Podstawową zasadą w kłótni jest umiejętność dostrzegania perspektywy drugiego człowieka i niezakładanie z góry, że ja mam rację.
Anna Sosnowska: Często słyszymy: Trzeba się kłócić o swoje. Ale czym właściwie jest to „moje”?
Zofia Milska-Wrzosińska: Niełatwo jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie. Większość psychologów i psychoterapeutów zgadza się, że istnieje jakieś rdzenne ja, które jest najbardziej „nasze”, określa naszą tożsamość, więc pewnie warto się o nie kłócić czy walczyć. Jednak dość wcześnie w życiu obrastamy w rozmaite przeświadczenia na temat siebie, świata, emocji i bliskich relacji. Niekoniecznie przynależą one do tego rdzennego ja, mogą być formacją obronną – wykształciliśmy je w dzieciństwie, żeby chronić się przed trudnymi uczuciami czy doświadczeniami.
Mogłaby pani podać jakiś przykład?
Weźmy choćby siedmioletniego chłopca, który jest najstarszy z trójki rodzeństwa, jego matka bywa depresyjna (niekoniecznie w sensie klinicznym), wycofana, bezradna, a ojciec to euroemigrant, rzadko obecny w domu. Taki chłopiec dosyć szybko odczytuje przekaz, że ma być małym mężczyzną, pomocnikiem mamusi.
Czyli zostaje obarczony zadaniami dorosłego?
Tak, ma odgrywać rolę partnera swojej matki. To zjawisko nazywamy parentyfikacją – dziecko nie może być dłużej dzieckiem, zaczyna być opiekunem, a co najmniej zastępczą postacią rodzicielską. Parentyfikacja występuje często wtedy, gdy któreś z rodziców jest uzależnione od alkoholu. Ciekawą książkę Dorosłe dzieci napisała o tym prof. Katarzyna Schier.
Co się dzieje w głowie takiego chłopca?
Może czuć, że powinien być osobą wspierającą, ale również decydującą; taką, która bierze bardzo dużo odpowiedzialności, ale też rządzi i jej zdanie jest w zasadzie niepodważalne. Przy słabej matce nabiera przekonania, że mężczyzna powinien być silniejszy i dominujący. Nie ma to wiele wspólnego z rdzennym ja tego chłopca. Jak każde dziecko potrzebuje dorosłych rodziców, którzy będą się nim opiekowali i stopniowo prowadzili ku samodzielności, ale tego nie dostaje. Gdyby w wieku siedmiu lat nie musiał stać się dorosłym mężczyzną, odpowiedzialnym za rodzeństwo, a w pewien sposób i za matkę, to pewnie miałby dostęp do swoich pragnień – bliskości, opieki. Ale ponieważ nie miał szansy na ich zaspokojenie, a do tego i ojciec („Opiekuj się mamą i siostrzyczkami, synku, jesteś już duży, liczę na ciebie”), i matka („Nie płacz, syneczku, bo zaraz ja się rozpłaczę”) dawali wyraźne sygnały, że jego słabość i dziecinność nie są akceptowane, chłopiec głęboko to wyparł. W ten sposób wykształcił formację obronną i będzie o nią zaciekle walczył przez całe życie. Wyobraźmy sobie, że jako dorosły mężczyzna trafi w pracy na szefa – kobietę. Będzie z nią w ciągłym sporze, bo w jego wizji świata nie ma miejsca na silną, samodzielną kobietę, która nie potrzebuje ciągłego wsparcia. Ale czy jest to walka o „swoje”?
Co się w takim razie składa na rdzenne ja?
Źródło rdzennego ja to takie doświadczenia ludzkie, które pojawiają się bardzo wcześnie i są zakorzenione w cielesności – dziecko coś czuje fizycznie, ma emocje, wyraża je, a otoczenie na to reaguje. Kiedy niemowlę płacze, to ma szansę spotkać się z adekwatną reakcją – np. mama bierze je na ręce i mówi coś w rodzaju: No nie płacz, mamusia cię przewinie, zaraz będzie dobrze, sucho. Mały człowiek dostaje potwierdzenie, że jego doznanie psychofizyczne było słuszne: Rzeczywiście miał mokrą pieluszkę. Malutkie dziecko tych werbalnych sygnałów nie rejestruje, ale chodzi o kierunek relacji –
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń