. Każde działanie opisujemy jako osobowe. Oznacza to wolne uczestnictwo Boga w bycie stworzeń i równocześnie takie uczestnictwo stworzeń w bycie Boga, którego podstawą jest dialog, osobowa relacja między stworzeniami a Nim.
W modelu procesowym jest miejsce na rzeczywiste odniesienie Boga do skończoności stworzenia, to znaczy także do cierpienia i zła. Znajduje się ono w tajemnicy Bożego utożsamienia się z człowiekiem w Jezusie Chrystusie. Bóg nie pokazuje się jako wszechwładny, który nie chce usunąć czegoś ze świata, tylko jako Ten, który tak jest w świecie, że kieruje wszystko, co jest, ku dobremu, nie usuwając przyczyn i skutków zła, cierpień, bólu czy jakiegokolwiek ograniczenia, które z porządkiem istniejących rzeczy się wiąże. Bóg w Jezusie radykalnie wydaje się nicości, przemijalności stworzenia i w ten sposób przezwycięża ją i ratuje nas z niej. Ten model pozwala dobrze interpretować wiele trudnych kwestii.
W perspektywie drugiej grupy modeli widać, jak poważnie jesteśmy traktowani przez Boga jako uczestnicy Jego świata. Z tego wynika, że powinniśmy poważnie traktować swoje miejsce w świecie i swoje odniesienie do Boga. Jednym z najprostszych tego wyrazów jest nie tylko słuchanie tego, co przychodzi od Boga do nas, ale także słowo odpowiedzi udzielanej w każdy możliwy sposób. W modelu dialogicznym cały świat, ze zdarzeniami fizycznymi włącznie, jest zbiorem słów. Wielu mistrzów modlitwy starało się pokazać, że ma ona miejsce nie tylko wtedy, kiedy ktoś świadomie mówi do Boga albo oddaje się Jemu w postawie ukorzenia. W każdej czynności, w każdym działaniu może być ten rodzaj odniesienia do Boga i nawet, jak mówi św. Augustyn, ipse desiderium tuum oratio tua — samo twoje pragnienie jest twoją modlitwą.
Jak w każdym z tych modeli wygląda sprawa cudów? Cud w modelu monarchicznym jest sprawą zupełnie oczywistą. Bóg może, chce, i to, czego chce, jest. W modelu deistycznym jest to problem nie do rozwiązania. W modelu działaniowym rozróżnienie działania i intencji pozwala interpretować Boży zamiar stojący za niezwykłymi zdarzeniami pojawiającymi się w poznawanym przez nas porządku rzeczy.
Wszystkie trzy modele partycypacyjno–dialogiczne, a w szczególności dwa ostatnie: dialogiczny i procesowy, pozwalają rozumieć, z czym mamy do czynienia zarówno w świadectwie bliblijnym o działaniu Jezusa i Jego cudach, jak i w późniejszej historii wiary Kościoła. Cudowne wydarzenia nie są jedną z wielu kategorii zdarzeń, ale kategorią w pełni wpisaną w Boży zamiar zbawienia człowieka i jemu podporządkowaną. Tylko w związku z tym zamiarem cuda pojawiają się jako dzieła Boże w świecie.
Oceń