Długi stół czeka na drewnianym patio. Z drzew spadają pierwsze liście. Kelner ustawia kieliszki, kładzie niewielkie karty z menu. Zawsze zamawiam to samo: otwarte ravioli z kalafiora. Wymyślił je kolega z osiedla, z którym ganiałam po podwórkach i rozbijałam kolana smarowane potem gencjaną. Po latach spotkałam go na zapleczu restauracji, w czepku szefa kuchni.
O tej porze roku menu się zmienia. Mamy szczęście, w karcie są jeszcze kwiaty cukinii, ale mają już nowych sąsiadów: grzyby, mus ziemniaczano- -cebulowy i deser śliwkowy. Jedni mówią, że wieczory są już chłodne, a inni, że zdarzają się jeszcze ciepłe. Nam się taki właśnie zdarzył, po raz kolejny.
Długo nie umiałam świętować urodzin, nie wiedziałam, jak dać wyraz temu – trwającemu tylko jeden dzień – uczuciu wdzięczności i radości z bycia, połączonemu z melancholią i skłonnością do łez. Z kim je mądrze przeżyć, kto będzie dobrym towarzyszem w tej mieszance szczęścia i utraty?
Próbowałam wszystkiego i adekwatnie do wieku. Pamiętam wizytę pięciorga przedszkolnych przyjaciół, uroczystą kongregację wokół tortu jabłkowego autorstwa mojej mamy. Pamiętam imprezy tak tłoczne, że goście przedostawali się z kuchni do salonu po parapetach, bo korytarz zbytnio był nabity ciałami. I taniec ze szklanką śliwowicy na głowie w Prisztinie, gdy świeże wojenne rany chętnie zakrywano głośnymi toastami za
Zostało Ci jeszcze 75% artykułuWykup dostęp do archiwum
- Dostęp do ponad 7000 artykułów
- Dostęp do wszystkich miesięczników starszych niż 6 miesięcy
- Nielimitowane czytanie na stronie www bez pobierania żadnych plików!
Oceń