Miłość od pierwszego kliknięcia
fot. cole hawkins p / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Internet to tylko narzędzie pierwszego kontaktu, który może być początkiem związku na całe życie. Reszta jest realem.

To był wczesnowiosenny wieczór prawie dziesięć lat temu. Spędzałam go w łóżku w towarzystwie wirusa grypopodobnego. Z nudów podróżowałam po świecie internetowym wehikułem. Nie robiłam tego często, internet do tej pory służył mi głównie w pracy. W Polsce jeszcze wtedy nie ekscytowano się zbyt mocno portalami społecznościowymi, jeszcze nie było newsem to, co ktoś wpisał na Facebooku czy Twitterze. Ale internetowa fala powodziowa napływała szybko, by zalać tradycyjne media, opanować kontakty międzyludzkie, niewyobrażalnie ułatwić dostęp do informacji i niezmiernie utrudnić ich selekcję.

Szukałam w sieci śladów krewnego, który mieszkał przed laty w Stanach Zjednoczonych. W ten sposób trafiłam na amerykańską stronę dla katolickich singli Catholicmatch.com1. WOW! – podekscytowałam się. Kogo tam nie było! W większości mieszkańcy Stanów, ale właściwie ludzie z całego świata. W jednym miejscu do wyboru kandydaci na przyszłych małżonków, dzielący ze sobą to, co najważniejsze: poglądy na kluczowe kwestie życiowe. Setki, tysiące! Wystarczyło odpowiednio ustawić opcje wyszukiwarki. Wydawało się, że nareszcie pójdzie łatwiej szukanie drugiej połowy. W realu szło do tej pory jakoś opornie, a tu trzydziestka z kawałkiem na karku, samotność uwiera coraz bardziej. Nie ma co ukrywać: wygłodniała miłości część mnie rzuciła się w internetową przygodę bez zastanowienia. Rozum jednak nie przestawał wysyłać sygnałów ostrzegawczych: to tylko internet, byle wariat może się bez trudu wykreować na księcia z bajki, łatwo możesz zostać zraniona, nie spodziewaj się za dużo.

Amerykańska strona sprawiała wrażenie wiarygodnej. Aby się tam zarejestrować, należało odpowiedzieć na pytania związane z nauką Kościoła: m.in. czy zgadzasz się z wykładnią Magisterium na temat antykoncepcji, aborcji, nieomylności papieża w sprawach wiary i moralności. Jasne, jakiś kiepski dowcipniś czy oszust matrymonialny mógłby nakłamać, ale najpewniej większość takich osobników zniechęciłaby konieczność sięgnięcia do kieszeni, żeby swoje kłamstwa opublikować. Za rejestrację profilu trzeba było zapłacić – wówczas około 60 dolarów na rok. Kiedy system odessał z karty płatniczej odpowiednią kwotę, rozpoczęła się przygoda, która zmieniła moje życie.

Może kiedy indziej

Pierwszy był James z Anglii. Filolog, miłośnik filmów, dobrego jedzenia i tradycji katolickiej. Dobrze nam się czatowało, znaleźliśmy kilka wspólnych zainteresowań, niepostrzeżenie i łatwo podciągnęłam się z angielskiego, a James poznał dzięki mnie przepis na pierogi ruskie. Byłam podekscytowana pierwszą rozmową na skajpie. Czy spodoba mi się jego głos? Czy rozmowa będzie się kleiła? Kleiła się, owszem. Potem James towarzyszył mi SMS-owo i telefonicznie w pielgrzymce na pogrzeb Jana Pawła II. Było przyjaźnie, ale nic więcej. James po jakimś czasie sam jasno napisał, że chce, by tak zostało. Wybierał się wtedy w podróż do Stanów Zjednoczonych, by poznać inną kobietę, też spotkaną w internecie. Tak, byłam rozczarowana – nie tyle relacją z Jamesem, ile tym, że znów się nie udało znaleźć kandydata na męża. James był fair, szczerze napisał, czego oczekuje. To mi się wydaje w internetowych relacjach bardzo ważne: komunikaty wprost, jak najmniej marginesów na interpretacje, bo na takich marginesach wyobraźnia szaleje i produkuje iluzje.

Miałam jeszcze krótką przygodę z polską stroną dla katolickich singli Przeznaczeni.pl. Doszło do wymiany telefonów i wyznaczenia daty spotkania, ale kiedy nadszedł umówiony dzień, dostałam dyplomatycznego SMS-a, że jednak nie, może kiedy indziej… Imienia delikwenta nie pamiętam.

Motyle w brzuchu

Trudno powiedzieć, czy to ja znalazłam Olivera, czy on mnie. Na pewno zainteresował mnie jego profil na Catholicmatch.com. Pisał w nim o polskim pochodzeniu, o zainteresowaniach podobnych do moich. Były długie, wyczekiwane z ekscytacją czaty, potem konfrontacja z fizycznością głosu przez telefon. Motyle w brzuchu latały, bo było miło, bo wirtualny mężczyzna objawiał zainteresowanie moją osobą. Z tyłu głowy jednak czaił się lęk, bo możliwe, że ta „fajność” zbudowana została na piasku – tak mało wiem o tym człowieku, mimo że sporo o sobie napisał, że dużo rozmawiamy. W końcu to Oliver był mądrzejszy. Zaproponował spotkanie w cztery oczy. Powiedział, że zbyt długie pozostawianie znajomości na poziomie wirtualnym może doprowadzić do rozczarowań i zranień. Bardzo łatwo bowiem stworzyć sobie w głowie fałszywy wizerunek osoby „z internetu”.

Jak to dobrze, że Polska przestała być już wtedy warszawocentryczna pod względem połączeń lotniczych i że pojawiły się na rynku tanie linie. Dzięki temu Oliver mógł przylecieć szybko do jednego z dużych miast w Polsce, żebyśmy mogli się spotkać. Moje pierwsze wrażenie – OK, szanse na chemię są, trzeba tylko dać jej czas, by zadziałała. Chodziliśmy na spacery, jedliśmy w restauracjach, bywaliśmy na koncertach, modliliśmy się w kościołach, które zwiedzaliśmy. Był na naszej trasie kościół pod wezwaniem św. Józefa, uznanego specjalisty od sklejania dwóch „połówek” w małżeństwo. Nawierciłam wtedy Opiekunowi Jezusa modlitewnie dziur w brzuchu…

Czułam się czasem jak na egzaminie i jak egzaminator równocześnie. Wiedzieliśmy, że mamy przed sobą tylko weekend (wkrótce jechałam na długie wakacje za Atlantyk), więc nadaliśmy sobie dość szybkie tempo w poznawaniu się, otwieraniu na siebie. Trochę to było krępujące, sztuczne, ale i ekscytujące, jak przeżywanie wakacyjnej przygody w ciekawym towarzystwie. Spotkanie skończyło się w romantycznej atmosferze, więc naturalne było, że kontynuujemy przygodę. Zaplanowałam moją podróż do Olivera. Pojechałam, wróciłam, po kilku miesiącach znów pojechałam. Zaczęłam się coraz bardziej angażować, Oliver też. Musieliśmy jednak zmierzyć się z własnym bagażem przeszłości rodzinnej, dawnych związków, z trudami budowania związku na odległość, z oczekiwaniami, marzeniami, lękami. Tak naprawdę się nie znaliśmy, trzeba było w to poznawanie się włożyć wiele pracy.

Długo miałam wątpliwości, czy to ten mężczyzna. Na kilka miesięcy nawet ze sobą zerwaliśmy. Problemy w budowaniu związku sprowokowały mnie do zrobienia porządku ze sobą, więc podjęłam psychoterapię. Pojechaliśmy też na intensywny weekendowy kurs przedmałżeński prowadzony metodą Spotkań Małżeńskich (Marriage Encounter). Dłuższy wspólny wyjazd nie wchodził w naszym przypadku w grę, bo mieszkaliśmy za daleko od siebie, mieliśmy obowiązki zawodowe. Każdemu tę metodę wzajemnego poznawania się szczerze polecam. Pomaga ona wydobyć na światło dzienne sprawy, o których się nie myśli, kiedy trwa romantyczne uniesienie, a które w dużej mierze decydują o tym, czy małżeńska codzienność będzie harmonijna czy nieznośna. Ja na przykład byłam zaskoczona i przestraszona tym, że Oliver tak wysoko w hierarchii ważności postawił finanse. Myślałam, że to objaw materializmu, ale w rozmowie okazało się, że więcej w tym zdrowej męskiej ambicji, by rodzinie nie brakowało tego, co potrzebne. Podczas uroczystej rekolekcyjnej kolacji każda para się przedstawiała. Prowadzący pytali, którzy są „z internetu”, i okazało się, że oprócz nas jeszcze trzy czy cztery pary. Małżonkowie animatorzy potwierdzili, że takich osób przybywa (był to 2007 rok).

Epilog

Skoczyliśmy na głęboką wodę małżeństwa dwa lata po pierwszym kliknięciu na swoje internetowe profile. Mamy za sobą pięć wspólnych lat, czworo dzieci (dwoje z nich nie dożyło niestety czasu narodzin) i przekonanie, że zostaliśmy sobą nawzajem obdarowani. Czasami dziwimy się, jak to w ogóle możliwe, że się odnaleźliśmy. I śmiejemy się, że musiało nas dotknąć jakieś ciężkie szaleństwo, że zdecydowaliśmy się spotkać.

Przeczytałam jeszcze raz dwa poprzednie akapity i myślę sobie, że w historii naszej znajomości z Oliverem nie ma właściwie nic specyficznie „internetowego”. Od momentu spotkania w cztery oczy relacja dojrzewała już realnie, ze wszystkimi radościami i trudami budowania związku męsko-damskiego. Jedyne, co nas jakoś wyróżnia spośród większości par na naszej planecie, to budowanie związku na dość dużą odległość.

James, którego najpierw poznałam na Catholicmatch.com, znalazł żonę przez ten sam portal. Nie była to ta, do której – jak mi napisał – leciał specjalnie do Stanów Zjednoczonych, tylko Brytyjka, jego rodaczka. Dziś mają córeczkę i synów bliźniaków.

1 Catholicmatch.com należy do wielu stron internetowych dla katolickich singli. Autorka zetknęła się tylko z nią oraz z polską Przeznaczeni.pl. Nie oznacza to, że inne tego typu strony nie są warte eksplorowania.

Miłość od pierwszego kliknięcia
Katarzyna Matuszewska

pseudonim dziennikarki. Imiona bohaterów również zostały zmienione ze względu na osobisty charakter tekstu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze