Wiara i teologia
Coś niedobrego jest w mojej wierze i nie wiem, co z tym robić. Nie umiem tak naprawdę zawierzyć siebie Panu Bogu. Czasem modlę się: „Boże, czyń ze mną, co zechcesz!” — i od razu ogarnia mnie lęk, że jeszcze Pan Bóg mnie wysłucha i stracę pracę albo zachoruję na raka. Kiedy zaś świadomie zatrzymuję się na prośbie: „bądź wola Twoja!”, od razu serce mi się kurczy od lęku, żeby wolą Bożą nie było nieszczęście któregoś z moich dzieci.
Te moje lęki bardzo się pogłębiły od czasu, kiedy w Liście do Hebrajczyków natrafiłam na następujące słowa: „Bo kogo miłuje Pan, tego karze, chłoszcze zaś każdego, którego za syna przyjmuje… Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Jeśli jesteście bez karania, którego uczestnikami stali się wszyscy, nie jesteście synami, ale dziećmi nieprawymi” (12,6–8).
Czasem sobie myślę: a może wolałabym, żeby Pan Bóg tak bardzo mnie nie kochał, żeby trochę o mnie zapomniał, bo może to mnie uchroni od jakiegoś zła. Wtedy jednak ogarnia mnie wstyd, że Pana Boga wyobrażam sobie, jakby był okrutnikiem. I przychodzi jeszcze większy lęk niż różne lęki przed nieszczęściami. Te moje myśli muszą przecież Pana Boga strasznie obrażać.
Zacznę od uwagi poniekąd psychologicznej. Bardzo radziłbym Pani nauczyć się rozróżniać myśli naprawdę własne od tych, które tylko się we mnie pojawiają.
Nie wszystkie myśli, które mnie nawiedzają, są moimi myślami. Dotyczy to myśli zarówno dobrych, jak i złych. Myśli dobre nazywamy nieraz dobrymi natchnieniami, myśli złe — pokusami. Otóż ani te pierwsze nie czynią mnie kimś dobrym, ani te drugie mnie nie brudzą, dopóki nie staną się moimi myślami, tzn. dopóki nie zaczną kształtować moich poglądów i wpływać na moje działanie.
Panią niepokoją niedobre, bo niezgodne z prawdą o Bogu, lęki przed wolą Bożą. Sam fakt, że one Panią dręczą, świadczy o tym (tak mi się wydaje), że nie są to Pani lęki, tylko zwyczajne pokusy. Otóż rzadko mamy taką władzę nad pokusami, żeby sprawić, by ich nie było. Zawsze jednak możemy w obliczu pokus „rozumieć swoje”, tzn. nie chcieć ich i z nimi się nie utożsamiać, a zarazem tym mocniej chcieć tego, czego chcemy naprawdę.
Czego powinniśmy „chcieć naprawdę” w obliczu pokus, które każą nam wyobrażać sobie Boga jako kogoś rzekomo zainteresowanego tym, żebyśmy dużo cierpieli i żeby nas spotykały różne nieszczęścia? Po pierwsze, próbujmy wtedy tym mocniej wierzyć Bogu, że On chce naszego dobra bardziej niż my sami dla siebie czy dla naszych najbliższych. Po wtóre, doznając takich pokus, właśnie Bogu powierzajmy owe lęki o siebie i o tych, których kochamy.
To, że Pani lęka się czasem utraty pracy czy zdrowia, złych języków czy złodzieja, i że ogarniają Panią różne lęki, żeby dzieciom nie stało się nic złego, jest w zasadzie czymś normalnym. Rzecz jasna, pod warunkiem, że stara się Pani trzymać swoje lęki w ryzach rozumu i nie dopuszczać do siebie lękowych histerii.
Nie trzeba zatem niepokoić się tym, że takie lęki czasem Panią ogarniają. Nieraz przecież dopiero dzięki nim człowiek zmobilizuje się do działania, ażeby uchronić się przed złem, przed którym one ostrzegają. Ponadto, wiara pobudza nas wtedy do tego, żeby swoje lęki powierzać Panu Bogu. Dzieje się wtedy rzecz dziwna, bo im bardziej nasze lęki przenikniemy składaną w Bogu ufnością, tym bardziej one nas opuszczają (por. 1 J 4,18).
Jednak główny Pani problem dotyczy tych wypowiedzi Pisma Świętego, z których wynika, że to sam Bóg jest sprawcą naszych cierpień i nieszczęść i że w ten sposób okazuje nam swoją ojcowską troskę o nasze dobro. Swój problem formułuje Pani w duchu prawdziwie religijnym. Spróbuję jednak wyrazić go w formie bardziej agresywnej. Czy można się dziwić temu, że człowiek mający taki obraz Boga przede wszystkim lęka się Jego woli, zamiast ją ukochać?
Przypatrzmy się zatem temu pouczeniu z Listu do Hebrajczyków o wymierzanych przez Boga ojcowskich karach, które tak Panią zaniepokoiło. Najpierw zauważmy, że bezpośrednimi jego adresatami są chrześcijanie, którzy raz już wyszli zwycięsko z prześladowań za wiarę (por. 10,32–34), a którym groziło właśnie prześladowanie następne. Celem zaś pouczenia jest umocnienie tych ludzi, tak by również tym razem nie załamali się w wierze.
Otóż nie ma najmniejszej wątpliwości co do tego, że nie jest wolą Bożą, by ktokolwiek był prześladowany za to, że trzyma się tego, co sprawiedliwe. W Piśmie Świętym znajdziemy mnóstwo ostrzeżeń pod adresem prześladowców, żeby nie liczyli na bezkarność (por. 2 Mch 7,19; 9,7–10; 2 Tes 1,5–8; Ap 6,10.15–17; 16,6).
Ponadto czytamy w Księdze Mądrości, że „Bóg śmierci nie uczynił ani nie cieszy się ze zguby żyjących”, że „śmierć weszła na świat przez zawiść diabła” (1,13; 2,24). Niewątpliwie prawdą jest również i to, że prześladowań ani nieszczęść Bóg nie uczynił, ale spadają one na Jego dzieci przez zawiść diabła, który nas nauczył sprowadzać zło na swoje i na cudze głowy.
Toteż w Kościele od wieków bardzo pilnujemy tego rozróżnienia, że Bóg na nas nie zsyła zła, tylko je dopuszcza. To właśnie dlatego, że różne utrapienia i nieszczęścia nie są przez Boga zamierzone, tylko dopuszczone, wolno nam — a nawet powinniśmy — unikać ich, kiedy nam grożą, zmniejszać je, kiedy nadejdą, a przychodzenie z pomocą tym ludziom, którzy znaleźli się w jakiejś biedzie lub nieszczęściu, oceniane jest w Kościele szczególnie wysoko.
Jednak Bóg zło dopuszcza! Dlaczego? Jest przecież wszechmocny i mógłby nas przed wszelkim złem osłonić! I jak pogodzić to z Jego własnymi zapewnieniami, że nas kocha? Od nas żąda, żebyśmy — jeśli to tylko możliwe — ujmowali innym cierpień, a sam je na nas dopuszcza, mimo że prostym aktem swej woli mógłby sprawić, żeby żadne cierpienia ani nieszczęścia nas nie dotykały!
Na te pytania głęboko i przekonująco odpowiada święty Augustyn: nie dlatego Bóg dopuszcza na nas zło, że nas nie kocha, i nie dlatego, żeby nie był wszechmocny. Dopuszcza je dlatego, że tak bardzo nas kocha i tak dosłownie jest wszechmocny, że ma moc z dopuszczonego na nas zła wyprowadzić jeszcze więcej dobra, niż gdyby nas przed tym złem osłonił.
Właśnie tę prawdę przekazuje porównanie Boga do ojca, który — ponieważ kocha — karci swoje dziecko. Jednak oba te karcenia istotnie się różnią. Ziemski ojciec karci aktywnie, daje klapsa albo uderza pasem, natomiast Bóg karci w ten sposób, że tylko dopuszcza, by dane zło nas dotknęło. Powtórzmy: niewątpliwie nie jest wolą Bożą, żeby złodziej albo oszczerca, pijany kierowca czy niesolidny lekarz nas krzywdzili. Jest natomiast wolą Bożą, żebyśmy z doznawaną krzywdą czy innym złem zmierzyli się w taki sposób, że to nas oczyści i uszlachetni.
To tutaj leży sekret tej — wielokrotnie odnotowywanej na kartach Pisma Świętego — radości, której doświadczają ludzie prawdziwie Boży, kiedy spotyka ich zło, którego nie dało się uniknąć. Postawa ta nie ma nic wspólnego z cierpiętnictwem, z dopatrywaniem się w cierpieniu pierwotnej wartości. Człowiek prawdziwie Boży wolałby, rzecz jasna, nie cierpieć. Sam nawet Pan Jezus modlił się o oddalenie nadchodzącej męki. Wówczas jednak, kiedy cierpienia, nieszczęścia czy innej biedy nie da się uniknąć, trzymajmy się mocno Pana Jezusa, żeby przyjąć je cierpliwie i po Bożemu.
Ufam, że udało mi się coś bardzo ważnego Pani wytłumaczyć. Lęk przed cierpieniem czy innym złem nie musi być i przeważnie nie jest lękiem przed wolą Bożą. Z kolei umiłowanie woli Bożej polega nie na tym, żebyśmy miłowali spotykające nas zło, ale na mocnym trzymaniu się Boga i Jego przykazań. Miłujemy wolę Bożą, jeśli jest w nas spokojna i mocna wiara, że nawet jeśli Bóg dopuści na nas cierpienia, to niewątpliwie jest Jego wolą, żeby one nie tylko nas nie złamały, ale żeby jeszcze, dzięki Jego łasce, przemieniły się w naszą szansę.
Dopiero w tej perspektywie nabierają wiarogodności i zachęcają do naśladowania apostolskie świadectwa o radości w doznawanych biedach i prześladowaniach. „Za pełną radość poczytujcie to sobie, bracia moi, ilekroć spadają na was różne doświadczenia” (Jk 1,2). Apostołowi Jakubowi wtóruje apostoł Piotr: „Cieszcie się, im bardziej jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych” (1 P 4,13). Podobnie apostoł Paweł: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni” (2 Kor 4,8).
Wystarczy nieco pochylić się nad tymi świadectwami, żeby się przekonać, że apostołów cieszą nie biedy czy prześladowania, ale to, że Pan Bóg tak wspaniale wywiązuje się ze swoich obietnic i nawet kiedy spotyka nas zło, On troszczy się o to, żeby „niedola [ostateczna] nie przystąpiła do ciebie, a cios [śmierci wiecznej] nie spotkał twojego namiotu” (Ps 91,10).
To właśnie wewnątrz tej wspaniałej logiki apostoł Paweł mógł wołać: „Któż nas może odłączyć od miłości Chrystusa? Utrapienie, ucisk czy prześladowanie, głód czy nagość, niebezpieczeństwo czy miecz?”. I Paweł jest absolutnie pewien tego, że jeśli tylko trzymamy się Pana Jezusa, to nic, najdosłowniej nic „nie zdoła nas odłączyć od miłości Boga, która jest w Chrystusie Jezusie, Panu naszym” (Rz 8,35.39).
I niech Pani sama powie, czy to zobaczywszy, można woli Bożej nie kochać?
Monika, 5 listopada 2023
Z Panem Bogiem:-)
Monika, 5 listopada 2023
Dziękuję, z Panem Bogiem:-)