Istnieje pewien rodzaj specyficznego oczekiwania, literacki sposób bycia na progu. To wyczekiwanie czytelnika na pisarza. Naprawdę interesujący jest nie ten pisarz, który z przeraźliwą regularnością wydaje książki. Kto czyta i kto naprawdę czeka na kolejną powieść Iksińskiego czy Igrekowskiego, która pojawia się z chłodną precyzją co roku na półkach księgarskich? Powiedzmy szczerze: taki pisarz nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Żeby pisać, trzeba zamilknąć; żeby mówić, trzeba wpierw posłuchać. No i właśnie zdradziłem się z literackim wyznaniem wiary. To czytelniczo-pisarskie credo jest pojemne, znajduje się w nim miejsce na wiele aktów westchnieniowo-nostalgicznych (coś na wzór religijnych aktów strzelistych). Jeden z nich brzmi: „Ach, czekam na mojego nowego Sosnowskiego”. Szybkie wyjaśnienie: „mój” Jerzy Sosnowski to ten ze zbioru szkiców Ach. Mój akt westchnieniowo-nostalgiczny terminuję dość długo, bo prawie dwadzieścia lat. Serio. Tyle czasu minęło od wydania Ach; pisarz nie był w tym czasie leniwy, pisał i wydawał, czytelnik odnotowywał, kartkował, ale to nie było to. Nie zażarło, nasze komety się nie przecięły. Może takie spotkania – tej książki i tego czytelnika – są niepowtarzalne i jak mówi mądrość ludowa: „to se ne vrati”. No to ja mówię, że „vrati, vrati”. Nie idealnie, bo takiego spotkania z Ach nie da się już powtórzyć, ale tajemniczy bóg literatury jest i pamiętliwy, i miłosierny, zatem głoszę: Ach, mam mojego nowego Sosnowskiego.
Między Ach i ach
Niezerowa liczba smoków to jednak Ach mniejszego kalibru. Pierwsza książka składała się z dziewięciu gęsto tkanych esejów, obecna z trzydziestu jeden form krótszych – dominują felietony, zdarzają się niewielkich rozmiarów artykuły. Rzecz jednak nie w samej formie, choć i ta ma swoje znaczenie (ja wolę eseje Sosnowskiego niż krótsze formy), ale w ciężarze poruszanych tematów. Tu na szczęście jest bez zmian: Niezerowa… to dalej waga królewska. Tu nie ma łatwych pocieszeń, ckliwych wzruszeń, kokietowania czytelnika frazą i oczytaniem. Jest za to męski konkret, który pasuje do ciemnego piwa: zawiedzione nadzieje, świadomość ceny relacji damsko-męskich, zezowanie jednym okiem w stronę depresji, podczas gdy drugie szuka na horyzoncie jasnych punktów („wiekuistość chwili”, jak pięknie stwierdza Sosnowski). Swoisty „list rozwodowy” z Kościołem (a może bardziej z Kościołem w Polsce) rozpisany na kilka punktów, a z każdym trudno się nie zgodzić. I wreszcie – wciąż i wciąż, jakby na przekór modom i czasowym błyskom fleszy – mocowanie się, wadzenie, dialogowanie z literaturą: Thomas Mann i Jan Kochanowski, Tadeusz Miciński i Philip Dick, Cyprian Norwid i Bolesław Prus.
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń