Święty Józef. Niedopowiedziana historia
Gościłem niedawno przez dni kilka w pewnym domu zakonnym, w którym co wieczór, po zakończeniu rekolekcyjnej spowiedzi, toczyliśmy ożywione dyskusje o Sprawach Wielkiej Wagi. W czasie jednej z takich dyskusji zadano mi pytanie, które brzmiało mniej więcej tak: „Co jest obecnie największym problemem doktrynalnym w polskim Kościele?”. Na takie pytanie dusza dogmatyka wielce się raduje, a jej inkwizytorska część aż podskakuje z radości.
Powściągając zatem objawy zadowolenia, zacząłem w myślach przebiegać różne aktualne spory – od problemu „spowiedzi furtkowych” po nauczanie ruchu intronizacyjnego. Radosny galop od problemu do problemu przerwała mi myśl, z której wyrasta niniejszy tekst. Że to wszystko powierzchnia tylko – rysy może i dokuczliwe, ale w istocie niegroźne. Że prawdziwym problemem są tlące się nadal stare wielkie herezje. Nikt nie głosi ich już wprost, bo w czwartym i piątym wieku Kościół dokonał jasnych i definitywnych rozstrzygnięć. Ale jeśli zajrzeć pod powierzchnię deklarowanych ortodoksyjnie formuł wiary, do rzeczywistej świadomości wielu wierzących, okazuje się, że w najlepsze trwają popularne przekonania niezgodne z tymi formułami. Czyli to, co w technicznym języku dogmatyków zwiemy „herezją materialną” (w odróżnieniu od formalnej – głoszonej świadomie).
Ten cokolwiek przydługawy galop myśli musiałem zamaskować równie uczonym co przeciągłym „hm”, nim zdołałem sformułować konkluzję. A brzmiała ona mniej więcej tak: „Problemem najgroźniejszym jest to, że przeciętny polski katolik bywa modalistą w rozumieniu Trójcy, monofizytą w rozumieniu Chrystusa oraz pelagianinem w rozumieniu działania Bożego”.
Czytelnikom mniej obeznanym ze słownictwem teologicznym należy się przynajmniej krótkie wyjaśnienie. Modalizm to pogląd, że Bóg jest w istocie jednoosobowy, zaś „Ojciec”, „Syn” i „Duch” to nazwy sposobów, w jaki ta Osoba ujawnia się i działa w ludzkich dziejach. Monofizytyzm to z kolei przekonanie, że w Chrystusie była jedna tylko, boska natura, czyli że człowieczeństwo we wcieleniu zostało wchłonięte i całkowicie zdominowane przez bóstwo. Pelagianizm zaś utrzymuje, że człowiek może sam, bez uprzedniego działania Bożego (łaski) przezwyciężyć w sobie grzech i osiągnąć świętość.
Poprzestając na tych trzech przykładach, zamknąłem listę herezji, choć jeszcze kilka cisnęło mi się na język. Te jednak uznałem za najgroźniejsze. Po chwili konsternacji moi rozmówcy – nota bene z zakonu, który niegdyś zajmował się tropieniem herezji z nadmierną gorliwością – zaczęli się domagać uzasadnienia tego twierdzenia. Pospieszyłem więc z wyjaśnieniem.
Po pierwsze: W popularnym nauczaniu akcent pada wciąż na „monoteizm” chrześcijan, a kwestię Trójcy katecheci i kaznodzieje uważają za zbyt zawiłą i niepraktyczną. Modalizm nie pozwala na przykład uchwycić, że jedność i wielość są w Bogu współwieczne, a zatem niesprzeczne. Czy nie stąd właśnie biorą się na przykład kłopoty z zaakceptowaniem w Kościele wszelkiej różnorodności postrzeganej jako zagrożenie dla jedności? Albo nieporadność w przeciwstawianiu się indywidualizmowi współczesnej kultury zachodniej?
Po drugie: Chrystus wciąż bywa przedstawiany jako Bóg chodzący po ziemi, w istocie udający człowieka – symulujący niewiedzę i słabości. Wspomnienie, że się męczył i pocił, i… wywołuje u wielu palpitacje serca. Wiem, bo doświadczyłem takich reakcji słuchaczy. A przecież bez tego realizmu nie jesteśmy w stanie pojąć Boga, który uniża się aż do bycia podmiotem ludzkiej nędzy. O godności człowieka już nawet nie wspominając.
Po trzecie: Czyż w świadomości pobożnych skądinąd ludzi nie pokutuje jeszcze przekonanie, że zbawiamy się poprzez „zasługi”? Że miłość Ojca jest w istocie nagrodą za dobre sprawowanie, czyli czymś, co przychodzi po naszych czynach, a nie czymś, co je (i nas) radykalnie wyprzedza i jest w ogóle warunkiem naszego wychodzenia z grzechu?
Oczywiście: nie mam dowodów. I rozmiarów problemu określić nie potrafię (może socjologowie zbadają?). Trapi mnie jednak mocne przeczucie, że jest to istotniejsze od wszystkich głośnych bieżących sporów.
Oceń