Stary zawsze mówił: Rób swoje, reszta przyjdzie. Kompletnie mu nie wierzyłem, a okazuje się, że chyba jednak miał rację.
Anna Sosnowska, Roman Bielecki OP: Podobno w podstawówce słynął pan z opowiadania klasie bajek.
Jerzy Pilch: Ja nie tyle umiałem opowiadać bajki, ile miałem małpią czy fotograficzną pamięć do tekstu. Wystarczyło, że przeczytałem go raz lub dwa i już byłem w stanie powtórzyć bajkę ze wszystkimi szczegółami, łącznie z każdym przecinkiem. Czyli – jak zwykle – udawałem, że umiem. Pani Mazurowa, świętej pamięci, dawała mi za to piątki, bo mogła w tym czasie masę rzeczy załatwić na mieście. Nie bardzo teraz umiem przytoczyć jakąś bajkę, ale było to na pewno coś autorstwa braci Grimm – może Jednooczka, Dwuoczka i Trzyoczka. Wtedy zupełnie nie czułem w tym makabry.
A gdyby dzisiaj miał pan opowiedzieć bajkę o Jerzym Pilchu, co by to była za historia?
Mogę sobie pozwolić w niej na zagadkowość?
Oczywiście.
Mam wrażenie, że jedyna pora życia, która trwa długo, to młodość. Pozostałe są szalenie krótkie. Póki jest się młodym – a młodość i tak się teraz bardzo wydłużyła w porównaniu do moich czasów – to człowiekowi się wydaje, że inne pory życia będą tak samo długie. Ale one takie nie są.
Kiedy pora młodości się kończy?
Ilu jest klientów, tyle jest wersji i definicji młodości. Dla mnie młodość skończyła się w momencie, kiedy zaatakowały mnie i doszczętnie osłabiły choroby. Przez tę wersję parkinsonizmu – tak twierdzą moi lekarze – stałem się trochę innym człowiekiem.
To chyba nie było tak dawno?
Ręce mi się trzęsły od dziecka, więc to trochę zmienia optykę. Ale trzęsły mi się w taki sposób, że kiedy pisałem coś kredą na tablicy, cała klasa wyła: Pilch, ręce ci się trzęsą!. Wtedy te ręce trzęsły mi się jeszcze bardziej, aż wypadała z nich kreda. To było makabryczne, jednak nie tak druzgocące jak później. Mogłem przecież normalnie funkcjonować, grać w piłkę, pisać ręcznie, co uwielbiam. Dopiero mocno po pięćdziesiątce nastąpił silny atak choroby – objawy, które mam od roku. No właśnie, muszę wziąć tabletkę.
Pierwsza faza parkinsona to honeymoon [miesiąc miodowy] i jest ona właściwie zgodna z nazwą. Człowiek nosi jedną z cięższych chorób, a równocześnie czuje się nie najgorzej i jest silnie zmotywowany do pracy, żeby jeszcze z czymś zdążyć. No, ale następna faza – ta, u której progu teraz stoję – nazywa się paradise lost [utracony raj] i z tego raju wychodzi się już na mniej sprzyjające tereny.
Powiedział pan przed chwilą, że uwielbia pisać ręcznie. Czy pojawia się taki moment, kiedy nagle do człowieka dociera: Już w taki sposób nie napiszę, nie potrafię, może nigdy więcej tego nie zrobię?
Tak, ale natura ludzka ma skłonność do o wiele rozleglejszej i silniejszej obrony. Nigdy nie kupowałem tylu ołówków i notatników, co teraz, kiedy są praktycznie bezużyteczne. Przede wszystkim liczę na to, na co liczy każdy chory człowiek, że któregoś dnia się obudzę i stwierdzę, że mi przeszło albo że miałem co
Zostało Ci jeszcze 85% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń