Złe dziedzictwo
Oferta specjalna -25%

Wiara i teologia

0 opinie
Wyczyść

Od dawna zauważam wpływy tego, co nazwałabym grzechem pokoleniowym. Często widać, jak w niektórych rodzinach występuje np. pazerność, aborcja, rozwody, przykłady można by mnożyć. W Piśmie Świętym to zjawisko jest znane. Przytoczę tylko kilka wypowiedzi: „Przodkowie nasi zgrzeszyli — ich nie ma, a my dźwigamy ich grzechy” (Lm 5,7); „Ja Pan, twój Bóg, jestem Bogiem zazdrosnym, który karze występek ojców na synach do trzeciego i czwartego pokolenia względem tych, którzy Mnie nienawidzą. Okazuję zaś łaskę aż do tysiącznego pokolenia tym, którzy Mnie miłują i przestrzegają Moich przykazań” (Wj 20,5n).

W jaki sposób rozumieć i wyjaśniać innym słowa o karaniu przez Boga ludzi, którzy nie są winni grzechu? Bóg chyba nie karze niewinnych. Wydaje mi się, że karą za grzech mogą być skutki, które on wywołuje, a nie bezpośrednie działanie karzące Boga. Jak można pogodzić te słowa ze znanym tekstem z Księgi Ezechiela, że już nie będzie tak, jak mówi przysłowie: „Ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom”, ale że u Boga „syn nie będzie ponosił odpowiedzialności za winę swego ojca, ani ojciec — za winę swego syna” (Ez 18,2–4).

Myślę podobnie jak Pani: że czym innym jest grzech, czym innym jego konsekwencje. Spróbujmy jednak ten temat trochę uporządkować. Umówmy się najpierw, że nie będziemy tu mówić o konsekwencjach grzechu, które dotykają samego grzesznika: takich np., że jeśli ktoś nadużywa alkoholu, to niech się nie dziwi, że nie wiadomo, kiedy popadnie w nałóg, zapewne i z wątrobą będzie miał kłopoty, a co najgorsze, po pijanemu może kogoś bardzo skrzywdzić. Oczywiście, jest to temat wielkiej wagi, ale tutaj go nie podejmujmy.

Pomińmy ponadto konsekwencje cudzego grzechu, które bezpośrednio nie dotykają duszy. Ktoś np. swoją karygodną lekkomyślnością spowodował wypadek samochodowy, w wyniku którego niewinny człowiek przez całe życie pozostanie kaleką. Ów poszkodowany może wskutek tak wielkiego nieszczęścia duchowo się załamać lub też przemienić swoje kalectwo w życiodajny krzyż — ale ani jedno, ani drugie nie jest bezpośrednią konsekwencją grzechu tamtego lekkomyślnego kierowcy. Zostawmy jednak te problemy, bo również nie takich sytuacji dotyczy Pani pytanie.

Nawet nie takich, w których materialne konsekwencje grzechów spadają na ludzi następnych pokoleń. Zdarza się nieraz, że dzieci i wnukowie ponoszą konsekwencje grzechu, którego nie popełnili i za który nie ponoszą żadnej moralnej winy. Ktoś np. został ukarany za przestępstwa konfiskatą mienia, zatem jego dzieci nie ze swojej winy będą biedne, choć mogłyby żyć w dostatku.

Na wielką skalę doświadczały tej sytuacji kolejne pokolenia Polaków, którym przyszło żyć pod zaborami. Nasza narodowa niewola była przecież nie tylko owocem zbrodni, której dopuściły się mocarstwa zaborcze. Nie doszłoby do niej, gdybyśmy nie ułatwili zaborcom jej dokonania. Przypomnijmy sobie, co na temat naszej narodowej winy za rozbiory pisał Julian Ursyn Niemcewicz w Powrocie posła:

Ten to nieszczęsny nierząd, to sejmów zrywanie
Kraj zgubiło, ściągnęło obce panowanie,
Te zaborów, te srogich klęsk naszych przyczyną.
I my sami byliśmy nieszczęść naszych winą!
Gnijąc w zbytkach, lenistwie i biesiad zwyczaju,
Myśleliśmy o sobie, a nigdy o kraju.

Rzecz w tym, że konsekwencje tej winy dotknęły nasz naród właśnie po linii owego starohebrajskiego przysłowia, że „ojcowie jedli zielone winogrona, a zęby ścierpły synom”. To prawda, pod zaborami wielu mądrych Polaków zastanawiało się, czy nieszczęsnych konsekwencji win popełnionych w poprzednich pokoleniach nie da się przemienić w naszą narodową szansę, czy utrapienia niewoli nie mogą stać się dla nas drogą narodowego oczyszczenia i uszlachetnienia. Zygmunt Krasiński w Przedświcie odważył się nawet dziękować Bogu za rozbiory swojej ojczyzny:

Łaska Boża
Nas wegnała w te bezdroża:
Niechaj będzie pochwalona!
Bo ojczyźnie mojej dała
Z piekieł ziemskich wynijść łona,
Nie żyć w innych ludów modle,
Raczej umrzeć — jak żyć podle;
Za to Panu wieczna chwała! (…)
Przez rozdarte dziejów pole
Los nas pędził w wyższą dolę,
Ku tej Polszcze, która będzie!

Wszystkie wymienione tematy dotyczą problemów niezmiernie ważnych, Pani jednak nie pyta o dziedziczenie konsekwencji grzechu, ale o dziedziczenie samego grzechu. Wielu ludzi, nie tylko Panią, niekiedy ogarnia niepokój, że grzechy podlegają dziedziczeniu. Wprawdzie Pismo Święte powiada, że „syn nie będzie ponosił odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec — za winę swego syna”, ale przecież (chciałoby się powiedzieć) nawet grzech pierworodny jest grzechem dziedzicznym!

Otóż właśnie, że nie. Owszem, taką fatalną intuicję przekazuje niemiecki termin na określenie tego grzechu (Erbsünde), jednak prawda na temat grzechu pierworodnego jest inna. Łacina, podstawowy język zachodniej tradycji teologicznej, nazywa go, bez porównania trafniej, „grzechem źródłowym” (peccatum originale). Grzech źródłowy — co to znaczy?

Wyjaśnienie zacznijmy od tego, że grzech naszych prarodziców był jedynym grzechem w ludzkich dziejach, który popełnili ludzie najdosłowniej bezgrzeszni, dlatego nie jesteśmy w stanie ani zrozumieć, ani ogarnąć wyobraźnią, jak wielką katastrofę duchową spowodował on w tych, którzy się go dopuścili. Stara mądrość chrześcijańska formułuje to tak: grzech pierwszych rodziców był nie tylko ich osobistą winą, ponadto wypaczył samą ludzką naturę. Zostaliśmy stworzeni przez Boga, zatem nasza ludzka natura nigdy nie przestanie być fundamentalnie dobra, jednak grzech pierwszych rodziców spowodował, że nie ma już w niej spontanicznego zawierzenia Bogu, które mieli w sobie pierwotnie Adam i Ewa.

Odtąd jesteśmy właśnie tacy: pozbawieni duchowego instynktu zawierzenia Bogu i nie do końca panujący nad różnymi dynamizmami, w które Stwórca pierwotnie wyposażył naszą ludzką naturę. Urodzić się człowiekiem, to znaczy otrzymać życie i ludzką naturę od swoich rodziców. Od momentu zaś tamtego niewyobrażalnie ciężkiego grzechu popełnionego przez naszych bezgrzesznych prarodziców natura ludzka jest wypaczona ciemną nieufnością wobec Boga oraz zraniona różnorodnym nieporządkiem. Urodzić się w grzechu pierworodnym, to znaczy urodzić się z tą ciemną nieufnością, którą w ludzką naturę wprowadził grzech pierwszych rodziców.

Otóż grzechu źródłowego nie jesteśmy winni w tym sensie, w którym winą obciążają nas nasze grzechy osobiste. Nie można jednak powiedzieć, że w ogóle nie jest on naszą winą. Nie jest w porządku, że bezinteresownie ukochane przez samego Boga stworzenie boi się Mu zaufać, że jest w nim wygaszony instynkt zawierzenia swojemu Stwórcy.

Łatwo się domyślić, że skoro nawet grzech pierworodny nie jest w ścisłym znaczeniu grzechem dziedzicznym, to tym bardziej należy zaprzeczyć samej nawet możliwości dziedziczenia jakichkolwiek grzechów osobistych. U Boga jest najdosłowniej tak, że „syn nie będzie ponosił odpowiedzialności za winę swego ojca ani ojciec — za winę swego syna”.

Jednak Pani spostrzeżenia nie są wyssane z palca! To jest realne i wręcz częste zjawisko, że w niektórych rodzinach i w niektórych środowiskach podobne grzechy ciągną się z pokolenia na pokolenie. Dlaczego tak się dzieje? Jak temu położyć kres?

Przychodzą mi do głowy dwa wyjaśnienia tego zjawiska. Po pierwsze, dzieje się tak na zasadzie odtwarzania wzorów złych zachowań. Jeżeli np. ktoś wychował się w rodzinie, w której krzyk był podstawowym sposobem wzajemnej komunikacji, to człowiek ten do swojej własnej rodziny może wprowadzić podobny styl w relacjach z najbliższymi. Jednak uwaga: „ukierunkowany” to nie znaczy „zdeterminowany”!

Po wtóre, dzieci obserwujące łamanie Bożych przykazań przez swoich najbliższych nieraz otrzymują od nich głęboko przekonujące usprawiedliwienia takiego postępowania. „Widzisz, moje dziecko, kiedy małżonkowie dochodzą do wniosku, że już się nie kochają, to lepiej, żeby się rozeszli i założyli nowe rodziny niż żeby się mieli dalej tak ze sobą męczyć”. Jeśli taką antyewangelizację daje dziecku rodzona mamusia albo inna osoba, która budzi w nim pełne zaufanie, nauka ta zapada w jego duszę bardzo głęboko. I potem trudno się dziwić, że w takiej rodzinie małżeństwa często kończą się rozwodem.

Jak położyć kres takiemu powtarzaniu podobnych grzechów z pokolenia na pokolenie? Co ma zrobić ojciec lub matka, którzy chcieliby swoje dzieci uchronić przed błędami, które sami w życiu popełnili? Co ma zrobić ktoś czujący na sobie ciężar złego dziedzictwa, kto chciałby pójść dobrą drogą, inną niż jego rodzice? Otóż chrześcijańska odpowiedź na te pytania jest prosta: grzesznicy niech uznają swój grzech i niech się nawracają, ci zaś, którzy czują się ukierunkowani ku grzechowi, niech spokojnie trzymają się dekalogu, a umocnienia niech szukają w Bożej łasce.

Grzech trzeba uznać i odpokutować nawet wtedy, gdy dzisiaj podobne grzechy raczej nam nie grożą. Wielkie wrażenie zrobił kiedyś na mnie zapis Jerzego Stempowskiego — osoby, jak wiadomo, raczej niewierzącej — na temat młodych chłopców niemieckich wracających w roku 1945 do swoich domów:

Niejeden z nich miał zapewne na sumieniu czyny okropne, kaleczące moralnie. Wyobrażałem sobie, że wejście ich do nowego życia zostanie poprzedzone oczyszczeniem wewnętrznym, że jedni spotkają Sonię, jak Raskolnikow, drudzy przejrzą po długich rozmowach z wierzącym kwakrem, jak Captain Singleton. Myliłem się zapewne całkowicie. Trudno jest wyobrazić sobie życie wewnętrzne kogoś zupełnie od nas innego. Przekonanie, że wszyscy ludzie są do siebie podobni, powstało być może z naszego braku wyobraźni. Dziś przypuszczam, że resorbcja dawnej Hitlerjugend odbyła się zupełnie inaczej, bez powtórnego czytania Ewangelii, po prostu na skutek całkowitej przemiany życia codziennego.

Nie chcę się wymądrzać, ale wydaje mi się, że współczesna dechrystianizacja społeczeństwa niemieckiego tutaj ma swoje źródła.

Złe dziedzictwo
Jacek Salij OP

urodzony 19 sierpnia 1942 r. w Budach na Wołyniu – polski prezbiter rzymskokatolicki, dominikanin, profesor nauk teologicznych, pisarz, publicysta, autor setek książek i tysięcy artykułów, przez 40 lat prowadził rubrykę...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze