Chwila olśnienia
fot. clay banks / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

List do Galatów

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Zdarza się, że ludzie kupują bilety, a kiedy się orientują, że nie ma popcornu, oddają je! To oczywiście nie jest nagminne, ale się zdarzało i zdarza nadal.

Przemysław Poznański: Ambitne kino prezentowane w multipleksie. Co więcej: cały dziewięciosalowy multipleks prezentujący przede wszystkim taki repertuar. Czy to ma rację bytu?

Roman Gutek: Jak najbardziej. Kino Nowe Horyzonty we Wrocławiu funkcjonuje dopiero dziesięć miesięcy, ale już mogę powiedzieć, że pomysł znakomicie się sprawdza. To kolejny, po Nowych Horyzontach i American Film Festival, rezultat naszej filmowej aktywności we Wrocławiu i świetnej współpracy z miastem. Jest już kojarzone przez wrocławian z dobrym filmem. Kupili bilety na bieżący repertuar, na który złożyło się około 200 premierowych tytułów – od kina artystycznego, autorskiego, eksperymentalnego poprzez wartościowe kino środka i (rzadko) filmowe ikony popkultury („Skyfall”, „Hobbit”). Nareszcie do Wrocławia trafiają premierowo wszystkie filmy wchodzące na polskie ekrany. W naszym kinie odbyło się dotychczas kilkanaście przeglądów i festiwali oraz wiele pokazów specjalnych (między innymi premierowy pokaz nowego filmu Agnieszki Holland „Gorejący krzew” z udziałem reżyserki).

Z tego, co wiem, obok ambitnej rozrywki jest też edukacja.

Czterystu studentów raz w tygodniu słucha wykładu i ogląda polskie filmy w ramach zajęć dwuletniej Akademii Polskiego Filmu. Podobna liczba zapoznaje się z historią światowego kina w czteroletniej Akademii Filmowej. Sześć tysięcy uczniów uczestniczy w regularnych zajęciach w programie Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej. Przedszkolaki mogą oglądać w weekendy klasyczne polskie animacje i zagraniczne filmy, sprowadzane specjalnie dla nich, i po pokazach uczestniczyć w warsztatach. Wrocławscy melomani mają możliwość oglądania bezpośrednich transmisji oper z Metropolitan Opera. Kino współpracuje także z wrocławskimi festiwalami, prezentowane są tu wystawy, odbywają się koncerty i performance.

Ale jak grzyby po deszczu wyrastają też kolejne multipleksy z filmami komercyjnymi. Nie są zagrożeniem?

To naturalne. Kino to ważna gałąź przemysłu rozrywkowego, przynosząca duże zyski. Multipleksy są potrzebne, skoro ich ciągle przybywa. Przyczyniają się do rozwoju polskiego rynku kinowego. W Warszawie 20 lat temu było tylko 20 sal kinowych, teraz mamy ich około 250. Zmieniło się oczywiście miejsce kina w kulturze, kino zdziecinniało, widzowie chodzą głównie na głośne, globalnie promowane filmowe wydarzenia, maleje natomiast liczba osób zainteresowanych ambitniejszym repertuarem. Jeszcze 15 lat temu publiczność takich filmów była zapewne o 50 procent większa.

Powstaje jednak alternatywa dla komercyjnych multipleksów. Z moich doświadczeń jako dystrybutora filmowego wynika, że kina studyjne w innych miastach radzą sobie również całkiem dobrze. Ich pracę wspomaga Sieć Kin Studyjnych i Lokalnych przy Filmotece Narodowej, finansowana przez Polski Instytut Sztuki Filmowej i ministerstwo kultury. Również niektóre lokalne samorządy pomagają kinom studyjnym. Nie słyszymy już o zamykaniu kin, raczej o tym, że się otwierają nowe.

Niestety w Warszawie do tej pory żaden urzędnik nie myśli o kulturze filmowej. Gdy w 2005 roku starałem się ratować kino Wars, wiele osób odpowiadało mi, że przecież powstają multipleksy, nikt nie był w stanie mi pomóc, bo nie rozumiano, że miasto potrzebuje kina z ambitnym repertuarem. Marszałek Adam Struzik zdecydował się sprzedać kino Wars za grosze. Już ósmy rok obiekt stoi pusty.

Stąd przeprowadzka do Wrocławia?

O przeprowadzce do Wrocławia, jak to często w życiu bywa, zdecydował trochę przypadek. W 2005 roku zostałem poproszony przez prezydenta Rafała Dutkiewicza o zorganizowanie we Wrocławiu festiwalu filmowego. Prezydent dobrze rozumie znaczenie dużych wydarzeń kulturalnych dla rozwoju i promocji miasta. Doskonale wie także, że ludzie aktywni kulturalnie są także bardziej kreatywni. Jednak Stowarzyszenie Nowe Horyzonty [organizujące festiwal o tej samej nazwie, do 2005 roku w Cieszynie – red.] było wówczas na dorobku i nie byliśmy w stanie podjąć się organizowania nowego festiwalu. Zdawaliśmy sobie jednak sprawę z tego, że nasz festiwal przerósł możliwości Cieszyna, bo bardzo szybko się rozwijał, rósł jego budżet, natomiast publiczne dotacje i pieniądze od sponsorów były bardzo małe. Powiedziałem więc prezydentowi Dutkiewiczowi, że jestem gotowy przenieść Nowe Horyzonty do jego miasta. Przedstawiłem nasze oczekiwania finansowe i po piętnastu minutach rozmowy doszliśmy do porozumienia. Podpisaliśmy długoletnią umowę z miastem. Główny sponsor festiwalu również gwarantował stałą i korzystniejszą współpracę we Wrocławiu. W ten sposób sytuacja finansowa festiwalu się ustabilizowała. Mogliśmy wynająć biuro, zatrudnić kilka osób i spokojnie rozwijać festiwal.

To swoisty fenomen: z jednej strony liczba widzów na filmach ambitnych spada, z drugiej strony festiwal Nowe Horyzonty ma się dobrze.

Od początku chcieliśmy, aby Nowe Horyzonty miały twarz, charakter i były wyraziste. Wydaje mi się, że do naszego wydarzenia przekonaliśmy sporą grupę osób, które po prostu wiedzą, o co we wrocławskim festiwalu chodzi. Nie idziemy na kompromisy, a pomimo to mamy dużą i wierną publiczność, która cały czas się poszerza. To, co wymyśliliśmy 13 lat temu, ciągle ma sens. Bardzo mnie to cieszy. Niektórzy widzowie potrzebują trudniejszego kina, choć mam świadomość, że stanowią oni elitę.

Od organizowania festiwali daleko jednak do własnego kina. Skąd taki pomysł?

O prowadzeniu kina we Wrocławiu marzyłem od dawna. Już po pierwszej wrocławskiej edycji festiwalu filmowego Nowe Horyzonty w 2006 roku wiedziałem, że nie samym festiwalem powinno żyć tak dynamicznie rozwijające się miasto, że koniecznie musi tu powstać nowoczesne kino studyjne. Potrzeba było jednak kilku lat, aby Stowarzyszenie Nowe Horyzonty, organizator festiwalu, zrealizowało ten pomysł i przekształciło multipleks Helios w wielosalowe kino studyjne.

Zaczęło się jednak od kina Warszawa.

W 2006 roku zrodził się pomysł, by przebudować upadające kino Warszawa. Zaproponowałem przebudowę tego dużego obiektu na czterosalowe kino studyjne. Ambitny repertuar oraz wszelkie działania edukacyjne lepiej się sprawdzają w mniejszych salach. W przygotowanie i realizację projektu związanego z kinem Warszawa włożyłem sporo czasu i energii, jednak na końcu zostałem od niego odsunięty.

Dlaczego?

Chciałem mieć stuprocentową niezależność w doborze repertuaru. Moje dwudziestoletnie doświadczenie w prowadzeniu studyjnego kina Muranów oraz firmy dystrybucyjnej Gutek Film gwarantowało godzenie ambitnego repertuaru kina z ekonomiczną stroną tego przedsięwzięcia. Jednak zwyciężyły ambicje dyrektora. Rezultaty widać gołym okiem.

A jednak nie poddał się pan.

Mnie takie sytuacje raczej mobilizują, wzmacniają. Stowarzyszenie Nowe Horyzonty szybko porozumiało się z siecią kin Helios, by ta udostępniła nam jedną salę w ich kinie we Wrocławiu dla ambitniejszego repertuaru. Znałem ten obiekt, bo od sześciu lat organizowaliśmy w nim festiwale. Szybko się zgodzili. Później przyglądałem się temu kinu, przesiadywałem w nim i doszedłem do wniosku, że warto pomyśleć o przejęciu tego obiektu. Zaczęliśmy rozmawiać z zarządem Heliosa i przekonywać, żeby nam odstąpili całe kino. Przekonaliśmy Heliosa, przekonaliśmy też miasto, by wsparło nas finansowo. Ustaliliśmy, że miasto pokryje około 25 proc. rocznych kosztów funkcjonowania kina, reszta ryzyka spoczywa na stowarzyszeniu. Miasto tym chętniej się zgodziło, że w 2016 roku będzie Europejską Stolicą Kultury i takie miejsca są Wrocławiowi potrzebne.

Nie boi się pan, że po 2016 roku zapał miasta do wspierania kina spadnie?

Nie. Razem z miastem myślimy o rozwijaniu kina Nowe Horyzonty. Gdyby tak nie było, to bym się w jego tworzenie nie angażował. Jednym z podstawowych celów miasta jako stolicy kultury nie jest przygotowanie w 2016 roku 200 spektakularnych wydarzeń, tylko troska o to, aby liczba osób uczestniczących w różnych wydarzeniach kulturalnych zwiększyła się z obecnych 8 do 16 procent. Nie chodzi więc o to, by za duże pieniądze sprowadzić np. grupę U2, ale inwestować w coś, co zostanie. Prezydent Dutkiewicz wielokrotnie o tym mówił. W 2016 roku będą oczywiście spektakularne wydarzenia, bo są potrzebne, aby promować miasto i przyciągać turystów z zagranicy, ale chodzi o to, żeby jak najwięcej inicjatyw było kontynuowanych.

Duża liczba widzów nie oznacza jednak wielkich przychodów. W Nowych Horyzontach nie ma popcornu i coli, a przecież kina komercyjne właśnie z tego mają gros comiesięcznych zysków.

Dlatego potrzebujemy miejskiego wsparcia. Nie mamy reklam przed filmami, a bilety są tańsze niż w kinach komercyjnych – wszystko po to, by widz się czuł u nas inaczej, lepiej. Zainwestowaliśmy w zmiany kilkaset tysięcy złotych, co wciąż boleśnie odczuwamy. Kredytujemy to kino, ale warto. Uważam, że to też obowiązek lokalnych władz, by zaspokajać kulturalne potrzeby mieszkańców – każde większe miasto europejskie ma takie kina. Z naszych wyliczeń wynika, że od miasta potrzebujemy 40 proc. pieniędzy, 60 proc. jesteśmy w stanie wypracować sami. To bardzo dobry model partnerstwa prywatnego stowarzyszenia i miasta. Ten rok wiele nas jednak nauczył.

Na przykład?

Wierzyłem, że jeśli będziemy grali bardziej komercyjny tytuł, to część osób będzie chciała go obejrzeć w naszym kinie: bez popcornu, w trochę innym towarzystwie. Ale się zawiodłem. Zdarza się nawet, że ludzie kupują bilety i kiedy orientują się, że nie ma popcornu, oddają je! Spodziewałem się też większej widowni na filmach ambitniejszych, ale okazało się, że we Wrocławiu trzeba wykonać ogromną pozytywistyczną robotę.

Takie kina jak nasze mają rację bytu, bo różnice między kinami komercyjnymi a studyjnymi będą się pogłębiać. Te pierwsze coraz bardziej się standaryzują, upodabniają do siebie i w końcu powstanie przepaść, korzystna dla kin z ambitniejszym repertuarem.

Dlaczego część widzów nie chce odwiedzać pańskiego kina?

Po prostu nie orientują się w tym, co wchodzi na ekrany i co jest wartościowe. Mają kłopot z wyborem wśród ogromnej oferty kulturalnej, głównie popularnej. Mamy przestarzały system szkolny nastawiony na produkowanie absolwentów, a nie rozwijanie twórczych zainteresowań uczniów. Szkoła nie uczy estetyki ani odbioru dzieła sztuki. Uczenie świadomego i pełnego odbioru filmu to jeden z podstawowych celów istnienia naszego stowarzyszenia. 60 tysięcy dzieci i młodzieży w całym kraju regularnie uczestniczy w naszych zajęciach Nowe Horyzonty Edukacji Filmowej, organizowanych w ponad 30 miastach. Pracujemy też z nauczycielami – 200 z nich bierze co roku udział w warsztatach filmowych odbywających się w trakcie festiwalu Nowe Horyzonty. W zeszłym roku było trzy razy więcej chętnych niż miejsc. Mamy na szczęście pomoc z ministerstwa kultury, które dostrzegło sens naszej pracy. Edukację wspiera też Państwowy Instytut Sztuki Filmowej – już parę lat temu zainicjował Filmotekę Szkolną i nieodpłatnie przekazał wszystkim polskim szkołom ponadpodstawowym pakiety zawierające 55 wybranych polskich filmów fabularnych wraz z materiałami edukacyjnymi. Ruszyła Akademia Polskiego Filmu – dwuletni kurs w Warszawie, Łodzi, Kielcach, Krakowie i Wrocławiu.

Taka edukacja przynosi efekty?

Z pewnością tak. Ale trzeba konsekwentnej pracy. Kino Nowe Horyzonty jest fajnym wyzwaniem, które przyniesie rezultaty za kilka lat. Mamy mnóstwo pomysłów na przyszłość. I to nie tylko programowych.

Wiem, czego oczekuje pan po kinie jako miejscu, a czego szuka pan w kinie jako dziedzinie sztuki, czego pan oczekuje od filmu?

W kinie szukam przede wszystkim chwil szczególnych, momentów olśnienia. Ostatnio takim olśnieniem był francuski film nagrodzony w tym roku Złotą Palmą w Cannes Życie Adeli – Rozdział 1 i 2 (reż. Abdellatif Kechiche) oraz Only Lovers Left Alive Jima Jarmuscha, również z Cannes. Najbliżsi są mi ci twórcy, którzy traktują widza jako partnera, którzy stawiają pytania (i nie odpowiadają na nie!), którzy chcą rozmawiać ze mną o sprawach najistotniejszych: o śmierci, przemijaniu, Bogu, dobru. W młodości, kiedy zmagałem się z całym światem, w kinie szukałem bohaterów podobnych do mnie: odmieńców, „galerników wrażliwości”, używając określeń profesor Marii Janion. Kino pomagało mi radzić sobie z codziennością. Teraz szukam w kinie ciszy, lubię medytować w kinie.

Co pan sam najchętniej ogląda?

Najchętniej oglądam minimalistyczne filmy bez dialogów i bez muzyki. Kilka lat temu takim medytacyjnym filmem była niemiecka Wielka cisza – prawie trzygodzinny dokument Philipa Gröninga przedstawiający życie w Wielkiej Kartuzji, głównym klasztorze zakonu kartuzów we Francji. Film jest bardzo oszczędny w formie. Poza psalmami śpiewanymi przez zakonników, nie ma w nim dodatkowej muzyki. Nie ma też wywiadów, komentarzy ani innych dodatkowych materiałów. Jest tylko cisza i obserwacja codziennego, ustalonego rytmu życia społeczności zakonnej. Wielkie dzieło. Wprowadziłem ten film do polskich kin i miał wielką widownię. Bardzo mnie to cieszyło. Lubię także filmy Amerykanina Jamesa Benninga, np. 13 jezior – tylko 13 dziesięciominutowych ujęć powierzchni jeziora w różnych porach dnia, bez dialogów, bez muzyki. Cenię także filmy Węgra Bèli Tarra Szatańskie tango, Koń turyński, Filipińczyka Lava Diaza Melancholia. Jest jeszcze kilku innych reżyserów, ale ich nazwiska niewiele czytelnikom powiedzą.

Zagląda pan do multipleksów?

Filmy oglądam przede wszystkim na festiwalach. Na to, co prezentuje się w multipleksach, żal mi czasu.

A pana ulubiony film?

Zwierciadło Andrieja Tarkowskiego z 1975 roku. To dla mnie największe kinowe olśnienie. Oglądałem ten film, mając dwadzieścia lat, i ani wcześniej, ani później nie doznałem w kinie tak pięknych chwil. Mimo że Zwierciadło ma dość skomplikowaną strukturę i pojawiające się w nim obrazy rządzą się logiką snu, wszedłem, w przeciwieństwie do innych, z którymi film oglądałem, w wykreowany przez reżysera świat bez problemu. Tarkowski powraca do świata dzieciństwa, który ukryty głęboko w nas istnieje nie po to, by go rozumieć, lecz po to, by go pamiętać i czuć. W filmie nawet najbardziej prozaiczne chwile, zdarzenia i banalne z pozoru sytuacje stają się rajem bezpowrotnie utraconym, za którym tęsknimy przez całe życie. Ten sposób postrzegania i przedstawienia świata jest bliski mojej wrażliwości, mojemu sposobowi patrzenia na życie.

Chwila olśnienia
Roman Gutek

urodzony 7 czerwca 1958 r. – polski działacz kulturalny, twórca Warszawskiego Festiwalu Filmowego (1985), założyciel i współwłaściciel firmy dystrybucyjnej Gutek Film (1994), która prowadzi również warszawskie kino Muranów....

Chwila olśnienia
Przemysław Poznański

urodzony w 1970 r. – długoletni dziennikarz „Gazety Wyborczej”, od czasu do czasu publikuje felietony na portalu Polityka.pl oraz ZupelnieInnaOpowiesc, autor...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze