Ewangelia według św. Jana
Angielskie powiedzenie głosi, że w życiu istnieją kłamstwa, wredne kłamstwa i statystyka. W chwili, gdy piszę te słowa, tysiące ludzi na całym świecie drobiazgowo, z wykorzystaniem najnowszych narzędzi statystycznych, analizuje szanse wielkich drużyn piłkarskich w brazylijskim mundialu. W chwili, gdy państwo ten tekst czytają, jakieś 90 procent z tych analiz okaże się funta kłaków warte. Ktoś mecz wygrał, bo bramkarz popełnił głupi błąd albo napastnik na moment doznał piłkarskiego olśnienia. A może dlatego, że cała drużyna wzniosła się na wyżyny swoich umiejętności, choć nikt tego nie przewidywał – jak Polska w 1974 roku – a inna drużyna przegrała, choć grała w niebiański sposób i wszyscy chcieli, żeby wygrała – jak Brazylia w 1982 roku.
Przed tegorocznym finałem Ligi Mistrzów w jednej z gazet przeczytałem: „Real Madryt wygrał więcej meczów w lidze bez Alonso w wyjściowym składzie (80 proc.) niż z nim (65,2 proc.), jednak Królewskim będzie brakowało jego umiejętności rozbijania ataków Atletico w linii przed czwórką obrońców. Real tracił średnio 1,13 gola w meczu bez Alonso w składzie w porównaniu z 0,91 gola na mecz, kiedy był w składzie. (…) Nie jest przypadkiem, że od kiedy Arda przyszedł do Atletico w 2011 roku, drużyna strzela więcej bramek z nim w składzie (1,81 gola na mecz) niż bez niego (1,56 gola na mecz)…”.
Na boisku wyglądało to tak: Costa musiał zejść z niego po kilku minutach, bo się nie nadawał do gry. Ronaldo był niewidoczny przez cały mecz. Atletico strzeliło bramkę po fatalnym błędzie jednego w największych bramkarzy w historii, Ikera Casillasa. Kiedy się wydawało, że mniej utytułowany zespół wygra, w doliczonym czasie obrońca Realu Sergio Ramos strzelił główką wyrównującego gola bezpośrednio po dośrodkowaniu z rzutu rożnego. Piłka nie wpadłaby do siatki, gdyby dwóch graczy Atletico ustawiło się przy słupkach, co jest regułą przy obronie rzutów rożnych nawet wśród trampkarzy. Nie mam pojęcia, dlaczego drużyna, która przez 93 minuty pokazuje, że wie wszystko na temat taktyki obronnej, popełniła tak prosty błąd. W dogrywce Real strzelił trzy bramki, bo Atletico przestało grać.
Nie jestem wrogiem ekspertów, czasem (zwykle po czasie) ich wiedza jest przydatna i rozświetla przebieg wydarzenia. I nawet rozumiem rozpowszechnione w ostatnich latach zamiłowanie do futbolowej statystyki. Wynik nie mówi całej prawdy o przebiegu meczu piłkarskiego. W meczach pada zazwyczaj niewiele goli, a co gorsza, strzelają je nierzadko drużyny grające słabiej niż przeciwnik. Kibic tenisa ma czasem do policzenia kilkadziesiąt gemów, kibic siatkówki czasem dwieście punktów zdobytych przez obie drużyny. Jak jednak oddać sprawiedliwość uczestnikom spotkania zakończonego wynikiem 0:0? Różne porównania i wyliczenia mają nam w tym pomóc. Niebezpieczeństwo się pojawia, gdy statystyka przesłania nam zdrowy rozsądek. W piłce nożnej myślenie się przydaje, jednak za dużo refleksji teoretycznej powoduje tylko mętlik w głowie.
Ronaldo albo Messi mogą nie dotknąć piłki przez 89 minut, a mimo to wygrać mecz w pojedynkę. Jeden faul może skończyć karierę piłkarza, a setki, nawet groźniej wyglądających urazów będą nieistotne. Najlepszy bramkarz może spowodować w jednej chwili, że wysiłek całej drużyny idzie na marne.
Weźmy taką historię: w 1950 roku legendarny brazylijski bramkarz Barbosa puścił bramkę na Maracanie w finałowym meczu mistrzostw świata z Urugwajem. Przez następne pięćdziesiąt lat życie Barbosy było piekłem. Prezes brazylijskiej federacji zakazał mu kiedyś komentowania jednego z meczów reprezentacji, a w 1993 roku, 43 lata po feralnym meczu, trener odmówił mu wstępu na trybuny podczas treningu reprezentacji w obawie, by nie przyniósł drużynie pecha. W 2000 roku, niedługo przed śmiercią – bez grosza przy duszy i w ciągłej nienawiści rodaków – Barbosa mówił: „Najwyższy wymiar kary w Brazylii to 30 lat więzienia, a ja płacę za coś, co nawet nie było moją winą, od 50 lat”.
Brazylia jest najbardziej utytułowaną reprezentacją piłkarską na świecie. Zdobyła pięć tytułów mistrza świata i bardzo chciałbym, żeby za kilka dni zdobyła szósty. Miała wspaniałe reprezentacje, w tym tę z roku 1970 z Pelé, Tostão, Rivelino, Jairzinho i innymi geniuszami futbolu. Ta drużyna uznawana jest za najlepszą w historii brazylijskiej, być może światowej, piłki. Jednak w Brazylii mało kto wspomina tę drużynę. Alex Bellos, autor fantastycznej książki Futebol – brazylijski styl życia pisze o tym, jak w 2000 roku w 30. rocznicę wspaniałego zwycięstwa Brazylii w Meksyku nikt o nim nawet nie wspominał, natomiast wszystkie gazety pisały o 50. rocznicy klęski Brazylii na Maracanie w finale z Urugwajem. 16 lipca 2000 roku poważna gazeta „Jornal do Brasil” wydrukowała na pierwszej stronie artykuł pod tytułem „Pół wieku koszmaru”, w którym Zizinho, gwiazda tamtej reprezentacji Brazylii, „niespodziewanie ujawnił”, że reprezentacja Urugwaju w finałowym meczu używała tej samej taktyki co drużyna Carioca z prowincjonalnego miasta Sao Goncalo, na której mecze Zizinho chodził w dzieciństwie.
Bzdura? Choroba psychiczna? Skrajna obsesja? Zapewne, ale właśnie los Barbosy, 50 lat brazylijskiego koszmaru i obsesje na punkcie taktyki Carioki z Sao Goncalo, to rzeczy, które mówią o futbolu więcej niż komputerowe statystyki o posiadaniu piłki w poszczególnych sektorach boiska.
Oceń