O sprawiedliwość chodzi czy o zemstę?
fot. daniel falcao / UNSPLASH.COM

O sprawiedliwość chodzi czy o zemstę?

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Marka

0 opinie
Wyczyść

Nastawieni na nieustanną walkę ze złem, obronę wartości, Boga, Kościoła i Ojczyzny, również tych, którzy krytykują nas tylko dlatego, że dobrze nam życzą, odsądzamy od czci i wiary. Machamy na lewo i prawo wielkimi słowami, nikogo nimi nie przekonując, a tylko odstraszając.

Słusznie, nie powinno się w tej sprawie mieć cienia wątpliwości, przede wszystkim dobro dzieci. Wyrządzona im krzywda domaga się kary i zadośćuczynienia nie tylko dlatego, że tak stanowi prawo, ale dlatego, że jest to obowiązek moralny, dla chrześcijanina stojący ponad wszelkim prawem. Kościelnym również. Dla chrześcijanina sprawa krzywdy wyrządzonej dziecku, jak każdemu innemu człowiekowi, nie kończy się wraz z osądzeniem winowajcy, skazaniem go na karę, wyegzekwowaniem jej i zaopiekowaniem się pokrzywdzonym. Na równi z ofiarą musi nas interesować los winowajcy. Zbrodniarz, przestępca, pedofil to też człowiek i też chrześcijanin.

Ach, ten pacierz!

Codziennie zwracamy się do Boga: „I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom” oraz „I nie wódź nas na pokuszenie, ale nas zbaw ode złego”. Biblia paulistów oddaje te słowa następująco: „I nie dopuszczaj do nas pokusy, ale nas wybaw od złego”, zaś Biblia poznańska: „I nie dozwól nam ulec pokusie, ale wybaw nas od złego”. Chcąc zrozumieć to zdanie, trzeba je czytać od końca. Otóż prosimy tutaj Boga, by nas strzegł od zagrożeń, zasadzek, pułapek dnia powszedniego, zastawianych na nas przez atrakcyjność zła czy samego Zwodziciela, ale przede wszystkim, by nas strzegł od pokus ponad nasze siły. W ostatecznym rozrachunku prosimy Boga, by nas strzegł przed taką odwagą, która jest już pychą, przed mniemaniem, że kto jak kto, ale ja sobie poradzę, mnie taki czy inny grzech nie dotyczy. Wiemy bowiem z Biblii i – gdy się dobrze zrobi rachunek sumienia, zwłaszcza gdy się jest starszym Kościoła – z własnego doświadczenia, że taka mocna wiara w swoje możliwości, więcej, w Bożą opiekę i pomoc, najczęściej prowadzi człowieka do zguby. Idąc za przykładem Piotra Apostoła, bezpieczniej jest dla nas zamiast: „Choćby mi przyszło umrzeć z Tobą, nie wyprę się Ciebie” (Mt 26,35), mówić „Panie, Ty wszystko wiesz, Ty wiesz, że Cię kocham” (J 21,17). Kiedy więc zarzuca się nam, że jesteśmy grzesznikami, nie ma co się obrażać, protestować, oburzać. Przeciwnie, lepiej tę gorzką prawdę o sobie i Kościele potwierdzić tylko dlatego, że taka jest prawda. Kościół przecież grzesznikami stoi. „Wszyscy członkowie Kościoła łącznie z pełniącymi w nim urzędy muszą uznawać się za grzeszników. We wszystkich kąkol grzechu jest zmieszany z dobrym ziarnem ewangelicznym, aż do końca wieków” (KKK 827). To dlatego papież Franciszek mógł powiedzieć w Asyżu, że Kościół jawi mu się jako polowy szpital, w którym po walce dochodzą do zdrowia ciężko ranne ofiary. Podobnie patrzył na człowieka, pewnie i na Kościół, Konstanty Ildefons Gałczyński: „Przebacz, Panie: / za duży wiatr na moją wełnę; / ach, odsuń swoją straszną pełnię, (…) toć widzisz: jestem słaby, chory, / jeden z Sodomy i Gomory”. A zatem chrześcijańska solidarność musi być na dobre i na złe. Może na złe przede wszystkim. Skoro tak, to nie możemy winowajcy zostawić samego. Ciężar winy, z którego czasem nie zdaje on sobie sprawy, nie jest tylko jego ciężarem, ale i naszym – jeśli jesteśmy Kościołem.

Etyka, koleżanki i koledzy

„Boże, dziękuję Ci, że nie jestem taki jak inni ludzie: złodzieje, krzywdziciele, cudzołożnicy, albo jak ten oto celnik. Poszczę dwa razy w tygodniu, daję dziesięciny ze wszystkiego, co nabywam” (Łk 18,11–12). Powyższe słowa spróbujmy odczytać w kontekście ostatnich wydarzeń. Wiedząc o tym, jak w czasach Jezusa postrzegano celnika, w jego miejsce wstawmy pedofila. Zapewne takie zestawienie niejednego może rozgniewać. I słusznie, ale czy słusznie do końca?

Do ósmego października wydawało mi się, że wiem, o czym mówię, gdy używałem słowa pedofil, pedofilia. Tymczasem sprawa wcale nie jest tak oczywista, jak się wydawało. Wspomnianego dnia natrafiłem na www.deon.pl na wypowiedź Ewy Kusz, psychologa, seksuologa i terapeuty, która mówi, że: „Używając określenia »pedofilia« w odniesieniu do każdego nadużycia seksualnego popełnionego przeciw osobom małoletnim, dziennikarze w gruncie rzeczy zakłamują rzeczywistość, bo wśród sprawców nadużyć jest zdecydowanie więcej niepedofilów niż pedofilów. Nie zmienia to zgrozy samego nadużycia. Niemniej jednak powoduje, że sprowadzamy bardzo złożone przyczyny nadużyć tylko do choroby, ignorując większość innych”.

A zatem, zanim zaczniemy osądzać i potępiać, domagać się najsurowszej kary, warto by się zastanowić, czy wiemy, o czym mówimy. Podchodząc do tak trudnych spraw po dyletancku, lekkomyślnie, do jednego nieszczęścia dokładamy drugie. Ewa Kusz mówi dalej: „Poza tym, co z osobami chorymi na pedofilię, które nie popełniły czynów pedofilnych i są poważnie umotywowane, by ich nigdy nie popełnić i autentycznie cierpią z powodu swojego zaburzenia? Czy nie jest to jakiś rodzaj stygmatyzacji osób, które – bywa – szukają pomocy?”.

Po paru dniach na innym portalu czytam, jak ks. Kazimierz Sowa mówi, że: „ofiary z Legionowa zostały zdemaskowane i wystawione na żer prymitywnych komentarzy”. Podobnego zdania jest Monika Olejnik, która na łamach „Gazety Wyborczej” apeluje do dziennikarzy, by „przestali grzebać w przypadkach pedofilii” (por. www.natemat.pl, 11.10.2013).

A zatem etyka, przede wszystkim odpowiedzialność nas, pracujących w mediach. Kogo jak kogo, ale dziennikarzy, publicystów, komentatorów i redaktorów niewiedza nie usprawiedliwia. Jeśli zabieramy się za jakiś tzw. temat, a brak nam kompetencji, zawsze się to źle kończy przede wszystkim dla tych, którzy nam zaufali. Naszym uprzywilejowanym zadaniem jest nie tylko przedstawić rzeczywistość, ale i pomagać naszym słuchaczom, widzom i czytelnikom w zrozumieniu złożoności wydarzeń. Musimy też pamiętać, choć brzmi to jak truizm, że owszem, słowa bywają groźne, ale jeszcze groźniejsze bywają emocje. Zaślepione serce potrafi pokochać zbrodnię.

Jeśli nasza działalność doprowadzi do ujawnienia i napiętnowania sprawcy zła, dokonamy czegoś pożytecznego. Słuszną jest rzeczą karać złoczyńców, ale gdy pozostawiamy ich samych, ujawniamy, że w gruncie rzeczy nie o sprawiedliwość nam chodzi, ale o zemstę. Mówimy wtedy, że nam przydarzają się nieszczęścia, ale innym – zawsze i jedynie grzechy. Można więc rzec, że jeśli ktoś w tym zwarciu oprawcy z ofiarą zajmuje pozycję uprzywilejowaną, to ofiara, gdyż tylko pokrzywdzony może udzielić przebaczenia. Z jednym wszak wyłączeniem – dzieci.

Tak tak, nie nie…

Podczas zebrania plenarnego Konferencji Episkopatu Polski jej przewodniczący abp Józef Michalik powiedział: „Wiele tych molestowań udałoby się uniknąć, gdyby te relacje między rodzicami były zdrowe. Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga” (www.polskieradio.pl, 11.10.2013). Po tych słowach rozpętała się burza. Inaczej być nie mogło i być nie powinno. Błażej Strzelczyk napisał na swoim blogu: „Arcybiskup Michalik popełnił błąd. Nie da się tych słów obronić żadnym narzędziem. Zagalopował się. Przekroczył granicę nieprzekraczalną. Broni się, twierdząc, że był to »językowy lapsus«. Trudno to zrozumieć. Jako wierni Kościoła katolickiego oczekujemy, że ten, który stoi na czele Episkopatu Polski, będzie szczególnie uważał na wypowiadane słowa. Oczekujemy również, że będzie reprezentantem całego Kościoła” (followjezus.blog.pl w: www.tygodnik.onet.pl, 12.10.2013).

Z burzą jednak zwykle bywa tak, że oprócz niewątpliwych korzyści przynosi straty, czasami przewyższające to, co w niej było pożyteczne. Tomasz Knotek, komentując tę wypowiedź na www.fakt.pl (11.10.2013), najpierw przestrzega przed uogólnieniem konkretnych wydarzeń i przed rozciąganiem winy, odpowiedzialności za nie na cały Kościół, by następnie stwierdzić: „Jeśli jakikolwiek hierarcha ukrywa bądź ukrywał pedofila, jest winny. Trzeba mu jednak tego dowieść przed świeckim sądem. Bo sąd ostateczny i tak go nie minie. Jeśli jednak jakiś biskup gada po prostu głupoty, nie znaczy to, że jest przestępcą”.

W tym miejscu trzeba powiedzieć, że nazbyt często nie tylko dziennikarze, nie tylko biskupi, ale wielu z nas, w wielu innych dziedzinach życia równie łatwo, może niezauważalnie dla siebie samych, ulega pokusie bycia wszechwiedzącymi. Lubimy sądzić, niestety na nasze i naszych podsądnych nieszczęście, lubimy wyrokować na podstawie domysłów, bo przecież nie faktów. Osądzamy tak, jakbyśmy mieli bezpośredni dostęp do najgłębszych pokładów ludzkiej duszy lub psychiki. Przykład? Na portalu www.wiadomosci.dziennik.pl (10.10.2013) można było przeczytać: „Myślę więc, że tu jest jakiś problem w kwestii osobistej postawy arcybiskupa wobec pedofilii i homoseksualizmu”. To słowa ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego. Osobista postawa? Czyli co? Wolę nie dociekać. Jeśli wypowiedzi abp. Michalika można zasadnie zarzucić wiele, zarówno co do formy, jak i treści – niepoprawności językowe, brak logiki przy wyciąganiu wniosków z przesłanek – to wypowiedź ks. Isakowicza-Zaleskiego można odebrać jako insynuację. Wrócę do pytania: Co autor chce powiedzieć, używając sformułowania: „problem w kwestii osobistej postawy”, jeśli pod określeniem „osobista postawa” rozumie się najgłębszą motywację ludzkich zachowań?

Złota zasada komunikacji  

A przecież od paru setek lat powinna być nam znana, to znaczy przynajmniej chrześcijanom, reguła praesupponendum, którą można by nazwać złotą regułą komunikacji. Tak tę regułę, czyli założenie wstępne, ujął Ignacy z Loyoli w Ćwiczeniach duchowych: „Żeby zarówno ten, kto udziela ćwiczeń, jak ten, kto je odprawia, mogli sobie wzajemnie pomóc i osiągnąć korzyści, trzeba założyć, że każdy dobry chrześcijanin powinien chętniej ocalić zdanie bliźniego niż je potępić. A jeżeli nie może go uratować, to pyta, jak on je rozumie, a jeżeli rozumie źle, poprawia go z miłością. Jeżeli to nie wystarczy, poszukuje wszelkich środków stosownych, żeby tamten dobrze je zrozumiał i ocalił samego siebie”1 (CD 22). Jeśli już z zawodowego obowiązku mamy zajmować się ciemną stroną ludzkiego życia, powinniśmy dążyć przede wszystkim do tego, by winowajca „mógł się ocalić”. To znaczy zrozumieć, w czym błądzi, czego się dopuszcza, i tym samym wejść na drogę nawrócenia. Na drogę powrotu do społeczeństwa i Kościoła. Chodzi nie o to, by drugiego pokonać, skompromitować, zatryumfować nad nim, jednym słowem, zniszczyć, ale o to, by sobie i swojemu rozmówcy dać szansę na dojście do prawdy. Ale co robić wtedy, gdy natrafimy na opór?

Posłuchajmy, co mówi ks. Artur Stopka. Przypomina, że: „Pan Jezus wtedy, gdy mówił o grzechu przeciwko Duchowi Świętemu, przestrzegał również: »z każdego bezużytecznego słowa, które wypowiedzą ludzie, zdadzą sprawę w dzień sądu. Bo na podstawie słów twoich będziesz uniewinniony i na podstawie słów twoich będziesz potępiony« (Mt 12,36–37). (…) Żyjemy w czasach, w których za sprawą mediów mamy do czynienia z czymś, co chyba można uznać za swego rodzaju przedsmak tego rozliczania. Dziś każde słowo się liczy. Każde słowo wypowiadane przez człowieka wierzącego, przez chrześcijanina, katolika, członka Kościoła. W sposób szczególny dotyczy to sytuacji, gdy mowa o sprawach dramatycznych, przerażających, raniących, bolesnych, mających fundamentalne znaczenie. Dziś każde słowo, zwłaszcza w takich kwestiach, jest świadectwem. Niezależnie, czy tego chcemy, czy nie. Bez uwzględniania, czy sobie z tego zdajemy sprawę, czy nie” (www.deon.pl, 10.10.2013).

Do słów księdza dorzućmy jeszcze pewnego rodzaju napomnienie, skierowane pod adresem ludzi pracujących w mediach przez watykanistę Andreę Torniellego. Na uwagę Michała Gostkiewicza, że abp Michalik swoją wypowiedzią wywołał skandal, włoski pisarz i dziennikarz odrzekł: „To był straszny błąd tak powiedzieć. Wiem, że potem przepraszał…”, a na kolejne słowa polskiego dziennikarza o tym, że: „Problem w tym, że wiele osób nie uwierzyło”, zareagował następująco: „Nie wiem, czy mam tu rację, ale czy nie jest to z jego strony słuszne, że przyznał się do błędu, pomyłki?” (por. www.wiadomosci.pl, 9.10.2013).

Jeśli tak, to rodzi się pytanie, skąd się bierze ten brak umiejętności rozmawiania, komunikowania w Kościele? Dlaczego tak trudno nam się porozumieć? Dlaczego biskup Rzymu Franciszek musi nas napominać, byśmy przestali mówić homilie, i nie tylko homilie, długie i nudne, z których niczego dobrego nie można wynieść?

Biblia i gazeta

Odpowiedź na to pytanie, wbrew pozorom, wcale nie musi być aż tak bardzo trudna, a na dodatek może nam pomóc ujawnić i zrozumieć jeszcze parę innych kłopotów, z którymi już się borykamy. Podczas uroczystości objęcia urzędu arcybiskupa Canterbury przez Justina Welby’ego, ustępujący abp Rowan Williams, nawiązując do Karla Bartha, powiedział: „Należy nauczać z Biblią w jednej ręce, a z gazetą w drugiej. Odwoływać się cały czas do obu, pytając: jak wizja człowieka i wspólnoty z Biblii umożliwia lokalizację obszarów nędzy i niedostatku, przemocy i konfliktów? A na podstawie tego, co przeczytane w gazecie, stawiać pytania Biblii” (za: Michał Jędrzejek, „Znak” nr 694, marzec 2013). Czyli, chcąc dogadać się ze współczesnym światem, najpierw trzeba posłuchać tego, co on do nas mówi. A mówi, i nie ma na to rady, nie inaczej, jak tylko przez media. Niestety, w naszym przypadku najczęściej przez te, które uważamy za wrogie Kościołowi, czy nawet w ogóle chrześcijaństwu. Byłoby nam łatwiej się porozumieć i zaradzić złu, gdyby złe wieści najpierw przynosiły nam media kościelne.

Tymczasem, nastawieni na nieustanną walkę ze złem, obronę wartości, Boga, Kościoła i Ojczyzny, również tych, którzy krytykują nas tylko dlatego, że dobrze nam życzą, odsądzamy od czci i wiary. W rezultacie machamy na lewo i prawo wielkimi słowami, nikogo nimi nie przekonując, a tylko odstraszając, także tych, którzy stoją z boku, ale przyglądają nam się uważnie i krytycznie, bo chcieliby się do nas przyłączyć, wejść do Kościoła. Patrzą na nas krytycznie, bo nie chcą popełnić błędu i trafić tam, gdzie nie ma sensu być.

W tej walce, z własnej winy osamotnieni, zaczynamy cierpieć i obnosić się z tą naszą rzekomą krzywdą i rzekomym cierpieniem, i oburzeni na wszystkich i wszystko, zamykamy się, jak to mówi papież Franciszek, w cukiernianym chrześcijaństwie, udając przed samymi sobą, że ta słodycz, ten tort jest gorzki. Jednym słowem, trzeba nam na nowo zrozumieć nasze miejsce w społeczeństwie, takie, jakie ono jest tu i teraz, jeśli nie chcemy się sprzeniewierzyć naszemu powołaniu. I niech nam nikt nie mówi, że to słuchanie świata jest zaparciem się wiary, bo to świat ma nas słuchać, a nie odwrotnie. Warto odczytywać i rozumieć mowę świata, gdyż do niego jesteśmy posłani z dobrą nowiną. Świat czeka, bo cierpi na te same choroby, które nas trapią. Ostatni już cytat. Tym razem o sytuacji w Niemczech. „Z analizy partyjnych dokumentów wynika, że w swoim pierwszym programie z 1980 roku Zieloni opowiadali się za legalizacją stosunków seksualnych między dziećmi a ich opiekunami i innymi dorosłymi. Partia domagała się usunięcia z kodeksu karnego przepisów zakazujących takich kontaktów. Paragrafy 174 i 176 kodeksu karnego zakazują seksu z dziećmi poniżej 14. roku życia” (www.wpolityce.pl, 12.10.2013). Owszem, błąd i grzech jednego człowieka nie jest usprawiedliwieniem błędów i grzechów drugiego i odwrotnie. Nie o to też chodzi. Chodzi o to, o czym mówi Paweł Apostoł: „Dźwigajcie jedni drugich ciężary, a w ten sposób wypełnicie prawo Chrystusa” (Ga 6,2).

A poza tym, zaryzykujmy i uwierzmy biskupowi Rzymu Franciszkowi, który znając świat jak mało kto, ma odwagę mówić, że Kościół w obecnym czasie, jak mało kiedy w przeszłości, ma się dobrze. Skąd on to ma, tę odwagę? Dlaczego? A no dlatego, że „W języku chrześcijańskim pojęcie Kościół oznacza zgromadzenie liturgiczne, a także wspólnotę lokalną i całą powszechną wspólnotę wierzących. Te trzy znaczenia są zresztą nierozłączne. Kościół jest ludem, który Bóg gromadzi na całym świecie” (KKK 752).

1  Św. Ignacy Loyola, Ćwiczenia duchowne, przeł. Jan Ożóg SJ, Wydawnictwo WAM, Kraków 1996.

O sprawiedliwość chodzi czy o zemstę?
Wacław Oszajca SJ

urodzony 28 września 1947 r. w Zwiartowie – jezuita, teolog, poeta, eseista, publicysta prasowy i radiowy, autor licznych książek, znany kaznodzieja i rekolekcjonista. Mieszka w Jastrzębiej Górze....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze