Dlaczego chcemy być ze sobą?
fot. clayton cardinalli / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Spotkanie kobiety i mężczyzny, to, co między nimi się dzieje, to, co iskrzy, ma swoją wartość i może się z tego zrodzić coś pięknego – niekoniecznie małżeństwo, dzieci, ale na przykład nowe idee, przyjaźń, doświadczenie czegoś ważnego.

Anna Sosnowska: Czy przyszłego męża, przyszłej żony powinno się szukać?

Lena Wojdan: Tak, choć nie wiem, czy użyłabym sformułowania „powinno się szukać”. Ja bym raczej powiedziała: „można szukać”, pod warunkiem że chce się ją czy jego znaleźć. Nie zapominajmy, że są osoby, dla których małżeństwo nie jest jedynym powołaniem ani pomysłem na życie.

Nie ma pani żadnych oporów przed czasownikiem „szukać”?

Nie mam oporów, takie jest życie. W swojej praktyce terapeutycznej spotykam wiele osób, które hołdują temu hasłu, i widzę, że takich poszukiwań jest coraz więcej. Spójrzmy chociażby na powstające ciągle portale randkowe. Wielu pacjentów, którzy się do mnie zgłaszają, szuka żony czy męża czynnie i dzielnie na portalu Przeznaczeni.pl.

To dobrze?

Moim zdaniem – jak zawsze – nie powinno się wylewać dziecka z kąpielą. To znaczy, jest coś w szukaniu i jest też coś w braku szukania. Niewątpliwie, myśląc o stworzeniu związku, trzeba wykazać jakąś aktywność, ale warto się zastanowić, czy najlepszą formą tej aktywności jest śledzenie portali internetowych.

Które nierzadko wiąże się z kompulsywnym sprawdzaniem, czy ktoś obejrzał mój profil, zaczepił mnie, napisał do mnie.

I nie tylko to. Mamy też często do czynienia z kompulsywnym chodzeniem na randki, wokół którego jest bardzo dużo zamieszania.

Dlaczego?

Większość moich pacjentów korzysta z portali randkowych dla ludzi wyznających określone, związane z chrześcijaństwem wartości. Portale te powstały z myślą o osobach szukających partnera na życie, ich celem jest doprowadzenie do związku małżeńskiego. Kiedy więc ludzie, którzy w ten sposób się poznali, idą na randkę, to robią to z ekscytacją i z lękiem, „Czy to już będzie ten mój przyszły mąż albo ta moja przyszła żona, czy nie?”. Oni nie spotykają się tak po prostu, nie są ciekawi tego drugiego człowieka, ale od razu sprawdzają, czy ten ktoś spełnia odpowiednie warunki na współmałżonka, czy pasuje do ich obrazka. Szkoda.

Sprawna wstępna selekcja?

To mi się nie mieści w głowie, jak można budować relację, zaczynając od pytania na przykład o to, czy seks przedmałżeński wchodzi w grę, czy nie? A tak bywa. W ten sposób gubi się to, co jest w tworzeniu relacji najważniejsze – spokojne poznawanie drugiego człowieka i stopniowe otwieranie się na niego. Kiedy weryfikujemy z pacjentami ten sposób szukania życiowego partnera, to dochodzimy do wniosku, że tak naprawdę jest to ograniczanie obszaru poszukiwań. Kompletnie nie widzi się wtedy wokół siebie dziewczyn w metrze, facetów w tramwajach, osób, które przechodzą obok nas w pracy, czyli kobiet i mężczyzn potencjalnie samotnych, gotowych na związek.

A może szukanie partnera w przestrzeni chrześcijańskiej i selekcjonowanie kandydatek czy kandydatów jest jednak dobrą strategią, bo gwarantuje mi, że ten ktoś będzie z mojego świata wartości?

Postawienie jako punktu naczelnego tego, że mój potencjalny partner ma wyznawać te same wartości co ja, chodzić do kościoła, należeć do wspólnoty, budzi we mnie smutek i niezgodę, bo powoduje tworzenie getta. A to sprzeciwia się przecież chrześcijańskiej otwartości. Jeśli mówimy, że małżeństwo stanowi rodzaj powołania, zakładamy, że wpisuje się ono także w ewangelizację. Zamykając się na osoby, które są inne, stawiamy tamę temu powołaniu. Ileż pięknych i dobrych rzeczy może się wydarzyć, kiedy osoba bardzo wierząca spotyka się z osobą niewierzącą czy „wierzącą inaczej”!

Za pomysłem tworzenia tego chrześcijańskiego getta kryje się pewnie lęk – wolimy, żeby potencjalny mąż czy żona raczej wspierali nas w wierze, niż wystawiali ją na próbę.

Faktycznie, młodzi ludzie uznający siebie za chrześcijan bardzo się boją z jednej strony swojej inności i swoich przekonań, czyli tak naprawdę siebie, a z drugiej strony bardzo się boją świata i ludzi wyznających odmienne systemy wartości. Mamy tu do czynienia z lękiem przed konfrontacją, przed mierzeniem się z czyjąś innością.

Dlatego tak wielu ludzi szuka towarzysza życia w różnych wspólnotach kościelnych?

Wspólnoty są bardzo bezpiecznym miejscem takich poszukiwań – przychodzą tam osoby, które są wierzące, mają określony stosunek do seksualności, czyli generalnie wszystko załatwione. To jedna z większych pomyłek, ale ciągle wiele osób się na to nabiera, bo młodym ludziom się wydaje, że jeśli przyszły mąż i żona zgadzają się ze sobą we wszystkim, to będzie im prościej przejść przez życie. Ale czy na tym polega małżeństwo? Jeżeli w małżeństwo, jak w każde zresztą powołanie, jest wpisany jakiś rozwój, to są w niego również wpisane kryzysy czy cierpienia. Nie da się uniknąć konfrontacji i tarć, bo małżonkowie zawsze przychodzą z dwóch różnych światów i ich zadaniem jest zbudowanie od podstaw tego trzeciego, wspólnego świata, co przeważnie zaczyna się od przeciągania liny, czyja koncepcja jest bardziej wartościowa.

Jak się ustrzec przed desperacją w szukaniu towarzysza życia?

Desperacją z jakiego powodu?

Z powodu bycia samotnym trzydziesto- czy czterdziestolatkiem.

A dlaczego to takie straszne?

Bo wiele osób, a zwłaszcza kobiet, kombinuje tak: jeśli nie założę rodziny i nie będę mieć dzieci, to właściwie nie mam dla kogo żyć, czyli moje życie będzie pozbawione sensu. Do tego dochodzą jeszcze naciski ze strony rodziny albo znajomych, którzy dopytują: kiedy wreszcie się ożenisz/wyjdziesz za mąż?

Warto się zastanowić, na ile to poczucie bezsensowności życia w pojedynkę wiąże się z tymi naciskami, a na ile z uposażeniem kobiety do płodności i instynktem macierzyńskim. Takie niespełnienie, o którym pani mówi, przeżywają także kobiety czy mężczyźni będący w małżeństwach, ale niemogący mieć dzieci. Relacje między ludźmi – w ogóle, wszystkie – rozumiem jako bardzo piękne wyzwanie i zadanie na życie. Każda relacja ma w sobie jakąś tajemnicę. Ci ludzie nam się po drodze zmieniają, ale dzięki nim możemy się rozwijać. Dlatego właśnie także małżeństwo bez dzieci ma sens i znaczenie.

No tak, tylko że w takiej sytuacji jednak mam kogoś, z kim współdzielę codzienność. Życie w pojedynkę nie daje takiego poczucia.

Użyła pani sformułowania „mam kogoś”. Takie jest właśnie podejście części osób, które aktywnie szukają partnera – one muszą kogoś mieć. W ten sposób zamykają się na ludzi wokół, na zwyczajne bycie z nimi, na poznawanie się, bo przecież relacja to proces składający się z kolejnych etapów, których nie powinno się przeskakiwać. Już samo spotkanie kobiety i mężczyzny, to, co między nimi się dzieje, to, co iskrzy, ma swoją wartość i może się z tego zrodzić coś pięknego – niekoniecznie małżeństwo, dzieci, ale na przykład nowe idee, przyjaźń, doświadczenie czegoś ważnego czy rozwój ich obojga.

Takie spojrzenie na tworzenie relacji damsko-męskich jest chyba zdrowsze od zaprogramowanego szukania żony czy męża?

Tak, bo pozwala także na bezpieczne oswajanie siebie w tych relacjach. Dziś bardzo wiele osób obawia się swojej własnej kobiecości czy męskości, a także kobiecości czy męskości potencjalnego partnera.

Wróćmy jeszcze na moment do instynktu macierzyńskiego. Normalnym kobiecym doświadczeniem jest coś, co ja na własny użytek nazywam „fazą na dziecko”, a co raz na jakiś czas w żeńskim organizmie silnie dochodzi do głosu. Jak sobie z tym radzić, kiedy w najbliższej przyszłości nie ma widoku na spełnienie tego pragnienia?

Po pierwsze, trzeba z szacunkiem i miłością przyjąć, że taka jest po prostu kobieca fizjologia. I że jest to trudne, że może być cierpieniem.

Niektóre kobiety rozpoczynają wtedy szukanie nie tyle towarzysza życia, co – mówiąc brutalnie – dawcy nasienia.

To w dużej mierze zależy od tego, co dla nas jest azymutem, jeżeli chodzi o wartości. Jeśli uważamy, że doświadczanie braku dziecka nas przerasta i nie możemy znieść tego stanu, to faktycznie szukamy dawcy spermy i traktujemy wtedy dziecko jak coś, co ma złagodzić nasz ból, czyli bardzo przedmiotowo. Ale możemy też przyjąć, że to cierpienie jest nam dane i zadane, czyli wpisane w historię, która przecież w tym momencie się nie kończy. Warto spróbować wytrwać w nadziei, że moje macierzyństwo ma swoją przyszłość, i jednocześnie mieć świadomość, że przeżywa się teraz ból niespełnienia, braku.

Wiele kobiet po trzydziestce ma poczucie, że są już posunięte w latach, podczas gdy ich rówieśnicy robią wrażenie młodych bogów. Za to też odpowiada zegar biologiczny?

Tak. U kobiety ten zegar przypomina o sobie coraz głośniej, więc ma ona poczucie, że zostało jej mało czasu na zrealizowanie swojej kobiecości rozumianej jako macierzyństwo. Mężczyzna nie ma takiego kłopotu, dlatego może myśleć o swojej atrakcyjności dla kobiet, a nie o swoim zegarze biologicznym.

Wśród tysiąca udzielanych w mediach czy prywatnie rad dla singli można się natknąć i na taką, że przyszłego partnera trzeba sobie dobrze zwizualizować, a wtedy się go spotka.

Mój Boże! Zwizualizować i potem chodzić z takim obrazkiem i przykładać go do spotkanych mężczyzn? Czyli ten ktoś ma realizować mój pomysł, szukam kogoś, kto spełni moje potrzeby – i znowu jesteśmy niedaleko filmu „Poszukiwany, poszukiwana”. Jak mieć w sobie ciekawość tego drugiego człowieka, jeśli już na wejściu okroimy go do naszego wyobrażenia? To po co szukamy partnera?

No właśnie, po co?

Świetne pytanie!

W zasadzie fundamentalne.

Szukamy tego kogoś, tęsknimy za jego obecnością, żeby mogła zaistnieć pewna wymiana w dawaniu siebie i z siebie – ja mam komuś coś do zaoferowania i on ma mi coś do zaoferowania. Musi być dający i musi być biorący, dobrze, żeby była w tym wzajemność, którą różnie się nazywa – np. uzupełnianiem czy dopełnianiem.

Ale przecież trzeba wiedzieć, na co w związku możemy się zgodzić, a na co nie? Wracam jeszcze do tej wizualizacji.

Czyli tak naprawdę zaczynamy od siebie, od tego, co jest po mojej stronie, a nie od wymyślonego partnera. Dobrze wiedzieć, jakie są moje tęsknoty, pragnienia, co jest dla mnie ważne, jak widzę świat, ale też jakie są moje pasje, zainteresowania, pomysły na życie czy… ograniczenia, które ogrywają dużą rolę w byciu razem. To wszystko składa się na świadomość siebie, świadomość tego, kim jestem. Kiedy dojdzie do spotkania z drugim człowiekiem, to ten czyjś świat może mnie zaskoczyć, ale nie wystraszę się go, raczej będę go ciekaw, ponieważ już wiem, co mi się podoba, a co nie. Czasem coś, co dla mnie jest wartością, dla drugiego może się stać ograniczeniem i trzeba sobie z tym jakoś poradzić.

Mówi się, że dzisiaj ludziom jest trudniej trafić na siebie niż dwadzieścia lat temu. Czy rzeczywiście mamy do czynienia z jakąś znaczącą zmianą w tym obszarze?

Tak, chociaż to bardzo szeroki temat. Patrząc na społeczeństwo z lotu ptaka, widać, że mamy w tej chwili bardzo dużo udogodnień cywilizacyjnych, a rozwój techniki i możliwości rozwoju intelektualnego są ogromne. Jednocześnie na poziomie społecznym i emocjonalnym jesteśmy opóźnieni. Trudno nam dojrzale konsumować różne dobra. Przekładając to na życie jednostki, wyraźnie widać, że ona nie chce za szybko stać się dorosła – tym bardziej że dziś można wiele rzeczy w życiu mieć, nie będąc dorosłym. Tymczasem dorosłość wiąże się z wzięciem odpowiedzialności – także za związek – oraz pewnym ryzykiem konsekwencji.

Kiedy zaczynamy w takim razie dorastać?

Właściwie po trzydziestce – dopiero wtedy następuje taka orientacja, gdzie ja jestem, czy jest ktoś obok mnie, a jeśli nikogo nie ma, to czy chcę coś z tym zrobić. Kiedy słyszymy, że ktoś się pobiera w wieku 21 lat, to traktujemy taki pomysł jako przejaw skrajnej niedojrzałości czy szaleństwa.

Czasem mi się wydaje, że o wiele trudniej wejść w stały związek po trzydziestce niż mając lat dwadzieścia. Dwudziestolatkom łatwiej wierzyć w miłość do końca życia, bo nie napatrzyli się jeszcze na kolejne rozpadające się małżeństwa swoich przyjaciół czy znajomych.

Mówi pani o bardzo dużym poziomie lęku i o braku wiary we własne sprawstwo i wpływ na to, co się dzieje w moim życiu. Wycofuję się, bo nie wierzę, że mi się uda. W końcu nie udało się też temu i tamtemu.

Albo wycofuję się, ponieważ mam świadomość, że nawet jeśli mogę wpłynąć na trwałość mojego związku, mogę to zrobić jedynie w 50 procentach, a reszta zależy od mojego partnera.

Ta liczba rozwodów, z którymi mamy do czynienia, bierze się stąd, że związek małżeński jawi się ludziom jako coś łatwego, prostego i przyjemnego, jako miejsce bezpieczne i zaspokajające wszystkie nasze potrzeby. Tymczasem okazuje się, że to jest relacja, owszem, rozwojowa, ale i trudna. Często spotykam małżeństwa, u których pojawia się pierwszy kryzys, i widzę w ich oczach przerażenie: źle siebie wybraliśmy, trzeba się rozstać, to koniec. A po czasie się okazuje, że ten kryzys był dla nich szansą zobaczenia siebie na nowo, zweryfikowania pewnych rzeczy i ostatecznie poprawił jakość ich związku. Pewien trud, czasem ból i cierpienie czy rezygnacja z czegoś mogą przynieść dobre efekty.

Ale my nie lubimy ani bólu, ani cierpienia.

Dlatego chcielibyśmy je wyeliminować z naszego życia w ogóle – nie tylko w dziedzinie związków – a tak się po prostu nie da. Owszem, mamy dziśbardzo dużo środków zastępczych, dużo możliwości, żeby szukać sobie łatwiejszych, niezobowiązujących relacji. Ale warto wierzyć – i to nie jest wiara bezpodstawna – że pewną wartością może być zaangażowanie, wytrwałość, wierność i wspólne budowanie czegoś trwałego. Pani powiedziała, że to budowanie zależy od pani tylko w 50 procentach, a ja bym powiedziała: aż w 50 procentach! To bardzo dużo.

Dlaczego chcemy być ze sobą?
Lena Wojdan

psycholog, absolwentka UW, certyfikowany psychoterapeuta Europejskiego Stowarzyszenia Psychoterapii (EAP) i Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich. Ukończyła czteroletnie szkolenie w zakresie psychoterapii w Laborato...

Dlaczego chcemy być ze sobą?
Anna Sosnowska

urodzona w 1979 r. – absolwentka studiów dziennikarsko-teologicznych na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie Współpracowała z kanałem Religia.tv, gdzie prowadziła programy „Kulturoskop” oraz „Motywacja...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze