Syndrom Vincenta
fot. corina rainer / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Vincent chce nad morze, reż. Ralf Huettner, Niemcy 2010, polska premiera 27 września 2013

Ileż to razy mówimy, że musieliśmy tak postąpić, bo nie mieliśmy innego wyboru? Jak często usprawiedliwiamy się zewnętrznymi okolicznościami, choć tak naprawdę dokonaliśmy wyboru najłatwiejszego? Ile razy – w obliczu stojącego przed nami problemu – mieliśmy ochotę rzucić wszystko i nie oglądając się za siebie, ruszyć, gdzie nas oczy poniosą? Na przykład nad morze.

Vincent nie ma takiej swobody wyboru. Zmuszony przez chorobę robi to, czego nie chce. Niekontrolowane wypowiadanie wulgaryzmów i obraźliwych słów, tiki, nad którymi nie da się zapanować – to objawy syndromu Tourette’a. Choroby nieuleczalnej, utrudniającej życie i kontakty z innymi. A może tak nam się tylko wydaje? Zanim zaszufladkujemy Vincenta w kategorii osób godnych współczucia i wykluczymy go ze świata normalnych, obejrzyjmy film Vincent chce nad morze i zastanówmy się, czego moglibyśmy się od głównego bohatera nauczyć.

Może nad morze?

Po śmierci matki 27-letni Vincent trafia do specjalistycznej kliniki. Zostawia go tam ojciec, robiący karierę polityk – chory syn nie pasuje do wyborczego wizerunku człowieka idealnego. Możemy więc od razu się domyślić, jakie relacje łączą ojca z synem. A właściwie – nie łączą. Bo jak można mówić o relacji, gdy syn jest ważny dla ojca tylko jako wyborca, który ma zagłosować na zaznaczoną przez ojca na liście partię, a ojciec jest dla syna tak istotny, jak wspomniana lista, którą wyrzuca do kosza zaraz po wyjeździe rodzica? W klinice Vincent poznaje chorą na anoreksję Marie i cierpiącego na nerwicę natręctw Alexa. Razem kradną samochód zajmującej się nimi lekarki i ruszają nad morze, do Włoch. Dlaczego właśnie tam? Bo tam matka Vincenta zrobiła sobie kiedyś zdjęcie, na którym wygląda na bardzo szczęśliwą. On to zdjęcie zawsze ma przy sobie, tak jak jej prochy, zamknięte w puszce po cukierkach.

Jest jeszcze jeden powód tej wyprawy: Vincent nigdy nie był nad morzem.

Umotywowany

Scenarzysta Florian David Fitz (grający również główną rolę) oraz reżyser Ralf Huettner stworzyli obraz naszpikowany motywami: choroby, relacji ojca z synem, ucieczki, tęsknoty za morzem i – oczywiście – drogi. Ten grad motywów mógłby przytłoczyć, gdyby nie lekkość, z jaką opowiadana jest ta historia. Nie mamy tu bowiem do czynienia z dramatem pokazującym, jak ciężkie życie mają osoby cierpiące na podobne schorzenia. Sposób potraktowania choroby bohaterów jest bliższy hiszpańskiemu Yo tambien! (Ja też!) – opowiadającemu ciepło i z humorem o życiu mężczyzny z zespołem Downa – niż słynnym z podobnego tematu obrazom: Rain Man czy Co gryzie Gilberta Grape’a. Jest taka scena: Vincent i Axel jedzą kebab, Marie patrzy na nich z niesmakiem, popijając colę light. Liczą, ile mają pieniędzy – wychodzi zaledwie kilka euro. Axel stwierdza, że Marie utrzymałaby się za to przez najbliższe kilka miesięcy. Niewybredny żart, który w ustach zdrowej osoby mógłby zostać uznany co najmniej za obraźliwy, w tym przypadku skłania do śmiechu. Bo każdy z nich cierpi na jakąś chorobę, a to czyni ich równymi sobie. Nie ma dla nich tematów niewygodnych, co wcale nie znaczy, że o wszystkim łatwo im się rozmawia. Potrafią się otworzyć, a przynajmniej się starają. Trzy zupełnie niepasujące do siebie osoby, każda z poważnymi problemami, mogą się dogadać. Mogą się również zaprzyjaźnić, a nawet zakochać. Choroba nie upośledza przecież ich uczuć i zdolności nawiązywania relacji. Może to prztyczek dla nas, widzów, gotowych z góry przypiąć im łatkę outsiderów – schowanych w sobie, w swojej inności. A przez to – skazanych na samotność.

I kto tu jest chory?

Droga łączy się z doświadczeniami i zmianami, a te – z przemianą. Oglądając film, trudno się uwolnić od pytania, kto tej przemiany bardziej potrzebuje: chorzy – pozornie nieradzący sobie w społeczeństwie, a jednak wrażliwi i otwarci na świat, czy ich opiekunowie – niby poważni i odpowiedzialni, ale zaskorupiali w swoich rolach? Troje chorych ludzi o wiele lepiej się porozumiewa, znajduje kompromisy, wykazuje się lojalnością w stosunku do siebie niż podróżujący za nimi ojciec Vincenta i lekarka, której ukradli auto. Dotarcie do celu i spotkanie bezlitośnie obnaży prawdę o tym, kto z podróżujących powinien zweryfikować swój sposób patrzenia na świat i zachowanie, komu przydałaby się terapia ze społecznych – albo po prostu ludzkich – zachowań i odruchów. Myślę, że nikogo nie zdziwi to, że do grona potencjalnych pacjentów nie trafiliby tylko młodzi uciekinierzy.

Nieznośna lekkość narracji

Krytycy zarzucają twórcom filmu, że niektóre wątki są potraktowane zbyt stereotypowo. Że lekkość, z jaką opowiadają historię Vincenta, spłaszcza jej przesłanie. Że zbyt swobodnie prześlizgują się po tematach. To prawda, Vincent chce nad morze to film nieskomplikowany, bardziej zabawny niż poruszający, w którym wielkie dramaty ustępują miejsca cichym rozczarowaniom, a po ważnych wyznaniach nie następują wybuchy łez, tylko skinienie głowy czy normalny uścisk. Tak jak to najczęściej bywa w życiu. Czy jest to przeciętny film? Tak, bo mówi o normalnych ludziach, o ich marzeniach, problemach, relacjach. A jednocześnie jest wyjątkowy, bo żeby tę normalność dostrzec, musimy zmienić swój sposób myślenia i wejść w skórę kogoś spoza znanego nam świata, przekonując się, że tak naprawdę niczym się od nas nie różni.

I można narzekać, że temat został zbyt powierzchownie potraktowany, że rozwiązanie niektórych wątków, zachowanie postaci jest przewidywalne i stereotypowe. Ale czy przewidywalność musi być zła? Czy nie jest trochę tak, że kibicujemy po ciuchu bohaterom, nie wiadomo, czym bardziej przestraszeni – tym, że im się nie uda, czy może właśnie tym, że osiągną swój cel? Czy ich sukces – odniesiony mimo tak wielu przeszkód – nie ośmieszy naszych ułomnych usprawiedliwień własnych niepowodzeń? A może jednak bardziej chcemy wierzyć, że każdy ma prawo spełnić swoje marzenia, jeśli tylko jest dostatecznie zdeterminowany?

W ramach autoterapii

By nie pozostać z ulotnym wrażeniem, że było miło i przyjemnie, ale bez głębszych przemyśleń, po obejrzeniu filmu warto zrobić sobie w głowie ćwiczenie i skonfrontować nasze oczekiwania wobec fabuły z tym, co zobaczyliśmy na ekranie. Oczywiście, możemy zdystansować się do tematu – przecież nie cierpimy na żadne psychiczne choroby, żyjemy w społeczeństwie, dobrze sobie radzimy, potrafimy się dogadać z innymi, odnosimy sukcesy. Może jednak warto potraktować to jako okazję, by odpowiedzieć sobie na pytanie, co nam dolega? Przypadłość Marie, która nie akceptuje samej siebie, czy Alexa, który kontroluje świat dookoła? A może jesteśmy tacy, jak ojciec Vincenta – człowiek sukcesu, który nie potrafi nawiązać relacji z najbliższą osobą? Może ten film ma być okazją, by stać się jak Vincent, który mimo choroby nie cofnie się przed spełnieniem własnych marzeń.

Powrót

Wszyscy pielgrzymi wiedzą, że droga nie wiąże się tylko z celem, wiąże się z przeżyciami, które nas spotkają w trakcie pielgrzymowania, spotkaniami z innymi ludźmi i z sobą samym. Nie kończy się też na dotarciu do celu, bo jest jeszcze powrót. Powrót do domu. Pomyślmy nad tym przez chwilę po powrocie z wakacji. Może nasze domy i rodziny, miejsca pracy i codzienności nie przypominają pięknych Włoch, słonecznej Hiszpanii czy bogatej Szwajcarii, ale czy to nie one właśnie są naszym morzem – miejscem, do którego tak naprawdę dążymy, do którego zawsze chcemy wracać?

Syndrom Vincenta
Magdalena Wojtaś

absolwentka filologii polskiej i germańskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Mieszka w Poznaniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze