Profesor wszechnauk
fot. samsommer / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Marek Konarski (pseudonim Marecki)

Marecki jest pochodzenia arystokratycznego. Kiedyś jego przodkowie nazywali się z francuska Marain. Ale za bardzo podobały im się polskie dziewczyny, więc zostali w Polsce. – Co ja jestem winien, że urodziłem się z wodogłowiem – odpalił, kiedy na niego patrzyłem z niechęcią.

Marecki jest średniego wzrostu, przeraźliwie chudy, zawsze z rozczochranymi włosami, stale zaaferowany. Skrada się cicho jak kot. Ma zawsze pozytywną odpowiedź na wszystkie pytania. I ma jeszcze cudowny obezwładniający uśmiech. Głowę zawsze chowa w ramiona, gdy coś zdaje się go przerastać.

Mareckiego na początku nie lubiłem. Wtrącał się we wszystko. Nadzwyczaj ruchliwy. Wykorzystywał każdą okazję, aby zrobić coś pożytecznego, o co nikt go nie prosił. Niekiedy bywało go za dużo. Wszystko komentował. Niekiedy uważnie słuchał.

Nie potrafię zidentyfikować chwili, od której Marecki stał się dla mnie kimś ważnym.

Najprawdopodobniej było to wtedy, kiedy jeden z braci spytał mnie, dlaczego i za co kocham Jana Pawła II. Zaniemówiłem z wrażenia, że ktoś może mnie pytać o rzeczy tak oczywiste. Coś próbowałem odpowiedzieć, ale czułem do siebie wstręt, że muszę odpowiadać na tak oczywiste zdawałoby się pytanie. Byłem również przerażony, że już trzeba to tłumaczyć, bo dla mojego pokolenia jest to sprawa jasna. Następnego dnia po mszy akademickiej podczas śniadania zapytałem studentów, za co powinniśmy kochać Jana Pawła II, co mu zawdzięczamy? Nikt gęby nie otworzył. Załamałem się. Czas tak szybko pędzi, że za mną już całe pokolenie ludzi, którym obcy jest entuzjazm wyboru Jana Pawła II, początek pontyfikatu czy kolejne pielgrzymki Ojca Świętego do ojczyzny. Milczeli jak zaklęci. Tymczasem Marecki z uśmiechem i tym swoim charakterystycznym głosem rzekł: – Ha, ha, ha… studenci, nie wiedzą. Jak to, obalił komunę, kochał młodzież, kochał ojca Jana. Zamarłem. Marecki, dotychczas lekceważony, przebił studentów. – Ja mogę jeszcze więcej powiedzieć – odezwał się z uśmiechem. – Odwiedzał różne kraje, pielgrzymował po całym świecie, przyjmował wszystkich ludzi. – Skąd ty to wiesz? – spytałem. – Bo ja czytam, dużo czytam i myślę, proszę ojca. W tym momencie Marecki mi zaimponował.

Dość szybko go adoptowałem. Przez miłość do Jana Pawła stał mi się bliski. Patrzyłem już teraz na Mareckiego łaskawym okiem. Spostrzegłem, że widzi coś, czego nie widzą normalni ludzie, szczególnie studenci. Widzi, że kosze są pełne śmieci i trzeba wynieść ich zawartość, widzi, że kobiety stoją i trzeba podsunąć im krzesło, widzi, kto nie ma brewiarza, więc śpieszy i natychmiast podaje. Można go posłać do sklepu, potrafi nadać list polecony i przynieść pokwitowanie (co nie zawsze potrafi student), służy do mszy świętej i umie do niej przygotować kaplicę.

Jest pierwszy do pomocy, bez ociągania. Z radością służy innym. Marecki na wiele pytań potrafi mądrze odpowiedzieć. Od czasu do czasu znajduje sensowną dla siebie pracę, aby dorobić do renty. Pierwszy jest na jutrzni w moim biurze. Przynosi bułki albo serek. Pierwszy się stawia, aby przygotować do mszy świętej w kaplicy wieczorem. Nalewa wody i wina do ampułek, przynosi do ołtarza kielich, ubiera mnie do mszy, a po mszy wszystko sprząta i zanosi na miejsce.

Marecki jest jak rakieta. Nie zdążysz się obejrzeć, a Marecki już cię minął. Oczytany, kojarzy osoby po wydarzeniach z historii. Wszystko wie, wszystkich zna. Wszędzie ma rodzinę, ze wszystkimi jest spokrewniony, nawet z królową angielską. Ma w sobie naturalne wyczucie wspólnoty. Zastanawiam się, jak to zrobić, aby Mareckiemu nadano tytuł profesora wszechnauk.

Ostatnio jednak go zaskoczyłem. – Marku, co by to było, gdybyśmy tak obaj zostali świętymi? – No nie wiem, naprawdę nie wiem, co by to było. Marecki uśmiecha się i chowa głowę w ramiona. – Nasz świat chyba by się zawalił. Trzeba by zmienić wszystko i zacząć wszystko od początku. Trzeba by się kompletnie nawrócić. Zaniemówiłem. Powoli obaj oswajamy się z pojęciem świętości jako czymś dla nas. Cóż, trzeba się będzie z tym zmierzyć. Jako z czymś dla siebie, dla nas, jako z owocem naszego życia.

Tymczasem dręczy mnie pytanie: dlaczego niechciane dzieci przynoszą nam największą miłość?

Profesor wszechnauk
Jan Góra OP

(ur. 8 lutego 1948 w Prudniku – zm. 21 grudnia 2015 w Poznaniu) – Jan Wojciech Góra OP, dominikanin, prezbiter, doktor teologii, duszpasterz akademicki, rekolekcjonista, spowiednik, prozaik, twórca i animator, organizator Dni Prymasowskich w Prudniku i Ogólnopolskiego Spotka...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze