Pośmiertne losy kozła ofiarnego

Pośmiertne losy kozła ofiarnego

Oferta specjalna -25%

Ewangelia według św. Łukasza

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 59,90 PLN
Wyczyść

Całe nasze życie opiera się na wykluczeniu. Jesteś otwarty i tolerancyjny? Wykluczasz. Celebrujesz zgodę narodową? Wykluczasz. Nie może być zresztą inaczej, bo na wykluczeniu oparta jest każda ludzka społeczność.

W Polsce wykluczenie wymknęło się spod kontroli i stało się ukrytą sprężyną zdumiewających zjawisk społecznych, które przetoczyły się w ubiegłym roku przez nasz kraj. Skutkiem wykluczenia są zarówno ekstazy jedności, jak i wybuchy nienawiści; zarówno sakralizacja prezydenta Lecha Kaczyńskiego, jak i mord polityczny w Łodzi. Wykluczenie steruje całym naszym życiem publicznym i będzie się tak działo dopóty, dopóki nie zdamy sobie sprawy, że wyklucza każdy z nas.
Żeby zrozumieć samych siebie, musimy wyrzucić na śmietnik całą mądrość teoretyków postnowoczesności, którzy odwracają wzrok od przemocy, musimy sięgnąć po teorię społeczeństw archaicznych, bo rok 2010 sprawił, że staliśmy się jednym z nich. Najlepszym przewodnikiem będzie tu René Girard, jeden z najwybitniejszych współczesnych antropologów, który pokazuje, że zaskakujące nas procesy mają swe korzenie w pełnym przemocy początku ludzkiej kultury.

Wykluczenie nasze powszednie

Wszystkie kultury są trawione przez nieustanną wojnę wszystkich przeciw wszystkim – przez wirus wykluczenia. Dlaczego? Ludzie pożądają rzeczy nie ze względu na ich samoistną wartość, lecz ze względu na to, że naśladują pożądanie innych. Pieniądze, władza, sława są dla nas ważne tylko dlatego, że już wcześniej były ważne dla innych. Ten podstawowy mechanizm wiedzie do nieustannej rywalizacji. Ponieważ dóbr, do których dążymy, jest zawsze za mało, musimy zwracać się przeciw sobie. Musimy nieustannie usuwać tych, którzy stają na przeszkodzie naszemu pożądaniu. Nie pogrążyliśmy się jeszcze w chaosie tylko dlatego, że od czasu do czasu łączymy się we wspólnotowym wykluczeniu ofiary, którą czynimy odpowiedzialną za trapiący nas kryzys. Kiedy naszą wzajemną agresję skupiamy na wspólnym unicestwianiu kozła ofiarnego, na powrót odzyskujemy utraconą jedność. Przeciwnicy nigdy nie pogodzą się sami z siebie, bo walczą o to samo, połączą się jednak szybko we wspólnym działaniu przeciwko ofierze, w rytualnym mordzie.

A zatem, podczas gdy wojna jest oparta na indywidualnych gestach wykluczenia, które każdy może dostrzec, pokój oparty jest na przemocy ukrytej, która jest najbardziej ukryta przed samymi sprawcami. Aby ukryć przed sobą przemoc, wspólnota morduje kozła ofiarnego jako źródło zła, ale później – paradoksalnie – uświęca go jako źródło jedności. Demonizowany przeciwnik staje się świętym. W ten sposób wspólnota zasłania przed samą sobą to, że powszechna miłość ma swe korzenie w wypartej nienawiści.

Wykluczenie wyparte

Ten ostatni proces, znany tylko ze społeczeństw archaicznych, jakimś upiornym zrządzeniem losu zaszedł na naszych oczach. Kiedy rozrywały nas konflikty, odpowiedzialnym za nie czyniliśmy Lecha Kaczyńskiego. Po jego śmierci zapanowała nagła jedność, a on sam został umieszczony w jednym rzędzie z bohaterami narodowymi spoczywającymi na Wawelu. Ale w jedności narodowej nie chodziło o Lecha Kaczyńskiego, chodziło o samą jedność. Narodowa zgoda była dla Polaków rodzajem przymusu społecznego, pod którym cały czas ukrywała się przemoc. Początkowo musieli ulec mu wszyscy: zarówno dotychczasowi adwersarze Kaczyńskiego, jak i jego zaprzysięgli zwolennicy. Ktoś, kto by się tej presji sprzeciwił, zostałby od razu wykluczony poza nawias wspólnoty. Nawet największy krytyk zmarłego prezydenta na czas żałoby ”zmienił się” i odmówił modlitwę w wiejskiej kapliczce. Nie ma znaczenia, czy zrobił to ze względów taktycznych, czy nie. Inaczej nie mógł w tamtym czasie postąpić. W pełnej pasji wypowiedzi Zdzisław Krasnodębski wskazywał na tę głęboką transformację, pisząc, że przeciwnicy Kaczyńskiego całkowicie przeobrazili swoją tożsamość i ”nie są już sobą”, bo zamiast drwić i wyśmiewać jak dotychczas, naraz stali się ”chórem płaczek”. Również zwolennicy braci Kaczyńskich odczuwali szczególny społeczny nacisk, ”by odkreślili przeszłość grubą kreską, by się pojednali, by nie zakłócali atmosfery żałoby” (Krasnodębski, ”Już nie przeszkadza”, ”Rzeczpospolita” z 14 kwietnia 2010 roku). Dostosowali się do niego przede wszystkim Jarosław Kaczyński i jego sztab wyborczy. W konsekwencji, podobnie jak jego polityczni oponenci, w sposób zaskakujący ”zmienił się”. Oto agresywny wojownik przejął ideologię, którą dotąd gwałtownie zwalczał, pojednał się z braćmi Rosjanami, zakończył wojnę polsko-polską. Cena akceptacji Jarosława Kaczyńskiego jako równoprawnego członka wspólnoty, a więc takiego, który jest taki jak inni i razem z innymi podtrzymuje zgodę narodową, była prosta: musiał ”zapomnieć” o tym, że żałobnikami są również niegdysiejsi prześladowcy jego brata. Kaczyński musiał się swego brata ”zaprzeć” (zob. Girard, Kozioł ofiarny, Łódź 1987, s. 226). Odcinał się więc od jego dotychczasowych zwolenników (”twardy elektorat PiS”, ”antykomuniści”, Radio Maryja) i poszukiwał poparcia tych, którzy dotąd byli jego wrogami (”lewicowcy średniego pokolenia” i zwolennicy Edwarda Gierka).

Wykluczenie ujawnione

W społeczeństwach prymitywnych mechanizm ofiarniczy kończy się na uświęceniu kozła ofiarnego po śmierci. My jednak poszliśmy dalej. Lech Kaczyński został uświęcony, a następnie ponownie stał się obiektem symbolicznych ataków. Momentem przełomowym był pochówek pary prezydenckiej na Wawelu. Chwila ostatecznej sakralizacji bohatera stała się jednocześnie początkiem jego desakralizacji. Ten sam moment w sposób jeszcze bardziej intensywny powtórzył się w walce o krzyż ustawiony przez harcerzy przed Pałacem Prezydenckim. Kolejna nagła zmiana nastąpiła po zabójstwie w Łodzi. Ponownie odrodziła się wspólnota, lecz tylko po to, by jeszcze szybciej ulec rozpadowi. Takich amplitud emocji, takiego rozedrgania nie przechodziło żadne nowoczesne społeczeństwo, ale za to bardzo dobrze zrozumiałby nas człowiek pierwotny.

Dlaczego wspólnota, zamiast odzyskać spokój po ekspulsji kozła ofiarnego, popadła w jeszcze większą agresję? Otóż ofiara była niedoskonała. Mord okazał się niepełny. Uśmiercony bohater nie tylko nie przestał być groźny, ale stał się znacznie bardziej niebezpieczny, gdyż dawał charyzmę swojemu bratu. Wydawało się, że Lech Kaczyński wciąż żył – w swoim bracie. W konsekwencji w oczach przeciwników Jarosław Kaczyński, obok swego ciała fizycznego, niczym średniowieczny król miał jeszcze drugie: nieśmiertelne i święte. Aby go zneutralizować, należało zatem zneutralizować jego zmarłego brata. Należało wyeliminować dwa ciała Jarosława. Gdyby nie kampania wyborcza brata, Lech Kaczyński na zawsze pozostałby bohaterem narodowym i symbolem jedności.

Mimo że Jarosław Kaczyński zaakceptował zasady jedności narodowej, zarówno jego zwolennicy, jak i przeciwnicy dążyli do ich złamania. Paradoksalnie, każda z grup chciała tego samego: żeby Jarosław Kaczyński się nie zmieniał. ”Pan jeszcze coś jest winien Bratu! – pisał Jarosław Marek Rymkiewicz. – I jest tak, że Pan musi coś zrobić w tej sprawie”. Z kolei oponenci Kaczyńskiego chcieli udowodnić, że w istocie cały czas realizuje swój polityczny plan i zbija kapitał polityczny na ludzkiej tragedii (”Po trupach do celu”). Dla tych ostatnich pochówek na Wawelu był nie do zaakceptowania, gdyż dawał zbyt dużą moralną siłę Jarosławowi i tym samym zwiększał jego szanse w starciu z Bronisławem Komorowskim.

Pod pozorem zgody wciąż toczyła się ukryta walka. Jak pokazywał Girard, w takiej sytuacji zaczynają się pojawiać teorie spiskowe. Ich pierwszorzędne znaczenie społeczne polega na tym, że odwołują się do okresu przed śmiercią kozła ofiarnego, o którym wszyscy muszą zapomnieć, aby sakralizacja była skuteczna. Z jednej strony winą za śmierć pasażerów obarczano samego Lecha Kaczyńskiego, a z drugiej – partię rządzącą. Podczas gdy pierwszą teorię spiskową kolportowały głównie elity, druga stała się udziałem pospólstwa. Zamiast zjednoczyć się wokół zmarłego bohatera, aby dopełnić dzieła sakralizacji, każda z grup zaczęła poszukiwać kozłów ofiarnych. Jest to początek procesu, który prowadzi do dekonstrukcji jedności. Dostrzegła to Agata Bielik-Robson (2010), która – co ciekawe – jedynie w tym momencie przeprowadziła trafną analogię z analizami francuskiego antropologa: ”zła społeczna energia” ”nie znajdzie ujścia dopóty, dopóki nie polecą głowy ofiarnych kozłów: tych, którzy Lecha Kaczyńskiego krytykowali za czasów jego nieudolnej prezydentury i których teraz girardowska czarna magia wyasygnuje na odpowiedzialnych za całą katastrofę”. Bardzo gwałtownie zareagowali na tego typu insynuacje ci, którzy poczuli się nimi zagrożeni i którym szczególnie zależało na zgodzie narodowej. W konsekwencji poszukiwanie winnych przez pospólstwo, któremu najlepszy wyraz dał film Ewy Stankiewicz ”Solidarni 2010”, pociągnęło reakcję łańcuchową. Była to pierwsza oznaka, że wspólnota wraca do swego naturalnego stanu walki wszystkich przeciw wszystkim.

Kiedy Jarosław Kaczyński zrobił rzeczywiście to, o co prosili go zwolennicy, oraz to, co imputowali mu przeciwnicy, i poruszył sprawę moralno-politycznej odpowiedzialności za tragedię, zadał ostateczny cios narodowej zgodzie. Ciekawe, że z perspektywy czasu nie potrafił wytłumaczyć swoich przemian, co sugeruje, że były nie tyle skutkiem jego indywidualnej decyzji, ile procesów społecznych o wielkiej sile, działających niemal poza świadomością jednostki. Dziś sam Kaczyński musi odwołać się do tak nieprzekonywających argumentów, jak działanie silnych środków uspokajających, ale to społeczeństwo działało poprzez niego.
Niespodziewany ruch Kaczyńskiego spowodował, że po ekstazie jedności wspólnota powróciła do jeszcze bardziej boleśnie odczuwanego stanu chaosu. Wyjść z niego zaś można, jedynie ponownie znajdując kozła ofiarnego. Z jednej strony poszukiwał go Jarosław Kaczyński, a z drugiej – jego przeciwnicy. To Kaczyński jednak, jako strona słabsza, znacznie lepiej nadawał się do tej roli.

Kozioł ofiarny

Girard wykazywał, że dana jednostka staje się ofiarą, gdy uda się ją połączyć z trapiącym grupę kryzysem i gdy nosi tzw. stygmaty ofiarnicze. W przeciwieństwie do swych przeciwników te kryteria Jarosław Kaczyński spełniał w znacznie większym stopniu. Dlatego też to on jako pierwszy musiał paść ofiarą agresji.
Przywódcę PiS bardzo łatwo było uczynić odpowiedzialnym za powrót do wojny polsko-polskiej. Przecież toczył ją od dwudziestu lat. Wyznawana przez niego ideologia była ideologią moralną, utopijną i rewolucyjną (jej podstawowe hasła: ”moralna rewolucja” i ”IV RP” miały właśnie taki wydźwięk). Z samej swej natury zatem godziła w uświęcone hierarchie i różnice społeczne (”układ”, ”korporacje”, ”łże-inteligencję”, ”postkomunizm”, ”autorytety”, ”pseudoelity”). W konsekwencji prowadziła do permanentnego kryzysu, gdzie nie wiadomo, kto znajduje się na górze, a kto na dole drabiny społecznej. Ci, którzy do tej pory należeli do elit, okazywali się podejrzani, a prości Polacy (”spod Pałacu”) naraz stawali się solą ziemi. Kryzys spowodowany przez ideologię Jarosława Kaczyńskiego był tak głęboki, że powszechnie mówiono o wojnie, a sam konflikt z lokalnego przeistaczał się w międzynarodowy, gdyż polska polityka zagraniczna zmierzała wprost do zmiany dotychczasowego układu sił w Europie.

Po przypisaniu komuś odpowiedzialności za kryzys następuje krok drugi. ”Im więcej znaków ofiarniczych posiada jakieś indywiduum, tym większą ma szansę ściągnąć na swoją głowę gromy” (Girard, Kozioł ofiarny, s. 39–40). Przyszła ofiara nie musi popełnić żadnych grzechów godzących we wspólnotę, wystarczy jakiś drobny defekt ciała, zmyślony czy też mało znaczący incydent, żeby rzucić na nią podejrzenie.

Najpoważniejszym ”defektem” Kaczyńskiego był brat bliźniak. Jarosław doskonale to wyczuwał. Po wyborze brata na prezydenta zdecydował się nie być premierem, gdyż Polacy nie byli – według niego – na to przygotowani. Słowa ”bliźniacy” i ”bracia” traciły powoli walor opisowy, a stawały się stwierdzeniem anomalii, a nawet oskarżeniem. Jeden z byłych polityków PO urządził na przykład konkurs na znalezienie dziesięciu różnic między braćmi, a inny pół żartem, pół serio tłumaczył obawę przed nimi tym, że ”jest ich dwóch”. Może wyglądać to na niewinne uwagi, ale właśnie takie niewinne i nieważne komentarze uruchamiają mechanizm ofiarniczy i mają swoje ukryte analogie w archaicznych kulturach. Oto w kulturach pierwotnych panuje powszechna, ”religijna fobia bliźniąt”, która prowadzi do oskarżeń o groźne epidemie, tajemnicze choroby, nieporozumienia między bliskimi, upadek rytuałów, gwałcenie zakazów, a w ostatecznym rachunku do rytualnego mordu bliźniąt.
Podobne niepokojące analogie możemy odnaleźć w innych cechach, które przypisywano Jarosławowi Kaczyńskiemu. Nie jest przypadkiem, że wytykano mu niski wzrost i brzydotę (”kartofel”). W wyniku tego typu operacji zaczynał przypominać ”mitologiczne monstrum”, w którym strona fizyczna i moralna są nierozdzielne.
Aby dodatkowo wzmocnić oskarżenie, często przypisuje się ofierze grzechy, zwłaszcza godzące w istotę wspólnoty i naruszające seksualne tabu. Jarosławowi Kaczyńskiemu imputowano homoseksualizm (”Zapraszam Jarosława Kaczyńskiego z mężem”, ”Wśród bliźniaków jednojajowych często jedno z nich jest homoseksualistą”) i zniewieściałość (”Czy Jarosław jest Jarosławą”?). Śmiano się również z jego nazwiska (”Kaczor”, ”dwugłowa kaczka”). Tym samym, choć w sposób żartobliwy i ironiczny, systematycznie go dehumanizowano, powielając przy tym archaiczny motyw istot, które stają się niebezpieczne dla wspólnoty, gdyż zawieszają granicę między tym, co ludzkie, a tym, co zwierzęce. Co ciekawe, w prześladowaniach czarownic sięgano właśnie po takie same oskarżenia. ”Skoro domniemana czarownica ma jakieś domowe zwierzę – kota, psa lub ptaka – wkrótce powiada się, że jest podobna do tego zwierzęcia” (Girard, Kozioł ofiarny, s. 74).

Najważniejsza jest jednak niewiedza. Tylko wtedy, gdy nie wiemy, co czynimy, możemy skutecznie dokonywać agresji. Niewiedzę ugruntowuje w nas ideologia, oparta na jedności narodowej. O ile zgodnie z ideologią Kaczyńskich Polacy dzielą się na lepszych i gorszych, co jest jasnym sposobem wykluczenia, o tyle w zgodzie z ideologią konkurencyjną Polacy stanowią wspólnotę homogeniczną, której wszyscy członkowie pozostają sobie równi. Polakiem się jest albo się nim nie jest. Polaków należy łączyć, a nie dzielić. W takiej ideologii proste wykluczenie nie jest więc niemożliwe, nie można przecież wprowadzać w obrębie wspólnoty żadnych podziałów. Ale wykluczać jakoś trzeba! W takiej sytuacji ofiarę przedstawia się nie jako złego Polaka, ale jako nie-Polaka, a nawet – nieczłowieka. Stąd ideologia miłości narodowej tak głęboko zrośnięta jest z archaicznymi formami oskarżania ofiary. Druga strategia wzmocnienia własnej niewiedzy to śmiech. Oskarżenia nie są wypowiadane serio, ale ironicznie, z dystansem. W ten sposób brutalna przemoc przyjmuje niewinną formę. Wspólnota śmiechu ma jednak taką samą siłę jednoczącą, co wspólnota zbrodni.
Krok ostatni to unicestwienie ofiary. O ile w dawnych kulturach przybierało ono formę mordu rytualnego, o tyle w kulturach współczesnych przybiera ono formę mordu wyobrażonego, mordu symbolicznego. Zabójstwo w Łodzi pokazało jednak, że jesteśmy w stanie przejść od pozornie niewinnego śmiechu do rzeczywistej przemocy.

Koniec

O ile u zarania ludzkich dziejów przemoc prowadziła do powstania wspólnot, o tyle dziś prowadzi do ich rozpadu. Jeśli nie zdamy sobie z tego sprawy, w każdej chwili grozi nam powrót do barbarzyństwa, więcej – grozi nam apokalipsa.

Katastrofa smoleńska była naszym małym końcem świata, który wyrzucił społeczeństwo z kolein. W serii krótkich spięć przechodziliśmy od brutalnej walki politycznej do powszechnej żałoby, od żałoby do coraz bardziej gwałtownych konfliktów, które w końcu zakwestionowały ostatnią wartość, która chroni nas przed barbarzyństwem: świętość ludzkiego życia. Jednak w zgodzie z logiką eskalującej przemocy na krew odpowiada się krwią. My, tolerancyjni, kochający się Polacy, niepostrzeżenie wkroczyliśmy w sferę, nad którą już nie panujemy, i uruchomiliśmy siły, których nie potrafimy okiełznać. Naprawdę powinniśmy spojrzeć na siebie tak, jak byśmy już teraz stanęli w obliczu zagłady.

Pośmiertne losy kozła ofiarnego
Michał Łuczewski

urodzony w 1979 r. – socjolog, psycholog, metodolog, adiunkt w Instytucie Socjologii Uniwersytetu Warszawskiego, kierownik badań Centrum Myśli Jana Pawła II. Wydał m.in. Odwieczny naród. Polak i katolik w Żmiącej...

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze