Po ziemi nikt nie będzie płakał

Po ziemi nikt nie będzie płakał

Oferta specjalna -25%

List do Rzymian

0 opinie
Najniższa cena w ostatnich 30 dniach: 54,90 PLN
Wyczyść

Melancholia, reż. Lars von Trier Wyst. Kirsten Dunst, Charlotte Gainsbourg, Kiefer Sutherland, Charlotte Rampling, John Hurt, Dania, Francja, Niemcy, Szwecja, Włochy 2011

To będzie piękny koniec świata – donoszą afisze reklamujące najnowszy film Larsa von Triera. Czy rzeczywiście piękny? Owszem, tytułowa planeta Melancholia ma uwodzicielski urok. Jest to jednak piękno niebezpieczne, które może zwieść, a nawet zabić.

Melancholia – główna bohaterka tego obrazu – występuje tu w podwójnej roli. Jako niezwykła planeta oraz jako ludzka przypadłość czy może raczej wyjątkowa cecha ludzkiej osobowości.

Nic, które boli

Czym jest melancholia? Według Zygmunta Freuda u jej podstaw leży doświadczenie braku, straty. Nieokreślonej i nienazwanej straty czegoś, czego melancholik nigdy nie odnajdzie. Marek Bieńczyk w swym znakomitym eseju Melancholia. O tych, co nigdy nie odnajdą straty przypomina znaną definicję: „Nic, które boli”. Nie oznacza to wcale, że nie ma żadnego konkretnego powodu do bólu. Więcej. Owo „nic” to także nicość, pustka, samotność, wyobcowanie. Ponieważ cierpię bez wyraźnego i jasnego dla otoczenia powodu, zostaję naznaczony odmiennością i niezrozumieniem. To z kolei skutkuje pustką dookoła, a to znowu boli. I koło się zamyka.

W takim właśnie świecie żyje Justine, bohaterka Melancholii. Na pierwszy rzut oka jest młodą i piękną kobietą, właśnie wyszła za mąż i udaje się na własne przyjęcie weselne do malowniczo położonej posiadłości. Jednak kilka drobnych, nieprzyjemnych wydarzeń, do których dochodzi podczas tego przyjęcia, sprawia, że stopniowo zamyka się w sobie i zatapia w czarnej żółci (słowo melancholia pochodzi od greckiego melaine koina, co oznacza czarną żółć).

Melancholik nie zawsze tkwi w melancholii – przekonuje wspomniany Bieńczyk w innej swojej książce pt. Przezroczystość. Bywają dni i okresy wolne od „czarnej żółci”, ale w melancholię melancholika niezwykle łatwo wprowadzić. To może być błahe z pozoru wydarzenie, krótkie nieporozumienie czy nawet lekki dysonans. Tak właśnie dzieje się z Justine.

Kobieta próbuje z tym walczyć, trzymać się jakoś, ale nie daje rady. Bardzo dzielnie pomaga jej siostra Claire, która najwidoczniej dobrze zna przypadłość Justine, ale nic z tego nie wychodzi, bo jest już za późno. Wszystko teraz zmierza ku katastrofie.

Mówi się, że melancholia to choroba widzenia rzeczy takimi, jakie są. Bolesna prawda, którą w mig chwyta melancholik, lub przeczucie czegoś, czego nikt nie dostrzega, tak bardzo przygniata, że jedynym wyjściem jest ucieczka w głębiny swojego ja. Justine jakby wie więcej, może nawet zbyt dużo, i to ją pogrąża, wyklucza z życia, zabija. Zamiast radosnej panny młodej widzimy kobietę w opłakanym stanie, bez woli i sił do życia, z obłędem w oczach, co kinomanom niewątpliwie przypomina Catherine Deneuve ze Wstrętu Romana Polańskiego.

Koniec świata

Druga część filmu to prawdziwa gratka dla miłośników astronomii. Oto planeta, która nosi wiele mówiące imię Melancholia, zbliża się niebezpiecznie do Ziemi. Naukowcy wszystko skrupulatnie obliczyli i według nich do zderzenia nie ma prawa dojść. Ale jak zawsze przy takich okazjach pojawiają się domorośli prorocy, którzy wieszczą wszem i wobec, że katastrofa jest bardzo możliwa. Bohaterowie najnowszej produkcji reżysera Przełamując fale i Antychrysta muszą zmierzyć się z tą sytuacją.
Claire bardzo się boi, szuka wsparcia i pocieszenia u męża, Johna. Ten ma duszę naukowca i wierzy w precyzyjne wyliczenia. Wydaje się spokojny i pewny, że Melancholia minie Ziemię w na tyle dużej odległości, by nie wyrządzić jej krzywdy, i na tyle blisko, by stworzyć fantastyczne widowisko, które zamierza obserwować z pomocą teleskopu. Justine z kolei przyjmuje postawę całkowitej akceptacji katastrofy, a nawet pragnie, by do niej doszło. W rozmowie z siostrą ujawnia pogląd, że życie na naszej planecie jest złe, więc zagłada jest sprawiedliwym rozwiązaniem oraz że „po Ziemi nikt nie będzie płakał”.

Malując filmowym językiem te różne postawy wobec możliwości końca świata, reżyser zmusza widza do zadania sobie pytania: jak ja bym się w takiej sytuacji zachował? Co bym zrobił, wiedząc, że za kilka godzin może nastąpić destrukcja mojego świata?

I powtórnie przyjdzie w chwale…

Współczesna popkultura potrafi oswoić i ośmieszyć wszystko, nawet ideę końca świata. Nie tak dawno media żyły ogłoszoną przez pastora Harolda Campinga zapowiedzią końca świata, który miał nastąpić w sobotę 21 maja. Ludzie żartowali sobie z tego w najlepsze, urządzali happeningi, żywiąc absolutne przekonanie, że pastor nie może mieć racji. A właściwie dlaczego nie?

„I powtórnie przyjdzie w chwale, sądzić żywych i umarłych” – te słowa z Credo przypominają o tym, że oczekiwanie powtórnego przyjścia Jezusa Chrystusa jest jedną z prawd wiary. Zatem dla chrześcijan ten wyśmiewany koniec świata to nie żadna mrzonka, ale spodziewane wydarzenie. Naturalnie nie znamy jego daty. Ale skoro jej nie znamy, to dlaczego tak żartowaliśmy z tej wskazanej przez pastora Campinga?

Nie wiemy też dokładnie, jak będzie ten dzień (lub noc) wyglądał. Jeśli jednak wierzyć, że Stwórca posłużył się Wielkim Wybuchem do zorganizowania naszego Wszechświata, to dlaczego nie mógłby dokonać zagłady Ziemi poprzez zderzenie z inną planetą? Tego też nie można wykluczyć. Dlatego Melancholię można oglądać nie tylko jako film z elementami science fiction, ale także jako bardzo wyraziste przypomnienie współczesnemu człowiekowi, że ten tak bardzo nowoczesny świat w każdej chwili może ulec zniszczeniu.

Zatem zbliża się Melancholia, planeta – wędrowiec. Czy uderzy w Ziemię? Na jednej z rycin Albrechta Dürera, przedstawiającej czterech apostołów uosabiających cztery różne ludzkie usposobienia, melancholikiem jest św. Jan – autor Apokalipsy…

Wielkie wrażenie robi jeden z ostatnich dialogów w filmie, ostatnia chyba rozmowa sióstr. Justine jest spokojna i akceptuje możliwość katastrofy. Claire wręcz przeciwnie, bardzo się boi, płacze i jest roztrzęsiona. Niespodziewanie prosi siostrę: „Pomóż mi się do tego przygotować!”. Ta z płaczem wykrzyczana prośba pozostaje na długo w pamięci.

I wydaje się, że jest to zamierzony krzyk Larsa von Triera. Jedyna rzecz, którą człowiek – świadomy tego, że prędzej czy później przyjdzie jego koniec świata – może zrobić, jest przygotowanie samego siebie i pomoc innym w tych przygotowaniach. Jest to w gruncie rzeczy wielkie wyzwanie dla współczesnego człowieka.

Dwie opowieści

Tu jednak pojawia się bardzo niewygodne dla reżysera pytanie: dlaczego planeta, która ma przynieść Ziemi i ludzkości zagładę, nosi nazwę Melancholia? Jaki właściwie jest związek ludzkiej melancholii z końcem świata? Dlaczego von Trier pomieszał w swym filmie te dwie odrębne historie? Pomimo prób ich powiązania nie jest to ani spójne, ani zrozumiałe.

Istnieje niestety spora obawa, że wątek pierwszy, o melancholii, zrozumieją i docenią tylko nieliczni. Ponieważ tak naprawdę, jeśli ktoś nigdy nie doświadczył melancholii, nie jest w stanie jej pojąć. Opowiadając o niej, reżyser wystawił się na to samo niebezpieczeństwo nieprzekraczalnego niezrozumienia, jakiego doświadczają ze strony otoczenia melancholicy.

Natomiast opowieść o końcu świata powinna poruszyć każdego widza, bo każdy jest mieszkańcem tej planety. I trzeba przyznać, że von Trier opowiada tę historię na tyle przekonująco, że każdy – wierzący czy niewierzący – musi zadać sobie pytanie: czy jestem gotowy na swoją śmierć i koniec świata? Swoiste memento mori wybrzmiewa bardzo silnie wraz z poruszającą i wizualnie atrakcyjną sceną finałową.

Melancholia jest kolejnym filmem, w którym duński reżyser zmaga się z niezrozumiałą ludzką kondycją, nieuchronnością śmierci oraz samotnością. „Jesteśmy sami” – te kilkakrotnie wypowiedziane przez Justine słowa w pierwszej warstwie oznaczają tylko tyle, że według niej nie ma ludzkiego życia na żadnej innej planecie, a wraz z destrukcją Ziemi nastąpi zagłada ludzkości. Ale w tym refrenie chodzi też o to, że jako ludzie jesteśmy bardzo samotni, również pozbawieni albo pozbawiający się obecności Boga.

Po ziemi nikt nie będzie płakał
Konrad Sawicki

urodzony w 1974 r. – absolwent teologii, publicysta, redaktor „Więzi”, współpracownik „Tygodnika Powszechnego” i Deon.pl, redaktor naczelny polskiego wydania portalu internetowego Aleteia....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze