Pierwszy List do Koryntian
Przeciwko czemu w życiu benedyktynów zbuntował się 900 lat temu św. Robert z Molesmes, twórca cystersów?
André Barbeau OCSO: Święty Robert z Molesme nie jest jedynym założycielem cystersów. Przygodę cysterską należy postrzegać jako zjawisko wspólnotowe. Kościół i Zakon czczą nie jednego, lecz trzech założycieli: świętego Roberta, świętego Alberyka i świętego Szczepana Hardinga. Święty Robert opuścił Molesme i przeniósł się do Cîteaux na czele grupy 21 zakonników, wkrótce jednak powrócił do Molesme na prośbę tamtejszych zakonników, którą poparł sam papież. Wspólnotowy charakter determinuje nasze życie zakonne: Bóg w swojej łaskawości zezwala, byśmy Go szukali i dążyli ku Niemu nie pojedynczo, lecz razem. Święty Benedykt w 27 rozdziale swej Reguły powiedział: „Dozwól, o Chryste, byśmy razem [we wspólnocie] zmierzali ku życiu wiecznemu”. Zasada ta była realizowana od początków życia w Cîteaux, później, w historii każdej fundacji, a także w nieco inny sposób, poprzez niedawne męczeństwo naszych siedmiu braci z Tibhirine, którzy razem oddali życie, porwani i zamordowani w 1996 roku. Ideał założycieli Cîteaux nie polegał na buntowaniu się przeciwko praktykom ich czasów, lecz na poszukiwaniu jeszcze radykalniejszego, ściślejszego i prawdziwszego sposobu życia w zakonie, w zgodzie z Regułą świętego Benedykta i z Ewangelią Jezusa Chrystusa. Wcześniejsze doświadczenie samotności, przynajmniej dla tych mnichów, którzy zanim stworzyli wspólnotę w Molesme, żyli jako pustelnicy, niewątpliwie odegrało istotną rolę w bezwzględnym poszukiwaniu życia dla samego tylko Boga. Cystersi są zakonnikami, lecz zakonnikami na pustyni, to znaczy w otoczeniu dostosowanym do potrzeby wspólnego oddania się jedynie do dyspozycji Boga w miejscu rzeczywiście odciętym i oddalonym od świata, w milczeniu, zmierzającym do tego, by zachować tylko jedno funkcjonalne słowo niezbędne do potrzeb pracy, prostej pracy rąk pozwalającej żyć w miarę możliwości samowystarczalnie. Cystersi tak naprawdę nie wprowadzili nic nowego, poza nową równowagą między wartościami i praktykami, które istniały już wcześniej. Klasztor w Cîteaux określano jako „nowy klasztor”, lecz była to wciąż ta sama nowość, nie chronologiczna czy geograficzna, lecz duchowa: żyć jako człowiek nowy, stawać się nową istotą, żyjącą nowym życiem uczniów Tego, który wszystko czyni nowym, który obiecał nam nowe niebo i nową ziemię. Po 900 latach istnienia można się jeszcze zastanawiać, czy Cîteaux w dalszym ciągu daje człowiekowi możliwość stawania się nowym człowiekiem, zgodnie z wezwaniem Boga.
Co w życiu cystersów chciała uzdrowić czy zreformować grupa mnichów z La Trappe, od których nazwano później tę gałąź zakonu trapistami?
Reforma, którą ruch ścisłej obserwancji zapoczątkował w zakonie cystersów około 1600 roku, skrystalizowała się w około sześćdziesiąt lat później wokół osoby opata trapistów de Rancé’a (1664–1700), a później w przełomowym okresie rewolucji francuskiej wokół Augustina de Lestrange’a, dawnego mistrza nowicjatu trapistów, któremu zawdzięczamy zarówno przetrwanie zakonników wygnanych z Francji, jak i ich powrót do tego kraju około 1815 roku. Reforma trapistów zrodziła się z tego samego ideału podejmowanego bez przerwy przez wieki: podążać za Chrystusem w sposób najbardziej radykalny, w zgodzie z Regułą świętego Benedykta, odrzucając to, co zostało do niej dołączone lub wpłynęło na zmianę niektórych praktyk. Każde pokolenie podejmuje na własny rachunek charyzmat Cîteaux, aktualizując go zgodnie z potrzebami swojej epoki. Obecnie żyjemy w epoce fascynującej pod tym względem i w miarę upływu czasu łatwiej nam zrozumieć wyzwanie podjęte w 1998 roku. Po dziewięciu wiekach obrządku łacińskiego dwie wspólnoty zaczęły postępować zgodnie z dwoma odrębnymi obrządkami: syromalankarskim i maronickim, z innymi formami liturgicznymi niż przewidziane w Regule świętego Benedykta. Mieszkamy w ponad 55 krajach. Na czym polega specyfika cystersów? Czy jest to kwestia szaty zakonnej, wystroju architektonicznego, rozkładu zajęć, prostoty, sposobu zarządzania, wizji człowieka i Boga? Niezaprzeczalnie ponad wszelkimi różnicami istnieje rozpoznawalna cysterska tożsamość.
Dzisiejszy świat — w większości — nie rozumie mnichów. Czy trapistom zależy, aby świat ich zrozumiał?
Dzisiejszy świat nie rozumie zakonników. Jeden z Ojców Pustyni powtarzał, że należy unikać kobiet i biskupów. W rzeczywistości, jeśli próbować zgłębić tę krótką przypowieść, doceni się ambitność zamiaru, wielkość wyzwania: należy wyjść poza istniejące relacje rodzinne i kościelne, a wejść w relacje nowe, w nowy sposób bycia człowiekiem, a szczególnie bycia dla siebie nawzajem braćmi. Reguła świętego Benedykta i początki Cîteaux zmierzają do zorganizowania tego wszystkiego, co ma pomóc w przyjęciu tego sposobu życia: przede wszystkim radykalizm w ogołoceniu siebie, wywłaszczeniu siebie w momencie wstępowania do zakonu, by zaakceptować i przyjąć to, co pochodzi od kogoś innego, od Innego. Przyjąć sposób patrzenia Chrystusa na braci i na nas samych, żyć wizją błogosławieństw, naśladować Chrystusa, który uczynił siebie sługą wszystkich: tyle gestów i postaw, które nie są kulturowo spontaniczne, a które łączą się w głębokim pragnieniu nowego braterstwa w Chrystusie. Czy powinno się to stać jasne dla innych? Nie. Pokój serca tam, gdzie istnieje, ujawnia się, nawet jeśli nie jest wypowiedziany czy wyjaśniony. Wspólnota to po trosze żywa przypowieść o pragnieniu Boga przeżywanym wspólnie przez ludzi słabych i grzesznych, których jedyna wielkość polega na oddaniu życia temu, w kogo wierzą: Bogu. Siedem razy w ciągu dnia, poczynając od trzeciej rano, około trzydziestu mężczyzn spotyka się, by wspólnie śpiewać w kościele chwałę Bożą. Czy można przypuszczać, że świat byłby w stanie to zrozumieć? Nie dzieje się to po to, by miało być zrozumiane. W tym uwielbieniu wszystko jest wypowiedziane: Bóg jest tutaj, istnieje, innego nie ma.
U trapistów jest dużo pracy i dużo modlitwy. Podobno nie ma optymalizacji działań. Czemu służy obecnie praca u cystersów? Kiedyś zakon cystersów swoją pracą wnosił istotny wkład w ekonomiczny rozwój Europy. Czy dzisiaj praca ma tylko być czynnikiem budującym harmonijną osobowość mnicha, czy też efekt pracy zakonnika ma służyć innym ludziom, na przykład biednym i głodującym?
Dawniej praca czemuś służyła, na przykład gospodarczemu rozwojowi świata. Na pewno jest to prawdą, jeśli spojrzeć na pracę zakonną z pewnego dystansu czasowego, lecz udział w rozwoju gospodarczym społeczeństwa nigdy nie był jej celem. Mogła ona mieć taki rezultat, lecz nie takie przyświecało jej założenie. Praca, podobnie jak lectio divina i modlitwa osobista czy wspólnotowa, jest przestrzenią daną po to, by w niej szukać i spotykać Boga. Trzeba żyć, zapewnić istnienie wspólnoty, pomagać ubogim i Kościołowi lokalnemu: wszystko to pozostaje prawdą i każde pokolenie zakonników starało się jak najlepiej odpowiadać na te wezwania wytwarzanymi przez siebie produktami i ich mniejszą lub większą przydatnością. Musimy zachować czujność w odniesieniu do naszego sposobu pracy: kryteria zysku, wydajności i produktywności, tak bardzo drogie naszemu społeczeństwu, mogą ogarnąć absolutnie wszystko, nie zostawiając miejsca bezinteresowności, kontemplacji, obecności i przyjmowaniu innych, które powinny przeniknąć i ukształtować zarówno pracę, jak i nasze pozostałe działania zakonne. Praca nie jest czasem wydzielonym w życiu zakonnika, który oczekuje na wolną chwilę, by skierować się ku Bogu: w życiu zakonnika wszystko prowadzi do Boga. Zakonnik kontemplacyjny powołany jest do pozostania takim człowiekiem, a więc jednolitym także w pracy. Natrafiamy na różne wyzwania i z pewnością formacja zakonna w dziedzinie pracy nie jest jeszcze doskonale wypracowana, szczególnie wówczas, gdy nie mamy do czynienia z pracami rolnymi, w rytmie pór roku, a tak się dzieje obecnie w prawie wszystkich przypadkach naszego życia zakonnego.
Słyszeliśmy o klasztorach trapistów żyjących na krawędzi ubóstwa oraz takich, które zastanawiają się, czy poprzez pracę i zdobyte przez nią dobra materialne nie zatraciły charyzmatu.
Pytanie o bogactwo i ubóstwo klasztorów jest szczególnie interesujące, gdyż do niezależnego życia w bogactwie lub w ubóstwie potrzebna jest wielka wolność wewnętrzna. Oddanie wszystkich swoich dóbr, pozostawienie wszystkiego, by pójść za Jezusem, sprawia niektórym dużą trudność, lecz tak naprawdę jest to jeszcze stosunkowo łatwe. Stawanie się ubogim wraz z Chrystusem, ubogim w relacje, w dobra, we wpływ na innych, w nowe projekty, w realizowanie siebie, oto na czym polega prawdziwe wymaganie naśladowania Jezusa w naszym życiu zakonnym. Ogołocić się, zrezygnować ze wszystkiego: tak, lecz pod warunkiem, że stanie się to na sposób Jezusowy, by uczynić naszymi uczucia, które były Jego uczuciami, kiedy zdecydował nie stawiać żadnych granic swej miłości, gdyż nawet Jego boska kondycja przestała być dla Niego granicą, choć było to Jego przebywanie w Bogu. Postępować tak samo: nie stawiać żadnych granic naszej miłości Boga i braci, nawet granicy życia, jeśli przyjdzie je oddać, nawet krwi, jeśli trzeba będzie ją przelać. Święty Benedykt podkreśla, że z serca zakonnika powinna całkowicie zniknąć skłonność do posiadania: zakonnik nie ma nic na własność, wszystko, co ma, pochodzi od Boga lub od wspólnoty, wszystko jest więc pożyczone, nawet dary wrodzone, z myślą o służbie dla wspólnoty. Zasada ta odnosi się do jednostek, a także do wspólnot, wobec których pierwsi cystersi postanowili, że pozostaną ze sobą związane Kartą Miłości. Żaden dom nie jest skazany tylko na siebie, opactwa rzeczywiście skutecznie pomagają sobie wzajemnie. Jednak wyzwanie, przed którym staje klasztor, dziedziczący budynki z XII wieku, a więc zobowiązany zarządzać dziedzictwem kulturowym Europy, nie równa się wyzwaniu, rzuconemu niedawno powstałej wspólnocie w Afryce. Autonomia każdego domu, jeśli nie żyje z jałmużny, lecz z pracy rąk, wymaga działalności gospodarczej często o ciążącej strukturze. Obecnie zakonnicy starają się zazwyczaj zadowalać tym, co wytwarzają członkowie wspólnoty, lecz istnieją jeszcze takie wspólnoty, które zatrudniają znaczną liczbę pracowników najemnych, co często jest formą pomocy dla lokalnej ludności mogącej w ten sposób skorzystać z wiedzy zakonników. W tym wypadku również wielowiekowe doświadczenie uczy nas, że nie ma rozwiązań gotowych ani idealnych: za każdym razem należy umiejętnie dostosować się do epoki i do miejsca, w których wspólnota żyje. Zakonnicy z Tibhirine w Algierii zrezygnowali ze swej olbrzymiej posiadłości, oddając ją ludziom z sąsiedztwa, a sami przez ostatnie lata razem ze wspólnikami uprawiali niewielki kawałek gruntu, który sobie zostawili. Jest to swoista formuła. Obok istnieją inne. Jeśli współpraca z sąsiadami nie jest możliwa, należy wynaleźć nowe formy solidarności i dzielenia się. Ubóstwo nie polega wyłącznie na wyzbyciu się wszystkiego, lecz także na rozwijaniu sztuki dzielenia się choćby swą wiedzą w rzeczywistych relacjach z innymi.
Czy poszczególne prowincje trapistów na różnych kontynentach różnią się w swoim podejściu do modlitwy i pracy?
Dwanaście prowincji zakonu obejmuje 165 klasztorów. Kryteria rozdziału zmieniają się zależnie od prowincji. Mała dwujęzyczna prowincja w Kanadzie przypada na olbrzymie terytorium, jednak liczy tylko 6 klasztorów, z których wszystkie są kanadyjskie. Jednojęzyczna prowincja francuska, która liczy 25 klasztorów, obejmuje również Algierię, Maroko, Izrael i Liban. Prowincję Azji i południowego Pacyfiku tworzy 20 klasztorów rozsianych po różnych krajach i strefach językowych, których językami oficjalnymi są angielski i japoński. Już te różnice pozwalają się domyślić, że odmienności wystąpią także na innych płaszczyznach. Cóż mogą znaczyć w Indiach i w Azji ogólne pojęcia średniowieczne, które naznaczyły tradycję cysterską u jej początków? Co słowo „osoba” znaczy w różnych językach i kulturach? Świat kulturowy, świat wyobrażeń ofiarowuje nieprawdopodobną różnorodność odczytania tej samej rzeczywistości. Bardzo silne więzi pokrewieństwa między opactwami — między domem macierzystym a domami przez niego założonymi lub przyjętymi — tworzą pewną jednolitość w przestrzeganiu reguły, w związku z tym może powstać złudzenie wielkiej jednorodności. Dodajmy do tego identyczny ubiór, pewne podobieństwa wyrażające się w architekturze, a obserwator uzna, że wszystko jest takie samo. Istota sprawy nie polega na doszukiwaniu się różnic w sposobie modlitwy czy pracy Japończyków, Francuzów, Algierczyków czy mieszkańców Kamerunu: te różnice pozostają na powierzchni, nie przenikają do głębi. Składają się na pytanie dotyczące antropologii cysterskiej, które wszyscy cystersi świata wciąż sobie zadają. Zbyt duże koncentrowanie uwagi na różnicach między kulturami, nawet jeśli one istnieją (wystarczy przypomnieć debatę dotyczącą koloru naszej szaty używanej przy modlitwie chórowej, która oznacza niewinność, czystość, świeżość lub… śmierć, zależnie od kultury), często każe zapomnieć, że to zakonny, cysterski sposób modlitwy i pracy ma się różnić od „zwyczajnego” sposobu modlitwy i pracy innych ludzi.
Dodam parę słów o postawie modlitewnej wychodzącej poza różnice w obrzędach liturgicznych. Zakonnik przychodzi do klasztoru nie po to, by się modlić, lecz żeby szukać Boga. Niektórych może to dziwić i oburzać, lecz na tym polega rzeczywistość żywego spotkania z Bogiem. Celem wszystkiego, co robimy, jest spotkanie z Bogiem, życie Nim. Modlitwa to niewątpliwie uprzywilejowany moment tego spotkania, lecz nie jedyny. Objawieniem prawdy w tej kwestii jest Ewangelia o trzech mędrcach: kapłani i uczeni w piśmie studiują Pisma, znają je, a jednak nie przychodzą do Jezusa. I Jezus wreszcie zarzuci im, że szukają życia wiecznego w Pismach mówiących o Nim, a sami nigdy do Niego nie przychodzą. Modlitwa zakonnika powinna kierować się i trafiać do Boga. Jeśli żeby to osiągnąć, musi on zamknąć Pismo Święte i odnaleźć drogę do Boga w swoim sercu i w swojej historii, to niech lepiej zamknie Księgę. Raczej rzadko się zdarza, by musiało do tego dojść, lecz w mojej opinii przykład trzech mędrców wskazuje, że to Bóg przyciąga do siebie, a my jesteśmy w drodze dlatego, że On nas przyciąga do siebie, a nie dlatego, że my coś dla Niego robimy, choćby nawet była to modlitwa. Równocześnie prawdą jest, że miłość musi się wyrazić, wypowiedzieć, stąd zasadność głoszenia przez nas uwielbienia i naszej modlitwy chóralnej. Czy będzie to w języku ibo, czy po francusku, to już nie ma takiego znaczenia i może jedynie ułatwić lub wzbogacić tę formę wyrazu.
Wokół jakich problemów toczą się spory wśród dzisiejszych trapistów?
Są to problemy związane z ludzką kondycją i z życiem ludzkim! Trapiści żyją na Ziemi, a nie na orbicie. Mówiąc zaś poważnie, poza trudnościami, które nasi bracia i siostry napotykają, jeśli ich klasztor znajduje się na terenie kraju objętego wojną lub w środowisku żyjącym w ucisku, istota problemów (lecz w dalszym ciągu chodzi o „problemy” w takim sensie, w jakim wy je rozumiecie) przeniosła się z kwestii prawnych i wewnątrzustawodawczych na kwestię życia zakonu i jego struktur. Ma to na celu całkowite skoncentrowanie się na tym, co najważniejsze w naszym życiu: w jaki sposób stawać się podobnym do Jezusa Chrystusa, w jaki sposób stawać się takim, jak On, na naszej cysterskiej drodze. Będzie to temat naszej Kapituły Generalnej (zbierające się co trzy lata zgromadzenie 165 przeorów z wszystkich klasztorów zakonu). Po raz pierwszy zatrzymamy się nad tym problemem. Jezus nie jest problemem, lecz to, by żyć tak jak On, przy Nim, niejednokrotnie stwarza poważne kłopoty. Każda analogia trochę kuleje, lecz czyż nie jest tak samo z osobami starszymi w wielu naszych wspólnotach: starsi zakonnicy nie są problemem, lecz ich starzenie się może przysparzać wielu trudności im i nam. Rozpatrywanie naszego życia w świetle Jezusa, otwarcie, razem, w oparciu o to, Kim jest i co powiedział! To bardziej wyzwanie niż problem. Jeśli jednak dla was jest to za mało konkretne, wspomnijmy o problemach wspólnych nam wszystkim: wprowadzająca formacja młodych, towarzyszenie duchowe braciom, komunia i samotność, przyjmowanie i oddzielenie od świata, organizacja życia starszych zakonników, ekonomia klasztorów, relacje między zakonnikami i zakonnicami, dialog z innymi wielkimi religiami. Nasz zakon od swoich początków interesował się judaizmem, w zainteresowaniach tych sięgając nawet do konsultacji z rabinami w celu określenia autentyczności tekstów biblijnych, którymi dysponujemy w opactwach; mieliśmy owocne spotkania z mnichami tradycji buddyjskiej i hinduskiej; bliżej naszych czasów zaczęliśmy otwierać się na islam.
Znakomita większość ludzi na świecie zna trapistów poprzez Mertona. W latach 60., 70. ogromna liczba powołań do trapistów była spowodowana modą na Mertona. Jeden z pisarzy nazwał ją nawet epidemią „mertonki”. Sami trapiści niejednokrotnie wyznają, że aczkolwiek cenią Mertona, nie darzą go wielkim nabożeństwem i nie uznają go za swój ideał. Jaki jest ojca stosunek do Mertona?
Tomasz Merton jeszcze dziś ma duży wpływ na młodych, którzy chętnie czytają jego teksty, choć od śmierci autora minęło trzydzieści lat. Jednak nie wszyscy w zakonie znają go, nie wszyscy czytali jego pisma. Merton miał otwarty umysł i to wciąż pozytywnie nastraja do niego czytelników, lecz miał także ponad wszystko głębokie wyczucie nowego człowieka, którym jest Chrystus; każdy z nas jest powołany, by w Nim stawać się nowym człowiekiem. Merton przeszedł tę drogę duchową, więc o pomyłce czy oszustwie nie może być mowy. Ludzie lubią świadków, a Tomasz Merton miał nie tylko dar życia wiarą, lecz także dzielenia się nią poprzez swoje pisma. Od świętego Bernarda do Dom André Loufa, Tomasz Merton i inni autorzy cysterscy nigdy nie zawiedli, swoim słowem i przykładem wciągając inne osoby w tę samą przygodę, we własne przeżycie cysterskiej drogi. We francuskich klasztorach rzadko czyta się Tomasza Mertona, częściej Dom André Loufa i innych wielkich współczesnych mistrzów duchowych. Poza tym Tomasz Merton był zakonnikiem w Getsemani, wielkim opactwie, w czasie, kiedy przeżywało ono nadzwyczajny przypływ kandydatów; po II wojnie światowej około 200 członków nowicjatu mieszkało w namiotach wojskowych, gdyż klasztor nie mógł wszystkich pomieścić.
Henri Nouwen, holenderski ksiądz zafascynowany trapistami, po długim czasie spędzonym u nich napisał, że „żaden klasztor nie został zbudowany po to, żeby rozwiązywać w nim problemy, ale żeby pośród tych problemów oddawać cześć Bogu”. Na ile jest to prawdą? Czy trapiści rzeczywiście świadomie rezygnują z rozwiązywania różnych bolączek dzisiejszego świata?
Henri Nouwen był zafascynowany trapistami prawie tak samo jak redaktorzy pisma „W drodze”! Oddawanie czci Bogu czy też rozwiązywanie aktualnych problemów? Tak sformułowane pytanie każe wybierać: albo… albo. Jednak w rzeczywistości odpowiedź nie musi być jednoznaczna. Wielbienie Boga konkretnie rozwiązuje wiele „aktualnych” problemów; wybór, którego dokonało tych czterdziestu zakonników, jeśli się przy nim zatrzymać, okazuje się w dużej mierze polityczny, nawet niezależnie od wymiaru religijnego: oto żyją oni we wspólnocie i najlepsze chwile swoich nocy i dni spędzają na kierowaniu się ku Bogu, wielbieniu Go, powtarzając sobie i wszystkim, którzy ich widzą, odwiedzają czy o nich słyszą, że Bóg istnieje, że znaczy więcej niż wszystko inne, że warto, aby z Nim byli, bezustannie odrzucając całą resztę, dzień po dniu, żeby tylko trwać przy Nim. Taki wybór rozpatruje się nie w kategoriach użyteczności, wydajności czy skuteczności, lecz w kategoriach miłości i oczarowania. Czasami mam ochotę powiedzieć: Bóg jest tak piękny, jak to się dzieje, że nie wszyscy dali się pozyskać dla tego piękna. „Wstań i jaśniej — mówi prorok Izajasz — stań i bądź światłem”. A Jezus dodaje: „Ja jestem światłością świata, wstań i pójdź za Mną”. Dopóki ludzie wierzą w te słowa pełne żaru, dopóty będą się podnosić i jaśnieć, a chwała Boga będzie jaśniała na ich twarzach. I skoro jestem światłem, i to światłem naprawdę jaśniejącym, gdyż jest we mnie wielki wewnętrzny pokój, radość nieprzenikniona, której nikt nie może mi odebrać, to czy tym samym nie rozwiązuję różnych problemów obecnego świata? Czyż nasze życie nie jest przez to naprawdę płodne? Czy odpowiedź na pytania znajduje się na płaszczyźnie konkretnych rozwiązań, czy może raczej na płaszczyźnie życia z sercem pełnym pokoju, nie rozdzieranym przez konflikty? Założyliśmy się z mymi braćmi o możliwość życia błogosławieństwami, wspólnego stawania się żywą przypowieścią o jedności, o radości. To szalony zakład, lecz przecież naszym Bogiem jest taki Bóg, który posunął swe szaleństwo tak daleko, że nas umiłował, przyszedł żyć i umrzeć z nami i za nas. Czasami zbyt długa walka o jakąś sprawę powoduje ostateczne poddanie się logice tych walk i walczący, poprzez reakcję, staje się tym, który zwalcza, choć wcale tego nie chce. Nie o to chodzi, by unikać problemów, lecz by stawiać im czoło inaczej, zgodnie z inną logiką. „Chwalić będą Pana ci, którzy Go szukają”, mówi psalmista. Ty jesteś moją miłością, Panie, i jak mam Cię szukać, nie wielbiąc Ciebie, jak moje spojrzenie ma się nie zmieniać, kiedy Ciebie wielbię? Poza tym aktualne problemy człowieka wciąż są takie same: dotyczą wszystkich ludzi i każdego człowieka. Zakonnik także nie wymknie się tej aktualności, kiedy staje oko w oko ze swymi brakami, pragnieniami, potrzebami i relacjami. Nasz świat bardziej niż kiedykolwiek potrzebuje punktów odniesienia, widzialnych znaków Ewangelii przeżywanych z właściwą jej radykalnością: zakonnik poprzez swoją duchową walkę i życie we wspólnocie dla Boga wnosi swoją część widzenia Ewangelii w serce Kościoła i świata.
Gdzie leży istota życia duchowego: w studiowaniu ksiąg, pielęgnowaniu myśli i uczuć, czy też w prostych zwyczajnych, codziennych doświadczeniach?
Odpowiedź jest prosta: istotą jest Jezus Chrystus. Uleganie natchnieniom Jego Ducha, Jego miłości do ludzi i Ojca, podążanie Jego ścieżkami, chodzenie po wodzie bez popadania w wątpliwość, kochanie bez odczuwania lęku przed własnym rozumem, własnym sercem, przed innymi. Studiowanie, refleksja, życie uczuciowe, codzienne doświadczenia: wszystko prowadzi do Boga i niczego nie należy odrzucać a priori. Liczy się to, by spotkać Jezusa w miejscu, które On wyznaczył na spotkanie: w naszej kondycji, w naszym ludzkim życiu, tu i teraz, pośród ludzi danych jako bracia we wspólnocie.
Jaka jest rola oryginalnej osobowości u trapistów? Czy jest dla niej miejsce w tej wspólnocie?
Istnieją dwa sposoby postrzegania oryginalnej osobowości: po pierwsze, jak wskazuje etymologia słowa, może to być osoba sięgająca początków, pozostająca w kontakcie ze źródłem wody żywej, które jest w niej. „Woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem tryskającym ku życiu wiecznemu” (J 4,14b): to wzniesienie się lub zstąpienie do początków, tam, skąd możemy bezustannie czerpać ze źródeł życia w nas, prawie na pewno uczyni z tej osoby osobowość oryginalną, gdyż jej posłuszeństwo nie będzie naśladowcze czy rozumowe, lecz dobrowolne, z wyboru, ze świadomością życia, które w niej płynie. Słuchanie tego życia, picie tej wody, może okazać się wymaganiem bezwzględnym i zmusić do życia niezależnego i osobistego, które nie zawsze będzie rozumiane przez innych, a wręcz przeciwnie, będzie postrzegane jako ekstrawaganckie, oryginalne w negatywnym znaczeniu tego słowa, jako życie kogoś, kto zawsze musi się wyróżniać i nigdy nie może postępować tak jak reszta ludzi. Różnica między tymi dwiema osobowościami wydaje się niezwykle subtelna. Jedna z nich decyduje się na nią z wolnego wyboru, podczas gdy w wypadku drugiej przypada ona w udziale z powodu trudności natury psychologicznej. W jaki sposób odróżnić osobowość naprawdę oryginalną? Oto jedno z niezliczonych wyzwań, przed którymi stają odpowiedzialni za formację i zwierzchnicy! Wydaje mi się, że w takim wypadku przede wszystkim nie należy tłumić tchnienia Ducha tam, gdzie się ono przejawia, choćby niedoskonale, i takie kryterium uznałbym za wiodące. Jednak osobowość oryginalna, zwłaszcza gdy jest silna, może cierpieć i przyprawić o cierpienia innych członków wspólnoty, nawet nieświadomie. Rola odpowiedzialnych za formację i zwierzchników będzie wówczas polegała na pomocy w znalezieniu lub stworzeniu właściwej przestrzeni we wspólnocie dla tej osoby.
Czy u trapistów modny był albo jest pogląd, że modlitwą być może praca? Czy trapiści we Francji, na świecie są zgodni co do spojrzenia na sprawy modlitwy?
Praca to nie modlitwa. Benedyktyńska dewiza ora et labora wyraźnie przypomina, że chodzi tutaj o dwie odrębne rzeczywistości. Nie ma zakazu modlenia się podczas pracy, tak samo jak nikt nikomu nie zabroni odczuwać miłość do braci podczas przygotowywania dla nich potrawy z marchewki lub podawania jej w refektarzu. Jeśli ofiaruje się Bogu cały dzień i Jemu poświęci się każdą godzinę, mówiąc przez to, że każde kolejne działanie jest modlitwą, to postawa taka również nie jest całkowicie fałszywa. Przykład miłości pozwala nam wyjść z dualizmu pytania „modlitwa czy praca”, lub gorzej „praca jako modlitwa”. Można odczuwać miłość we wszystkim, co się robi, gdyż miłość stanowi człowieka. Modlitwa stanowi go również jako wyraz jego wymiaru duchowego, co nie przeszkadza nam zastanawiać się, czy na pewno oddajemy modlitwie tyle miejsca, na ile zasługuje. Niełatwo jest modlić się i trwać w modlitwie; oddanie się pracy jest bez wątpienia łatwiejsze i rezultaty, szczególnie w przypadku trapistów wykonujących prace manualne, są szybciej widoczne. Nasz zakon charakteryzuje się dogłębnym poszukiwaniem równowagi między modlitwą, lectio divina i pracą. Reguła ustanawia tę równowagę, lecz każda wspólnota i każdy zakonnik muszą to organizować w codziennym wymiarze, ukierunkowując wszystko na obrany cel: kochać Boga i Jemu służyć, kochać braci i im służyć. Na niektórych etapach życia zakonnego czy ludzkiego, konkretny brat może odmiennie postrzegać nigdy nie sprecyzowaną ostatecznie równowagę między pracą, modlitwą i lectio.
Po to, żeby być egoistycznym zakonnikiem, by mieć komfort prywatnej pustyni, nie trzeba wstępować do zakonu. Zakonnik powinien być zatopiony w sprawach tego świata, modlić się za niego, za jego bolączki. Jak pogodzić to z prawdą, że centralnym miejscem w duchowości mniszej jest pustynia? Czym jest naprawdę pustynia dla trapisty? Jak utrzymać się na cienkiej granicy między modlitewną obecnością w świecie a oderwaniem się od niego?
Odpowiedź na to pytanie zacznę od przypomnienia, że dopiero co zakończyłem zebranie wspólnoty, podczas którego rozmawialiśmy o naszym obecnym podobieństwie nas jako wspólnoty do Chrystusa. W oparciu o to, kim był i co przeżył Chrystus, zastanawialiśmy się nad naszymi mocnymi punktami i nad drogą, którą jako wspólnota powinniśmy obrać i przebyć, by bardziej się do Niego upodobnić. Zadaliśmy sobie siedem pytań, wszystkie sformułowane w odniesieniu do Chrystusa i dość dobrze odzwierciedlające całość naszego życia: zawierzenie się Bogu, asceza, modlitwa, misja, współczesne wyzwania kultury, odpowiedź wspólnotowa itd. Jeden z braci od razu podkreślił pewien aspekt, którego, jak sądził, brakowało w tym postępowaniu wspólnotowym: ciszy i odcięcia się od świata. I tak to jest: wystarczy zacząć rozmowę o komunii, by od razu ktoś upomniał się o samotność. Gdybyśmy podkreślali znaczenie samotności, inny brat natychmiast zareagowałby, przypominając o komunii. Milczenie i słowo, samotność i komunia są wartościami uzupełniającymi się, w bezustannym napięciu wobec siebie i w ciągłej równowadze. Życie zakonne nie może ignorować tego napięcia. Pustelnik ma o wiele jaśniejszą sytuację, chociaż święty Piotr Damiani, w niedużym dziele Dominus vobiscum zastanawiał się, czy kapłan pustelnik pod nieobecność ludu Bożego powinien mówić: „Pan z wami”, i udzielił odpowiedzi twierdzącej, wyjaśniając, że pustelnik żyje w oddaleniu od ludzi, lecz w głębokiej jedności ze wszystkimi i modląc się za wszystkich. Trapiści są zakonnikami pustyni: żyją razem, lecz dążą do stworzenia przestrzeni, która umożliwi im prawdziwe poszukiwanie Boga w samotności serca i osobistego spotkania. Czy można mówić o „komforcie osobistej pustyni”? Nie! Pustynia nigdy nie jest komfortowa, dla nikogo, a szczególnie dla tego, kto zagłębia się w prawdę: pustynia oczyszcza i ogołaca, obnaża to, czego nie ma się ochoty zobaczyć, czym nie ma się ochoty podzielić, zmusza do prawdy. Pustynia nie jest po to, by na niej mieszkać, lecz by ją przemierzać. Zakonnik nigdzie nie osiada, gdyż jego ojczyzną nie jest ani ziemia, ani klasztor, ani pustynia, lecz królestwo Boże: to tam i tylko tam będzie mógł mieszkać i pozostać. Pustynia pomaga w szybszym osiągnięciu tego celu, gdyż ukierunkowuje na istotę sprawy. Na pustyni nie ma ani wpływów, ani wartościujących relacji, ani dóbr osobistych: człowiek ma jedynie Boga i wówczas rozpoczyna się jego nadzwyczajna przygoda. Moje pierwsze, drobne doświadczenie pustyni przypadło na poranek Wielkanocny w kilka tygodni po moim wstąpieniu do zakonu: przez cały Wielki Post nie otworzyłem żadnego listu, by nic nie zakłóciło mojego kontaktu z Bogiem. Akurat w tym okresie wypadały moje urodziny, przyszło więc dużo listów od przyjaciół, rodziny. W poranek Wielkanocny otwieram wszystkie listy i czuję tak wielką radość, że koniecznie chcę się nią z kimś podzielić. Wychodzę z celi: nikogo. Schodzę do wirydarza: nikogo. Mówię do siebie: „Z kim podzielę się tą radością?”. I odpowiedź przyszła do serca: z Nim. Rozpoczęło się przechodzenie przez pustynię. Obecnie podczas Wielkiego Postu otwieram wszystkie listy, gdyż należy zapłacić rachunki i zapewnić byt członkom wspólnoty. Jednak zachowuję czujność, by nie stracić głębokiej więzi, która ponownie prowadzi mnie do Niego. Zajmijmy się teraz drugą częścią pytania, w jaki sposób pozostać w kontakcie ze światem. Po pierwsze i przede wszystkim pozostając w kontakcie z samym sobą. Istota ludzka jest wszędzie taka sama: każdy człowiek toczy swoją walkę, każdy człowiek otrzymuje swoją łaskę. I jeśli jeden człowiek, nawet ukryty w swej samotności i nieznany w oczach świata, osiągnie pokój serca i wewnętrzną wolność, którą daje Chrystus Jezus, wówczas cała ludzkość zyskuje na wielkości: gdyż ten człowiek otwiera przejście, z którego inni będą mogli skorzystać, wspierani jego modlitwą i jeśli uda im się je odkryć, jego doświadczeniem.
tłum. Maria Żurowska
Oceń