Drugi List do Koryntian
Święto Trzech Króli nie ma takiego potencjału komercyjnego jak Boże Narodzenie, nie wiąże się z żadnymi drogimi gadżetami, nie ma świeckiego opakowania, które pozwala lepiej i drożej sprzedawać produkty. Zacierać ręce mogą co najwyżej producenci kredy.
Jedno z najstarszych świąt chrześcijańskich, święto Objawienia Pańskiego, zwane powszechnie świętem Trzech Króli, wzbudza wiele kontrowersji.
Jak piszą Ojcowie Kościoła, były takie czasy, że nawet przekupnie na targu spierali się o naturę Trójcy Świętej. Teraz też mamy spór, który obejmuje i przekupni, i tych, którzy ich zatrudniają. Nie jest to już jednak kontrowersja teologiczna. Gdyby chociaż gardłowano, że uznanie kolejnego święta katolickiego przez państwo to kolejny krok do iranizacji Polski, do państwa wyznaniowego, do budowania drugiego Watykanu zamiast drugiej Szwecji, wtedy przynajmniej mielibyśmy namiastkę tego, co nazywa się popularnie sporem światopoglądowym. Objawienie Pańskie! Przecież powinno się to wydawać niektórym skandaliczne. Ale nic takiego się nie dzieje. Nie zaprotestowały nawet feministki, że w poczcie królewskim brakuje kobiet. Inne mniejszości także nie mają wątpliwości co do składu.
Może by tak awanturkę?
Nie mówi się też wyjątkowo o pysznym i konstantyńskim chrześcijaństwie, które zamiast przeżywać swoją wiarę w izdebce, wychodzi na ulice, wpycha się do mediów i łase jest na oprawę ze złota. Katolicy tradycyjni nie mówią, że 6 stycznia nie wystarczy, bo potrzebne jest wolne przez całą oktawę, a katolicy otwarci, że to skandal, bo święto Objawienia trzeba przeżywać ”w świecie”, w towarzystwie współbraci w pracy.
Widzę jeszcze jeden wątek, który spokojnie można uczynić przedmiotem politycznej awantury. Królowie. My wiemy, że chodzi o magów, ale lud wyznaje swoje. Zrobi z tego tryumfalne – o zgrozo! – święto, z ziemskimi władcami kłaniającymi się Bogu. To straszniejsze niż ”In God we trust” z dolarów.
Ale nic. Nic takiego. Aż chciałoby się powiedzieć: Zaczepcie nas wreszcie, zrobimy zadymę.
Prawdziwy spór dotyczy obecnie tego, czy należy nam się dodatkowy dzień wolny. I już samo to wiele mówi o naszych czasach, o naszym kraju i stępieniu rewolucyjnych zapędów.
Spór jest bardzo poważny. Po uchwaleniu ustawy, która uczyniła 6 stycznia dniem wolnym od pracy, zaprotestowała Solidarność. W ślad za nią swój protest wyraziła Konfederacja Pracodawców Prywatnych ”Lewiatan”. Ten sojusz ponadklasowy jest jednak bardzo niespójny. Solidarności nie podoba się to, że dodatkowy dzień wolny oznacza także pozbawienie pracowników prawa do dodatkowego dnia wolnego, jeśli święto (dowolne, nie tylko Trzech Króli) wypada w sobotę. Natomiast pracodawcy protestują przeciwko jakiemukolwiek dodatkowemu dniu bez pracy. I to jest ten współczesny spór. Dodajmy, że zakończy się przed Trybunałem Konstytucyjnym.
Trybunał Konstytucyjny, taki nasz współczesny Rzym, wysłucha argumentów stron, wczyta się w pismo, to znaczy w Konstytucję, i zawyrokuje. Jego wyroki mają jednak to do siebie, że nikogo nie zadowalają i wcale dyskusji nie kończą.
To oczywiście ważna kwestia, czy nowe święto nie spowolni gospodarki. Przełom roku to dla przedsiębiorców trudny czas. Każdy dodatkowy dzień bez produkcji i bez sprzedaży oznacza mniejszy zarobek. Także mniej pieniędzy na wypłaty dla pracowników. Teraz Nowy Rok będziemy witać jeszcze wolniej i jeszcze bardziej wylewnie.
Święto Trzech Króli nie ma też takiego potencjału komercyjnego jak Boże Narodzenie, nie wiąże się z żadnymi drogimi gadżetami, nie ma świeckiego opakowania, które pozwala lepiej i drożej sprzedawać produkty. Brakuje w nim motywacji do zwiększonych zakupów. Zacierać ręce mogą co najwyżej producenci kredy, ale i tak jest to zjawisko marginalne. Gospodarka zatem na nowym święcie nie zyskuje, a raczej traci.
Nie ma też zbyt wielu filmów, które można wtedy emitować, jakichś historii o chłopcach, którzy zostali sami w domu na czas Objawienia Pańskiego i z tego powodu wyczyniają rozmaite harce. No, nieatrakcyjne to po prostu.
Ważne są również prawa pracownicze i o nich nie możemy zapominać. Związki zawodowe dziwnie nie podzielają opinii pracodawców i wcale nie uważają, że w Polsce pracuje się za mało. Przeciwnie, niewolnictwo, nazywane dziś pracą, osiąga w ich opinii niebotyczne rozmiary.
Jedni drugich nie przekonają. Ten spór wydaje się tak samo trudny do zakończenia jak wielkie schizmy. Jedni i drudzy szlifują swoje scholastyczne narzędzia, rzucają anatemy, a spotkania międzywyznaniowe zwane Komisją Trójstronną kończą się brakiem porozumienia. Może nie powstanie z tego wielkie dzieło ekonomiczne, nie będzie kolejnej Summy przeciw poganom czy czegoś skrojonego na tę miarę. Skala oczywiście mniejsza. Poziom banału za to większy.
W świecie banału
Przed trybunałem wygrają pewnie zwolennicy dnia wolnego. Takie już prawo demokracji, że wygrywają ci, których jest więcej. A wolne chce mieć każdy. Oprócz pracodawców, oczywiście, ale ci pozostają w mniejszości. Sędziom dzień wolny też się przyda.
Wydaje się, że na naszych oczach potwierdza się teza marksistów, że wszystkie kwestie sprowadzają się do spraw bytowych, że byt określa świadomość, a najważniejsze jest to, żeby człowiek przywozicie zarobił i miał czas na wakacje. Wielkie kwestie teologiczne, które dawniej rozpalały emocje tłumów, zdają się dzisiaj niezrozumiałe.
Natomiast spory, które obecnie się toczy, są tak miałkie i banalne, że – o ile nie doprowadzą do rozlewu krwi – szybko zostaną zapomniane. Co najwyżej jakiś profesor historii gospodarczej i społecznej będzie mógł za dwieście lat popisać się erudycją i przywołać ten spór jako dla nikogo niezrozumiałą anegdotę. Potem być może doda, że to były piękne czasy, gdy ludzie spierali się o sprawy tak małe i niewiele znaczące, mieli Komisję Trójstronną oraz dalecy byli od religijnych wojen.
Bo to właśnie wydaje się piękne, że nasze życie wypełnione takimi banałami, jest spokojne i pokojowe. Życie w ciekawych czasach jest przecież przekleństwem, i to jednym z najcięższych. I na tym powinniśmy skończyć, gdyby nie kilka refleksji.
Po pierwsze, zbanalizowanie niektórych sporów, ich zeświecczenie i pozbawienie dogmatycznego ostrza, wcale nie uczyniło polityki spokojniejszą. Gdyby społeczną energię mierzyć spokojem i zaufaniem wewnątrz wspólnoty, to obecne czasy wcale nie są dużo lepsze od tych, które je poprzedzały (o ile oczywiście wyjmiemy z tego porównania najbardziej niespokojne momenty historii). Pod wieloma względami jest gorzej. Społeczności spajane więzami religijnymi zdolne były nie tylko do wojen, ale przede wszystkim do dzieł pozytywnych. Nieprzypadkowo wciąż najsprawniejsze organizacje charytatywne mają mniejszy lub większy związek z Kościołami. Religia nie tylko inspiruje dzieła miłosierdzia – ona także czyni społeczność zdolną do wspólnej ich realizacji.
To jest oczywiście drugorzędny argument za obecnością wątków religijnych w przestrzeni publicznej – pierwszoplanowym jest prawdziwość samego Objawienia. Kiedy jednak spotykamy się z podnoszonym głośno argumentem, że religia prowadzi do okrucieństw, miejmy go na podorędziu.
Po drugie, zrzędzimy na banał, ale z chrześcijaństwem już tak jest, że potrafi nadać nowy wymiar każdemu banałowi. Jak w cudzie w Kanie Galilejskiej, kiedy to ze zwykłej wody cudem powstało wino. Może więc z tego banału, z tej wody okołoświątecznej i z tych sporów o dzień wolny, da się zrobić coś zupełnie niebanalnego. Bóg wcielił się w świat, właśnie w taki banalny światek, ze wszystkimi jego miałkimi sporami. A w czasie święta Trzech Króli kontemplujemy właśnie tę tajemnicę i szukamy nowych sensów. Choćby dla dnia wolnego. Ja już mam tysiąc pomysłów, przypomina mi się tysiąc tekstów i nasuwają dwa miliony rozmaitych tez.
Po trzecie, to że w tzw. dyskusjach publicznych, czyli tak naprawdę w przefiltrowanych tekstach gazetowych, narracji religijnej jest niewiele, wcale nie oznacza, że religijny indyferentyzm w stosunku do 6 stycznia jest tak powszechny. Inicjatorzy akcji, m.in. były prezydent Łodzi Jerzy Kropiwnicki, kierowali się troską o sprawy duchowe. Nie nam sądzić, że całe rzesze ludzi, którzy podpisali się pod tym apelem, nie mieli motywacji religijnej.
W Warszawie od kilku lat jest tradycja uroczystego Orszaku Trzech Króli, w którym bierze udział metropolita warszawski i tłumy tutejszej ludności. Nowa tradycja, ale wcale nie świecka (chociaż przez świeckich zainicjowana). Już samo to pokazuje, że religijny wymiar święta Trzech Króli ma wielki potencjał ewangelizacyjny. Stare święto jest obchodzone jakby na nowo, ponownie zdobywa swoje miejsce w publicznej przestrzeni i angażuje ludzi. Doświadczenie ostatnich lat wyraźnie nam pokazuje, że indyferentyzm ludzi mediów nie zawsze pokrywa się z obojętnością społeczną.
Zatem takich orszaków może być więcej, mogą być wszędzie i mogą być liczniejsze. Można pomyśleć o tysiącu innych form. Temat jest pojemny i inspirujący.
Mówiąc inaczej: możemy siedzieć i zrzędzić, możemy ze skwaszonymi minami czytać gazety i bredzić o postępującej sekularyzacji, a jednocześnie niczego nie robić. Sekularyzacja czy dechrystianizacja to nie są procesy jednokierunkowe, na które nie mamy wpływu, nie rządzi nimi duch dziejów. To od nas zależy, w co i jak będą wierzyć nasze dzieci. Zatem do roboty!
Objawienie Pańskie i jego uznanie przez państwo – to znaczy uznanie dnia wolnego i powrót tym samym do stanu sprzed 1960 roku – to wielkie wyzwanie dla Kościoła. Zarówno tego instytucjonalnego, jak i pojedynczych wiernych. Właściwie to test kulturotwórczych zdolności dzisiejszych katolików.
Ma ono tradycję, swoje obrzędy i swoją teologię. Część ludzi o nich pamięta, część je kultywuje. Jednak dla większości jest to święto godne szacunku i odnotowania, znane ze słyszenia, budzące ciepłe skojarzenia, ale niewypełnione treścią. Brakuje wreszcie formy, w którą można je ubrać.
Stare święto do wymyślenia
To święto trzeba w Polsce wymyślić na nowo, nawet jeśli tym ”nowym” będzie wskrzeszanie tradycji. Większość społeczeństwa wychowała się po 1960 roku, większość przeprowadziła się ze wsi do miast. To dla nich trzeba to święto wymyślić. I tak mamy paradoks: najstarsze z chrześcijańskich świąt jest teraz najnowsze. Jak Dobra Nowina, która od dwóch tysięcy lat nie tylko jest dobra, ale także pozostaje nowiną.
To nie jest święto przeznaczone do kultywowania w samotności, do jednoosobowej refleksji.
Jak wszystkie święta chrześcijańskie, należy je obchodzić razem, kościelnie, z pompą, w orszakach i innych tłumnych spędach. I nie wstydźmy się tego.
Niewierzących to nie będzie razić. Będą się cieszyć z dnia wolnego. Krzyki, że osłabiamy ekonomiczny potencjał naszej gospodarki, kiedyś ucichną. A jeśli nie ucichną, to skróćmy majówkę i argumenty się skończą. Jakkolwiek by było, Objawienie Pańskie jest ważne dla większej liczby obywateli niż święto z niesławną przeszłością (nawet jeśli przemianujemy je na św. Józefa robotnika).
Nie możemy zapomnieć, że chrześcijaństwo to nie tylko utrzymywanie kulturowych własności i bronienie szańców przed procesami sekularyzacyjnymi, ale także (czy może nawet przede wszystkim) zdobywanie nowych obszarów dla chrześcijańskiego orędzia.
Niekomercyjność tego święta tylko sprawę ułatwia. Na grilla także nie ma odpowiedniej pogody. To jest karnawał. A my obchodzimy święto, które podkreśla wyjątkowość faktu Wcielenia. Nasi przodkowie potrafili z tego wyciągać wnioski i dzięki temu nawet ludyczność mogła być uświęcona teologicznie. Pójdźmy tym tropem, to jest naprawdę możliwe.
A dzień wolny, jak to dzień wolny. Zawsze się przyda.
Oceń