O Boga chodzi
fot. christelle bourgeois / UNSPLASH.COM
Oferta specjalna -25%

Liturgia krok po kroku

0 votes
Wyczyść

Papież Franciszek wierzy w Boga, któremu z królewskim tronem i dworem całkiem nie do twarzy. W purpurze i gronostajach ciężko się poruszać, a już na pewno nie można być wiarygodnym dla tych, którzy „łakną i pragną sprawiedliwości”.

Papieską studniówkę mamy, chciałoby się powiedzieć. I słusznie, ponieważ studniówka, ta szkolna, kończy pewien okres życia i zaczyna nowy, tyle że najpierw trzeba zaliczyć maturę. W przypadku nowego biskupa Rzymu, papieża, egzamin dojrzałości nie odbędzie się w ciągu kilku dni czy godzin, jest bowiem rozpisany na dalsze lata jego życia. A w życiu, jak to w życiu, raz się jest na wozie i trzy razy pod wozem. Papież Franciszek ma tego świadomość, skoro zaraz po konklawe poprosił zgromadzonych na placu Świętego Piotra o modlitwę i błogosławieństwo. A chcąc uwydatnić zależność i owocność swojej posługi, pochylił głowę przed modlącym się nad nim Kościołem. Tym sposobem biskup Rzymu daje do zrozumienia, jakie jest jego miejsce w Kościele i na czym polega jego posługa ludowi Bożemu. I nie tylko jemu. Każdemu człowiekowi. Gdyż Kościół ma ludzi do siebie zapraszać, przygarniać, a nie odpychać. Franciszek mówi: „Ewangelizacja zakłada dojrzałość. Zakłada w Kościele odważną wolność słowa, która otwiera się sama z siebie. Wzywa do opuszczenia siebie i pójścia na rubieże. Nie tylko na rubieże geograficzne, lecz do granic ludzkiego istnienia, które jest misterium grzechu, bólu, niesprawiedliwości, ignorancji, braku praktyk religijnych, [tajemnicą] myślenia, wszelkiej nędzy”.

Narcyzowie

W naszym myśleniu o Kościele wciąż pokutuje przekonanie, że jeśli się zostanie diakonem, księdzem, a na pewno, gdy zostanie się biskupem, idzie się w zupełnie innym kierunku – do swoich. Na dodatek dzięki święceniom wejdzie się do grupy osób uprzywilejowanych, a nawet świętszych od innych. Tak myśląc, zaczynamy w Kościele tworzyć kastę, której inni powinni służyć. W rezultacie Kościół staje się instytucją zamkniętą, nakierowaną na siebie, samą siebie obsługującą. Pewnie z tego powodu, a nie dla celów czysto wizerunkowych, jak się czasami podejrzewa, papież Franciszek rezygnuje z atrybutów, z dworem włącznie, przysługujących monarchom. Dzieje się tak, dlatego że ponad pół wieku temu Kościół uwierzył, że nie jest łodzią miotaną przez rozjuszone żywioły doczesności. Przeciwnie, jest, a jeśli nie jest, to być powinien, solą tego świata, światłem, dobrą nowiną. Nie jedynie dobrze zorganizowaną i zarządzaną instytucją głoszącą lub wprost narzucającą swoją ideologię czy też świadczącą pewne, sobie właściwe usługi, ale środowiskiem, w którym żyje Bóg. Żywy Bóg, pragnący, by Jego wyznawcy byli tymi, którzy przychodzą do ludzi ze światłem, ale ze światłem Bożym, a nie takim, które tylko z pozoru wygląda na takie. W jednej z codziennych homilii w Domu Świętej Marty papież powiedział: „Jeśli Kościół nie wyjdzie sam z siebie, aby głosić Ewangelię, wtedy obraca się wokół siebie. Wtedy będzie chory (por. pochylona kobieta w Ewangelii). Zło, które z biegiem czasu rozwija się w kościelnych instytucjach, ma swoje korzenie w zajmowaniu się samym sobą. Jest to duch teologicznego narcyzmu”.

Antyklerykał

W niektórych kręgach kościelnych podejrzewa się, że tak na dobrą sprawę papież zachowuje się jak antyklerykał. Zamiast przypominać, że jest namiestnikiem Chrystusa, uparcie powtarza, że jest grzesznikiem, i nie mówi tego, bo tak nakazuje rytuał lub pobożny, kościelny savoir vivre, ale dlatego że jest to prawda. Następnie zamiast bronić Kościoła Bożego przed niesłusznymi atakami, sam krytykuje księży, biskupów, a nawet, o zgrozo, papieży. No i za grosz nie ma poszanowania dla swojej kapłańskiej i papieskiej godności. Unika używania słowa papież, a przypomina, że jest biskupem Rzymu, mieszka w hotelu, je posiłki, z kim się nadarzy, żeby już nie wspomnieć o butach, herbie na pasie, różnych pelerynkach i pektorałach. Każdy ma do niego dostęp, ale to może być groźne dla Kościoła, bo takim papieżem, dostępnym dla wszystkich, łatwo manipulować.

Przez całe wieki, jeśli ktoś przed kimś pochylał głowę, a nawet klękał – przynajmniej na jedno kolano, to świeccy przed duchownymi. Nigdy odwrotnie. No może z wyjątkiem prymicji, kiedy rodzice przed mszą prymicyjną błogosławią neoprezbitera. Duchowni, z papieżem na czele, byli ponad Kościołem. Doszło do tego, że zakres znaczeniowy słowa Kościół tak zawęziliśmy, że dzisiaj służy ono do oznaczania stanu duchownego. To dlatego Franciszek coraz częściej mówi o sklerykalizowaniu nie tylko świeckich, ale i duchownych, z biskupami włącznie. Mówi też, że on sam, podobnie jak inni papieże, ma sporo grzechów na sumieniu. Czasami bowiem wiarę, a więc zaufanie i przyjaźń z Jezusem, myli się z zachowaniami quasi-religijnymi, które nazywa kulturowymi. Jeśli dobrze rozumiem to sformułowanie, chodzi zapewne o takie praktyki, łącznie z posługiwaniem kapłańskim, kiedy Pan Bóg jest jedynie dodatkiem upiększającym rodzinne, społeczne i polityczne wydarzenia czy też dostarczającym większych korzyści z tego, co robimy jako starsi Kościoła. Tak myśląc i tak działając, budujemy Kościół, ale nie Boży, tylko „światowy”. „Jeśli idzie się za Jezusem w znaczeniu propozycji kulturowej, wówczas używa się tej drogi, by zajść wyżej, by zdobyć więcej władzy. I dzieje Kościoła są pełne czegoś takiego, poczynając od niektórych cesarzy, poprzez tak wielu rządzących i innych, aż po niektórych – nie mówię, że wielu, ale niektórych – księży, biskupów. Niektórzy twierdzą, że jest ich wielu, ale na pewno są tacy, co sądzą, że iść za Jezusem oznacza robienie kariery”.

Jaki Kościół, taki Bóg

Wspomniałem już o niechęci papieża Franciszka do monarchistycznego sposobu sprawowania kościelnych posług czy urzędów. W pierwszych dniach swego posługiwania Jose Bergoglio nazwał siebie biskupem Rzymu. A przywołując List Ignacego Antiocheńskiego do Rzymian, przypomniał, że jest to ten Kościół, „który przewodzi w miłości”. Podobnie mówił poprzedni biskup Rzymu Benedykt XVI: „Przewodniczenie w wierze jest nierozerwalnie związane z przewodniczeniem w miłości. Wiara bez miłości nie byłaby już autentyczną wiarą chrześcijańską”. A zatem, jeśli od kogoś należy oczekiwać szczególnego ukochania miłości, to od starszych Kościoła – biskupów, prezbiterów, diakonów i zakonników. Tymczasem przy nominacji na kanonika czy prałata, nie mówiąc o uroczystościach objęcia katedry biskupiej, bez zająknięcia mówimy o awansach, wysokich stanowiskach, o tym, że oto ten nominat zaszedł tak wysoko, zajął tak zaszczytny urząd, a nawet, że robi karierę, oczywiście w pełni zasłużoną dzięki swoim rozlicznym talentom. Tymczasem z Domu Świętej Marty słyszymy coś wprost przeciwnego. Biskup Franciszek o duchownych nastawionych na karierę mówi, że są „złodziejami i zbójami okradającymi Jezusa z chwały (…). Kiedy ksiądz, biskup, podąża za pieniędzmi, lud go nie kocha i to jest znak. Ale on sam też źle kończy (…). Prawdziwą władzą jest służba. (…). Nie ma w Kościele innej drogi, aby iść naprzód, jak uniżyć samego siebie. Jeśli nie nauczymy się tej chrześcijańskiej reguły, nigdy, przenigdy nie będziemy umieli zrozumieć prawdziwego orędzia Jezusa o władzy”. I w tym miejscu dochodzimy do sprawy najważniejszej, do samej istoty rzeczy.

Łaska przebaczenia

Papież Franciszek, rozzuwając się z czerwonych bucików, schodząc z tronu i kilkustopniowych podiów, rezygnując z przyodziewku rodem z cesarskiego dworu, jak poprzednicy z tiary i pióropuszy, robi to nie dla siebie, nie dla zaspokojenia swojej ambicji bycia pokornym, którą to cechą, jak wiadomo, my jezuici szczególnie się odznaczamy, ale z zupełnie zasadniczych, fundamentalnych dla Kościoła względów. Franciszek wierzy w Boga, któremu z królewskim tronem i dworem rodem z takiego czy innego imperium całkiem nie do twarzy. W purpurze i gronostajach ciężko się poruszać, a już na pewno nie można być wiarygodnym dla tych, którzy „łakną i pragną sprawiedliwości” już tylko od Boga, bo na ludzi liczyć nie mogą. Bóg papieża Franciszka ma swój „styl”. „Nie jest niecierpliwy, tak jak my, którzy często chcemy wszystko, i to natychmiast, także w relacjach do osób. Bóg jest wobec nas cierpliwy, bo nas kocha, a kto kocha, ten rozumie, ma nadzieję, obdarza zaufaniem, nie porzuca, nie burzy mostów, umie przebaczać”. A zatem mamy do czynienia z Bogiem, który towarzyszy człowiekowi bez względu na to, jak człowiek tegoż Boga towarzysza traktuje. Jest to Bóg, który „na nas zawsze czeka, także, kiedy się oddaliliśmy! On nigdy nie jest daleko, a jeśli do Niego wrócimy, gotów jest nas przyjąć”. Władza Boga nie polega więc na wydawaniu rozkazów i egzekwowaniu ich wykonania. Jest to Bóg z Hymnu o miłości z Listu do Koryntian. Bóg, którego Franciszek przedstawia każdemu, kto tylko chce słuchać, jest Bogiem współczującym człowiekowi wtedy, gdy człowiek grzeszy, czyli stara się wzorem Adama i Ewy samemu sobie wyrządzić krzywdę. Człowiek jest grzesznikiem, ale jak mówi Franciszek, nie musi być człowiekiem zepsutym. To znaczy takim, który zło świadomie nazywa dobrem. Takie akcentowanie miłosierdzia kładzie kres feudalizmowi w Kościele, jak to ujął Adolfo Nicolas SJ, ale i kres feudalizmowi w niebie. Czyli niebu skrojonemu na wzór królewskiego lub cesarskiego dworu. To prawda, że Bóg według Biblii to Król nad królami, Pan nad panami. Za tym idzie wyobrażenie Boga tronującego, otoczonego dworem, jakiego nikt nie miał i mieć nie będzie. Ale taki obraz Boga nie jest obrazem jedynym. Prorocy mówią przecież o Bogu bardzo czułym, wrażliwym na los człowieka. Mówią o Bogu jako ojcu, ale też jako matce. A biskup Franciszek wciąż stawia Kościołowi przed oczy krzyż Jezusa. Nie, nie apoteozuje cierpienia. Krzyż, o którym mówi papież, to rzecz o miłości, która „najpełniej okazuje swoją wszechmoc w łasce przebaczenia”.

Wciąż o krzyżu…

W przemówieniu na zakończenie tegorocznej drogi krzyżowej w Koloseum biskup Rzymu powiedział. „Tej nocy musi pozostać jedno słowo, którym jest krzyż, będący Bożą odpowiedzią na zło tego świata”. A zatem głosi, że na zło i grzech Bóg nie reaguje gniewem, nie odwraca się do grzesznika plecami, przeciwnie, tym, którzy chcą Mu zabrać płaszcz, oddaje też suknię. To znaczy, że tym, którzy zażądali od Syna Bożego Jego życia, On im je podarował. W ten sposób potwierdził, że Bóg jest prawdomówny – dotrzymuje przymierza, jest Ojcem. Stąd krzyż to ból, cierpienie, ale i radość. Ten paradoks dobrze objaśnia Julianna z Norwich w Objawieniach Bożej miłości: „Wówczas nasz dobry Pan Jezus Chrystus przemówił i spytał: »Czy jesteś rada, że cierpiałem za ciebie?«. Odrzekłam: »Tak, mój dobry Panie, dziękuję Ci. Tak, mój dobry Panie, bądź błogosławiony«. Wówczas Jezus, nasz dobry Pan, rzekł: »Jeśli jesteś rada, to i ja jestem rad. To dla mnie niewysłowiona radość i nieskończone szczęście, ilekroć mogłem znosić cierpienia dla ciebie, gdyż jeślibym mógł cierpieć więcej, cierpiałbym więcej«. (…) To, co opisuję, tak bardzo podoba się Jezusowi, że wcale nie myśli On o całym swym znoju, o swym gorzkim cierpieniu, o okrutnej i haniebnej śmierci. (…) ujrzałam prawdziwie, że gotów był umrzeć tak często, jak był w stanie umierać, a miłość nigdy nie pozwoliłaby Mu spocząć, dopóki by tego nie uczynił. (…) niczym by to było dla Niego, a to z powodu Jego miłości. Gdyż Jego miłość jest tak wielka, że wszystko inne wydaje się przy niej drobiazgiem bez znaczenia”.

Przytaczam ten fragment autorstwa mistyczki, dlatego że pomaga on zrozumieć nie tylko język, jakim posługuje się papież, ale też i Boga, o którym mówi w homiliach i kazaniach. Nie jest to język akademickiej teologii, język zawodowy, techniczny, żeby nie powiedzieć slang, ale język mistyków. Podobnie rzecz ma się z Bogiem. W papieskim przepowiadaniu mamy do czynienia przede wszystkim z Bogiem Biblii, a nie jakiegoś systemu teologicznego czy nawet katechizmu. Może dlatego tu i ówdzie papieskie homilie budzą sprzeciw w rodzaju – mało precyzyjne, popularne, zbyt wieloznaczne, i co tam jeszcze. Zarzuty te, czy zastrzeżenia, widać jednak nie robią zbyt wielkiego wrażenia na Kościele, skoro w każdą środę i niedzielę nawet Włosi coraz liczniej zjawiają się na placu Świętego Piotra.

Z przemówień, jak i z zachowania papieża wynika, że stara się on patrzeć na rzeczywistość w świetle krzyża, a to oznacza, że widzi się świat bardziej od środka. Papież nie upraszcza rzeczywistości, nie ułatwia sobie życia, ustawiając sobie ludzi i Boga wedle życzenia. On problematyzuje rzeczywistość, a więc stara się dostrzec jej nieskończenie wielką złożoność i bogactwo. Piękno i brzydotę. Zwraca na przykład uwagę, że te same słowa co innego znaczą w Kościele i poza nim. „Gdy ktoś otrzymuje jakąś funkcję, która w oczach świata wydaje się wyższa, powiada się: O, awansowała na przewodniczącą stowarzyszenia, albo: On awansował… Czasownik awansować to piękne słowo i trzeba go używać w Kościele, ale w inny sposób: Ten awansował na krzyż, tamten awansował na upokorzenie. To jest prawdziwy awans, który bardziej upodabnia nas do Jezusa!”.

Odrobina czułości

Papież Franciszek, dziękując dziennikarzom, którzy obsługiwali mszę na rozpoczęcie jego posługi, powiedział: „Ponieważ wielu z was nie należy do Kościoła katolickiego, są też między wami osoby niewierzące, z całego serca udzielam tego cichego błogosławieństwa, szanując sumienie każdego z was, ale wiedząc, że każdy z was jest dzieckiem Boga. Niech wam Bóg błogosławi”. W ten sposób, nie kreśląc znaku krzyża nad zebranymi, zasygnalizował, jak postrzega ekumenizm, dialog międzyreligijny i z ateistami. Rzecz szczególnie ważna dla nas, dla Kościoła w Polsce, gdzie tak wiele i gorąco mówi się o krzyżu, o wartościach chrześcijańskich, o prześladowaniach Kościoła. Niestety, często mówi się w zupełnie innym stylu, na pewno nie po Franciszkowemu. Wciąż bowiem za największego wroga Kościoła i religii w ogóle uważa się ateistów i ateizm. Tymczasem sądząc według tego, jak Franciszek traktuje niewierzących i wyznawców innych religii, największym zagrożeniem dla nas jesteśmy my sami. To dlatego papież mówi o ubóstwie, o reformie kościelnych instytucji z kurią rzymską na czele, o klerykalizmie, hipokryzji i, co dla Kościoła najważniejsze, poszukuje takiego sposobu mówienia o Bogu, który to sposób pomógłby Bogu przenieść się z przeszłości i przyszłości do współczesności. Skąd się ten styl u biskupa Franciszka bierze?

W liście do swego przyjaciela księdza Enrique Rodrigueza z miasta La Rioja papież pisze:

„Mam się dobrze i nie utraciłem pokoju w obliczu faktu zupełnie zaskakującego, który uważam za Boży dar. Staram się zachować ten sam sposób bycia i działania, jaki zachowywałem w Buenos Aires, bo gdybym go w moim wieku zmienił, z pewnością byłbym się ośmieszył. (…) pędzę normalne życie: msza św. publiczna z rana, jem ze wszystkimi na stołówce itd. Dobrze mi to wszystko robi i sprawia, że nie jestem izolowany. Quique, serdecznie pozdrów Twoich parafian. Proszę, módl się za mnie i spraw, aby ludzie się za mnie modlili. (…) Z braterskimi pozdrowieniami, Franciszek”.

Jeszcze nie tak dawno o takim papieskim liście nie można było nawet marzyć, jeśli nie chciało się zasłużyć na miano co najmniej schizmatyka. Niemniej, to nasze, i nie tylko nasze, zdziwienie warte jest również zdziwienia. Dziwimy się przecież czemuś, co nas zachwyca, a co jest po prostu zwyczajnie ludzkim zachowaniem. To pewnie dlatego biskup Rzymu Franciszek dopomina się o odrobinę czułości w Kościele, jak też o to, by „modlić się ciałem: aby nasze ciało się modliło. Nie ideami. Modlić się sercem”. Jednym słowem, po tych stu dniach posługi biskupa Rzymu Kościołowi, jak też urbi et orbi, można powiedzieć, że jego działania zmierzają do jednego, byśmy uwierzyli, że, jak mówi Julianna z Norwich, to my, ludzie, jesteśmy dla Jezusa „Jego radością, jesteśmy Jego nagrodą, jesteśmy Jego chwałą, jesteśmy Jego koroną”. Nic w tym dziwnego, papież Franciszek lubi poezję.

O Boga chodzi
Wacław Oszajca SJ

urodzony 28 września 1947 r. w Zwiartowie – jezuita, teolog, poeta, eseista, publicysta prasowy i radiowy, autor licznych książek, znany kaznodzieja i rekolekcjonista. Mieszka w Jastrzębiej Górze....

Produkt dodany do koszyka

Zobacz koszyk Kontynuuj zakupy

Polecane przez W drodze