Pozwól sobie na żałobę
fot. roksolana zasiadko / UNSPLASH.COM

Pozwól sobie na żałobę

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Umarł mi. Notatnik żałoby, Inga Iwasiów, Wydawnictwo Czarne, Warszawa 2013, s. 128

Kiedy ktoś umiera, zdaje się, że świat dookoła nie nadąża – słowa nie są w stanie wyrazić żalu ani współczucia, gesty ludzkiej solidarności wydają się nieporadne i nieadekwatne, nic ani nikt nie potrafi wypełnić poczucia braku i pustki. Wydaje się, że nic nie jest na miejscu. Łatwo uznać, że najlepszym rozwiązaniem jest w takim przypadku milczenie. Pochylamy nad nim głowy, szanujemy je, upajając się myślą o tym, jak bardzo potrafimy współodczuwać. Zgrabnie posługujemy się też metaforami o przejściu albo zaśnięciu, o nadziei na życie po lepszej stronie. I pozostawiamy kogoś z żałobą. Albo zostajemy z nią sami. Bo nie umiemy inaczej. Mówić o śmierci wprost to uznać jej obecność i swoją wobec niej bezradność.

Dlatego najnowsza książka Ingi Iwasiów już na pierwszy rzut oka może się wydać – nie bójmy się tego słowa – obrazoburcza. Bo czy opisywanie swojej żałoby, swoich uczuć po śmierci bliskiej osoby nie wydaje się niewybaczalnym występkiem przeciwko tradycji cichego przeżywania straty? Czy lapidarny tytuł Umarł mi nie brzmi wręcz oskarżycielsko wobec świata, wobec losu, który postanowił odebrać autorce tatę? Czy obnoszenie się ze swoim bólem nie burzy naszych wyobrażeń o tym, że o pewnych rzeczach się nie mówi, bo są tak prywatne, że powinny zostać znane tylko osobom je przeżywającym? Taki uczuciowy ekshibicjonizm może przerażać, odpychać, niezdrowo fascynować. Może też pomóc. Nie tylko piszącemu. Bo jeśli odnajdziemy się w obrazie dzieci czujących się jak sieroty, opuszczonych małżonków, osamotnionych przyjaciół – to może być pierwszy krok na drodze do naszego wyjścia z żałoby.

Fazy

Często mówi się o etapach żałoby. O szoku i zaprzeczaniu, dezorganizacji zachowania, złości i buncie, smutku, depresji, a na koniec o pogodzeniu się ze stratą. Książka Umarł mi nie ma takiego rytmu, choć każdą z tych faz można wychwycić w tym żałobnym pamiętniku, ale w sposób nie tak uporządkowany, jak o tym mówią podręczniki psychologii. Ta książka ma, paradoksalnie, rytm życia – które miesza wspomnienia z teraźniejszością, w którym każda pamiątka przywołuje jakąś historię, każde zdjęcie przenosi w czasie, mnożąc opowieści okraszone dygresjami. Rozdziały są krótkie, jakby dyskretnie odmierzone na potrzeby czytelnika, a może też piszącej. Czytanie wszystkiego naraz nie ma sensu – ładunek emocjonalny i ogrom treści ukrytej w tej cienkiej książce jest niełatwy do przyjęcia w czasie nieprzerwanej lektury. Kto w obrazie autorki nie odnajdzie swojej żałoby po odejściu rodzica, dziadka, przyjaciela? Kto nie zobaczy w niej odbicia swojego zachowania po utracie czegoś, co uważał za część własnego życia? Odpowiedź jest łatwa: ten, kto nigdy niczego nie stracił. Pytanie o to, czy ktoś taki istnieje, niech pozostanie retoryczną figurą, zawieszoną między beztroską dzieciństwa a doświadczeniem dojrzewania.

Szok

Trudno pojąć, że osobista tragedia nie ma większego wpływu na świat zewnętrzny, że jest wpleciona w spokojną codzienność. Zastaje nas w pracy, na spacerze, na wakacjach. Jak bardzo szokuje to, że w momencie naszej straty świat nie zatrzymuje się w miejscu, ruch nie zamiera, że ludzie nadal się śmieją i żyją własnym życiem. Inga Iwasiów sucho stwierdza, że w dniu, w którym dowiedziała się o śmierci swojego ojca, „wręczono nagrody literackie, na obszarze Polski spadło do dwustu milimetrów deszczu, nikt nie zauważył niczego wyjątkowego”. Jak bardzo kontrastuje to ze świadomością, że ten pozbawiony oznak wyjątkowości dzień był dniem, w którym coś odeszło bezpowrotnie, skończyło pewien etap życia. Jednocześnie jeszcze bardziej szokujące jest to, że obojętność otoczenia jest naszą ostoją, przestrzenią, do której uciekamy, by nie stracić zmysłów. Trzymamy się tej normalności, łączącej nas ze światem, bo nie chcemy z niego wyjść, czujemy się w nim bezpiecznie. Boimy się, że w momencie okazania słabości zostaniemy odstawieni na bok, jak coś wybrakowanego, niepotrafiącego dostosować się do otoczenia. Jednocześnie jesteśmy świadomi tego mechanizmu ucieczki. Może dlatego tak bardzo dotkliwie brzmią słowa wypowiedziane przez autorkę: „Dlaczego nigdy nie pozwalam zawalić się światu?”. No właśnie, dlaczego nie potrafimy pozwolić sobie na żałobę?

Dezorganizacja

W książce Umarł mi panuje chaos. I nie jest to określenie negatywne. Inga Iwasiów pisze o pokoju ojca, w którym było mnóstwo książek. Opowiada więc o jego czytelniczym zacięciu. To prowadzi do historii o tym, że nie czytał jej w dzieciństwie, ale za to głaskał wieczorami po bliźnie, blizna przywołuje w pamięci dzień, gdy oblała się kawą. Historia goni historię, autorka wędruje swobodnie przez meandry swojej pamięci. Wydaje się to zrozumiałe, kiedy wyznaje: „Chodzę po ulicach, a ta książka mówi we mnie gotowymi zdaniami. Nie nadążam z powrotem przed komputer, przewracam po drodze krzesła, szklanki z niedopitą herbatą. Brzęczą we mnie zdania jak srebro wytrącone przez tatę ze starych kopert zanurzanych w roztworze kwasu, jak złoto kąpane w wodzie królewskiej. Zapisuję hasła”. Po spisaniu tej historii zostanie kilka haseł, pozostaną zdania, strzępy wspomnień, których autorka nie będzie potrafiła nigdzie wpasować. I to też jest w pewien sposób pocieszające. Że wspomnienia się nie kończą. Że zawsze pozostanie coś, wokół czego będzie można zbudować kolejną historię.

Bunt

Wobec śmierci wszyscy pozostajemy bezradni. Nieważne, czy chodzi o żałobę własną lub kogoś innego, czy – ostatecznie – o świadomość własnej śmierci. Inga Iwasiów świadomie nazywa po imieniu lęk przed śmiercią: „Kiedy odprowadzimy na cmentarz wszystkich z poprzedzających nas pokoleń, zostajemy z poczuciem obowiązku. Musimy umrzeć, nikt nas nie wyręczy”. Może stąd rodzi się bunt? Nie chcemy, by nasza śmierć (a co się za tym kryje – nasze życie) była tylko pustą opowieścią, nie chcemy pozostać pozycją w statystyce. Boimy się być martwym nieznajomym, denatem, obcym, na pogrzeb którego ludzie wchodzą jakby z przypadku, zostając na chwilę, bo niezręcznie byłoby wyjść od razu. Dlatego tak zrozumiała, tak bardzo ludzka się wydaje jej złość z powodu błędu w nekrologu czy przejęcie związane z wyborem ubrania dla ojca: „Dlaczego sprawa stroju jest taka ważna? Chcemy mieć pewność, że z zadowoleniem przejrzałby się w lustrze. Chcemy wierzyć, że dobrze wygląda. Chcemy być, raz w życiu, akuratne”.

Smutek

Wydawałoby się, że własne uczucia są zawsze najintensywniejsze, jednak książka Umarł mi dla wielu może być doskonałym podręcznikiem empatii. Na ponad stu stronach skondensował się ból tak silny, że aby go oswoić, trzeba niezwykłej samodyscypliny, by go zamienić na zrozumiały przekaz emocji. Iwasiów dotyka czasami rzeczy tak intymnych, że sama wstydzi się o nich pisać. Ból wydaje się tak żywy, tak dotkliwy, że zastanawiam się, dlaczego litery nie rozlewają się na tych kartkach, rozmazane przez łzy. A może to my powinniśmy znaleźć w nim naszą cząstkę bólu i zapłakać. Nad autorką, córką osieroconą przez ukochanego ojca. Może w jej bólu powinniśmy znaleźć własny ból i zapłakać także nad sobą.

Pogodzenie się ze stratą

Inga Iwasiów przyznaje, że napisała tę książkę w ciągu kilku miesięcy po śmierci swojego ojca. „Nie pisałam autoterapeutycznie, ale tym bardziej nie po to, by przerobić doświadczenie w literaturę. Pisałam, bo nie mogłam robić nic innego”. Trudno jednak uwolnić się od wrażenia, że w trakcie pisania nie nastąpiło żadne – jeśli nie katharsis – to chociaż wyrzucenie z siebie zalegającego w duszy emocjonalnego ładunku. Niewielu ludzi potrafi poradzić sobie w ten sposób ze stratą – przełożyć ją na język pisany, wyrzucić z siebie. Tym bardziej potrzebujemy takiej właśnie literatury.

Andrzej Franaszek pisze o tej książce, że jest „najbardziej osobista, a zarazem najbardziej uniwersalna”. Bo choć każda śmierć jest inna, każdą przeżywamy indywidualnie, to umiejętność tego przeżywania czyni nas ludźmi, a naszej żałobie nadaje sens. Jeśli tylko sobie na nią pozwolimy.

Pozwól sobie na żałobę
Magdalena Wojtaś

absolwentka filologii polskiej i germańskiej na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza. Mieszka w Poznaniu....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze