Drugi List do Koryntian
Wyjątkowość doświadczeń w podróży polega na tym, że są proste do przyjęcia, kiedy się przytrafiają, i bardzo trudne do opowiedzenia, kiedy się skończyły.
Pytanie o cel podróży zadajemy zdumiewająco rzadko. Tak, jakby odpowiedź była oczywista. W zdawkowej rozmowie pytamy o to, dokąd, kiedy i na jak długo. Jeśli znamy kogoś lepiej, to zapytamy o wrażenia i ewentualnie zgodzimy się obejrzeć zdjęcia, choć niekiedy przyprawia nas to o gęsią skórkę. Jeśli znamy kogoś bardzo dobrze, a nazwa odwiedzanego miejsca nic nam nie mówi, wykrzykujemy ze zdumieniem: Ale po co?! I rzeczywiście, męczące podróże dookoła świata, najeżone trudnościami i gwarantujące jedynie zmęczenie, mogą wzbudzać zdziwienie. Po co właściwie podejmować wysiłek, który nie daje gwarancji zadowolenia? Nawet z podróży dookoła świata można wrócić rozczarowanym.
Aby doświadczyć
Jednym z powodów, dla których podróżuję, jest potrzeba doświadczania rzeczywistości wszystkimi zmysłami. Można oczywiście czytać książki podróżnicze, poznawać obce kraje, przesuwając leniwie wzrokiem po kartce papieru, widzieć ludzi i sytuacje z dystansu, w komforcie własnego fotela, ciepłych kapci i gorącej herbaty w ulubionym kubku. Ale jest to poznanie częściowe, dające zaledwie namiastkę obcowania z rzeczywistością, zawsze zniekształcone przez sposób analizowania i opowiadania autora. Oczywiście im lepsza proza podróżnicza, tym łatwiej sobie wyobrazić, jak tam jest. Zawsze jednak będzie to tylko wyobrażenie.
Kiedy wyruszam w podróż, wszystkie zmysły odbierają sygnały, a to sprawia, że świat dociera do mnie wszystkimi możliwymi kanałami, objawiając całe swoje bogactwo i złożoność. Doświadczenie na poziomie wielu zmysłów bardzo trudno jest wytłumaczyć komuś, kto nigdy takich doświadczeń nie miał. No bo jak opowiedzieć o tym, co robi z podróżnikiem północny wiatr w dalekiej Laponii, jak pachnie tundra, jaki dźwięk wydaje zamarznięta ściółka i jak jasne jest słońce w dzień polarny? Wyjątkowość doświadczeń w podróży polega na tym, że są proste do przyjęcia, kiedy się przytrafiają, i bardzo trudne do opowiedzenia, kiedy się skończyły.
Można oczywiście wyruszyć w podróż i wrócić niezmienionym, jeśli jednak podejmę wysiłek, żeby świat, za pomocą zmysłów, dotarł do mojego umysłu i wrażliwości, to każda podróż zmienia sposób, w jaki go widzę i analizuję.
Aby zaprzeczyć rutynie
Wyruszam w podróż, aby w bezlitosny sposób wybić siebie z rutyny codziennego dnia. W momencie przekraczania progu domu z pełnym plecakiem i z obietnicą niepowtarzalnego doświadczenia dokonuję świadomej dekonstrukcji mojej codzienności. Stawiając się w nowych sytuacjach, zmuszam się do podejmowania decyzji innych niż zazwyczaj, do wchodzenia w role, które na co dzień są mi obce, spędzania czasu inaczej niż zwykle. Każde doświadczenie w podróży jest pytaniem o to, co dla mnie ważne, co mi jest potrzebne, bez czego nie potrafię się obyć.
To nieprawda, że do podróżowania można się przyzwyczaić. Owszem, można coraz lepiej się do podróży przygotowywać, wykazując się kunsztem organizacyjnym i intuicją w wyborze trasy. Jednak to, co w podróży najważniejsze – doświadczenie – jest zawsze zaskakujące, unikalne i bardzo intensywne. Nawet podróżując ciągle w to samo miejsce, nie można mówić o rutynie podróży, bo za każdym razem można widzieć miejsce na nowo, w innej porze roku, w zmienionych okolicznościach. I za każdym razem do tego samego miejsca przyjeżdża się innym.
Aby poznać siebie
Poznajemy siebie przez całe życie. Ten proces jest nie dość, że mocno zaskakujący, to na dodatek nigdy się nie kończy. Podróż, w nawet najbardziej banalne miejsce, demaskuje nas. Bardzo szybko okazuje się, czy wybieramy komfort, czy niewygodę, czy wychodzimy, aby spotkać ludzi, czy zamykamy się w hotelowym pokoju, czy podejmujemy wysiłek rozmowy z miejscowymi, czy udajemy, że nic nie rozumiemy. Zdarzają się też sytuacje ekstremalne, nie ma wtedy czasu na zastanawianie się, decyzje trzeba podejmować szybko.
Wystarczy kilka podróży, aby się przekonać, kim jestem. To są niekiedy najprostsze wybory: czy wybieram atrakcyjną wycieczkę, aby zobaczyć wygasły wulkan, czy zostaję na miejscu i idę na mszę, bo akurat jest niedziela. Proste sytuacje niosące ze sobą sporo wiedzy o nas.
Aby spotkać
Nie ma sensu się oszukiwać, że w podróży dookoła świata poznamy tłum atrakcyjnych ludzi oraz że zrozumiemy wszystkie ich problemy. Najczęściej bariera językowa i kulturowa jest tak duża, że prawdziwe spotkanie nie jest możliwe. Możemy się innym ludziom przyjrzeć, zwrócić uwagę na to, jak wyglądają, spróbować zapamiętać melodię języka, którym się posługują, i ruszyć w swoją stronę.
Moja recepta na spotkania z ludźmi to wspólne działanie. Jeśli w podróży jest możliwość podjęcia wolontariatu, udziału w spotkaniu lokalnej wspólnoty, to większe są szanse, aby poznać ludzi w ich codzienności. Nie jest to już przyglądanie się z dystansu, robienie ciekawych zdjęć, ale wejście w realną interakcję, spotkanie na płaszczyźnie wspólnego działania. Jasne, że znajomość wielu języków pomaga, ale lokalni mieszkańcy doceniają zazwyczaj nawet najmniejszy wysiłek i znajomość kilku podstawowych słów. Wymaga to oczywiście pokonania własnego wstydu i lęku przed popełnieniem pomyłki, jednak przekroczenie swoich obaw zazwyczaj jest hojnie nagradzane.
W spotkaniu z innymi opowiadam historię o sobie. Ludzie są zazwyczaj ciekawi, skąd jestem, dokąd zmierzam, co robię w życiu, co w ich kraju mi się podoba. Niejako chcąc nie chcąc, tworzę narrację, dodaję nowe rozdziały, zastanawiam się nad tym, co było i co ma na mnie wpływ.
Najpierw pustka
Znam ludzi, dla których podróż stała się sposobem na życie. Dla wielu z nich tymczasowość podróży jest odpowiedzią na wszystkie trudności doświadczane w codziennym życiu. Niosą ze sobą swoje problemy: nieudane związki, porażki w pracy, zmęczenie, poczucie braku sensu życia. Podróż nie rozwiązuje żadnego z nich. Może być jedynie impulsem, który pchnie ku temu, aby się swoimi problemami zająć i zacząć je rozwiązywać.
Aby doświadczać świata, trzeba być najpierw pustym. Jeśli jesteśmy przepełnieni rozczarowaniem albo złością, niewiele z podróży wynika i tylko ułamek bogactwa doświadczeń zmieści się w naszym wnętrzu. Dlatego, zanim wyruszy się w podróż, trzeba zrobić w sobie miejsce, by nowe doświadczenia mogły się gromadzić, przemieniając się następnie w najpiękniejsze i najtrwalsze wspomnienia.
Msza na końcu świata
Ciekawym sposobem poznawania ludzi i miejsc jest udział w nabożeństwach i spotkaniach parafialnych. Z jednej strony wzrusza to, jak bardzo w każdym z kościołów czujemy się w domu. Niekiedy jest to wspaniała odtrutka na atakującą nas ze wszystkich stron inność. Wchodzę do kościoła, a tu znajome gesty, przewidywalny rytm liturgii, bezpieczeństwo. Z drugiej strony msza zawsze niesie ze sobą koloryt lokalny.
„E komo mai, aloha kakou!” – w taki sposób witani są wierni na nabożeństwie w parafii św. Augustyna w Honolulu na Hawajach. Celebrans ma na sobie ornat z motywami liści palmowych, a ołtarz tonie w egzotycznych kwiatach. Parafia, ustanowiona w 1854 roku, prowadzi duszpasterstwo, zajmuje się edukacją religijną dzieci i opiekuje się zarówno stałymi mieszkańcami, jak i turystami. Kościół stojący na rogu głównego bulwaru przy Waikiki Beach jest dla mnie dowodem na to, że na całym świecie ludzie są spragnieni więzi z Bogiem i ze sobą nawzajem. Wysiłek, który wkładają w łączenie elementów pochodzących z rdzennej kultury z liturgią powoduje, że mocno się angażują i są w stanie stworzyć atmosferę autentycznego braterstwa w wierze, pomimo egzotycznej charakterystyki miejsca. Powszechność Kościoła – tego właśnie można doświadczyć, uczestnicząc we mszy na końcu świata.
Po co podróżuję? To pytanie towarzyszy mi od pierwszego dalekiego wyjazdu. I ciągle zmienia się przyczyna, cel, uzasadnienie. Po co podróżuję? Coraz częściej sama podróż jest wystarczającą odpowiedzią.
Oceń