Podczas minionych świąt Bożego Narodzenia najgłośniejszym i najbardziej udanym programem włoskiej telewizji państwowej był spektakl, w którym sławny aktor i reżyser Roberto Benigni wygłaszał monolog na temat dziesięciu przykazań. Przedstawienie to, podzielone na dwa wieczory, przyciągnęło przed telewizory około 10 milionów widzów, co jest absolutnym rekordem, zważywszy na tematykę, powiedzmy to sobie szczerze: ani lekką, ani szczególnie łatwą. Na toskańskiego komika spłynął deszcz gratulacji, zarówno od osób świeckich, jak i duchownych, a nawet (chociaż nie potwierdzono tego oficjalnie) osobiście zadzwonił do niego papież Franciszek. Wśród zachwyconych widzów byłam także ja.
Ci, którzy chcieli zobaczyć Benigniego takiego, jakiego znamy z filmów Życie jest piękne czy Noc na ziemi, lub nawet czytającego Boską komedię Dantego, mogli się czuć lekko zawiedzeni. W ostatnich latach aktor zrobił się bardziej refleksyjny i choć nie stracił swojej żywiołowej mimiki, to używa jej teraz w sposób bardziej przemyślany i spokojny, ale nie mniej efektowny.
Moje pierwsze spotkanie z Benignim miało miejsce w Warszawie prawie trzydzieści lat temu, kiedy pewneg
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 5000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń